niedziela, 3 lutego 2013

"Dziękuję, że jesteś". one-shot - Taka x Toru, One Ok Rock.

[Taka]
– Masz cudowny głos, Taka- san – powiedział Toru po próbie.
– Słyszysz go od ponad pięciu lat – uśmiechnąłem się kpiąco, wywróciłem oczami i odłożyłem mikrofon.
– Wiem, a mimo to on jest dalej idealny.
Parsknąłem śmiechem i napiłem się wody. Jeszcze parę dni i święta, ale my nie próżnowaliśmy. Zaraz po nowym roku mamy trasę koncertową i nie mamy czasu na obijanie się. Musimy ciężko pracować.
– Macie pięć minut przerwy i wracamy do próby – oznajmiłem idąc do naszej małej kuchni po kawę. Pomimo tego, że u nas nie było takiego „głównego” lidera to właśnie ja wszystko załatwiałem; koncerty, wywiady, teledyski, dzwoniłem do menadżera z nowymi piosenkami.
– Jesteś bez serca! – jęknął Tomoya.
– Możliwe, ale robię to dla waszego dobra. Ryota masz ten grafik trasy koncertowej? – wychyliłem się z kuchni. Pomimo tego, że ja wszystko załatwiałem to musiałem zlecić mu to zadanie, bo cały wieczór i noc byłem u menadżera i załatwialiśmy formalności dotyczące koncertu. Dzisiaj w nocy też mnie to czeka. Niestety nikt mi już nie pomoże.
– Tak. Tylko muszę go znaleźć – podrapał się po głowie i zaczął przeszukiwać swoją torbę i papiery.
Westchnąłem i nalałem wody do czajnika, a następnie włączyłem go. Wyciągnąłem dwa kubki i wsypałem tam kawy. Wiem, że Toru też będzie chciał, zawsze chciał. Gdy woda zagotowała się zalałem kawy i wymieszałem zawartość. Nie wiem czemu, ale z nim byłem najbliżej. On zawsze mi pomagał i nigdy mnie nie wyśmiał. Kochałem go jak przyjaciela, ale ostatnio działo się ze mną coś dziwnego. Od jakiegoś czasu gdy go tylko widziałem moje serce przyśpieszało swoją pracę, a dłonie zaczynały mi się trząść. Byłem zdenerwowany i rozkojarzony, bo nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Nie wiedziałem dopóki nie porozmawiałem z Tomoyą. On uświadomił mi, że się w nim zakochałem i przysiągł, że nikomu nie powie. Westchnąłem i wziąłem kubki. Wszedłem do naszego jakby saloniku i postawiłem kawę przed chłopakiem. Tamten uśmiechnął się, a serce znowu zaczęło bić szaleńczo. Jednak nie odwzajemniłem uśmiechu, nie usiadłem koło niego, co zawsze robiłem. Podszedłem do okna po drugiej stronie pomieszczenia i otwarłem je. Usiadłem na parapecie i podciągnąłem nogi pod brodę. Głowę położyłem na kolanach i zapatrzyłem się w dal, od czasu do czasu popijając gorący płyn. Po chwili poczułem, że ktoś się do mnie przytula. Nie musiałem zgadywać kto to.
– Nie martw się. On kiedyś zobaczy co czujesz – wyszeptał mi do ucha.
– Nie wiem czy tego chcę, Tomoya- chan – mruknąłem. – Nie chcę żeby on się ode mnie odwrócił gdy dowie się jaki jestem – położyłem głowę na jego klatce piersiowej.
– Taka- san.. Jesteś cudowny. On na pewno Cię nie zostawi – pogłaskał mnie po włosach.
– Nie wiesz tego – zaprzeczyłem.
– Wiem to. Wiem, że nie jesteś dla niego obojętny, widzę jak on na Ciebie patrzy, widzę jak na Ciebie reaguje. Pomimo tego, że nie wie, że Cię kocha, to coś tam sobie już uświadamia. Widać, że jego nastawienie do Ciebie się zmienia. Jest bardziej czuły i opiekuje się Tobą.
– Mam mętlik w głowie, Tomoya- chan.
– Wszystko się kiedyś ułoży.
Zaśmiałem się cicho.
– Kiedyś. Dobra! Koniec tego dobrego! Próba! – krzyknąłem i dopiłem kawę.
– Jesteś niedobry, Taka- san!
Prychnąłem i odłożyłem kubek na stolik.
– No już. Wstajemy.
Wziąłem mój mikrofon i ruszyłem na moje miejsce. Reszta z ociąganiem poszła za mną. Próba przebiegała zgodnie z planem. Przećwiczyliśmy połowę piosenek gdy do gabinetu wszedł pomocnik naszego menadżera.
– Dzień dobry – skłonił się. – Proszę mi wybaczyć, że Wam przerywam ale Kouta- sama mnie przysyła.
– Wejdź. Przerwa – zwróciłem się do reszty. – Usiądź – wskazałem mu kanapę.
– Dziękuję – usiadł, a w ręce ścisnął mocniej jakieś kartki.
– O co chodzi? – usiadłem naprzeciwko niego.
– Kouta- sama kazał mi to przekazać i powiedzieć, że jutro chce to mieć na biurku rano – plątał się. – To dotyczy koncertu, prób, zespołu i – zaciął się. – Nie pamiętam.
– Dobra. Daj mi to – skrzywiłem się i odebrałem od niego papiery.
Przeglądając je jeszcze bardziej się krzywiłem. W końcu westchnąłem i oparłem czoło o rękę. I znowu całą noc zarwę. Jakby nie mógł mi dać tego wcześniej, do cholery! A nie przed świętami!
– Coś jeszcze? – spytałem niezbyt przyjemnie, ale nie interesowało mnie to teraz. Byłem zdenerwowany. Nie dziwić się, że na nic innego nie mam czasu, że ciągle jestem zmęczony i rozdrażniony.
– N-nie – zająknął się. – G-gomene. Pójdę już. S-sayonara – wstał, ukłonił się i wyszedł.
Westchnąłem i spojrzałem na zegarek. Był już prawie wieczór, a ja miałem robotę.
– Koniec próby – oznajmiłem. – Idźcie do domu. Jutro próba na dziesiątą – jeśli się wyrobię – dodałem w myślach.
– Coś się stało, Taka- san? – spytał Toru.
– Nie. Po prostu idźcie już. Mam jeszcze dużo roboty – mruknąłem.
– Pomóc Ci?
– Nie. To moja robota. Możesz iść mi zrobić kawę, a później idźcie już do domu.
– Al...
– Po prostu wyjdźcie – warknąłem.
Reszta nigdy nie widziała mnie w takim stanie, więc pożegnali się i wyszli. Myślałem, że jestem już sam, więc pozwoliłem sobie na przekleństwo. Nie przeklinałem, ale menadżer od pewnego czasu działa mi na nerwy. W końcu mogłem przestać udawać, że jest okej. Odgarnąłem włosy z oczu i zabrałem się za wypełnianie pierwszych papierów.
– Nie wiedziałem, że aż tak ciężko pracujesz – usłyszałem szept i odwróciłem głowę.
– Co ty tu robisz? Mieliście wyjść – mruknąłem.
– Dlaczego nie mówiłeś, że aż tak ciężko pracujesz?
– Po co? – zakpiłem. – Nie przeszkadzaj mi. Wyjdź.
– Nie. Zostanę z Tobą – takiej pewności siebie jeszcze u niego nie słyszałem.
– Głuchy jesteś?! Wyjdź! Mam za dużo na głowie! Nie będę jeszcze Ciebie niańczyć! Moglibyście zacząć zachowywać się doroślej! Siedzę w tym studiu już od trzech dni, a menadżer co chwile dokłada mi pracy! Wychodzę jedynie żeby się przebrać. Nie mam siły na nic, rozumiesz? Na nic – położyłem głowę na stoliku.
– Mogłeś nam powiedzieć. Pomoglibyśmy.
– To moje sprawy.
– Nie. Jesteśmy zespołem. Nie ma u nas wybranego lidera.
– Nie ma? – warknąłem. – Ciekawe, bo jakoś menadżerowi nie przeszkadza to, by na mnie wszystko zrzucać. Nie chcę waszej pomocy, bo nie chcę was tym obciążać.
– Taka- san – chłopak usiadł koło mnie i oparł głowę o moje ramię. Serce przyśpieszyło swoją pracę, ale nie miałem siły go odtrącać. – Pozwól sobie pomóc.
Tak więc chcąc, nie chcąc (raczej to drugie) siedziałem z nim do trzeciej rano i uzupełnialiśmy papiery. Poszedłem po kawę, a gdy wróciłem chłopak spał na kanapie. Miał lekko rozchylone usta i wyglądał tak niewinnie. Uśmiechnąłem się lekko i odstawiłem kubek na stolik, a następnie przykryłem go kocem. Nachyliłem się nad nim i pocałowałem go w czoło. Toru westchnął przed sen i wtulił się bardziej w koc. Westchnąłem i musiałem przeczytać wszystko jeszcze raz. Oczywiście nie odbyło się bez poprawek i dopisywania różnych rzeczy. Skończyłem dopiero przed ósmą. Oparłem czoło o stolik i zamknąłem oczy.


 ***

Obudziłem się na kanapie przykryty kocem. Słyszałem, że ktoś kręci się w kuchni oraz przyciszone głosy.
– Już wstałeś, Taka- san? – pokoju pojawi się Toru z kubkiem w ręce.
– Ta – mruknąłem i zacząłem segregować to, co wczoraj wypełnialiśmy. – Idę do menadżera. Przygotujcie się do próby.
Wziąłem papiery i wyszedłem ze studia. Skierowałem się do gabinetu Kouty. Gdy tylko wszedłem do jego gabinetu zaczął się rzucać o niewiadomo co. W zasadzie to o nic. Musiałem się z nim wykłócać o kilka dni wolnego, bo przecież były święta. Chyba po piętnastu minutach się zgodził, ale bardzo niechętnie. Miałem dość tego wszystkiego. Później przez jeszcze jakieś pół godziny słuchałem wykładu... sam nie wiem na jaki temat. W końcu wyszedłem stamtąd i musiałem odetchnąć żeby nie wybuchnąć. Miałem dość tego, że ciągle mną pomiata. Nie byłem jego zabawką żeby mógł robić co tylko zechce. Ale co miałem zrobić? Przecież nie odejdę z zespołu. Muzyka to było może życie.
– Taka- san? Co się stało?
Nawet nie zauważyłem, że już doszedłem do studia. Nie odpowiedziałem. Rzuciłem papiery gdzieś na ziemię i ruszyłem do kuchni.
– Co się stało? – przy mnie pojawił się Tomoya.
– Mam tego dość – warknąłem i wyciągnąłem kubek z szafki.
– Czego?
– Wszystkiego, do cholery! Wybacz. Nie chciałem na Ciebie krzyczeć – mruknąłem.
– Nic się nie stało, Taka- san.
– Po prostu denerwuje mnie to, że te rzeczy, które powinien załatwiać menadżer, załatwiam ja. Wszystko związane z zespołem, koncertami, wywiadami, piosenkami, naszą działalnością. Wszystko spada na mnie, rozumiesz? – westchnąłem.
– Rozumiem, Taka- san.
– Taka! Telefon! – usłyszałem krzyk.
Westchnąłem i podszedłem do nich. Spojrzałem na wyświetlacz i zobaczyłem zdjęcie Sono z Mantenrou Opera oraz jego pseudonim na dole. Uśmiechnąłem się lekko i odebrałem.
– Słucham Cię, księżniczko.
~ Masz dzisiaj czas?
– Nie wiem. Od jakiegoś czasu to nie zależy ode mnie – skrzywiłem się i podszedłem do okna.
~ Robimy imprezę i oczywiście z całym zespołem jesteście zaproszeni.
– Kto jeszcze będzie?
~ MoNoLith, Plastic Tree, Diru, Gazeciaki i nasz kochany duecik (LM.C). Możliwe, że Alice Nine i An Cafe też przyjdą  – odpowiedział.
– Em... To zależy też od reszty czy przyjdą. Jeśli będę mieć czas to na pewno wpadnę. U kogo tym razem?
~ U mnie, bo Ayame stwierdził, że nigdy więcej.
– Słodziak się buntuje? – zaśmiałem się.
~ Zabiję Cię! – usłyszałem krzyk należący do chłopaka. – Cicho, skarbie. To przyjdziecie?
– Zapytam się ich i oddzwonię, okej?
~ Jasne. To do usłyszenia, tak?
– Mh – rozłączyłem się.


***

O umówionej godzinie stawiliśmy się pod domem Sono. Zapukałem i po chwili otworzył nam gospodarz. Wymieniliśmy uściski dłoni i weszliśmy do środka. Z każdym ściskałem dłoń, ale tylko z dwoma przytuliłem się. Z Tomo z PT (Plastic Tree) i Mayą (LM.C). Widziałem, że Aiji patrzy na nas zazdrosny, ale nie skarżył się.
– Z Panem Zimne Serce dalej nic? – spytał.
– Nic – uśmiechnąłem się lekko.
– Ułoży się.
– Możliwe.
– Taka- san!! – usłyszałem krzyk, a następnie ktoś rzucił mi się na plecy.
Nie musiałem zgadywać kto to, bo tylko jedna osoba miała taki sposób witania się. Obróciłem się i poczochrałem chłopaka po włosach.
– Co tam, Shima- chan?
– Kiedyś było lepiej – wzruszył ramionami.
– To co było już nie wróci, więc nie ma sensu patrzeć w przeszłość, bo ominie nas przyszłość – mruknąłem.
– Wiem, dlatego – spojrzał czule na Yuu. – idę dalej i nie patrzę na to co było.
– Cieszę się, młody.
– A jak tam z ... – zaczął, ale umilkł widząc moją twarz.
– A jak ma być? – wzruszyłem ramionami i zagryzłem wargę. – On nie zwraca na mnie uwagi. Jest jak zawsze.
Shima- chan uśmiechnął się lekko i przytulił mnie. Odwzajemniłem uścisk i położyłem głowę na jego ramieniu.
– A Ciebie co wzięło na czułości, hm? – zaśmiałem się cicho.
– Po prostu wiem, że tego potrzebujesz, Taka- san.
Westchnąłem, ale nie odpowiedziałem. Po chwili chłopak odsunął się ode mnie i pociągnął za rękę do Yuu. Wymieniliśmy się z chłopakiem krótkim uściskiem dłoni, a Uru usiadł koło niego. Gdy tylko to zrobił został objęty zaborczo przez czarno-włosego. Uśmiechnąłem się lekko, a mój wzrok skierował się w stronę Toru. Westchnąłem i zagryzłem wargę widząc, że chłopak przytula się z jakąś dziewczyną. Zabolało i to cholernie. Może i on nie wiedział co czuję, ale... to bolało.
– Taka- san...
– Idę się napić – przerwałem mu.
Wstałem i ruszyłem do mini baru. Zamówiłem sake i usiadłem na krześle. Ciągle wracałem wzrokiem do Toru... Nie mogłem przestać.
– Taka? W porządku?
Obróciłem głowę i zobaczyłem jego. Wpatrywał się we mnie zmartwiony, ale to tylko... przyjacielska troska. Nic więcej.
– Taa – mruknąłem i wypiłem kolejny łyk alkoholu.
– Taaakahiro! – ktoś uwiesił mi się na ramieniu. Nie musiałem zgadywać kto to.
– Co jest, Maya- chan?
– Czemu jesteś smutny?
– Nie jestem – napiłem się znowu.
– Normalnie nie pijesz – naburmuszył się. Że też musiał wyskoczyć z czymś takim przy nim. BAKA!
– Nie wolno mi? – warknąłem.
Przez cały wieczór piłem. Nie zwracałem uwagi na nic... Nie patrzyłem co robi Toru. Nie obchodziło mnie to. Ale czy na pewno? Chciałem zapomnieć, więc piłem. Drink za drinkiem, piwo za piwem, sake za sake. Każdy następny kieliszek przynosił ukojenie, ale zaraz potem pojawiały się wyrzuty sumienia i ból w okolicach serca.
Oczywiście Sono nie pozwolił nam (mi) jechać w taki stanie, więc pozwolił nam (mi) zostać na noc. Skorzystałem z tego, bo nie widziałem siebie kręcącego się po mieście, na dodatek pijanego.


***

Rano wstałem bez kaca. Rzadko kiedy go miałem. Miałem mocną głowę do alkoholu, ale nie można było tego powiedzieć o reszcie, a szczególnie o Toru.
– Witam, zmarnowane duszyczki – uśmiechnąłem się złośliwie wchodząc do kuchni i sięgając po picie do lodówki.
– Dlaczego wyglądasz tak dobrze? – jęknął gitarzysta.
– Podobam Ci się? – spytałem unosząc brwi do góry.
Chłopak zarumienił się, ale nie odpowiedział. Spuścił wzrok i zaczął bawić się swoimi palcami. Wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem wodę z lodówki. Coś mi nie pasowało w jego zachowaniu. On nie jest taki nieśmiały, nie rumieni się, nie peszy... Czy on coś do mnie czuje? Spojrzałem na niego, ale unikał mojego wzroku. Coś na pewno jest nie tak...
Nie wiem co się z nim działo, ale cały dzień unikał mnie. Nie rozmawiał ze mną dłużej niż to było konieczne, nie uśmiechał się, siadał z daleka ode mnie.
Czy ja mu coś zrobiłem? Zraniłem go? Wczoraj? Co się później działo? Co ja, do cholery, zrobiłem?
– Co się stało, Taka- san? – spytał Kou.
– Nic – zagryzłem wargę i starałem sobie przypomnieć co się działo wczoraj.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, a mój wzrok stanął na miejscu, gdzie wczoraj był mini bar. Niestety wspomnienia musiały wrócić...
– Nie wolno mi? – warknąłem.
Maya westchnął i odszedł, a ja zamówiłem kolejnego drinka, kolejnego, kolejnego, jeszcze jednego, następnego...
Byłem już nieźle wstawiony gdy podszedł do mnie na pół trzeźwy Toru.
– Co się dzieje, Taka- san? Od pewnego czasu mnie odtrącasz... Stało się coś?
– Nie chcesz wiedzieć – mruknąłem.
– Chcę!
Pociągnął mnie za rękę w stronę balkonu. Oczywiście gdyby nie on to pewnie leżałbym na podłodze z rozwaloną głową, ale nic takiego się nie stało.
– Mów! – zażądał.
– Podobasz mi się Toru – nawet nie zastanawiałem się co mówię. Alkohol zrobił swoje. – Nie mogę patrzeć jak ktoś inny Cię dotyka, rozumiesz?
– Ja...
– Nieważne. Nie odpowiadaj. Nie zmuszaj się do niczego.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwałem mu całując go w usta. Po chwili oderwałem się od niego i wszedłem z powrotem do mieszkania...
Nachyliłem się nad stołem i położyłem na nim głowę. Jestem idiotą! Cholernym idiotą! Westchnąłem i wstałem. Skierowałem się do przedpokoju. Założyłem buty i kurtkę, a następnie biorąc telefon i kluczyki wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem do samochodu i odjechałem spod domu Sono z piskiem opon.
Powalony ja! Co mi strzeliło do głowy żeby mu to powiedzieć?!
Przyśpieszyłem. Niestety nie zauważyłem czerwonego światła. Wjechałem na skrzyżowanie. Usłyszałem trąbienie, a następnie poczułem ostry ból...


***

 [Toru]

– Gdzie jest Taka? – spytałem wchodząc do salonu.
– Wyszedł.
Skrzywiłem się lekko, ale nic nie odpowiedziałem. Chciałem wyjaśnić tą sprawę. Czy ja mu się naprawdę podobam? Nie kłamał? Cholera! Gdyby mi wcześniej powiedział! Kocham go odkąd zobaczyłem go po raz pierwszy na próbie. Tego nieśmiałego, nieufnego i zakompleksionego chłopaka, który w ogóle się nie uśmiecha.
Westchnąłem zirytowany i usiadłem na kanapie. Po chwili przysiadł się do mnie Tomoya. Patrzył na mnie badawczo. Czy on wiedział o tym co czuje Taka?
– Co? – mruknąłem zirytowany.
– Taka Ci powiedział? – spytał ostrożnie.
– Po części tak.
– Rozumiem – wyciągnął telefon i zadzwonił do kogoś. – Taka nie odbiera.. Spróbuj do niego zadzwonić.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer do niego. Jednak nie odebrał. Spróbowałem jeszcze raz – nic, następny – nic.
– Nie odbiera.
Po jakichś dwudziestu minutach do Ryota’ y zadzwonił telefon. Podczas rozmowy robił się coraz bledszy i niespokojny. Bałem się. Cholernie. Nigdy nie widziałem go w takim stanie.
– Taka jest w szpitalu.
To zdanie zatrzęsło moim światem. Bałem się, że go stracę, a lekarze nie dawali mu dużo szans na przeżycie. Byłem w szoku, bardzo dużym. Nawet nie zauważyłem, że dojechaliśmy do szpitala.
       Takahiro miał połamane żebra, złamaną nogę, lekki wstrząs mózgu i mocno poharataną prawą rękę, na której miał co najmniej trzydzieści szwów.
Weszliśmy do sali, w której leżał, a po moich policzkach od razu poleciały łzy. Wyglądał okropnie. Podszedłem do niego i niepewnie dotknąłem jego policzka bojąc się, że go zranię jeszcze bardziej.
Siedzieliśmy przy nim cały dzień. Dopiero wieczorem przyszedł lekarz.
– Pan Morita ma pięćdziesiąt procent szans na to, że wyzdrowieje – zaczął. – Jego stan jest bardzo – zamyślił się. – zły – dokończył niepewnie. – Nie powiem, że krytyczny, bo robimy wszystko co w naszej mocy, ale jego zdrowie nie zależy od nas. Chłopak się poddał – spojrzał na niego. – Można powiedzieć, że zamknął swój umysł dla naszego świata. Możemy go trzymać przy życiu dwa miesiące, ale jeśli w ciągu nich do nas nie wróci to – urwał, ale po chwili kontynuował: – będziemy musieli odłączyć sprzęt. Oczywiście powiadomię pielęgniarkę, która tutaj dyżuruje, żeby powiadamiała panów o jego stanie zdrowia oraz pozwoliła siedzieć tutaj tak długo, jak panowie zechcą. Wiem, jak to jest stracić przyjaciela, więc... mam nadzieję, że wróci do was – uśmiechnął się i wyszedł.
Siedziałem przy nim dniami i nocami. Nie opuszczałem go dłużej niż parę minut, gdy musiałem iść do łazienki. Spałem koło niego, nawet jadłem. Reszta zrezygnowała z próby wyciągnięcia mnie skąd, bo gdy chcieli to zrobić pierwszy raz to ich prawie zagryzłem (dosłownie). Po tym przynosili mi ubrania na zmianę i jedzenie.
Dopiero teraz, gdy on był w szpitalu, zrozumiałem, że nie mogę bez niego żyć. On jest jak powietrze. Bez niego się duszę... Nie potrafię funkcjonować. On był dla mnie wszystkim. Ściskało mi się serce na samą myśl, że już nigdy nie usłyszę jego głosu, że nie zobaczę jego oczu, że go już nie dotknę. Przerażało mnie to.
Po miesiącu lekarze nie dawali mu szans, jednak ja wierzyłem. Wierzyłem, że on do mnie wróci. Nie słuchałem nikogo, kto miał inne zdanie ode mnie. Przez to, że on leżał w szpitalu praktycznie wszystkie zespoły, z którymi się kolegowaliśmy czy przyjaźniliśmy, zawiesiły swoją działalność. Nie chcieli grać i cieszyć się gdy ich przyjaciel leżał w szpitalu, a na dodatek w śpiączce.


***

 [Taka]

Tu jest tak przyjemnie. Bez zmartwień, bólu, upokorzenia, wyśmiania, ale... czegoś mi brakuje. Gdzie mój Toru? Gdzie OOR? Gdzie moi przyjaciele? ... Gdzie ja jestem? Nie powinienem być na imprezie u Sono? Co się stało?
Mam pustkę w głowie... Nie czuję nic. Czemu? Czuję się ... taki lekki, wątły, bezuczuciowy. Nic nie słyszę, nie czuję. Czy... tak powinno być? Dlaczego się boję? Ale czy to na pewno strach? Dlaczego moja głowa i ciało robią się coraz cięższe? Dlaczego czuję uścisk w klatce piersiowej?
– Taka- san – usłyszałem gdzieś z oddali. – Kocham Cię.. Błagam Cię.. Wróć do mnie – to Toru? Czemu jesteś zrozpaczony? – Skarbie, błagam Cię. Wróć. Nie mogę żyć bez Ciebie. Nie mogę normalnie funkcjonować, nie potrafię się śmiać, bawić.. Kocham Cię. Nie zostawiaj mnie.
I znowu miałem ciemno przed oczami..., ale tym razem czułem. Czułem, że ktoś ściska moją rękę, że ktoś trzyma głowę na bolącej klatce piersiowej, że gładzi mój policzek. Jednak nie mogłem się poruszyć. Chciałem, lecz nie mogłem. Chciałem otworzyć oczy, ale powieki były zbyt ciężkie. Jednak coś udało mi się zrobić. Ścisnąłem lekko jego rękę i usłyszałem, że zamiera.
– Taka? Taka słyszysz mnie?
Chciałem odpowiedzieć, ale nie mogłem.
– Jeśli mnie słyszysz ściśnij moją rękę.
Bardzo dużo mnie to kosztowało, ale znowu lekko oddałem uścisk. Mógłbym przysiąc, że niemal widziałem, jak się uśmiecha.
– Doktorze!
Czemu tak krzyczysz? Co się stało?
– Ścisnął moją rękę. Czy to ... coś znaczy?
– Proszę się odsunąć.
Chcecie mi go odebrać? Nie! Toru! Jęknąłem cicho, ale nie pozwoliłem mu się oddalić. Wiem, że gdyby chciał to odsunąłby się ode mnie, bo mój uścisk nie był mocny, ale nie zrobił tego.
– Cicho.. Nie zostawię Cię – i jakby na potwierdzenie tego splótł nasze palce.
Odetchnąłem głębiej, ale nie był to dobry pomysł, bo mój bok przeszył ostry ból. Zacząłem oddychać płyciej, bo ból nie pozwalał mi. Czułem jakbym się dusił, ale usilnie starałem się złapać trochę powietrza.
Po chwili, która ciągnęła się w nieskończoność, poczułem, że ktoś nakłada mi coś na twarz, dzięki czemu mogłem oddychać.
Nie wiem ile tak leżałem w niewiedzy. Dzień? Dwa? Godzinę? Rok? Tydzień? Miesiąc? Nie byłem w stanie nic zrobić poza trzymaniem jego ręki. Nie miałem siły nawet otworzyć oczu. Wszystko strasznie się ciągnęło. Słyszałem, że chłopaki mówią do mnie. Chyba wszyscy moi przyjaciele byli u mnie choć raz.
W końcu nie wytrzymałem tego. Zebrałem w sobie wszystkie siły i powoli otworzyłem oczy. Nie raziło mnie. Rozejrzałem się po pokoju. Ściany były jasno-zielone, duże okno zasłonięte żaluzjami, mały telewizor w kącie, duże szklane drzwi z jakimś materiałem, który zasłaniał to pomieszczenie. W kącie stał fotel, a obok niego stolik. Spojrzałem na swoją rękę i zamrugałem zdziwiony. Była cała w bandażu. Spojrzałem na drugą i zobaczyłem, że ktoś splótł swoje palce z moimi. Dopiero teraz poczułem uścisk na, i tak bolącej, klatce piersiowej. Uśmiechnąłem się lekko, bo dokładnie znałem tą czuprynę, która była w jeszcze większym nieładzie niż zazwyczaj. Delikatnie wyciągnąłem swoją rękę z jego i pogłaskałem go po policzku. Ten wtulił się w moją rękę, ale po chwili zamarł i wystraszony otworzył oczy. Uśmiechnąłem się niepewnie i czule, a po jego policzkach popłynęły łzy. Po sekundzie przytulił mnie mocno, a ja syknąłem z bólu.
– Co się stało? – spytał przerażony odrywając się ode mnie.
– Nie ściskaj tak mocno, bo boli – szepnąłem.
– Wybacz – pogłaskał mój policzek. – Muszę iść po lekarza. Zaraz przyjdę, okej?
– Tylko się pośpiesz – mruknąłem i zamknąłem oczy.


***

Epilog.

– Dziękuję, że jesteś – szepnąłem wtulając się w Toru.
Od tamtego wypadku minęły dwa miesiące. Z moją nogą i żebrami było wszystko w porządku, ale nie miałem jeszcze całkowitej władzy w prawej ręce.
– Kocham Cię – gitarzysta pocałował mnie w policzek i pogładził po zranionej ręce. – I pomyśleć, że to przeze mnie.
– Głupi jesteś?! – zdenerwowałem się. – Nawet tak nie myśl! To tylko i wyłącznie moja wina!
– Wybacz. Nie denerwuj się tak, kotek.
– To przestań gadać takie rzeczy! – wtuliłem się w niego.
Byliśmy ze sobą dwa miesiące, ale nie uprawialiśmy jeszcze seksu. Dla mnie było to za wcześnie, a on rozumiał. Też nie chciał się śpieszyć. Cieszyłem się, że był i mnie rozumiał.
– Wstawaj, skarbie. Zaraz mamy próbę.
Uśmiechnąłem się lekko, wstałem i ruszyłem do łazienki. Tak. Byłem szczęśliwy. Kochałem go, a on kochał mnie. Tylko to się liczy. Nic więcej. Reszta też nas zaakceptowała. Okazało się później, że Kai (the GazettE) i Tomoya są parą, a Ryota znalazł sobie dziewczynę. Od tej pory wszystko miało być na swoim miejscu. Mieliśmy być szczęśliwi razem, na zawsze.

THE END



4 komentarze:

  1. Jej...
    Tak niesamowicie to napisałaś że aż nie wiem co napisać ^.^
    Masz niesamowity pomysł i sposób pisania. za chwilę przeczytam twoje kolejne Yaoice:D
    Buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah! Nic tylko przeczytać to znowu i znowu, i znowu, i znowu...
    Tak samo się zachwycając....

    OdpowiedzUsuń
  3. Boshe, OOR to mój najukochańszy zespół i to pierwszy raz kiedy przeczytałam z nimi jakieś opko (yaoi/shonen ai). Muszę przyznać bez bicia ,że się zakochałam. Mogę to czytać nieskończenie wiele razy i tak mi się nie znudzi. Kobieto, uwielbiam Cię po prostu. Ten łan szot jest świetny! Napisałabyś coś dłuższego z tym paringiem? Proszem! *.* Pozdrawiam! ^^ Ariana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. huh. jeśli wpadnie mi do głowy pomysł to napiszę to specjalnie dla Ciebie :) cieszę się, że podoba Ci się :*

      Usuń