czwartek, 14 lutego 2013

Tak to się zaczyna. JoeChun. 006

Hmm... Nie planowałam dodać tak szybko nowego rozdziału, ale miałam wenę i... jako, że dzisiaj są walentynki to, to jest mój prezent *śmiech*

A zresztą... Mam ferie i masę wolnego czasu, więc jak tylko mam wenę to piszę.. Ostatnio pisałam na papierze toaletowym, bo mi kartki zabrakło *śmiech*

Bez dalszego "gadania". Zapraszam ♥

Rozdział nie jest mega długi, ale podoba mi się.. Wiem, że błędy pewnie są, ale jestem tylko człowiekiem i nie piszę bezbłędnie.



L. Joe wyglądał bardzo marnie gdy wrócili z łazienki. Był cały blady, ale prowadząca chyba tego nie zauważyła, bo od razu zaczęła wywiad. Jednak ja byłem bardzo zaniepokojony jego zachowaniem. Wydawał się taki nieobecny, jakby nie wiedział co się wokół niego działo.
Byłem zły na siebie, bo od półtorej roku patrzyłem jak się męczy z tą miłością do Chunji’ ego, ale nic nie mogłem zrobić. Chciałem, ale nie mogłem.
Zobaczyłem, że raper kiwa się na tym krześle, a po chwili z niego spada. Udało mi się dość szybko zareagować. Złapałem go, ale uderzył głową o podłogę. Nie było to coś mocnego, ale zważając na jego stan – zemdlał.
– Dzwońcie po pogotowie, a nie patrzycie się jak idioci! – warknąłem, a lider od razu wyciągnął telefon.
Po jakichś dwudziestu minutach przyjechało pogotowie i zabrało go do szpitala. Ta głupia baba chciała dokończyć wywiad, ale wyszliśmy ze studia i wsiedliśmy do samochodu. C.A.P pędził jak wariat, ale nie przeszkadzało mi to. Każdy chciał jak najszybciej wiedzieć co z naszym przyjacielem.
Czekaliśmy praktycznie cały dzień na wyniki. Dostaliśmy je dopiero późnym wieczorem. Byłem załamany tym idiotą. Jak on mógł?! Co za bezmyślny idiota.
Przychodziliśmy do niego codziennie. Wszyscy wychodziliśmy na noc ze szpitala, ale Chunji siedział tam i siedział. Gdy chcieliśmy go zabrać do domu to warczał na nas i dalej przy nim był. Chyba w końcu zrozumiał, że jest w nim zakochany, że go kocha, że nie może bez niego żyć. Wiedziałem, że czuje do niego coś więcej, ale on chyba tego nie zauważał. Był idiotą. Myślał, że L. Joe robi dla niego to wszystko, bo byli przyjaciółmi, ale nie. On go kochał.
Z jednej strony cieszyłem się, że znaleźli siebie, ale z drugiej byłem zazdrosny, bo ja nikogo takiego nie miałem. Nie to, że życzyłem im źle, bo życzyłem jak najlepiej, ale też chciałbym się zakochać.
Nie wiem czemu, ale musiałem się wykłócać z pielęgniarką żeby nam powiedziała jaki jest jego stan zdrowia. Przecież przychodziliśmy codziennie! Co za głupia baba!


***




Powoli otworzyłem oczy, ale zaraz musiałem je zamknąć, bo strasznie mnie piekły, a na dodatek raziło mnie światło. Po paru sekundach czy minutach znowu uchyliłem powieki i zobaczyłem chłopaków. Chunji spał z głową koło mojego brzucha i wyglądał jakby nie spał co najmniej parę dni nic nie jedząc i nie pijąc, Niel spał opierając się o ramię C.A.P’ a, Ricky leżał z głową na kolanach Niel’ a, (po drugiej stronie była jasno-zielona kanapa i na niej „siedzieli”) a Changjo rozmawiał z kimś za drzwiami. Cała trójka wyglądała okropnie; włosy poszarpane, ubrania pogniecione, worki pod oczami.
Westchnąłem i rozejrzałem się po sali. Ściany i sufit były białe. Koło mnie (to znaczy koło łóżka) stała jakaś aparatura i nieznośnie pikała i pikała. W kącie, koło kanapy, wisiał mały telewizorek. Oczywiście było duże okno z zasłonami po mojej lewej, a na przeciwko duże szklane drzwi przysłonięte jakimś materiałem.
Ja na pewno nie wyglądałem lepiej od nich. Głowa jeszcze mnie bolała, ale tak było ze mną w porządku. Hmm.. Co się stało? Byliśmy na wywiadzie, później wyszedłem do łazienki i Chunji poszedł za mną.. Potem wpadł lider i kłóciłem się z nim o szpital, a następnie wróciliśmy do studia. Co potem? Cholera!  Co było potem? Usiedliśmy na krzesłach i co? Co dalej? Chyba dokańczaliśmy wywiad... i upadłem?
Po chwili Changjo odwrócił się i wszedł z powrotem do sali.
– W końcu się obudziłeś – uśmiechnął się lekko. – Nawet nie wiesz jakiego nam stracha napędziłeś tak nagle spadając z tego krzesła. Nie budź go – szepnął patrząc na Chunji’ ego. – Nie spał od paru dni.
– Przepraszam. Zepsułem Wam wywiad – skrzywiłem się lekko.
– Nie bądź głupi – warknął. – Twoje zdrowie jest ważniejsze niż jakiś jeden, głupi wywiad. Radzę Ci się przygotować na ich pogadankę i dość długie kazanie lidera. Dostaliśmy wyniki. Popadłeś w anoreksję i to nie lekką, bo nic nie jadłeś, praktycznie się odwodniłeś, masz brak witamin. Co chciałeś osiągnąć? Gdybyś jeszcze parę dni się nie odżywiał to bylibyśmy na Twoim pogrzebie! Co ty sobie wyobrażasz, do cholery?! Wiesz jak Chunji to przeżywa?! Ty też chcesz go zostawić? Bawiłeś się nim?! Nigdy nie widziałem go w takim stanie! Jeśli jeszcze raz go skrzywisz, to przysięgam, że Cię zabiję!
– Changjo? – usłyszałem niewyraźny głos. – Czemu krzyczysz? – Chunji podniósł głowę i przetarł oczy. Wyglądał jak dużo dziecko.
Chłopak spojrzał najpierw na niego, a później na mnie. Znowu na niego i z powrotem na mnie. Jego oczy rozszerzyły się w szoku. Po chwili podniósł się i przytulił mnie. Oczekiwałem od niego kazania „jaki to jestem nieodpowiedzialny i zachowuję się jak dziecko”, ale zaskoczył mnie. Oderwał się ode mnie, spojrzał na mnie smutnymi oczami i wyszedł trzaskając drzwiami. Poczułem, że łzy napływają mi do oczu.
Olał mnie?
Uśmiechnąłem się lekko i odwróciłem głowę w stronę okna. Zamknąłem oczy i ...
I co? Poddałeś się? Przez jakiegoś idiotę? Nie bądź śmieszny!”
On jest dla mnie wszystkim!
Jestem idiotą. Rozmawiam sam ze sobą. Ech... Jak powalonym trzeba być żeby mówić do siebie? Jak zdesperowanym trzeba być? Ale... To boli. Bardzo. Boli. Serce.
„Nie możesz się załamać! Musisz żyć! Co by powiedział JiKyung?!”
Zamknij się! Nic nie wiesz!
„Jestem Tobą. Wiem wszystko.”
Nie. Ty nie wiesz jak to jest...


***

Minęło parę dni, a Chunji’ ego dalej nie było. Reszta wygłosiła mi kazanie, ale nie słuchałem ich. Nie odzywałem się. Patrzyłem tępo w jeden punkt na ścianie. Nie chciałem z nikim rozmawiać. Bo po co? To nie miało sensu. A czy cokolwiek miało? Nie rozmawiałem z nikim. Nawet z lekarzem czy psychologiem (tak, wezwali go żebym się na niego „otworzył”). Jedzenie i picie podawali mi w kroplówkach, bo odmówiłem jedzenia. Bo po co? Lekarze i chłopaki patrzyli na mnie z niepokojem, ale to nie ich chciałem widzieć. Chciałem porozmawiać z Nim, ale skoro mnie olał to nie będę się narzucać. To nie w moim stylu. Skoro taka jego wola to uszanuję to.
– Zostawicie nas samych? – któregoś dnia usłyszałem ciche pytanie.
Nawet nie spojrzałem w ich kierunku. Choć wiedziałem, że to Chunji to nie mogłem na niego spojrzeć. Nie chciałem na niego patrzeć. Nie po tym jak mnie zostawił. Wiem, że to głównie moja wina, ale mógłby mnie zrozumieć czy nawrzeszczeć, ale nie odejść. Bolało. Bardzo.
Słyszałem, że chłopaki wstają i wychodzą, a w sali zapanowała cisza.
– Powiesz mi dlaczego? – odezwał się pierwszy.
Nie odpowiedziałem. Bo po co? Łaski mi nie musi robić żeby ze mną rozmawiać. Przez te parę dni, tygodni – nie wiem ile, nie odzywał się do mnie, nie pokazywał... i ja mam z nim rozmawiać? Chyba kpi. A zresztą. O czym mam z nim rozmawiać? Mamy przeprowadzić rozmowę typu: „Dlaczego nic nie jadłeś?” Nie, dziękuję. Poradzę sobie bez takiego czegoś. Ja po prostu chciałem być sam, ale nie pozwalali mi. Ciągle któryś przy mnie siedział.
Żałowałem, że nie przyszedł do mnie Ren, G-D czy Tempo. Chciałem żeby oni przyszli.  Może przy nich bym rozmawiał? Może otworzyłbym się? Nie. Po prostu chciałem ich zobaczyć, ale wiedziałem, że mają swoje zespoły i obowiązki. Nie muszą mnie niańczyć, nie obiecywali mi tego. Mogli robić co chcieli jednak to bolało.
– Nie rozumiem Cię – podszedł do mnie i niepewnie usiadł na skraju łóżka. Nic nowego, że nikt mnie nie rozumie. Zawsze tak było. Teraz nie będzie inaczej. – L. Joe. Dlaczego?
Wyjrzałem przez okno. Widziałem jakieś dziecko, które przebiegło koło mojego okna, a za nim pobiegła brązowo-włosa kobieta. Pewnie były odwiedziny, a chłopczyk cieszył się, że może spotkać się z mamą. Zazdrościłem mu, że ma takie dobre kontakty z rodzicami gdy jest mały. Ja tak nie miałem. Nigdy. Zawsze byłem ten najgorszy, nigdy nie miałem lekko. To mój brat  był ode mnie lepszy. Zawsze. Nigdy nie byłem chwalony tylko bity; mówili mi, że jestem do niczego, że nic nie osiągnę, nie pozwalali mi rozwijać swoich talentów. To nie byli rodzice. Dla nich liczył się tylko on.
– L. Joe. Nie odtrącaj nas – z moich myśli wyrwał mnie głos Chunji’ ego. – Nie odczepię się od Ciebie, rozumiesz? Będę tu siedział tak długo aż w końcu porozmawiasz ze mną czy chociaż na mnie spojrzysz.
Zrobił jak powiedział. Cały czas gadał jak najęty. Miałem dość. Chciałem posiedzieć w ciszy i spokoju, ale on nie dawał za wygraną. Czego on ode mnie chciał? Teraz. Teraz chyba było trochę za późno. Nie chciałem z nim rozmawiać czy nawet przebywać w jednym pomieszczeniu... Nie chciałem nawet żyć.
„Jesteś idiotą” – usłyszałem głos mojego serca, rozumu, sumienia? Czegoś.
Wiem to – odpowiedziałem.
Jednak chłopak nie dał mi się skupić. Ciągle gadał i gadał. Miałem go dość jak nigdy. Chciałem żeby sobie poszedł i zostawił mnie choć to bolało.
– Zamknij się już. Proszę – jęknąłem.
Nie wiem ile to wytrzymałem. Godzinę? Dwie? Może parę minut. Nie miałem już siły słuchać tego. Miałem dość. Znowu rozbolała mnie głowa.
– Spójrz na mnie – wyszeptał cicho.
Skrzywiłem się i niechętnie odwróciłem głowę w jego stronę. Niepewnie spojrzałem w jego oczy, ale nie zobaczyłem w nich obrzydzenia, żalu czy złości, ale troskę, szczęście i coś, czego nie mogłem rozpoznać.
Podniósł rękę i delikatnie dotknął mojej ręki. Nic nie mówił, bo go o to prosiłem. Po prostu siedział koło mnie. Po chwili jego ręka pogłaskała mój nadgarstek i przegub, i z powrotem wróciła na palce.
– Porozmawiaj ze mną – w końcu ciszę przerwał jego cichy głos.
Zagryzłem wargę i spojrzałem na niego bojąc się, że jak zacznę mówić to mnie wyśmieje. Chłopak chyba wyczytał to z mojego wzroku, bo uśmiechnął się lekko i splótł nasze palce.
– Proszę. Nie musimy rozmawiać o tym co się stało. O czymkolwiek.
– Jeszcze nie odpakowałem Twojego prezentu – mruknąłem nieśmiało, a on zaśmiał się.
– Dobijasz mnie, L. Joe – dalej się śmiał. – Mam go przy sobie. Chcesz otworzyć? – pierwszy raz widziałem żeby tak bardzo się ekscytował.
– Jesteś pewny?
– No jasne – wziął do ręki swoją bluzę i wyciągnął pudełeczko owinięte czerwonym papierem w niebieskie misie.
Zaśmiałem się cicho na ten widok, ale posłusznie odebrałem prezent. Powoli, nie śpiesząc się, odpakowałem go. Specjalnie wszystko robiłem wolno. Lubiłem się z nim drażnić. Otworzyłem pudełeczko i wyciągnąłem z niego sygnet. Był dość gruby, srebrny z jakimiś wzorkami na wierzchu. Wiedziałem, że nie da mi „zwykłego” prezentu, bo to w końcu Chunji: nasza diwa, więc obejrzałem go dokładniej. W środku zauważyłem nasze inicjały z serduszkiem na końcu.
– Em.. Może to i nic, ale... Chciałem Ci dać coś wyjątkowego i... Ja – spuścił głowę i zaczął bawić się swoimi palcami. – Może to jako prezent jest słabe, ale pomyślałem, że... Bo wiem, że lubisz sygnety, więc... I pomyślałem, że to dobry prezent, ale... jeśli Ci się nie podoba to rozumiem i – nie bardzo rozumiałem o czym mówił, bo przerywał w połowie zdania i zaczynał zupełnie nowe.
– Jest cudowny – przerwałem mu. – Dzięki temu będę zawsze o Tobie pamiętać. Jesteś słodki.
– Czyli... Podoba Ci się?
– No pewnie. Jest cudowny.
Odłożyłem pudełeczko na bok i założyłem go na serdeczny palec w lewej ręce.  Po chwili westchnąłem i spojrzałem na chłopaka.
– Dziękuję – szepnąłem, a blondyn zarumienił się i spuścił głowę.
Nagle za drzwiami usłyszałem kroki i kłócenie się z, chyba, pielęgniarką. Później ktoś otworzył drzwi i do sali weszła reszta z lekkimi uśmiechami na ustach. Chyba postanowili nie naciskać, bo nie zalali mnie gradem pytań.
– Patrz co wujek Changjo Ci przyniósł – pomachał mi Kubusiem (sokiem) przed oczami.
– Jesteście na mnie źli, nie? – mruknąłem.
– Tak – odpowiedział szczerze lider. – Nie rozumiemy i nie pojmujemy Twojego zachowania, ale nie chcemy naciskać na Ciebie, bo nic nie wskóramy. Powiesz nam gdy będziesz na to gotowy. Musisz wiedzieć, że chcemy z Tobą rozmawiać i pomagać Ci, ale ty też musisz tego chcieć. To, czy będziesz z nami rozmawiać nie zależy od nas, ale jeśli nam nie ufasz to nie wiem czy ten zespół i nasza przyjaźń ma sens. Kochamy Cię i nie chcemy patrzeć jak się niszczysz.
– Przepraszam.
– Spoko, L. Joe... Ale następnym razem mów nam co się dzieje – wtrącił się Niel.
– Spróbuję.


***

Chyba po miesiącu wyszedłem ze szpitala. Oczywiście chłopaki przychodzili do mnie codziennie. Jednak Chunji był u mnie najdłużej. Przychodził rano, a wychodził dopiero wieczorem z chłopakami.
Przed wyjściem stał nasz samochód. Wsiedliśmy do niego, a lider oczywiście prowadził. Nie wiem jakim cudem fani nie dowiedzieli się o tym, że jestem w szpitalu, ale to pewnie przez TSE lub menago. Zdziwiło mnie również to, że menadżer nawet nie zainteresował się co się ze mną dzieje; nie pytał, nie przyszedł, nie dzwonił, nie wysłał sms’ a. Nic. Jakbym nie istniał. Ale co ja się dziwię? Nie obchodzę go. Dopóki mogę tańczyć i  śpiewać to jest okej.
Nie byłem jeszcze do końca sprawny. Nadal byłem słaby i często kręciło mi się w głowie, ale to pewnie przez to, że długo leżałem w szpitalu.
C.A.P odpalił silnik i ruszyliśmy. Reszta rozmawiała, śmiała się, a ja bawiłem się moim sygnetem na palcu i myślałem o mnie i Chunji’ m. Byłem ciekawy co z tego wyniknie. Będziemy razem? Czy może odwidzi się mi lub jemu? Reszta to zaakceptuje? Zbyt dużo pytań na tak bolącą głowę.
Byłem również ciekawy co on myśli o mnie po tym. Czy jego zdanie o mnie zmieniło się? Czy mnie nienawidzi? A może... odwzajemnia moje uczucia? Wątpiłem w to, ale człowiek żyje chwilą, marzeniami. A zresztą ten prezent, inicjały, serduszko na końcu.. Może to coś znaczy? A może nie?
„Życie jest krótkie, więc chyba trzeba z niego korzystać, prawda?” – zawsze powtarza mi to G-D i Ren.
– Och. Masz nowy sygnet? – spytał Niel patrząc na moje ręce.
– Tak. Dostałem – uśmiechnąłem się lekko.
– Od kogo?
– A czy to ważne?
Pamiętałem, że Chunji nie chciał bym mówił o tym, że między nami cokolwiek jest, zaczynało się dziać.. Zresztą ja też nie chciałem im na razie mówić. Jak poukładamy sobie wszystko to wtedy możemy cokolwiek mówić. Obawiałem się, że jeśli powiemy im za wcześnie to nic z tego  nie będzie. Dlatego chciałem poczekać, on też.
– Jeśli nie chcesz mówić to nie mów – pokazał mi język.
– I nie powiem.
Przez resztę drogi starałem się normalnie rozmawiać z nimi. Choć nie zawsze mi się to udawało, to i tak reszta cieszyła się, że w ogóle z nimi rozmawiam. Co z tego, że o błahych sprawach typu: trzeba kupić papier toaletowy. Ważne, że rozmawiałem i wykazywałem inicjatywę do rozmowy.
W końcu dojechaliśmy do domu. Wysiadając zakręciło mi się w głowie, a Chunji od razu objął mnie w pasie i pozwolił się oprzeć o siebie.
– Dobrze się czujesz? – spytał z troską.
– Tak. Po prostu za długo leżałem i muszę się znowu przyzwyczaić do chodzenia.
– To Twoja wina – pokazał mi język i poprowadził do środka.
Uśmiechnąłem się lekko, ale nie odpowiedziałem. Dobrze wiedziałem, że to moja wina. Nie musiał mi tego uświadamiać.
– Dzieciaki do salonu – powiedział lider gdy tylko się rozebraliśmy ze zwierzchnego ubrania.
– A mamusia idzie robić amu-amu – odgryzłem się.
– Dlatego dzieciaki muszę iść się pobawić, żeby nie przeszkadzać mamusi – zgasił mnie.
Chciałem odpowiedzieć, ale nie wiedziałem co. Pokazałem mu język i ruszyłem do pokoju. Gdy tylko usiadłem na kanapie zadzwonił mi telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i zobaczyłem zdjęcie G-D z podpisem „G-Dragon”.
– Taaaaak? – mruknąłem.
~ Słyszałem, że już wyszedłeś ze szpitala. Wybacz, że nie przyszedłem, ale mamy urwanie głowy w studiu. Teraz ledwo mogę rozmawiać. Wiesz nowa piosenka, zbliża się trasa koncertowa i masa papierkowej roboty. W końcu to ja jestem liderem i muszę o to dbać. Ale nie będziemy rozmawiać o mnie. Wszystko już dobrze? Boli Cię coś? Potrzebujesz czegoś? Dalej kręci Ci się w głowie? Jesz już normalnie? Mam przyjechać? Chcesz porozmawiać? Może mam zadzwonić po Ren’ a?
– Mam odpowiedzieć na wszystkie pytania na raz czy dasz mi odetchnąć? – zaśmiałem się cicho. – Tak, już dobrze. Nie, nic mnie nie boli. Nie potrzebuję niczego. Trochę mi się kręci w głowie, ale lekarz powiedział, że to normalne. Mamusia poszła robić coś do jedzenia, więc znając życie będę jadł tylko jego dania. Nie musisz przyjeżdżać. Nie, nie dzwoń po Ren’ a. Uwierz mi: wszystko jest w porządku – zakończyłem mój monolog.
~ Przepraszam. Po prostu się o Ciebie martwię i nie chcę Cię stracić.
– Doceniam to, G-D. Ale na prawdę chcesz o tym rozmawiać przez telefon?
~ Nie, to nie rozmowy na telefon, ale... Hmm... Może... Nie.. Albo... Wiem! Postaram się dzisiaj wieczorem przyjechać, okej?
– Jasne, ale nie musisz się śpieszyć.
~ Tak, tak, tak, skarbie. Chciałbyś uniknąć tej rozmowy, chciałbyś  – zaśmiał się. – I tak przyjadę. Spadam, bo menadżer narzeka. Pa.
– Do zobaczenia.
– Kto przyjdzie? – spytał Niel.
– G-D – skrzywiłem się lekko.
– Uuuu. Czeka Cię poważna rozmowa – zachichotał.
– Taaa. Jak widać.


***

Dragon jak powiedział, tak zrobił. Przyszedł, w zasadzie to przyjechał, pod wieczór. Oczywiście wypytywał się o wszystko i nie dawał mi dojść do głosu. W końcu jak już coś mówiłem to ciągle mi przerywał.
Westchnąłem i położyłem głowę na jego ramieniu. Lubiłem się do niego przytulać. Był taki ciepluuuutki i mięciuuuutki.
– Jak tam z T.O.P.’ em? – zmieniłem temat.
– Emm.. A jak ma być? – mruknął niepewnie.
– No wiesz. Ostatnio byliście blisko siebie. Coś się zmieniło?
– Pokłóciliśmy się – skrzywił się.
– To coś poważnego?
Widziałem na jego twarzy ból, więc objąłem go ramionami w pasie i wtuliłem się w niego bardziej. On objął mnie w pasie i wtulił głowę w moje włosy.
– Nie chcesz to nie mów.
– Przepraszam. Nie jestem jeszcze gotowy żeby o tym mówić. Powiem Ci, ale nie dzisiaj, dobra? Rozumiesz, prawda?
– Oj tam, no. Nic się nie stało. Jak będziesz chciał to powiesz. Rozumiem, rozumiem. Sam tak robię przecież.
– Masz nowy sygnet? – zmienił temat.
– Dostałem na urodziny – uśmiechnąłem się lekko.
Przesiedzieliśmy i przegadaliśmy do nocy. Nie pozwoliłem mu jechać do domu w nocy, więc miał nocować u nas. Dałem mu jakieś moje rzeczy na przebranie i po jakiejś godzinie leżeliśmy w moim łóżku.
– Zależy Ci na nim, prawda? – szepnął.
– Jak cholera.
– To od niego masz sygnet, nie?
– Tak – uśmiechnąłem się lekko.
– Mam nadzieję, że to nie będzie przelotny romans, bo nie chcę żebyś później cierpiał. Nie chcę żeby było jak dawniej, rozumiesz? Chcę żebyś w końcu był szczęśliwy.
– Też mam taką nadzieję, uwierz mi.
– Jesteś zmęczony. Idź już spać. Za dużo przeżyć jak na jeden dzień, a jesteś jeszcze słaby. Dobranoc – pocałował mnie w czoło.
– Dobranoc, G-D – mruknąłem i wtuliłem się w niego bardziej.


***

Rano obudziłem się wypoczęty i wyspany. Nic mnie nie bolało. Ziewnąłem i otworzyłem oczy. Zauważyłem, że miejsce obok mnie jest puste. Przeciągnąłem się i wstałem z łóżka. Założyłem okulary i wyszedłem z pokoju.
W kuchni, przy stole, siedziała reszta i czekała aż C.A.P skończy przygotowywać śniadanie.
– Królewna wstała? – zaśmiał się Niel.
– Chunji? Przecież siedzi przy stole.
– Bardzo śmieszne – blondyn obraził się.
– Obrazisz się na mnie? – udałem zrozpaczonego. – Na mnie? Jestem chory, a ty się na mnie obrażasz.
– Oj tam, oj tam – pokazał mi język.
– Proszę – lider postawi przed nami talerz z kanapkami.
Zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się do salonu. Włączyliśmy „Efekt Motyla” (swoją drogą... Zajebisty film *_* Oglądałam go wczoraj (dzisiaj oglądam drugą część) i muszę przyznać, że... żaden film tak mną nie poruszył. Kocham go, normalnie. Jest on na zalukaj.pl, więc jeśli ktoś chce obejrzeć to polecam – dop. aut.) i zaczęliśmy oglądać.
– Kiedy musisz wracać?
– Po południu... Czyli gdzieś o trzynastej muszę wyjechać.
– Rozumiem.
Już nic więcej nie mówiliśmy. Skupiliśmy się na oglądaniu. Podobał mi się ten film. Lubię takie psychologiczne filmy. Od zawsze kochałem je oglądać.
Gdzieś pod koniec filmu usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. C.A.P wstał i poszedł otworzyć. Długo nie wracał, więc zacząłem się martwić, ale chyba bezpodstawnie, bo po chwili usłyszałem krzyk:
– L. Joe! Ktoś do Ciebie!
Wstałem z kanapy i ruszyłem do przedpokoju. Podszedłem do drzwi i stanąłem koło lidera.
– Witaj, braciszku...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz