Um... To opowiadanie nie jest zakończone. Miałam dodać je dopiero wtedy, gdy będę miała już wszystko, ale jednak ktoś "namówił" mnie do wstawienia tego, więc daję pierwszy rozdział. To opowiadanie nie będzie jakieś mega długie (przynajmniej takowego nie planuję), ale zobaczymy co z tego wyjdzie.Ach! Jeszcze jedno. Jeśli są jakieś błędy to wytykajcie mi je, bo nie jestem idealna, a tak szczerze powiedziawszy to nie chce mi się tego sprawdzać i poprawiać.. Mam lenia oraz brak weny i nie chcą mnie opuścić.Nie rozpisuję się dalej. Zapraszam do czytania.
– I jak ty wyglądasz? W tej szkole są określone zasady.
Każdy uczeń musi chodzić w mundurku. Jak ty się prezentujesz? To nie jest
podwórko! – już na wstępie dyrektor zaczął się czepiać.
Wsadziłem ręce do kieszeni i spojrzałem na niego kpiąco.
Nie wiem o co się rzucał. Ubrany byłem w skórzane obcisłe spodnie, szarą
bokserkę, czerwony luźno zawiązany krawat, czarną marynarkę z logo szkoły i
kolorowe trampki – jeden był czerwony, a drugi zielony. Włosy też nie miałem
jak reszta. Z jednej strony były wygolone (obcięte krótko) i pofarbowane na
blond, a z drugiej brązowe, które opadały swobodnie na czoło, oko, policzek i
połowę głowy. Oczy podkreślone czarną kredką i czarne soczewki. Na rękach
oczywiście bransoletki, a na palcach pierścionki.
– Nie widzę związku – mruknąłem znudzony.
– Młody człowieku, przypomnij mi jak masz na imię?
– Kim Kibum.
– Panie Kim. Proszę za mną. Pokażę panu klasę.
Wyszedłem z gabinetu i patrzyłem na plecy dyrektora.
Mężczyzna ubrany był w zielony garnitur w paski, białą koszulę i czarny krawat.
Nie podobał mi się jego wygląd, ale to jego sprawa.
Korytarze były puste, bo już dawno był dzwonek na lekcje.
Obchodziło mnie to? Nie. W końcu doszliśmy do jakiejś klasy. Dyro otworzył
drzwi i weszliśmy do środka. Rozmowy od razu ucichły, a oczy wszystkich
skierowały się na mnie. Patrzyłem na wszystkich obojętnie, ale również z
nienawiścią i wyższością. Uważałem się za lepszego od innych. Choć nie byłem
tak bogaty jak reszta tych bachorów to i tak miałem więcej wartości niż oni.
– Witam. Jestem Park Jinsun i będę Cię uczył biologii – przedstawił
się nauczyciel.
Zmierzyłem go wzrokiem i uśmiechnąłem się kpiąco, ale nie
odpowiedziałem.
– Jesteś zupełnie jak ojciec – westchnął.
– Nie jestem jeszcze takim skurwielem jak on – warknąłem.
– Właśnie. Jeszcze. Mało Ci do niego brakuje. On zaczynał
od tego samego co ty. Nie chcę później widzieć jak się staczasz.
– To chyba będzie mój problem, nie? Nie potrzebne mi
współczucie, czy co tam chciałeś okazać – poprawiłem grzywkę na oczach. – I nie
jestem taki jak on. Ja nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego.
– Kończę to bezsensowną wymianę zdań. Opowiedz coś o
sobie – wtrącił się dyrektor.
– Kim Kibum.
– Coś więcej?
– To nie jest potrzebne.
– ...pedał...! – usłyszałem krzyk.
– Panie Kang proszę wstać!
Wstał jakiś brązowo-włosy chłopak. Nie różnił się niczym.
Czarna marynarka, biała koszula, mocno zawiązany krawat i te okropne spodnie.
Zmierzyłem go wzrokiem i uśmiechnąłem się kpiąco.
– Homoseksualista, ewentualnie gej – wysyczałem.
Usłyszałem zawiedzione westchnienia dziewczyn, a
następnie rosnące szepty.
– Pedał to pedał. Nic tego nie zmienia.
– Wybacz, skarbie, ale nie jesteś moja liga. Jakiś taki
marny i nijaki. Nie wyróżniasz się niczym. Odpuść, bo nie masz u mnie szans.
Cała klasa ryknęła śmiechem, a on się zarumienił i
spuścił głowę.
– Bez takich potyczek słownych!
– Proszę usiąść koło Lee. To tam w ostatniej ławce –
powiedział rozbawiony nauczyciel.
Podniosłem plecak z ziemi i ruszyłem na wskazane miejsce.
Cieszyłem się, że będę siedział na końcu, a nie w pierwszej ławce. Chłopak, z
którym miałem siedzieć, miał brązowe włosy, dość długie. Z jednej strony miał
je za uchem, a po drugiej swobodnie opadały na twarz. Ubrany był w niebieską koszulę
z rozpiętymi guzikami na górze, czarne obcisłe spodnie i marynarkę. Krawat miał
luźno przewieszony przez szyję. Jak ja miał oczy lekko podkreślone czarną
kredką.
Usiadłem koło niego i wyciągnąłem zeszyt potrzebny do
lekcji oraz piórnik.
– Lee Jinki, ale dla przyjaciół Onew – podał mi rękę.
Zmrużyłem oczy i zmierzyłem go wzrokiem. Jednak
uścisnąłem jego rękę mówiąc cicho:
– Kim Kibum, a dla nielicznych Key.
– Wiesz, że cała szkoła żyje twoim przyjazdem? – zaśmiał
się. – Od miesiąca tu głośno o Tobie. Każdy był bardzo podekscytowany „tym
nowym” i nie dziwię się. Już na początku robisz dużo zamieszania.
– Po co mi to mówisz? – warknąłem zirytowany.
– Wyluzuj, Key, skarbie – zaśmiał się.
Uniosłem brwi do góry, ale nie odpowiedziałem.
Rozejrzałem się po klasie i zauważyłem, że wszyscy się na mnie patrzą.
Westchnąłem zirytowany i zacząłem bazgrać coś z tyłu zeszytu.
– Panie Kim proszę to wypluć – z otępienia wyrwał mnie
głos nauczyciela.
– Hm? – spojrzałem na niego.
– Przez całą lekcje coś żujesz i żujesz. Wyrzuć to i
usiądź z powrotem, i zacznij w końcu uważać. W tamtej szkole mogłeś robić co
chciałeś, ale tutaj są pewne określone zasady.
– Mam wyrzucić kolczyk? – uniosłem kpiąco brwi do góry.
– Jaki kolczyk?
– W języku? – wziąłem go między zęby i pokazałem.
– Czegoś takiego...
– Nie nosi się do szkoły – przerwałem mu. – Moja sprawa
co będę nosić.
– Twój...
– Ojciec nigdy by się na to nie zgodził, a matka wybiłaby
Ci to z głowy – znowu mu przerwałem. – Znam te wasze gadki na pamięć. Nudni się
robicie. Wszyscy jesteście tacy sami – uśmiechnąłem się kpiąco.
– Jak...
– Można być tak niewychowanym bachorem. – i znowu. – Jak?
Hmm.. No jak widać można.
– Nie...
– Przerywaj mi gdy do Ciebie mówię, albo wyślę Cię do
dyrektora. Już mam się spakować i iść?
Naszą „ciekawą” konwersację przerwał dźwięk otwieranych
drzwi. Do środka wszedł dość wysoki i szczupły chłopak. Miał brązowe włosy lekko
roztrzepane i postawione, brązowe oczy, dość gęste brwi i pełne usta. Ubrany
był w czarne obcisłe spodnie, białą koszulę w czarne paski z rozpiętymi
guzikami na górze, luźno powieszony krawat, marynarkę i czarne trampki.
Wyglądał słodko, ale nie pasował mi na geja, więc pewnie był hetero. (Taaaaak,
brawo Key, ale niedoczekanie Twoje – dop. aut.)
Wydawało mi się, że już gdzieś go widziałem. Kojarzyłem
go, ale nie wiedziałem skąd.
– Dlaczego znowu się spóźniłeś? – zwrócił się do niego
nauczyciel.
– Trening mi się przedłużył.
– Dobrze. Siadaj.
Chłopak podziękował i ruszył w moją stronę. Pewnie
siedział gdzieś tutaj. Spojrzał na mnie, a nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Moje kpiące i z nienawiścią, a jego ciepłe i radosne. Podszedł do mnie i stanął
koło mojej ławki.
– Ciebie nie znam – stwierdził. – Jesteś nowy?
Zmierzyłem go wzrokiem, ale nie odpowiedziałem.
– Mh, rozumiem. Kolejny bogaty paniczyk, który myśli, że
panuje nad światem, tak?
Parsknąłem śmiechem i spojrzałem na niego najzimniejszym
wzrokiem, na jaki było mnie stać.
– Nic nie wiesz,
więc spieprzaj – warknąłem.
Nie lubiłem gdy ktoś wspominał moją rodzinę. Nawet nie
wiem co się z nimi działo. Gdy dowiedzieli się, że jestem gejem musiałem się
wyprowadzić. Już rok mieszkam sam. Cieszę się z tego, ale z drugiej strony jest
tam strasznie pusto i zimno. Nienawidzę tego miejsca.
– Jonghyun.. Mam nadzieję, że dzisiaj przyjdziesz, co? –
odezwał się Jinki.
– Przyjdę, Onew.
Odchyliłem głowę do tyłu i zapatrzyłem się w zielony
sufit. Gdzie-niegdzie odchodziła farba i można było zobaczyć przecieki.
– Może pan Kibum odpowie na moje pytanie?
– Jest dziewięć układów, narządy zmysłów i powłoka
wspólna – mruknąłem.
– Wymień układy.
– Ruchu, pokarmowy, nerwowy, dokrewny, oddechowy,
moczowo-płciowy, krwionośny, krwiotwórczy i odpornościowy.
Znudziła mnie już ta lekcja. I to jak bardzo. Czekałem
tylko na dzwonek i koniec tych cholernych lekcji. Chciałem oddać się mojemu
ulubionemu zajęciu.
***
Po lekcjach wyszedłem ze szkoły i od razu zobaczyłem
znane mi osoby. Czekali na mnie. Podszedłem do nich i przywitaliśmy się
uściskiem dłoni. Uśmiechnąłem się lekko i przytuliłem się do pleców Kai’ a.
– Hyung!
– Jak tam? – wyszeptałem mu do ucha.
– Chyba musimy porozmawiać – mruknął niepewnie.
– Widziałem Was wczoraj – odpowiedziałem. – Zamiast się z
nim spotykać za moimi plecami powinieneś mi to powiedzieć.
– Przepraszam, hyung. Ja chciałem, ale bałem się.
– Jesteś głupi. Przecież wiesz, że dalej możemy się
przyjaźnić, prawda?
– Przepraszam, Key.
– Spoko – wyjąłem dzwoniący telefon i widząc bardzo
znajomy numer uśmiechnąłem się, i odebrałem. – Yo.
~ Siema, Key. Jest
akcja. Wchodzisz w to?
– No jasne.
~ Dobra. To
będziemy za chwilę pod Twoją szkołą.
– Czekam – rozłączyłem się i schowałem urządzenie do
kieszeni.
– To nie Twój chłopak, Kai? – spytał nagle Tae.
– Rzeczywiście – mruknął. – Puścisz mnie, hyung?
– Taa – odsunąłem się od niego i wsadziłem ręce do
kieszeni.
Nawet nie patrzyłem o kim była mowa. Czekałem na
chłopaków. W końcu pod szkołę zajechał czarny samochód. Uśmiechnąłem się lekko.
– Ja muszę lecieć – pożegnałem się z każdym uściskiem
dłoni. – Zobaczymy się jutro, nie? – nawet na nich nie patrzyłem.
– Jasne.
Westchnąłem i nieśpiesznie podszedłem do auta. Gdy byłem
krok od pojazdu przednia szyba opuściła się i ujrzałem C.A.P’ a. Chłopak miał
czarne włosy; przez całą głowę miał warkoczyki, od czoła aż do karku, a na
czole miał czarną bandamę. Ubrany był w białą luźną bluzkę, czarną kurtkę i
pewnie czarne spodnie z dziurami oraz glany.
– Siema.
– Yo – uścisnęliśmy sobie dłonie.
Koło niego siedział Ricky i uśmiechał się jak pojebany.
On miał niebieskie włosy, które stawiał w takiego jakby irokeza, ale nie
irokeza, bo tylko grzywkę miał postawioną, a resztę włosów nie. Ubrany był w
białą koszulkę z czarnymi kropkami i czarne spodnie. Reszty jego ubrań nie
widziałem. Zacząłem się zastanawiać czy oni czegoś przypadkiem nie biorą, bo ciągle
szczerzą zęby jak pojebani. Z nim też uścisnąłem rękę.
– Wsiadaj. Za godzinę musimy tam być.
– Już, już.
Otworzyłem tylne drzwi i mimowolnie spojrzałem do tyłu.
Widziałem, że reszta patrzy na mnie, ale najbardziej zszokował mnie „obraz”
Onew, który tulił do siebie Kai’ a. Czyli to z nim był, tak? Koło nich stał ten
Jonghyun. Wsiadłem do auta i zatrzasnąłem drzwi.
***
Rano wstałem strasznie niewyspany. Do domu wróciłem koło
trzeciej nad ranem, położyłem się spać o czwartej, a o szóstej trzydzieści
musiałem wstawać do szkoły. Dwie i pół godziny to strasznie mało i byłem jak
zombie.
Od razu skierowałem się do łazienki. Wziąłem szybki
prysznic, umyłem włosy i zęby. Później wytarłem się i ubrałem bokserki, a
następnie wziąłem się za suszenie mojego siana na głowie. (hahahahah.. to chyba
nie widziałeś mnie rano ^_^ – dop. aut.) Po wysuszeniu przyszła pora na
ubrania. Westchnąłem i wszedłem do mojego pokoju. Otworzyłem drzwi mojej
„małej”, coś jakby, garderoby i zabrałem się za poszukiwanie. W końcu
wyciągnąłem czarne obcisłe rurki, wściekle czerwoną koszulkę z krótkim rękawem
i jakimiś napisami, czarny krawat, a z szuflady bransoletki i pierścionki. Nie
martwiłem się co ubiorę na to, bo miałem marynarkę ze szkoły, którą nieco
przerobiłem. Z ubraniami znowu ruszyłem do łazienki. Ubrałem się i nałożyłem na
twarz trochę fluidu żeby zakryć moje zmęczenie oraz podkreśliłem oczy kredką. W
końcu mogłem się zabrać za prostowanie i układanie włosów. Można by powiedzieć,
że przy takich włosach nie muszę ich prostować, ale nie lubiłem mieć
pofalowanych czy kręconych.
Po dwudziestu minutach zszedłem na dół i zrobiłem sobie
herbatę oraz kanapkę z serem. Nie śpiesząc się zjadłem ją i dopiłem napój. Z
mojego pokoju wziąłem plecak i skierowałem się do przedpokoju aby ubrać buty,
tym razem czarno-czerwone trampki. Założyłem marynarkę i plecak, i przejrzałem
się w lustrze. Poprawiłem jeszcze grzywkę i gdy uznałem, że jest idealnie
wyszedłem z domu. Zamknąłem drzwi na klucz, który schowałem do kieszeni, i
włożyłem słuchawki do uszu jednocześnie puszczając muzykę.
Szedłem zatłoczonymi ulicami Seul’ u i obserwowałem
śpieszących się ludzi, którzy nie zwracali uwagi na nic. Jedni śpieszyli się do
pracy, drudzy na studia, inni do szkoły, a jeszcze inni do sklepu czy gdzieś
tam. Widziałem, że jakieś dziecko, pewnie z podstawówki, prawie wpadło pod
samochód, bo przechodziło na czerwonym świetle; kłócących się ludzi;
prostytutki stojące pod latarniami; samochody śpieszące się i trąbiące na
wszystko co się rusza; pijaków siedzących pod sklepem; człowieka bez nogi
proszącego o datki. Nic nowego. Zawsze to wszystko widzę i słyszę. Nic się nie
zmienia. Nieważne gdzie bym był. Zawsze to samo. Zawsze te same sytuacje rano i
popołudniu.
Jednak moje myśli były przy pewnym brązowo-włosym
chłopaku, niejakim Jonghyun’ ie. Podobał mi się i kojarzyłem go, ale nie
wiedziałem skąd. Gdzieś go już na pewno widziałem, na milion procent. Myśl!
Nie spotkałem go przypadkiem tam?
Wczoraj wydawało mi się, że go widziałem..., ale może to tylko moja wyobraźnia?
I jeszcze ta sytuacja z Kai’ em. Byłem na niego zły, wściekły, wkurwiony,
obrażony... ale z drugiej strony. Miał prawo być szczęśliwym, prawda? A skoro ze
mną nie był to nie mam prawa mu zabraniać szczęścia. Tylko szkoda, że nie
powiedział mi tego wprost tylko spotykał się z kimś za moimi plecami.
Westchnąłem zirytowany na swoje myśli i wsadziłem ręce do
kieszeni. I jeszcze papierosów nie miałem. Nie chciało mi się już wczoraj iść
do sklepu, więc nie kupiłem. A że ostatnio było u mnie krucho z kasą to nie
miałem za co kupić.
Przed szkołą czekała reszta z Onew i Jonghyun’ em.
Zauważyłem, że Tae kończył palić, więc może mi pożyczy.
– Hyung? Co się stało? – spytał na wstępie
– Poratujesz mnie, Minnie?
– Co się – zaczął, ale urwał chyba domyślając się. –
Trzeba było sobie kupić, hyung – zaczął narzekać, ale posłusznie wyciągnął
paczkę papierosów.
– Dzisiaj sobie kupię. Wczoraj – odchrząknąłem i wziąłem
papierosa z zapalniczką. – nie miałem czasu – dokończyłem trochę niepewnie,
włożyłem używkę do ust, zapaliłem i zaciągnąłem się.
– Właśnie – do rozmowy włączył się Minho. – Byliśmy
wczoraj u Ciebie dwa razy i nie było Cię.
– Nie było mnie w domu i w mieście – mruknąłem nie
patrząc im w oczy co było dziwne, ale nie chciałem żeby się dowiedzieli co
robiłem.
Spojrzałem na Kai’ a i Onew, którzy przytulali się do
siebie. Ze mną nie chciał się przytulać publicznie, a z nim to nie ma oporów.
Czarno-włosy widząc mój wzrok uśmiechnął się niepewnie. Nie odwzajemniłem
gestu. Patrzyłem na nich chłodno paląc papierosa, zupełnie jak marionetka czy
lalka, bez uczuć. W końcu spojrzałem na Jonghyun’ a. Ubrany był w białe obcisłe
spodnie, zieloną koszulę z rozpiętymi guzikami na górze, czarną marynarkę i
czarne trampki. Zauważyłem na jego palcu opatrunek i jakby mnie oświeciło. Już
wiem skąd go znałem! Wczoraj wygrałem z jego kumplami. Powstrzymałem się od
parsknięcia śmiechem. Oni na prawdę byli... źli w tym co robili. Nie potrafili tego.
– Key? Czemu tak na niego patrzysz? Zakochałeś się? –
spytał złośliwie Tae.
– Nie. Po prostu coś mi się przypomniało – uśmiechnąłem
się kpiąco.
– A już myślałem, że zapomniałeś – odgryzł mi się.
– Nie da się zapomnieć takiej sytuacji. Koledzy dotarli
do domu? – znowu musiałem powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.
– Trochę trudno było, bo mieli daleko, ale tak. Dotarli.
– Niech lepiej z tym skończą, bo tylko kasę tracą.
– Za to ty nie? – uniósł brwi.
– Nie.
– Jak? – spojrzał na mnie pytająco.
– Ma się te sposoby – mruknąłem wymijająco i zgasiłem
papierosa.
Jego oczy rozszerzyły się w szoku.
– Nie mów, że Ci kolesie z wczoraj to...
– Zamknij mordę. Ktoś się o tym dowie to Cię zniszczę,
rozumiesz? – wysyczałem.
– Hmm.. No nie wiem, nie wiem – skrzyżował ręce na klatce
piersiowej.
Zmrużyłem oczy i spojrzałem na niego, a ten uśmiechnął
się.
– Umówisz się ze mną to nikomu nic nie powiem –
uśmiechnął się szerzej i spojrzał mi w oczy.
Rozważałem wszystkie za i przeciw. Z jednej strony
chciałem, a z drugiej nie. W końcu westchnąłem i wyciągnąłem telefon z
kieszeni. Podałem go chłopakowi.
– Zapisz swój numer. Zadzwonię.
– Uuu.. To musi być coś poważnego – zaśmiał się Tae. –
Jaką masz tajemnicę przed nami, hyung? – spytał niby swobodnie młody, ale tak
naprawdę można było usłyszeć smutek i ciekawość w jego głosie.
– Wybacz, Minnie. Nie mogę powiedzieć – nawet na niego
nie spojrzałem. Obserwowałem chłopaka jak wpisywał swój numer. Oddał mi
telefon, a ja spojrzałem na godzinę. Było po ósmej. Miałem teraz historię, ale
nie śpieszyło mi się za bardzo.
– My spadamy. Zobaczymy się później nie? Czy będziesz
zajęty szykowaniem się na randkę? – zaśmiał się Minho.
– O kurwa. Co ja na siebie włożę? – nie, to nie były
żarty. Serio nie wiedziałem.
– Nasza diva coś wymyśli, na pewno.
– Muszę, bo inaczej z domu nie wyjdę.
– Diva? – spytał niepewnie Onew.
– Taak. Większej divy niż on nie znam.
– Cicho bądź Minnie, bo nigdy już nie pomogę Ci wybrać
ubrań na występ.
– To jest szantaż, hyung!
– I co z tego? Lubię Cię szantażować, bo wtedy się
denerwujesz i jesteś słodki.
– Dobra. Spadamy, bo znowu Cię ze szkoły wyrzucą –
zaśmiał się Minho i razem z Taemin’ em oraz Kai’ em oddalili się.
– Wyrzucili Cię? – spytał Onew gdy weszliśmy do szkoły.
– Ta – mruknąłem.
– Czemu?
– Moja sprawa.
– Jesteś na mnie zły, nie?
– Bardziej na Kai’ a – wyznałem szczerze.
– Ja nie wiedziałem, że on ma chłopaka. Jakbym wiedział
to nigdy nie zaprosiłbym go na randkę. Nie jestem taki. Widziałem jak go
wczoraj przytulałeś i patrzyłeś na niego. Kochasz go, prawda? – spytał
niepewnie.
– Nie rozbije wam związku, nie martw się. Pomimo wszystko
nie jestem taki. Jeśli ma być szczęśliwy z Tobą to niech będzie. Opiekuj się
nim, bo wiele przeszedł i naprawdę jest tego warty.
– Troszczysz się o niego? – zdziwił się brązowo-włosy.
– To dziwne? On jest dla mnie jak brat – włożyłem ręce do
kieszeni. – Zrobiłbym dla niego wszystko.
– Nawet zabił? – podrzucił Jjong.
– Tak. Bez zawahania.
– Dlaczego masz kolczyk w języku? – pytał dalej.
– Kai mi kazał – parsknąłem śmiechem.
– Serio? I ty to zrobiłeś?
– Przegrałem zakład, więc musiałem.
– Przecież później mogłeś go wyjąć, nie?
– Mogłem – wzruszyłem ramionami.
– Chciałbyś z nim być nadal? – spytał smutno Kim.
– Nie – odpowiedziałem po chwili. – Dzięki niemu
zrozumiałem coś ważnego. Jeśli jest z Tobą szczęśliwy to się cieszę, ale jeśli
będzie przez Ciebie płakał to zabiję, rozumiesz? – spojrzałem na Onew i
otworzyłem drzwi do klasy.
***
Musiałem przyznać, że Onew i Jjongi byli spoko. Nie
zachowywali się jak reszta i cieszyłem się. Jednak czy sielanka może trwać
wiecznie?
Weszliśmy do stołówki i usiedliśmy przy oknie.
Wyciągnąłem jabłko z plecaka i wgryzłem się w słodki owoc.
– No, no, no. Trzy pedałki przy jednym stole.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem Kang’ a z jakimiś
chłopakami.
– Skarbie.. Mówiłem Ci już. Nie jesteś moja liga, więc
spieprzaj – warknąłem i spojrzałem mu w oczy.
Chłopak pod moim spojrzeniem zarumienił się i spuścił
głowę.
– Coś jeszcze? Ja nie to możecie iść.
– Jeszcze masz czelność tak do mnie mówić?! – krzyknął
ten drugi.
– Hmm.. Ty jesteś...?
– HyeWoo.
– Ciekawe imię – uśmiechnąłem się kpiąco. – Spieprzaj, bo
mi się nawet jeść odechciało.
– Dawno nikomu nie obciągałeś, nie?
– Kurwa, wydało się. O nie! Co ja teraz zrobię? Hmm –
zmierzyłem go wzrokiem. – Wybacz. Ty też nie jesteś moja liga. Tak jak tamten
jesteś bez wyrazu, taki nijaki. Nie masz na co liczyć.
Wyciągnąłem z kieszeni dzwoniący telefon i odebrałem.
– Taaa?
~ Sorka, Key.
Wiesz.. jest akcja i ...
– Wybacz. Do końca tygodnia nie mogę.
~ Ale, Key!
Potrzebujemy Cię, cholera!
– Mam też swoje życie, C.A.P. W następnym tygodniu może
będę mógł. Do końca tygodnia jestem zajęty.
~ Zdajesz sobie...!
– Tak, wiem ile dla mnie zrobiliście, ale nie mogę!
~ Jeśli teraz nie
przyjedziesz to skończymy Ci pomagać.
– W takim razie proszę bardzo. Poradzę sobie bez was, jak
to już robiłem. Nie jestem jak piesek, nie będę na każde wasze zawołanie,
rozumiesz?
~ Czekaj, czekaj.
Czyżbyś się zakochał?
– usłyszałem jego zdziwiony głos.
– Nie wiem. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji – zagryzłem
wargę.
~ Aaa.. To mogę
zrozumieć – jego
głos złagodniał. – Mam nadzieję, że nie
będzie jak z Kai’ em.
– Nie wiem. On wydaje się być inny, ale wiesz jacy są
ludzie.
~ Ranią, niszczą.
Wiem, Key. To daj mi znać co i jak, ok?
– Jasne. Em.. Dzięki – mruknąłem niepewnie.
~ Nie masz za co.
Przecież wiesz, że zawsze Ci pomogę.
– Mh. To cześć.
~ Napisz jak Ci z
nim poszło. Do zobaczenia – rozłączył się.
Schowałem telefon do kieszeni i spojrzałem na moich
niechcianych „gości”.
– Kurwa.. Czego wy tu jeszcze chcecie? – warknąłem.
Spojrzeli na mnie jeszcze raz i odeszli. Westchnąłem i
znowu zacząłem jeść jabłko.
sztos
OdpowiedzUsuń