środa, 26 marca 2014

Love is painful, love is brutal... Hiroki x Yukiyo, 04

Witajcie! ♥
Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale jak mówiłam byłam w szpitalu, a później chciałam sobie odpocząć i już w zasadzie nie miałam na nic siły. Ale już wracam i rozdziały będę co piątek! c:
Czy na poprawę humoru mogłabym prosić o 4 komentarze? :( Ech.. Czuję się głupio jak nie komentujecie, bo czuję się tak, jakbym mówiła do ściany...
Tak patrzę na moje stare opowiadania (głównie te smutne, o motywie śmierci, samobójstwa, etc..) i zauważyłam, że tylko takie komentujecie najbardziej. Może powinnam wrócić do pisania takich opowiadań... Taak, chyba wrócę skoro Wam się takie podobają.

Zapraszam!




Biały - Hiroki
Czerwony - Yukiyo


Czułem potrząsanie, jednak spałem jak zabity. Byłem zbyt zmęczony, bo spałem tylko godzinę przez te koszmary.

- Kurwa, Yukiyo! – krzyknąłem. Nie miałem siły żeby go przenosić, a znowu go bić nie miałem ochoty.

Ocknąłem się, spadając z parapetu na pośladki. Jęknąłem z bólu.
- Ajć... - mruknąłem, krzywiąc się.

- Jak chcesz spać to idź do łóżka – warknąłem i ruszyłem do kuchni. Ściągnąłem koszulkę, sycząc z bólu. Wyciągnąłem apteczkę z górnej półki.

- Przepraszam - mruknąłem cicho. Nigdzie nie widziałem zeszytu. Musiał zobaczyć ten rysunek. Westchnąłem cicho. Zauważyłem jego skrzywioną minę. Poszedłem za nim. Jego ramię było całe sine. - Co się stało?

- Wypadek przy pracy – mruknąłem, otwierając czerwone pudełko i szukając jakiejś maści na stłuczenia. – Ładnie rysujesz. Możesz sobie wziąć ten zeszyt, jest na parapecie.

- Dziękuję - uśmiechnąłem się delikatnie. Podszedłem bliżej. Widziałem, jak przy każdym ruchu się krzywi. - Pomogę Ci.

Skrzywiłem się lekko, ale nic nie powiedziałem. Widziałem jak sam szuka czegoś w apteczce. Miałem nadzieję, że przez to zajęcie się ramieniem nie zauważy blizn. Nie chciało mi się opowiadać o nich.

W końcu znalazłem maść. Otworzyłem ją i nałożyłem trochę na dłoń. Powoli i najdelikatniej jak tylko potrafiłem, zacząłem smarować jego ramię. Wyglądało okropnie. Było całe fioletowe.

Nie bolało tak bardzo jak zaczął smarować. Widać było, że nie chce mi sprawić jeszcze większego bólu.

Martwiłem się o to jego ramię. Nie wyglądało dobrze.
- Powinien to zobaczyć lekarz. Może być wybite. Możesz nim ruszać? - spytałem ciepłym głosem. Może i był dla mnie okrutny, ale miałem to do siebie, że nawet najgorszemu tyranowi pomógłbym w potrzebie.

- Nie, nie mogę. To nie pierwszy raz. Samo przejdzie – mruknąłem. Złapałem go za nadgarstek, czując mocniejsze naciśnięcie.

- Przepraszam, nie chciałem - powiedziałem ze skruchą, cofając rękę. Nie chciałem mu sprawić bólu. - Mogę skończyć smarować?

- Tak – powiedziałem i puściłem jego rękę. Czułem już gorszy ból, ale to chyba powinien zobaczyć lekarz. Miałem nadzieję, że nie będzie pytać co robiłem.

Nałożyłem jeszcze trochę i delikatnie rozsmarowałem.
- Na pewno nie chcesz jechać do lekarza? To naprawdę nie wygląda dobrze... - powiedziałem zmartwiony.

- W przedpokoju jest telefon. Jak chcesz to dzwoń – mruknąłem. Sam bym nawet nie pomyślał o tym żeby konsultować się z lekarzem.

- Dobrze - mruknąłem. - Przyłóż do tego lodu. Nie opuchnie wtedy - szepnąłem i poszedłem do przedpokoju. Chciałem mu pomóc. Moi rodzice są lekarzami, więc wiedziałem, jak postępować z takimi przypadkami. Dorwałem się do telefonu. Zadzwoniłem do lekarza rodzinnego. Opisałem mu wszystko. Powiedział, co mam robić. Rozłączyłem się. Wróciłem do kuchni. - Masz może wodę borową?

- A bo ja wiem – powiedziałem, siadając za stołem. – Poszukaj w szafce nad zlewem albo w łazience.

Szukałem, szukałem i znalazłem. Wziąłem jakąś szmatkę i nalałem na nią leku. Stanąłem za nim i delikatnie przyłożyłem ją do wielkiego sińca.
- Trzeba smarować maścią i robić okłady z wody borowej. Może nie złagodzi bólu, ale na pewno przyspieszy gojenie. Ważne jest, abyś nie spał na tym ramieniu. Musisz oszczędzać te rękę - udzieliło mi się gadanie rodziców. Ich marzeniem było, bym również został lekarzem, jednak ja nigdy tego nie chciałem.

Nie odpowiedziałem. Po prostu siedziałem i cieszyłem się tym, że pomimo tego co mu robiłem, to martwi się o mnie.

- Przed snem jeszcze raz Cię posmaruję... oczywiście, jeśli mogę... - powiedziałem i delikatnie trzymałem okład na jego ramieniu.

- Dziękuję – mruknąłem, uśmiechając się delikatnie. Przyjemne było to uczucie.. Pierwszy raz czułem, że ktoś się o mnie martwi. – Czyli lubisz rysować?

- Uwielbiam. Chciałem pójść na ASP, ale niestety nie mam takiej możliwości - powiedziałem cicho, zmieniając mu okład.

- Rozumiem – odpowiedziałem, patrząc na podłogę. Skrzywiłem się lekko. Bolało jak cholera.

Widziałem, że bardzo go boli.
- Potrzymaj okład - podszedłem do szafek i zacząłem szukać sody. Znałem kilka domowych sposobów na obrzęk. Może jakoś pomoże.

- Nie musisz się tak mną zajmować – mruknąłem. – W życiu czułem już gorszy ból – spojrzałem na niego, posłusznie trzymając okład.

- Nie mogę patrzeć na cierpienie ludzi. Serce mi wtedy pęka. Każdy zasługuje na pomoc. Nie ważne czy jest to mała ranka czy groźna choroba - powiedziałem. Znalazłem sodę. Zacząłem gotować wodę. - Chcesz może herbatę albo kawę?

- Chcę sake – mruknąłem. – Jest w lodówce – powiedziałem, kładąc czoło na blacie. Dopiero teraz poczułem, że jestem zmęczony. To dało mi w kość.

Wyjąłem szklankę, a potem trunek z lodówki. Nalałem do niej, po czym postawiłem na stole przed nim. Po chwili woda się zagotowała. Musiałem poczekać, aż trochę przestygnie. Wlałem ją do miseczki, odstawiając na bok.

Za jednym razem wypiłem to, krzywiąc się lekko. Oparłem policzek o zimne drewno i patrzyłem na chłopaka.

Kiedy woda zrobiła się letnia, wsypałem do niej sody. Wyjąłem łyżeczkę i zacząłem mieszać. Po chwili wyjąłem czystą szmatkę i namoczyłem ją w miksturze. W tym momencie dziękowałem rodzicom za to, czego mnie nauczyli. Podszedłem do niego i zabrałem mu tamten okład. Przyłożyłem mu świeży, ale zamoczony w czym innym.
- Może dam Ci coś przeciwbólowego? Ale nie... nie możesz, bo piłeś...

- Nie chcę. Po prostu daj mi sake – mruknąłem. – Napiję się, to nie będzie boleć – spojrzałem na butelkę, która stała na blacie. Nie chciało mi się po nią wstawać.

Nie chciałem, żeby pił zbyt dużo, bo nie wiedziałem, jak się zachowuje po alkoholu. Nie mogłem mu jednak zabronić. Nalałem mu sake do szklanki.
- Alkohol nie jest sposobem na ból. Od tego nie przestanie Cię boleć.

- Zawsze piłem i zawsze przestawało boleć – warknąłem, biorąc szklankę do ręki. – Alkohol pomaga zapomnieć. Gdy się nie pamięta jest lepiej.

- Jak uważasz - powiedziałem, stawiając butelkę na stole. Niech sam sobie nalewa. Ja nie będę tego robił, bo potem jeszcze tego pożałuję.

Westchnąłem i wziąłem butelkę. Przystawiłem sobie ją do ust. Za jednym razem wypiłem połowę. Zawsze miałem mocną głowę do alkoholu.

To nie wróżyło nic dobrego. Poszedłem do salonu i wziąłem zeszyt oraz długopis. Usiadłem na sofie i zacząłem rysować małego kotka, którego widziałem, siedząc na parapecie. Był taki malutki i słodki.

W końcu wypiłem całą butelkę. Wstałem i ruszyłem do sypialni. Wciąż miałem ten okład. Jakoś nie chciało mi się go ściągać. Położyłem się na drugim boku.

Kiedy skończyłem, zostawiłem tam zeszyt i poszedłem do sypialni. Hiroki miał zamknięte oczy. Wyglądało na to, że spał. Wziąłem koc i przykryłem go nim. Sam położyłem się obok i przyglądałem się jego spokojnej twarzy.

Pierwszy raz w życiu chciałem żeby mnie przytulił. Nie wiedziałem dlaczego, nie rozumiałem. Po prostu ... tak samo z siebie.

Był taki inny, gdy spał. Wyglądał tak niewinnie... na takiego, który by nawet muchy nie skrzywdził. Aż ciężko było uwierzyć, że normalnie był zupełnie inny. Odgarnąłem mu włosy z twarzy, zaczesując je gdzieś do tyłu. Po chwili zacząłem go po nich głaskać.

Uśmiechnąłem się lekko przez sen. Przysunąłem się do niego i wtuliłem w jego klatkę piersiową. Nie wiem dlaczego to zrobiłem.. To było odruchowe.

Zdziwiłem się, kiedy się do mnie przytulił. Uśmiechnąłem się i objąłem go, uważając na jego chore ramię. Drugą ręką powróciłem go przeczesywania jego włosów.

Mruknąłem coś cicho pod nosem. Chciałem go objąć ramieniem, ale nie mogłem nim ruszyć. To uczucie było dziwne. Takie ... nowe.

Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, gdy bardziej się we mnie wtulił. Może tak naprawdę nie był taki brutalny i bezwzględny? Może był kochany i czuły, ale się tego bał?

Później nie docierało do mnie nic. Zmęczenie i alkohol zrobiły swoje. Czasami po prostu miałem tego wszystkiego dość. Tak było teraz. Po prostu się wyłączyłem.

Zasnąłem gdzieś koło drugiej. Byłem strasznie zmęczony. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie na mnie zły za to, że go przytulałem i głaskałem po głowie.

Jakoś nie miałem ochoty się budzić.. Nie chciałem znowu patrzeć na niego i udawać. Nie chciałem mieć nic do czynienia z tamtym światem.

Obudziłem się o ósmej rano. Wykąpałem się i ubrałem. Poszedłem do kuchni i zrobiłem śniadanie. Nie było to nic specjalnego, bo tylko kanapki, ale liczył się gest, prawda? Po chwili zacząłem robić herbatę.

Nie czułem już ciepła chłopaka, ale wciąż nie wstawałem. Nie chciało mi się. Mógłbym tak przeleżeć parę dni.

Nie chciałem go budzić, więc zawinąłem kanapki w folię, a świeżo zrobioną herbatę przelałem do termosu, znalezionego w szafce. Zaniosłem mu wszystko i postawiłem na stoliczku. Położyłem jeszcze karteczkę z napisem ,,smacznego''. Poszedłem do salonu, biorąc notes i długopis, po czym usiadłem na parapecie. Narysowałem jego ogród.

W końcu otworzyłem oczy. Spojrzałem na stoliczek i aż się uśmiechnąłem. Z jękiem bólu podniosłem się do góry. Wziąłem kanapki i zacząłem jeść. Wypiłem również herbatę. Poszedłem do kuchni żeby to zanieść. Zatrzymałem się jednak przed salonem.
- Dziękuję za śniadanie – uśmiechnąłem się lekko. – W biurku masz ołówki i kredki jeśli chcesz.

- Nie ma za co - odwzajemniłem uśmiech. Oczy mi się zaświeciły, gdy powiedział mi o ołówkach i kredkach. A miałem go o to dzisiaj poprosić. Podszedłem do biurka i wyjąłem owe rzeczy. Znalazłem również gumkę do mazania i węgielki. Nawet nie wiedziałem, że ma takie rzeczy.

Pokręciłem rozbawiony głową i poszedłem do kuchni. Włożyłem rzeczy do zlewu. Znowu poszedłem do salonu.
- Mogę to zdjąć? – wskazałem na opatrunek na ramieniu. – Chcę się wykąpać.

- Tak - uśmiechnąłem się. Rozłożyłem się na podłodze z tym wszystkim. Na ziemi lepiej mi się rysowało. - Jak wrócisz, to Cię posmaruję. Bardzo boli?

- Da się przeżyć – mruknąłem, ściągając opatrunek. Te siniaki wyglądały już lepiej, ale wciąż były bardzo widoczne. Nie miałem również tak bardzo napuchniętego ramienia.

Zabrałem się za nadawanie koloru rysunkowi. Zdziwiłem się, gdy odkryłem, że to akwarele. Nałożyłem kolor, po czym pośliniłem palec, rozmazując kredki. Lubiłem nimi rysować. Można było uzyskać świetny efekt.

Z łazienki wyszedłem po godzinie. Wszystko mi się dłużyło, bo robiłem to jedną ręką. Poszedłem do salonu i usiadłem obok niego „po turecku”.
- Widzę, że kredki przypadły Ci do gustu.

- Mhm. Lubię akwarele - powiedziałem, będąc skupionym na rysunku. Podobał mi się. Jego ogród był taki piękny.

- Wyjazd się trochę skróci. Dzisiaj musimy wrócić do domu – oznajmiłem, patrząc na jego rysunek. Pięknie rysował.

- Rozumiem - powiedziałem. Szkoda. Chciałem jeszcze się gdzieś przejść. Cały wyjazd siedziałem w domu, więc nie widziałem dużo. Po chwili skończyłem. Wróciłem do jego portretu. Wyrwałem kartkę, wręczając mu ją. - To dla Ciebie - powiedziałem, uśmiechając się delikatnie.

Spojrzałem niepewnie na kartkę. Pierwszy raz dostałem coś od kogoś.
- Dziękuję – mruknąłem. – Chcesz tu jeszcze zostać, prawda? Pojedziemy jutro rano – westchnąłem, wywracając oczami.

- Dziękuję - powiedziałem wesoło. - Etto... A przeszlibyśmy się gdzieś? Chciałbym się przewietrzyć. Zobaczyć jezioro i ogródek. Przez szybę wszystko wygląda inaczej - prawda była taka, że nigdy nie byłem nad jeziorem. Moi rodzice nigdy nie zabrali mnie na żadne wakacje.

Westchnąłem.
- Jak się ubiorę – mruknąłem i wstałem, idąc do sypialni. Od kiedy stałem się taki miły? Przecież nigdy nie zmieniłbym planów dla kogoś.. Stajesz się miękki, Hiroki.

Uśmiechnąłem się.
- Arigato - powiedziałem i posprzątałem przybory. Położyłem je na biurko. Poczułem się dobrze. Był taki miły. Czyżby się zmieniał?

Ubieranie zajęło mi pół godziny. Samą koszulkę ubierałem przez piętnaście minut. W końcu wyszedłem z sypialni.

Byłem taki podekscytowany, że zobaczę jezioro. Podszedłem do niego z uśmiechem, po czym obaj poszliśmy do przed pokoju. Ubrałem trampki i czekałem. Widziałem, jak się męczy.
- Może Ci pomogę?

- Poradzę sobie – warknąłem, ubierając trampki. Sznurówki włożyłem do środka, bo nie dałbym rady ich zawiązać.

Po chwili wyszliśmy na zewnątrz. Wziąłem głęboki wdech. Powietrze było takie czyste. W dodatku czułem zapach lasu. Przede mną zobaczyłem kotka, którego wcześniej rysowałem. Podszedłem do niego, klękając obok.
- Kici, kici. Hej maluszku - powiedziałem ciepłym tonem, drapiąc go za uszkiem.

Wywróciłem oczami, widząc jak obchodzi się z tym kotem. Nigdy nie lubiłem futrzaka, zawsze mi tu łaził.

- Jaki ty jesteś słodki - uśmiechnąłem się. - Czyj on jest? - spytałem patrząc na chłopaka. Chciałbym go przygarnąć, ale pewnie by mi nie pozwolił.

- Nie wiem. Łazi tu odkąd pamiętam – mruknąłem, patrząc na jezioro. Po chwili mój wzrok przeniósł się na las. Nie lubiłem tamtego miejsca.

- Rozumiem. Biedny... - mruknąłem. Dzisiaj było wyjątkowo zimno, a ten kotek nie miał gdzie się podziać. - Żal mi cię, maluchu...

- Bo jeszcze się w nim zakochasz – powiedziałem, uśmiechając się pod nosem. Znowu spojrzałem na jezioro. Lubiłem siedzieć koło niego.

- No, ale zobacz, jaki on jest uroczy - powiedziałem, biorąc kotka na ręce. Odwróciłem się do chłopaka, patrząc na niego.

- Uroczy? – uniosłem brwi do góry. – Niby gdzie ten futrzak jest uroczy, co? – spojrzałem na kotka.

- Wszędzie! Ma taki słodki pyszczek. I takie małe uszka - powiedziałem, spoglądając na zwierzaka. - A jakie ma fajniuchne łapki - uśmiechnąłem się, głaszcząc kota.

- Fajniuchne? – powtórzyłem. – Nie ma takiego słowa w słowniku – mruknąłem. Wciąż na nich patrzyłem.

- W moim jest - powiedziałem, nadal stojąc z kotem na rękach. Zwierzątko wtuliło się w moją bluzę. Chyba było mu zimno. Rozpiąłem bluzę, ukrywając kota pod nią. Wystawał mu tylko łepek.

Wywróciłem oczami, ale nic nie powiedziałem. Wiedziałem, że będzie chciał go przygarnąć, ale chyba nie miał odwagi o to prosić.

- Etto... - mruknąłem. Chciałem zapytać, ale nie miałem odwagi. Byłem zbyt nieśmiały.

- Hm? – swój wzrok znowu skupiłem na nim. Jeśli czegoś ode mnie chciał to musiał spytać. Ja mu w myślach nie czytam.

- Ano... Mógłbym go przygarnąć? - spytałem cicho. Byłem pewny, ze się nie zgodzi. Widziałem, jak patrzył na tego kota.

Westchnąłem cierpiętniczo. Wiedziałem, no po prostu kurwa wiedziałem. Jednak widząc jego wzrok...
- Nie chcę mieć z nim nic wspólnego – mruknąłem.

- Rozumiem - powiedziałem cicho. To chyba oznaczało tylko jedno. Spojrzałem smutno na kotka. Był taki samotny i zagubiony. Zupełnie jak ja.

- Możesz go wziąć, ale nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Nie będę po nim sprzątał i go karmił – powiedziałem, wywracając oczami. Czy ten dzieciak musiał mieć taki wzrok? Nigdy, przenigdy nie chciałem mieć zwierząt, a szczególnie kotów.

- Dziękuję! - powiedziałem uradowany. Byłem taki szczęśliwy. Przytuliłem kotka do siebie. - Idziemy nad to jezioro?

- Chodź – mruknąłem i ruszyłem w stronę jeziora. Gdy już tam doszliśmy jak zwykle kucnąłem obok. Zawsze tam siedziałem.

Spojrzałem na taflę wody. Było tak pięknie. Pierwszy raz widziałem jezioro.
- Ale pięknie... Pierwszy raz widzę takie coś - powiedziałem, siadając obok niego.

- Lubię tu siedzieć – powiedziałem cicho, dotykając dłonią tafli jeziora. – Zawsze mnie uspokaja – uśmiechnąłem się lekko.

- Zazdroszczę... Ja nigdy nie widziałem jeziora - powiedziałem cicho, głaskając zwierzę. Spojrzałem na wodę. Była spokojna.

- Nigdy? – zdziwiłem się. Oderwałem wzrok od wody i spojrzałem na chłopaka. Dopiero teraz wydał mi się taki kruchy i delikatny... Nie zwróciłem na to wcześniej uwagi.

- Nigdy... Moi rodzice są lekarzami i ciągle mają dyżury. Nigdy nie widziałem jeziora, morza, gór... nigdy nie byłem na wakacjach - powiedziałem, spuszczając głowę. Było mi przykro z tego powodu. Rodzice nigdy nie mieli dla mnie czasu. Nigdy nie byłem nawet na wycieczce klasowej, mimo że moi rodzice mieli pieniądze.

I znowu zrobiłem coś, o co nigdy w życiu bym siebie nie posądził. Przysunąłem się do niego i objąłem go ramieniem. Swój wzrok znowu skierowałem na wodę.

Nadal dziwiło mnie to, że tak po prostu mnie przytulał. Jednak po chwili wtuliłem się w jego bok, opierając głowę na jego ramieniu. Było mi tak miło.

Poczułem, że ten kot zaczął mnie łaskotać swoim nosem po szyi. Skrzywiłem się lekko. Nigdy nie lubiłem zwierząt.

Spojrzałem na zwierzątko. Zastanawiałem się, jak mu dać na imię. W ogóle nie miałem pomysłu.

Znowu spojrzałem na jezioro. Zanurzyłem rękę w letniej wodzie, mącąc idealną powierzchnię wody.

Po chwili zerwał się wiatr. Zrobiło mi się zimno. Zadrżałem, mocniej przytulając kotka. Miałem na sobie tylko cienką bluzę.

Wstałem i spojrzałem na chłopaka.

- Chodź, zimno się zrobiło – powiedziałem i skierowałem się do domku.

6 komentarzy:

  1. Nie wiem, co powiedzieć. Podobało mi się. ^^ Jest tak uroczo. Na przykład, kiedy on się nim opiekuje. Zdaję sobie sprawę, że będą pewnie jeszcze jakieś drastyczne sceny, ale na razie wszystko jest dobrze. ;3 Ja bym liczyła na jakieś pozytywne zakończenie, bo jak czytam same smutne rzeczy, to jeszcze dodatkowo się dołuję. :c Czekam na więcej. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. To było takie urocze! Czekam na dalsze części tego cuda! Powiem szczerze, trafiłaś w mój gust tym opowiadaniem... Nie pisz smutnych rzeczy, życie jest już bee i ty nie musisz dołować jakimś smutnym opowiadaniem... Chyba, że będzie się dobrze kończyło....

    OdpowiedzUsuń
  3. Super urocze! Tak urocze, że się rozpuszczam! Byliby doskonałą parą... Tylko niech się pan Tyran przełamie ;3
    //Yūko-3

    OdpowiedzUsuń
  4. aww to takie sweet moze bd juz ok

    OdpowiedzUsuń
  5. Awww.. jak słodko~ ciekawe dlaczego "pan Tyran" jest taki jaki jest... Co go spotkało, skąd te blizny..?

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś beznadziejna. Obiecujesz że będziesz,ludzie czekają,codziennie odwiedzają twojego bloga,a tu nic. Świeci pustkami. Nie ma Cię od prawie miesiąca,i myślisz ze co? To ze tak mało ludzi tu komentuje,to tylko i wyłącznie wasza wina,ponieważ nie wstawiacie notek za często. Potem się uzalasz,ze nikt nie chcę komentarza napisać. Jak tak ma być,to może najlepiej przestan pisać. Bo ciągle wszystkich zawodzisz. Tylko tyle
    chciałam napisać. Żegnam twojego bloga. Sayounara.

    OdpowiedzUsuń