Umm.. Tak, więc: pierwszy rozdział opowiadania Noisy. Uważam, że jest całkiem-całkiem, ale to tylko moja prywatna opinia. Takie większe błędy poprawiłam (a było ich dość dużo -,-), ale nie wiem czy czegoś nie przeoczyłam *śmiech* Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo jest to jej pierwsze opowiadanie, które publikuję, więc proszę o odrobinę wyrozumiałości c:
Może i jest on trochę krótki, ale nie mogę jej zmuszać do pisania dłuższych. Jeśli nie czuje, że rozdział powinien mieć czegoś więcej, to wstawiam, a jeśli uznam, że jest za mało to poproszę ją o dopisanie. Proste *śmiech*
Zapraszam!
* * *
Dziwnie się opisuje swoją śmierć, pewnie
sądzicie że to nie możliwe, a jednak... jakimś cudem mi się udało.
W sumie to już nic nie mogłam zrobić.
Wszystko było takie nierealne. Leciałam, a raczej spadałam w dół. Trwało to w
rzeczywistości może z dwadzieścia sekund, a mi wydawało się jakby mijały
godziny.
Nagle... wszystko ucichło. Zupełnie jak
sztuczne ognie – nigdy nie wiadomo kiedy się skończą. Ja tylko powoli zamknęłam
oczy uświadamiając sobie, że to jednak koniec i że już czasu nie cofnę.
Uświadomiłam sobie wtedy, że umarłam.
– Ratujcie ją! Szybko!
No dalej trzeba ją reanimować!
–
Podaj defibrylator.
–
Tylko spokojnie doktorze, wszystko się uda!
„Ała! Co oni chcieli mi zrobić? Chyba nie uratować tylko dobić trupa! W
ogóle co ja tutaj robię? Dlaczego jestem w szpitalu?! Chyba, że wcale nie
umarłam, a to tylko zwykły sen” – tak właśnie pomyślałam, gdy poczułam
jakiś dziwny prąd na klatce piersiowej i jak usłyszałam lekko przytłumione
głosy podenerwowanych lekarzy. W tej chwili trochę się wkurzyłam i
usiłowałam dowiedzieć się co się stało.
Zauważyłam tylko jakiegoś mężczyznę, który
stał nade mną i trzymał już bez nadziei urządzenie do reanimacji. Chciałam się
odezwać, ale mój głos zagłuszył jakby jeden długi alarm, który najprawdopodobniej
sygnalizował o mojej śmierci.
„Chwila, moment... Co jest grane?! Przecież ja od jakiejś godziny nie
żyję! Ludzie! Ci lekarze wcześnie odkryli Amerykę. Ale zaraz, dlaczego ja w
ogóle myślę, podobno jak nie żyjesz to już nic nie czujesz, ani nie widzisz.
No jasne! Teraz niech mi ktoś
wmówi, że jestem duchem!”
Oj, faktycznie. Nawet
nie zauważyłam kiedy stanęłam obok lekarza, który mnie reanimował i patrzyłam
na swoje martwe ciało. Nawet nie wiecie, jaki to był okropny widok. Cała we
krwi, blada, z siniakami i bliznami na ciele.
Pewnie przeszedł was
teraz dreszcz na samą myśl, że to wy moglibyście być na moim miejscu... nie
życzę wam tego.
Spojrzałam w jednej
chwili na tego lekarza. Był młody i nieziemsko przystojny, aż żałuję, że
musiałam umrzeć. Jakie to jest nie fair, przecież mogli mnie uratować i byłoby
z czachy. Hah! Wiem, byłam głupia, mogłam się nie zabijać, ale czasu nie da się
cofnąć, prawda?
Ktoś złapał mnie w tej chwili za ramię...
ale nie mnie, że ciało, tylko mnie w postaci ducha. Zdziwiło mnie to trochę,
ale obróciłam się bez wahania, jakby to było normalne.
– Witaj. Nazywam się
Alicja. A ty pewnie jesteś Marina.
– T-tak – odpowiedziałam
niepewnie do dziewczyny.
Wyglądała jakby była w moim wieku, czyli
coś ok. 17 lat. Miała długie, kręcone i ciemne blond włosy, niebiesko zielone
oczy, jasną karnację i ubrana była jakby w nieforemną, białą sukienkę do kolan,
z rękawami trzy/czwarte.
Była piękna.
– Tak myślałam...
rozumiem, że należysz do samobójców? – spytała dziewczyna patrząc na mnie z
ukosa z lekkim uśmiechem na twarzy.
– Że co?! Kim ty w
ogóle jesteś? I skąd znasz moje imię? I dlaczego patrzę na siebie z góry, a nie
jestem w moim ciele? Co się tu dzieje do cholery?! – nawet się nie
zorientowałam kiedy zaczęłam krzyczeć i wymachiwać rękoma.
– Hm – zastanowiła się
trochę, jakby nie wiedziała jak ma mi to wszystko wytłumaczyć. – Teraz jesteś
jedną z nas...
– Czyli?! – przerwałam
jej w pół zdania.
– Czyli aniołem...
ciii, nie przerywaj mi, proszę – położyła rękę na moim ramieniu przewidując, że
chciałam znów coś powiedzieć. – Ja również jestem aniołem, należę do Imperium...
umarłaś śmiercią tragiczną, nie powiem, że nie. Mimo że popełniłaś samobójstwo,
ta śmierć zalicza się do wypadków. Chciałaś skoczyć z mostu, ale w tym samym
czasie potrącił cię samochód i tak jakby ci w tym pomógł. Może gdyby się tak
nie stało nie spadłabyś do tej rzeki roztrzaskując się dodatkowo o skałę, może
przemyślałabyś co chcesz zrobić.
– Tak... widzę że
wszystko o mnie wiesz. Hm, w takim razie... jaki jest mój ulubiony gatunek
muzyczny?
– Metal i rock,
niestety – dziewczyna uśmiechnęła się, spuściła głowę i pokręciła nią
bezwładnie.
W tej chwili popatrzyłam się na nią
szeroko otwartymi oczami i spojrzałam na swoje martwe ciało, które ktoś
usiłował przewieźć do kostnicy.
– Ale skąd ty to
wszystko wiesz?! – zapytałam Alicji.
– Trzeba było się nie
zabijać... może nie dostałabym wtedy zlecenia i nie dowiedziała się wszystkiego
o twoim życiu.
Otworzyłam szeroko
usta nie wiedząc za bardzo o co chodzi. Jakie
zlecenie? Jakie imperium? Jakie anioły?
– Wszystkiego dowiesz
się od guru.
– Guru? – zapytałam z
jeszcze większym zdziwieniem i poszłam za Alicją, która pokręciła głową i
zaczęła iść, a raczej lecieć w stronę drzwi wyjściowych szpitala.
Nagle przystanęła obok kostnicy i wskazała
ręką na nosze, na których wiadomo już co mogło leżeć.
– Proszę... pożegnaj
się ostatni raz ze swoim ciałem zanim przyjdzie ten lekarz i je zabierze.
– Ah, dziękuję za
łaskę – prychnęłam i podleciałam patrząc na czarny worek, jeszcze nie do końca
zapięty, przez który widać było moje czarne, krótkie proste włosy na niegdyś
ciemnej, oliwkowej karnacji, teraz jednak była strasznie blada z bliznami na
twarzy. Moje sine, zaciśnięte usta zdawały się krzyczeć z bólu: „Pocałujcie mnie! Może przestanie tak
boleć i piec.” Powieki zaś były zamknięte, ale pod nimi kryły
się kryształowo szare oczy.
To był straszny
widok... pewnie niewielu z was by go zniosło.
W tym momencie przyszedł ten lekarz, ten
sam, który stał nade mną w trakcie reanimacji, ten sam, który obserwował jak
wdycham ostatni łyk powietrza i wydycham go z ulgą. Ten sam – nieziemsko
przystojny.
Był wysokim szatynem,
miał dość jasną cerę, niebieskie oczy i krótki zarost, mniej więcej trzy
dniowy, pewnie dlatego że od trzech dni był na dyżurze i zajmował się
skomplikowanymi przypadkami, jak czyjeś samobójstwo.
Nie wiem co jest
gorsze, sama reanimacja człowieka i strach że może się nie powieźć, czy ten ból
gdy nie uda ci się kogoś uratować? Właśnie, chyba to drugie. Ten mężczyzna
patrzył na moje martwe ciało zupełnie jakby znał mnie za życia, jakby stracił
najcenniejszy skarb. Hm, może jednak trochę wyolbrzymiam, ale jego wzrok był
bardzo tajemniczy, a zarazem pełen współczucia.
Patrzył na mnie, a raczej na moje ciało,
jakby zakochał się w trupie. Dopiero teraz jak się obrócił w moją stronę
zauważyłam na plakietce, że ma na imię Paul. Chwila!
– O, nie – powiedziałam
do siebie kompletnie zapominając, że obok mnie stoi „anioł stróż”.
– Co się stało? – zapytała
ta cała Alicja
Jakoś nieszczególnie przypadła mi do gustu, no
ale nie miałam się komu wygadać, więc odpowiedziałam jej bez zbędnych
komentarzy.
– Eh – westchnęłam
ciężko. – Skoro wiesz o mnie wszystko, to może kojarzysz tego chłopaka, Paul' a.
– To jest ten
obcokrajowiec?
– Tak to ten z
Ameryki, który przyjechał tu do Austrii uczyć się medycyny. Jak ja mogłam go
nie rozpoznać? To był przecież chłopak z mojej klasy, był nowy... strasznie mi
się podobał. Chwila... coś mi się przypomniało. Rozmawiałam z nim raz na
przerwie. Konkretnie to tłumaczyłam mu gdzie znajduje się biblioteka. Ale...
ten wzrok, którym na mnie patrzył wtedy jest dokładnie taki sam, jak ten,
którym patrzy na moje ciało teraz.
– Nadal ci się podoba?
– zapytała z lekkim współczuciem Alicja, bo ona chyba jednak trochę mnie
rozumiała. Może nie była taka sztywna jak mi się wydawało?
– Tak... niestety tak –
westchnęłam głęboko i odwróciłam się od niego ze spuszczoną głową.
– Stój! Dlaczego
niestety? Chcę wiedzieć. Też niedawno żyłam na Ziemi, no może nie tak nie
dawno, ale wiem co ci chodzi po głowie. Możesz mi o wszystkim powiedzieć, słowo
anioła stróża, że nikomu nie powiem.
– No, dobrze. Dlatego
niestety, bo nie mogę mu tego powiedzieć, ani nawet nie zdążyłam go poznać
bliżej, a chcę, muszę wiedzieć jaki on jest, jak normalnie rozmawia z
dziewczynami. To jest nie fair, czemu nikt nie powstrzymał mnie przed
zrobieniem głupstwa – walnęłam czołem o ramię Ali i westchnęłam dwa razy.
Nagle poczułam jakby
delikatne głaskanie po głowie. To była ręka Alicji. Przytuliła mnie potem do
siebie i wyszeptała: „Wszystko da się naprawić, wystarczy tylko odrobina
prawdziwej miłości.” Te słowa utkwiły mi w pamięci i szczerze powiem, że się
potem przydawały w codziennym życiu anioła.
Ala popchnęła mnie do
drzwi wyjściowych, a ja jeszcze po raz ostatni spojrzałam w stronę Paul' a.
– Dokąd właściwie
idziemy? – zapytałam z ciekawości.
– Do Imperium Aniołów
moja droga. Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie, na razie nie mogę ci
zdradzić zbyt wiele. A poza tym , pamiętaj: „Ciekawość to pierwszy stopień do
piekła.”
– Tak, tak wiem,
pamiętam Pani profesor – spojrzałam na nią z ukosa z zawadiackim uśmiechem,
pełnym satysfakcji, że może jednak udało mi się ją obrazić.
– Ha, ha, ha! Proszę
cię, nie mów tak do mnie – uśmiechnęła się piorunując mnie przy okazji
wzrokiem.
W normalnym świecie, gdyby zrobił to
normalny człowiek to jeszcze pół biedy, ale anioł? Anioły akurat potrafią zabić
wzrokiem.
– Przepraszam, ale
serio, tak się zachowujesz.
– Dobrze przynajmniej
jesteś szczera – popatrzyła teraz normalnie i poklepała mnie po ramieniu.
– Czyli to oznacza, że
zabierzesz mnie do Imperium?
– Tak, myślę, że tak –
Alicja zaśmiała się i poszła w stronę dworca.
Poszłam za nią trochę niepewnie, bo nie
wiedziałam jakim cudem ona chce się dostać metrem do nieba, w którym jak
podejrzewałam mieściła się siedziba aniołów, czy jak one to nazywały? Imperium?
– Masz bilety? –
zapytałam, gdy już znalazłyśmy się w metrze.
– Nie będą nam potrzebne...
przecież nas nie widzą – uśmiechnęła się znacząco i spojrzała na starszego
mężczyznę, prawdopodobnie w podeszłym już wieku, który patrzył jakby na nas,
przekwitającym, słabo już widzącym wzrokiem. Był siwy, miał pełno zmarszczek i
był przede wszystkim chudy i blady. Wyglądał prawie tak jakby miał zaraz
umrzeć.
– Mówisz, że ludzie
nas nie widzą – popatrzyłam na nią i
kiwnęłam głową w stronę staruszka. – A on? Patrzy na nas, zupełnie jakby nas
widział... czuję to, że on nas obserwuje.
– Hm, nie mylisz się.
Nie dla wszystkich anioły są niewidzialne. Temu mężczyźnie zostało w sumie nie
wiele życia. Widzę to w jego aurze. On już jest duszą na tamtym świecie. Odchodzi powoli, z powodu choroby, z powodu
tęsknoty za zmarłą żoną. Sądzę, że nie długo do nas dołączy – powiedziała
Alicia jakby zupełnie nie przejęła się jego nadchodzącą śmiercią.
A ja? Gdybym żyła, w
normalnych okolicznościach na pewno bym go uprzedziła, lecz patrząc na jego
cierpiącą twarz, na to jak już pragnie tej śmierci i jak anioły go fascynują
(co było widać w jego oczach, gdy nas spostrzegł), zrobiło mi się go żal. Na
jego miejscu w sumie sama chciałabym jak najszybciej odejść.
Nastała cisza,
przestałyśmy rozmawiać... chciałam teraz sięgnąć do kieszeni, wyciągnąć moją
ulubioną gumę do żucia o smaku cynamonu i mp3, ale... moment, teraz nie miałam
jak! Jestem aniołem, nawet nie mam kieszeni w moich czarnych, potarganych
jeansach, które tak kochałam, podobnie jak mój czerwony top z czarnym napisem:
„I'm devil.” – czyli: „Jestem diabłem”, co w tych okolicznościach, uwierzcie
mi, wydawało się dziwne.
Każdy ma prawo do wyboru swoich ubrań, nie
każdy jednak ma prawo do wyboru kim będzie po śmierci.
– Wysiadamy – poczułam
jak Alicja mnie szturchnęła i popchnęła w stronę wyjścia.
Zauważyłam białe, ale za razem bardzo
jasne światło (nie, nie światełko w tunelu jak pewnie sobie pomyśleliście)
zasłoniłam ręką jego źródło, trzymając ją przed oczami i strzegłam jak wampir
przed słońcem.
Trochę przypominało mi
to wszystko salę bez klamek do przesłuchiwań na komisariacie policyjnym, z tym
że w Embach, czyli tam skąd pochodzę światła są jarzeniowe, ściany pokładają
się w szarości, a w środku stoi tylko stolik i dwa krzesła... Tak. Nie raz
byłam na tej sali, jako przesłuchiwana, niestety miałam takich znajomych i
przyjaciół, którzy palili jointy, ćpali i pili. Pamiętam akcję koło szkoły, jak
policja nakryła Edwarda i Tomasa na kupowaniu narkotyków od jednego dilera,
którego policja w ogóle nie może złapać.
Edward i Tomas to akurat bardzo fajni
goście, byli moimi przyjaciółmi, jedynymi... mogłam na nich polegać, a oni na
mnie.
Chodziliśmy wszyscy wprawdzie do różnych klas,
ale przyjaźniliśmy się od przedszkola... aż do obecnej 3 klasy gimnazjalnej. Zarówno oni jak i ja mieliśmy rozbite rodziny.
Z tym, że moi rodzice zginęli w wypadku jak byłam mała, a teraz wychowywałam
się w domu dziecka... A u nich obojga odszedł ojciec.
Edward zawsze mnie pocieszał, gdy tego
potrzebowałam, mówił, że będzie dobrze, doradzał w trudnych dla mnie sprawach,
z kolei Tomas, był jego doskonałym uzupełnieniem, mianowicie starał się mnie
rozśmieszać, co rzadko mu wychodziło.
W rzeczywistości to Edward płakał ze
śmiechu, a ja tylko pełna satysfakcji, twarda jak kamień uśmiechałam się
delikatnie i patrzyłam jak oboje robią z siebie idiotów.
Tak w sumie na tym polegała nasza
przyjaźń.
Teraz nawet uroniłam
przezroczystą i malutką łezkę, wspominając moje życie przed wypadkiem.
– Marina... wszystko w porządku? –
zapytała Alicja nachylając się nade mną.
– Tak... wszystko w należytym porządku.
Możemy iść dalej?
– Jasne. – uśmiechnęła się do mnie i
poszła przede mną prowadząc w głąb jasnego światła.
Im dalej tam
wchodziłam tym lepiej widziałam co jest w środku, nie było to bowiem puste
pomieszczenie, zaczynały się pojawiać kontury i zarysy różnych mebli... jakby w
jakiejś recepcji nowoczesnego, pięciogwiazdkowego hotelu.
Nie myliłam się,
widząc wyraźnie kontuar, przy którym siedziała szczupła, blondynka, o bardzo
delikatnych rysach twarzy z pięknymi niebieskimi oczami.
Szperała w jakiś
papierach, gdy nagle spojrzała w naszą stronę i wstała wychylając się w stronę
Alicji, prawdopodobnie po to by podać jej kartotekę. Chyba miałam rację
twierdząc, że jest w niej pewnie zapisany cały mój życiorys.
Alicja uśmiechnęła się
(jak to miała chyba w zwyczaju) i sięgnęła po to, popychając mnie do
monstrualnych jasno różowych drzwi, ze srebrną tabliczką, na której wyryty był
napis: „Portal do niebios”. Nie mogłam powstrzymać śmiechu... sami przyznajcie,
że trochę to dziwne, w ogóle cała ta sytuacja była dość niefortunna i
niecodzienna.
Szybko jednak musiałam ogarnąć swój
„zaciesz”, gdyż drzwi do portalu otworzyły się, a kontem oka, zauważyłam
Alicję, która podziękowała recepcjonistce, czy może sekretarce i ruszyła w moją
stronę.
– No dalej, na co czekasz? – zapytała
zdziwiona.
– A, no tak. Czekałam na ciebie, nie
wiedziałam, czy mam wchodzić, czy nie.
– Ależ na co czekasz kochana, śmiało, nie
ugryzę cię – odezwał się piękny, ciepły i kobiecy głos. Mimo tego ciepła to i tak
przeszły mnie ciarki.
– Dzi-dzień dobry – wyjąkałam nie pewnie,
jakbym szła na wizytę do lekarza (czego w dzieciństwie wręcz nie znosiłam).
– Proszę, usiądź.
Dopiero teraz
zauważyłam troszkę tęgą kobietę, o dość ciemnej karnacji z brązowymi kręconymi włosami
do ramion. Podniosła wzrok znad papierów, które przeglądała i wskazała mi dużą
różową kanapę, naprzeciwko jej biurka.
Trochę przestraszona szłam w jej stronę
małymi kroczkami, ale spostrzegłam jak Alicja mruga do mnie zachęcająco i siada
na wyznaczonym przez ciemną kobietę miejscu, podając jej szarą kartotekę.
– Co my tu mamy? – zamruczała pod nosem
starsza pani, otwierając skoroszyt i przekładając kartki. – A więc nazywasz się
Marina, zgadza się?
– Tak, proszę pani. I mam szesnaś... –
nagle kobieta przerwała mi i zaczęła mówić dalej:
– Spokojnie szkrabie, ja wszystko wiem.
Szkrabie... nikt tak
do mnie nigdy nie mówił. Aż zrobiło mi się milej na sercu, a raczej duszy. Nie
wiem czy mam teraz jakieś serce, gdy jestem aniołem, w sensie czysto fizycznym
rzecz jasna.
– Wiem, że masz
szesnaście lat, urodziny siedemnastego maja, chodzisz do szkoły Hauptschule, czyli
niższej szkoły średniej tak?
– Tak
dokładnie – teraz czułam się jak na rozmowie
kwalifikacyjnej albo jak na przesłuchaniu świadka sądowego.
– Widzę,
że się trzęsiesz Marino, ale naprawdę nie ma się czego obawiać, muszę zebrać
tylko parę danych, potem w dalszych etapach przemiany w anioła pomoże ci twoja
mentorka, na którą wyznaczam ci Alicję, jest u nas od sześciu lat, więc wie
praktycznie wszystko, trafiła tu, gdy jechała z rodzicami autem – nagle starsza kobieta niespodziewanie przerwała i
zwiesiła głowę jakby chciała uczcić czyjąś śmierć minutą ciszy. Po długiej
chwili znów się odezwała: – W każdym razie, trafiła tu jak miała jedenaście lat.
– Ah – westchnęłam i
spojrzałam ukradkiem na Alicję, która siedziała obok i podpierała głowę na ręce
opartej o pufę różowej sofy. Była dziwnie smutna, ale zamierzałam ją o to
wypytać później, teraz tylko delikatnie poklepałam ją po drugiej ręce, która
bezwładnie zwisała na siedzenie.
– Dobrze. To by było
na tyle... kiedy indziej zajmiemy się terapią psycholityczną. A tak w ogóle, to
przepraszam, iż na początku nie przedstawiłam się tobie... Jestem Katerina, u
nas nie ma nazwisk, są za to przydomki, nazywają
mnie starszym aniołem stopnia najwyższego, ale o wszystkim opowie ci moja
podwładna, Alicja, młodszy anioł stopnia najwyższego.
– Przepraszam, że przerwę, ale... co to ta
cała terapia psycholi... ym.
– Jest to terapia psychologiczna, ale
nazwa wzięła się stąd, że zamykasz oczy, myślisz o całym Twoim życiu, ale nie
musisz się wyspowiadać, że tak to ujmę – odezwała się Alicja.
– Do tego wszystko o czym myślisz anioł
odczytuje w swoim umyśle. Ponieważ mamy taka cudowną zdolność. – dodała
Katerina z uśmiechem
A ja od razu pomyślałam, że to wcale nie
takie cudowne, i nie chcę, by ktoś grzebał mi w moich prywatnych rozmyślaniach.
Chwilę po przeprowadzonej rozmowie ze
starszym aniołem stopnia najwyższego Alicja zaprowadziła mnie do specjalnego
pomieszczenia, w którym miała być przeprowadzona ta cała terapia. Nawet nie
zdajecie sobie sprawy jak tu było pięknie... czułam się jak w niebie... (kurde,
przecież jestem w niebie) No, ale mniejsza o to... po prostu ściany były jasno
niebieskie, meble, a dokładniej dwa duże „pufiaste” fotele ze skóry były w
kolorze kawy z mlekiem, a na ścianach widniały białe prześwity...
I zaczęła się terapia...
I zaczęła się terapia...
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz