[Taka]
– Masz cudowny głos, Taka- san – powiedział Toru po próbie.
– Słyszysz go od ponad pięciu lat – uśmiechnąłem się kpiąco,
wywróciłem oczami i odłożyłem mikrofon.
– Wiem, a mimo to on jest dalej idealny.
Parsknąłem śmiechem i napiłem się wody. Jeszcze parę dni i
święta, ale my nie próżnowaliśmy. Zaraz po nowym roku mamy trasę koncertową i
nie mamy czasu na obijanie się. Musimy ciężko pracować.
– Macie pięć minut przerwy i wracamy do próby – oznajmiłem
idąc do naszej małej kuchni po kawę. Pomimo tego, że u nas nie było takiego
„głównego” lidera to właśnie ja wszystko załatwiałem; koncerty, wywiady,
teledyski, dzwoniłem do menadżera z nowymi piosenkami.
– Jesteś bez serca! – jęknął Tomoya.
– Możliwe, ale robię to dla waszego dobra. Ryota masz ten
grafik trasy koncertowej? – wychyliłem się z kuchni. Pomimo tego, że ja
wszystko załatwiałem to musiałem zlecić mu to zadanie, bo cały wieczór i noc
byłem u menadżera i załatwialiśmy formalności dotyczące koncertu. Dzisiaj w
nocy też mnie to czeka. Niestety nikt mi już nie pomoże.
– Tak. Tylko muszę go znaleźć – podrapał się po głowie i
zaczął przeszukiwać swoją torbę i papiery.
Westchnąłem i nalałem wody do czajnika, a następnie
włączyłem go. Wyciągnąłem dwa kubki i wsypałem tam kawy. Wiem, że Toru też
będzie chciał, zawsze chciał. Gdy woda zagotowała się zalałem kawy i
wymieszałem zawartość. Nie wiem czemu, ale z nim byłem najbliżej. On zawsze mi
pomagał i nigdy mnie nie wyśmiał. Kochałem go jak przyjaciela, ale ostatnio
działo się ze mną coś dziwnego. Od jakiegoś czasu gdy go tylko widziałem moje
serce przyśpieszało swoją pracę, a dłonie zaczynały mi się trząść. Byłem
zdenerwowany i rozkojarzony, bo nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Nie
wiedziałem dopóki nie porozmawiałem z Tomoyą. On uświadomił mi, że się w nim
zakochałem i przysiągł, że nikomu nie powie. Westchnąłem i wziąłem kubki.
Wszedłem do naszego jakby saloniku i postawiłem kawę przed chłopakiem. Tamten
uśmiechnął się, a serce znowu zaczęło bić szaleńczo. Jednak nie odwzajemniłem
uśmiechu, nie usiadłem koło niego, co zawsze robiłem. Podszedłem do okna po
drugiej stronie pomieszczenia i otwarłem je. Usiadłem na parapecie i
podciągnąłem nogi pod brodę. Głowę położyłem na kolanach i zapatrzyłem się w
dal, od czasu do czasu popijając gorący płyn. Po chwili poczułem, że ktoś się
do mnie przytula. Nie musiałem zgadywać kto to.
– Nie martw się. On kiedyś zobaczy co czujesz – wyszeptał mi
do ucha.
– Nie wiem czy tego chcę, Tomoya- chan – mruknąłem. – Nie
chcę żeby on się ode mnie odwrócił gdy dowie się jaki jestem – położyłem głowę
na jego klatce piersiowej.
– Taka- san.. Jesteś cudowny. On na pewno Cię nie zostawi –
pogłaskał mnie po włosach.
– Nie wiesz tego – zaprzeczyłem.
– Wiem to. Wiem, że nie jesteś dla niego obojętny, widzę jak
on na Ciebie patrzy, widzę jak na Ciebie reaguje. Pomimo tego, że nie wie, że
Cię kocha, to coś tam sobie już uświadamia. Widać, że jego nastawienie do
Ciebie się zmienia. Jest bardziej czuły i opiekuje się Tobą.
– Mam mętlik w głowie, Tomoya- chan.
– Wszystko się kiedyś ułoży.
Zaśmiałem się cicho.
– Kiedyś. Dobra! Koniec tego dobrego! Próba! – krzyknąłem i
dopiłem kawę.
– Jesteś niedobry, Taka- san!
Prychnąłem i odłożyłem kubek na stolik.
– No już. Wstajemy.
Wziąłem mój mikrofon i ruszyłem na moje miejsce. Reszta z
ociąganiem poszła za mną. Próba przebiegała zgodnie z planem. Przećwiczyliśmy
połowę piosenek gdy do gabinetu wszedł pomocnik naszego menadżera.
– Dzień dobry – skłonił się. – Proszę mi wybaczyć, że Wam
przerywam ale Kouta- sama mnie przysyła.
– Wejdź. Przerwa – zwróciłem się do reszty. – Usiądź –
wskazałem mu kanapę.
– Dziękuję – usiadł, a w ręce ścisnął mocniej jakieś kartki.
– O co chodzi? – usiadłem naprzeciwko niego.
– Kouta- sama kazał mi to przekazać i powiedzieć, że jutro
chce to mieć na biurku rano – plątał się. – To dotyczy koncertu, prób, zespołu
i – zaciął się. – Nie pamiętam.
– Dobra. Daj mi to – skrzywiłem się i odebrałem od niego
papiery.
Przeglądając je jeszcze bardziej się krzywiłem. W końcu
westchnąłem i oparłem czoło o rękę. I znowu całą noc zarwę. Jakby nie mógł mi
dać tego wcześniej, do cholery! A nie przed świętami!
– Coś jeszcze? – spytałem niezbyt przyjemnie, ale nie
interesowało mnie to teraz. Byłem zdenerwowany. Nie dziwić się, że na nic
innego nie mam czasu, że ciągle jestem zmęczony i rozdrażniony.
– N-nie – zająknął się. – G-gomene. Pójdę już. S-sayonara –
wstał, ukłonił się i wyszedł.
Westchnąłem i spojrzałem na zegarek. Był już prawie wieczór,
a ja miałem robotę.
– Koniec próby – oznajmiłem. – Idźcie do domu. Jutro próba
na dziesiątą – jeśli się wyrobię – dodałem w myślach.
– Coś się stało, Taka- san? – spytał Toru.
– Nie. Po prostu idźcie już. Mam jeszcze dużo roboty –
mruknąłem.
– Pomóc Ci?
– Nie. To moja robota. Możesz iść mi zrobić kawę, a później
idźcie już do domu.
– Al...
– Po prostu wyjdźcie – warknąłem.
Reszta nigdy nie widziała mnie w takim stanie, więc
pożegnali się i wyszli. Myślałem, że jestem już sam, więc pozwoliłem sobie na
przekleństwo. Nie przeklinałem, ale menadżer od pewnego czasu działa mi na
nerwy. W końcu mogłem przestać udawać, że jest okej. Odgarnąłem włosy z oczu i
zabrałem się za wypełnianie pierwszych papierów.
– Nie wiedziałem, że aż tak ciężko pracujesz – usłyszałem
szept i odwróciłem głowę.
– Co ty tu robisz? Mieliście wyjść – mruknąłem.
– Dlaczego nie mówiłeś, że aż tak ciężko pracujesz?
– Po co? – zakpiłem. – Nie przeszkadzaj mi. Wyjdź.
– Nie. Zostanę z Tobą – takiej pewności siebie jeszcze u
niego nie słyszałem.
– Głuchy jesteś?! Wyjdź! Mam za dużo na głowie! Nie będę
jeszcze Ciebie niańczyć! Moglibyście zacząć zachowywać się doroślej! Siedzę w
tym studiu już od trzech dni, a menadżer co chwile dokłada mi pracy! Wychodzę
jedynie żeby się przebrać. Nie mam siły na nic, rozumiesz? Na nic – położyłem
głowę na stoliku.
– Mogłeś nam powiedzieć. Pomoglibyśmy.
– To moje sprawy.
– Nie. Jesteśmy zespołem. Nie ma u nas wybranego lidera.
– Nie ma? – warknąłem. – Ciekawe, bo jakoś menadżerowi nie
przeszkadza to, by na mnie wszystko zrzucać. Nie chcę waszej pomocy, bo nie
chcę was tym obciążać.
– Taka- san – chłopak usiadł koło mnie i oparł głowę o moje
ramię. Serce przyśpieszyło swoją pracę, ale nie miałem siły go odtrącać. –
Pozwól sobie pomóc.
Tak więc chcąc, nie chcąc (raczej to drugie) siedziałem z
nim do trzeciej rano i uzupełnialiśmy papiery. Poszedłem po kawę, a gdy
wróciłem chłopak spał na kanapie. Miał lekko rozchylone usta i wyglądał tak
niewinnie. Uśmiechnąłem się lekko i odstawiłem kubek na stolik, a następnie
przykryłem go kocem. Nachyliłem się nad nim i pocałowałem go w czoło. Toru
westchnął przed sen i wtulił się bardziej w koc. Westchnąłem i musiałem
przeczytać wszystko jeszcze raz. Oczywiście nie odbyło się bez poprawek i
dopisywania różnych rzeczy. Skończyłem dopiero przed ósmą. Oparłem czoło o
stolik i zamknąłem oczy.
Obudziłem się na kanapie przykryty kocem. Słyszałem, że ktoś
kręci się w kuchni oraz przyciszone głosy.
– Już wstałeś, Taka- san? – pokoju pojawi się Toru z kubkiem
w ręce.
– Ta – mruknąłem i zacząłem segregować to, co wczoraj
wypełnialiśmy. – Idę do menadżera. Przygotujcie się do próby.
Wziąłem papiery i wyszedłem ze studia. Skierowałem się do
gabinetu Kouty. Gdy tylko wszedłem do jego gabinetu zaczął się rzucać o
niewiadomo co. W zasadzie to o nic. Musiałem się z nim wykłócać o kilka dni
wolnego, bo przecież były święta. Chyba po piętnastu minutach się zgodził, ale
bardzo niechętnie. Miałem dość tego wszystkiego. Później przez jeszcze jakieś
pół godziny słuchałem wykładu... sam nie wiem na jaki temat. W końcu wyszedłem
stamtąd i musiałem odetchnąć żeby nie wybuchnąć. Miałem dość tego, że ciągle
mną pomiata. Nie byłem jego zabawką żeby mógł robić co tylko zechce. Ale co
miałem zrobić? Przecież nie odejdę z zespołu. Muzyka to było może życie.
– Taka- san? Co się stało?
Nawet nie zauważyłem, że już doszedłem do studia. Nie
odpowiedziałem. Rzuciłem papiery gdzieś na ziemię i ruszyłem do kuchni.
– Co się stało? – przy mnie pojawił się Tomoya.
– Mam tego dość – warknąłem i wyciągnąłem kubek z szafki.
– Czego?
– Wszystkiego, do cholery! Wybacz. Nie chciałem na Ciebie
krzyczeć – mruknąłem.
– Nic się nie stało, Taka- san.
– Po prostu denerwuje mnie to, że te rzeczy, które powinien
załatwiać menadżer, załatwiam ja. Wszystko związane z zespołem, koncertami,
wywiadami, piosenkami, naszą działalnością. Wszystko spada na mnie, rozumiesz?
– westchnąłem.
– Rozumiem, Taka- san.
– Taka! Telefon! – usłyszałem krzyk.
Westchnąłem i podszedłem do nich. Spojrzałem na wyświetlacz
i zobaczyłem zdjęcie Sono z Mantenrou Opera oraz jego pseudonim na dole.
Uśmiechnąłem się lekko i odebrałem.
– Słucham Cię, księżniczko.
~ Masz dzisiaj czas?
– Nie wiem. Od jakiegoś czasu to nie zależy ode mnie –
skrzywiłem się i podszedłem do okna.
~ Robimy imprezę i oczywiście z całym zespołem jesteście
zaproszeni.
– Kto jeszcze będzie?
~ MoNoLith, Plastic Tree, Diru, Gazeciaki i nasz kochany
duecik (LM.C). Możliwe, że Alice Nine i An Cafe też przyjdą –
odpowiedział.
– Em... To zależy też od reszty czy przyjdą. Jeśli będę mieć
czas to na pewno wpadnę. U kogo tym razem?
~ U mnie, bo Ayame stwierdził, że nigdy więcej.
– Słodziak się buntuje? – zaśmiałem się.
~ Zabiję Cię! – usłyszałem krzyk należący do chłopaka.
– Cicho, skarbie. To przyjdziecie?
– Zapytam się ich i oddzwonię, okej?
~ Jasne. To do usłyszenia, tak?
– Mh – rozłączyłem się.
***
O umówionej godzinie stawiliśmy się pod domem Sono.
Zapukałem i po chwili otworzył nam gospodarz. Wymieniliśmy uściski dłoni i
weszliśmy do środka. Z każdym ściskałem dłoń, ale tylko z dwoma przytuliłem
się. Z Tomo z PT (Plastic Tree) i Mayą (LM.C). Widziałem, że Aiji patrzy na nas
zazdrosny, ale nie skarżył się.
– Z Panem Zimne Serce dalej nic? – spytał.
– Nic – uśmiechnąłem się lekko.
– Ułoży się.
– Możliwe.
– Taka- san!! – usłyszałem krzyk, a następnie ktoś rzucił mi
się na plecy.
Nie musiałem zgadywać kto to, bo tylko jedna osoba miała
taki sposób witania się. Obróciłem się i poczochrałem chłopaka po włosach.
– Co tam, Shima- chan?
– Kiedyś było lepiej – wzruszył ramionami.
– To co było już nie wróci, więc nie ma sensu patrzeć w
przeszłość, bo ominie nas przyszłość – mruknąłem.
– Wiem, dlatego – spojrzał czule na Yuu. – idę dalej i nie
patrzę na to co było.
– Cieszę się, młody.
– A jak tam z ... – zaczął, ale umilkł widząc moją twarz.
– A jak ma być? – wzruszyłem ramionami i zagryzłem wargę. –
On nie zwraca na mnie uwagi. Jest jak zawsze.
Shima- chan uśmiechnął się lekko i przytulił mnie.
Odwzajemniłem uścisk i położyłem głowę na jego ramieniu.
– A Ciebie co wzięło na czułości, hm? – zaśmiałem się cicho.
– Po prostu wiem, że tego potrzebujesz, Taka- san.
Westchnąłem, ale nie odpowiedziałem. Po chwili chłopak odsunął
się ode mnie i pociągnął za rękę do Yuu. Wymieniliśmy się z chłopakiem krótkim
uściskiem dłoni, a Uru usiadł koło niego. Gdy tylko to zrobił został objęty
zaborczo przez czarno-włosego. Uśmiechnąłem się lekko, a mój wzrok skierował
się w stronę Toru. Westchnąłem i zagryzłem wargę widząc, że chłopak przytula
się z jakąś dziewczyną. Zabolało i to cholernie. Może i on nie wiedział co
czuję, ale... to bolało.
– Taka- san...
– Idę się napić – przerwałem mu.
Wstałem i ruszyłem do mini baru. Zamówiłem sake i usiadłem
na krześle. Ciągle wracałem wzrokiem do Toru... Nie mogłem przestać.
– Taka? W porządku?
Obróciłem głowę i zobaczyłem jego. Wpatrywał się we
mnie zmartwiony, ale to tylko... przyjacielska troska. Nic więcej.
– Taa – mruknąłem i wypiłem kolejny łyk alkoholu.
– Taaakahiro! – ktoś uwiesił mi się na ramieniu. Nie
musiałem zgadywać kto to.
– Co jest, Maya- chan?
– Czemu jesteś smutny?
– Nie jestem – napiłem się znowu.
– Normalnie nie pijesz – naburmuszył się. Że też musiał
wyskoczyć z czymś takim przy nim. BAKA!
– Nie wolno mi? – warknąłem.
Przez cały wieczór piłem. Nie zwracałem uwagi na nic... Nie
patrzyłem co robi Toru. Nie obchodziło mnie to. Ale czy na pewno? Chciałem
zapomnieć, więc piłem. Drink za drinkiem, piwo za piwem, sake za sake. Każdy
następny kieliszek przynosił ukojenie, ale zaraz potem pojawiały się wyrzuty
sumienia i ból w okolicach serca.
Oczywiście Sono nie pozwolił nam (mi) jechać w taki stanie,
więc pozwolił nam (mi) zostać na noc. Skorzystałem z tego, bo nie widziałem
siebie kręcącego się po mieście, na dodatek pijanego.
***
Rano wstałem bez kaca. Rzadko kiedy go miałem. Miałem mocną
głowę do alkoholu, ale nie można było tego powiedzieć o reszcie, a szczególnie
o Toru.
– Witam, zmarnowane duszyczki – uśmiechnąłem się złośliwie
wchodząc do kuchni i sięgając po picie do lodówki.
– Dlaczego wyglądasz tak dobrze? – jęknął gitarzysta.
– Podobam Ci się? – spytałem unosząc brwi do góry.
Chłopak zarumienił się, ale nie odpowiedział. Spuścił wzrok
i zaczął bawić się swoimi palcami. Wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem wodę z
lodówki. Coś mi nie pasowało w jego zachowaniu. On nie jest taki nieśmiały, nie
rumieni się, nie peszy... Czy on coś do mnie czuje? Spojrzałem
na niego, ale unikał mojego wzroku. Coś na pewno jest nie tak...
Nie wiem co się z nim działo, ale cały dzień unikał mnie.
Nie rozmawiał ze mną dłużej niż to było konieczne, nie uśmiechał się, siadał z
daleka ode mnie.
Czy ja mu coś zrobiłem? Zraniłem go? Wczoraj? Co się później
działo? Co ja, do cholery, zrobiłem?
– Co się stało, Taka- san? – spytał Kou.
– Nic – zagryzłem wargę i starałem sobie przypomnieć co się
działo wczoraj.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, a mój wzrok stanął na
miejscu, gdzie wczoraj był mini bar. Niestety wspomnienia musiały wrócić...
– Nie wolno mi? – warknąłem.
Maya westchnął i odszedł, a ja zamówiłem kolejnego drinka,
kolejnego, kolejnego, jeszcze jednego, następnego...
Byłem już nieźle wstawiony gdy podszedł do mnie na pół
trzeźwy Toru.
– Co się dzieje, Taka- san? Od pewnego czasu mnie
odtrącasz... Stało się coś?
– Nie chcesz wiedzieć – mruknąłem.
– Chcę!
Pociągnął mnie za rękę w stronę balkonu. Oczywiście gdyby
nie on to pewnie leżałbym na podłodze z rozwaloną głową, ale nic takiego się
nie stało.
– Mów! – zażądał.
– Podobasz mi się Toru – nawet nie zastanawiałem się co
mówię. Alkohol zrobił swoje. – Nie mogę patrzeć jak ktoś inny Cię dotyka,
rozumiesz?
– Ja...
– Nieważne. Nie odpowiadaj. Nie zmuszaj się do niczego.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwałem mu całując go
w usta. Po chwili oderwałem się od niego i wszedłem z powrotem do mieszkania...
Nachyliłem się nad stołem i położyłem na nim głowę. Jestem
idiotą! Cholernym idiotą! Westchnąłem i wstałem. Skierowałem się do
przedpokoju. Założyłem buty i kurtkę, a następnie biorąc telefon i kluczyki
wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem do samochodu i odjechałem spod domu Sono z
piskiem opon.
Powalony ja! Co mi strzeliło do głowy żeby mu to powiedzieć?!
Przyśpieszyłem. Niestety nie zauważyłem czerwonego światła.
Wjechałem na skrzyżowanie. Usłyszałem trąbienie, a następnie poczułem ostry
ból...
***
– Gdzie jest Taka? – spytałem wchodząc do salonu.
– Wyszedł.
Skrzywiłem się lekko, ale nic nie odpowiedziałem. Chciałem
wyjaśnić tą sprawę. Czy ja mu się naprawdę podobam? Nie kłamał? Cholera! Gdyby
mi wcześniej powiedział! Kocham go odkąd zobaczyłem go po raz pierwszy na
próbie. Tego nieśmiałego, nieufnego i zakompleksionego chłopaka, który w ogóle
się nie uśmiecha.
Westchnąłem zirytowany i usiadłem na kanapie. Po chwili
przysiadł się do mnie Tomoya. Patrzył na mnie badawczo. Czy on wiedział o tym
co czuje Taka?
– Co? – mruknąłem zirytowany.
– Taka Ci powiedział? – spytał ostrożnie.
– Po części tak.
– Rozumiem – wyciągnął telefon i zadzwonił do kogoś. – Taka
nie odbiera.. Spróbuj do niego zadzwonić.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer do niego.
Jednak nie odebrał. Spróbowałem jeszcze raz – nic, następny – nic.
– Nie odbiera.
Po jakichś dwudziestu minutach do Ryota’ y zadzwonił
telefon. Podczas rozmowy robił się coraz bledszy i niespokojny. Bałem się.
Cholernie. Nigdy nie widziałem go w takim stanie.
– Taka jest w szpitalu.
To zdanie zatrzęsło moim światem. Bałem się, że go stracę, a
lekarze nie dawali mu dużo szans na przeżycie. Byłem w szoku, bardzo dużym.
Nawet nie zauważyłem, że dojechaliśmy do szpitala.
Takahiro miał połamane żebra,
złamaną nogę, lekki wstrząs mózgu i mocno poharataną prawą rękę, na której miał
co najmniej trzydzieści szwów.
Weszliśmy do sali, w której leżał, a po moich policzkach od
razu poleciały łzy. Wyglądał okropnie. Podszedłem do niego i niepewnie
dotknąłem jego policzka bojąc się, że go zranię jeszcze bardziej.
Siedzieliśmy przy nim cały dzień. Dopiero wieczorem
przyszedł lekarz.
– Pan Morita ma pięćdziesiąt procent szans na to, że
wyzdrowieje – zaczął. – Jego stan jest bardzo – zamyślił się. – zły – dokończył
niepewnie. – Nie powiem, że krytyczny, bo robimy wszystko co w naszej mocy, ale
jego zdrowie nie zależy od nas. Chłopak się poddał – spojrzał na niego. – Można
powiedzieć, że zamknął swój umysł dla naszego świata. Możemy go trzymać przy
życiu dwa miesiące, ale jeśli w ciągu nich do nas nie wróci to – urwał, ale po
chwili kontynuował: – będziemy musieli odłączyć sprzęt. Oczywiście powiadomię
pielęgniarkę, która tutaj dyżuruje, żeby powiadamiała panów o jego stanie
zdrowia oraz pozwoliła siedzieć tutaj tak długo, jak panowie zechcą. Wiem, jak
to jest stracić przyjaciela, więc... mam nadzieję, że wróci do was – uśmiechnął
się i wyszedł.
Siedziałem przy nim dniami i nocami. Nie opuszczałem go
dłużej niż parę minut, gdy musiałem iść do łazienki. Spałem koło niego, nawet
jadłem. Reszta zrezygnowała z próby wyciągnięcia mnie skąd, bo gdy chcieli to
zrobić pierwszy raz to ich prawie zagryzłem (dosłownie). Po tym przynosili mi
ubrania na zmianę i jedzenie.
Dopiero teraz, gdy on był w szpitalu, zrozumiałem, że nie
mogę bez niego żyć. On jest jak powietrze. Bez niego się duszę... Nie potrafię
funkcjonować. On był dla mnie wszystkim. Ściskało mi się serce na samą myśl, że
już nigdy nie usłyszę jego głosu, że nie zobaczę jego oczu, że go już nie
dotknę. Przerażało mnie to.
Po miesiącu lekarze nie dawali mu szans, jednak ja
wierzyłem. Wierzyłem, że on do mnie wróci. Nie słuchałem nikogo, kto miał inne
zdanie ode mnie. Przez to, że on leżał w szpitalu praktycznie wszystkie
zespoły, z którymi się kolegowaliśmy czy przyjaźniliśmy, zawiesiły swoją
działalność. Nie chcieli grać i cieszyć się gdy ich przyjaciel leżał w
szpitalu, a na dodatek w śpiączce.
***
Tu jest tak przyjemnie. Bez zmartwień, bólu, upokorzenia,
wyśmiania, ale... czegoś mi brakuje. Gdzie mój Toru? Gdzie OOR? Gdzie moi
przyjaciele? ... Gdzie ja jestem? Nie powinienem być na imprezie u Sono? Co się
stało?
Mam pustkę w głowie... Nie czuję nic. Czemu? Czuję się ...
taki lekki, wątły, bezuczuciowy. Nic nie słyszę, nie czuję. Czy... tak powinno
być? Dlaczego się boję? Ale czy to na pewno strach? Dlaczego moja głowa i ciało
robią się coraz cięższe? Dlaczego czuję uścisk w klatce piersiowej?
– Taka- san – usłyszałem gdzieś z oddali. – Kocham Cię..
Błagam Cię.. Wróć do mnie – to Toru? Czemu jesteś zrozpaczony? – Skarbie,
błagam Cię. Wróć. Nie mogę żyć bez Ciebie. Nie mogę normalnie funkcjonować, nie
potrafię się śmiać, bawić.. Kocham Cię. Nie zostawiaj mnie.
I znowu miałem ciemno przed oczami..., ale tym razem czułem.
Czułem, że ktoś ściska moją rękę, że ktoś trzyma głowę na bolącej klatce
piersiowej, że gładzi mój policzek. Jednak nie mogłem się poruszyć. Chciałem,
lecz nie mogłem. Chciałem otworzyć oczy, ale powieki były zbyt ciężkie. Jednak
coś udało mi się zrobić. Ścisnąłem lekko jego rękę i usłyszałem, że zamiera.
– Taka? Taka słyszysz mnie?
Chciałem odpowiedzieć, ale nie mogłem.
– Jeśli mnie słyszysz ściśnij moją rękę.
Bardzo dużo mnie to kosztowało, ale znowu lekko oddałem
uścisk. Mógłbym przysiąc, że niemal widziałem, jak się uśmiecha.
– Doktorze!
Czemu tak krzyczysz? Co się stało?
– Ścisnął moją rękę. Czy to ... coś znaczy?
– Proszę się odsunąć.
Chcecie mi go odebrać? Nie! Toru! Jęknąłem cicho, ale nie
pozwoliłem mu się oddalić. Wiem, że gdyby chciał to odsunąłby się ode mnie, bo
mój uścisk nie był mocny, ale nie zrobił tego.
– Cicho.. Nie zostawię Cię – i jakby na potwierdzenie tego
splótł nasze palce.
Odetchnąłem głębiej, ale nie był to dobry pomysł, bo mój bok
przeszył ostry ból. Zacząłem oddychać płyciej, bo ból nie pozwalał mi. Czułem
jakbym się dusił, ale usilnie starałem się złapać trochę powietrza.
Po chwili, która ciągnęła się w nieskończoność, poczułem, że
ktoś nakłada mi coś na twarz, dzięki czemu mogłem oddychać.
Nie wiem ile tak leżałem w niewiedzy. Dzień? Dwa? Godzinę?
Rok? Tydzień? Miesiąc? Nie byłem w stanie nic zrobić poza trzymaniem jego ręki.
Nie miałem siły nawet otworzyć oczu. Wszystko strasznie się ciągnęło.
Słyszałem, że chłopaki mówią do mnie. Chyba wszyscy moi przyjaciele byli u mnie
choć raz.
W końcu nie wytrzymałem tego. Zebrałem w sobie wszystkie
siły i powoli otworzyłem oczy. Nie raziło mnie. Rozejrzałem się po pokoju.
Ściany były jasno-zielone, duże okno zasłonięte żaluzjami, mały telewizor w
kącie, duże szklane drzwi z jakimś materiałem, który zasłaniał to
pomieszczenie. W kącie stał fotel, a obok niego stolik. Spojrzałem na swoją
rękę i zamrugałem zdziwiony. Była cała w bandażu. Spojrzałem na drugą i
zobaczyłem, że ktoś splótł swoje palce z moimi. Dopiero teraz poczułem uścisk
na, i tak bolącej, klatce piersiowej. Uśmiechnąłem się lekko, bo dokładnie
znałem tą czuprynę, która była w jeszcze większym nieładzie niż zazwyczaj.
Delikatnie wyciągnąłem swoją rękę z jego i pogłaskałem go po policzku. Ten wtulił
się w moją rękę, ale po chwili zamarł i wystraszony otworzył oczy. Uśmiechnąłem
się niepewnie i czule, a po jego policzkach popłynęły łzy. Po sekundzie
przytulił mnie mocno, a ja syknąłem z bólu.
– Co się stało? – spytał przerażony odrywając się ode mnie.
– Nie ściskaj tak mocno, bo boli – szepnąłem.
– Wybacz – pogłaskał mój policzek. – Muszę iść po lekarza.
Zaraz przyjdę, okej?
– Tylko się pośpiesz – mruknąłem i zamknąłem oczy.
***
Epilog.
– Dziękuję, że jesteś – szepnąłem wtulając się w Toru.
Od tamtego wypadku minęły dwa miesiące. Z moją nogą i
żebrami było wszystko w porządku, ale nie miałem jeszcze całkowitej władzy w
prawej ręce.
– Kocham Cię – gitarzysta pocałował mnie w policzek i pogładził
po zranionej ręce. – I pomyśleć, że to przeze mnie.
– Głupi jesteś?! – zdenerwowałem się. – Nawet tak nie myśl!
To tylko i wyłącznie moja wina!
– Wybacz. Nie denerwuj się tak, kotek.
– To przestań gadać takie rzeczy! – wtuliłem się w niego.
Byliśmy ze sobą dwa miesiące, ale nie uprawialiśmy jeszcze
seksu. Dla mnie było to za wcześnie, a on rozumiał. Też nie chciał się
śpieszyć. Cieszyłem się, że był i mnie rozumiał.
– Wstawaj, skarbie. Zaraz mamy próbę.
Uśmiechnąłem się lekko, wstałem i ruszyłem do łazienki. Tak.
Byłem szczęśliwy. Kochałem go, a on kochał mnie. Tylko to się liczy. Nic
więcej. Reszta też nas zaakceptowała. Okazało się później, że Kai (the GazettE)
i Tomoya są parą, a Ryota znalazł sobie dziewczynę. Od tej pory wszystko miało
być na swoim miejscu. Mieliśmy być szczęśliwi razem, na zawsze.
THE END
Jej...
OdpowiedzUsuńTak niesamowicie to napisałaś że aż nie wiem co napisać ^.^
Masz niesamowity pomysł i sposób pisania. za chwilę przeczytam twoje kolejne Yaoice:D
Buziaczki
Ah! Nic tylko przeczytać to znowu i znowu, i znowu, i znowu...
OdpowiedzUsuńTak samo się zachwycając....
Boshe, OOR to mój najukochańszy zespół i to pierwszy raz kiedy przeczytałam z nimi jakieś opko (yaoi/shonen ai). Muszę przyznać bez bicia ,że się zakochałam. Mogę to czytać nieskończenie wiele razy i tak mi się nie znudzi. Kobieto, uwielbiam Cię po prostu. Ten łan szot jest świetny! Napisałabyś coś dłuższego z tym paringiem? Proszem! *.* Pozdrawiam! ^^ Ariana
OdpowiedzUsuńhuh. jeśli wpadnie mi do głowy pomysł to napiszę to specjalnie dla Ciebie :) cieszę się, że podoba Ci się :*
Usuń