wtorek, 16 kwietnia 2013

Imperium Aniołów - rozdział 1

Umm.. Tak, więc: pierwszy rozdział opowiadania Noisy. Uważam, że jest całkiem-całkiem, ale to tylko moja prywatna opinia. Takie większe błędy poprawiłam (a było ich dość dużo -,-), ale nie wiem czy czegoś nie przeoczyłam *śmiech* Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo jest to jej pierwsze opowiadanie, które publikuję, więc proszę o odrobinę wyrozumiałości c:

Może i jest on trochę krótki, ale nie mogę jej zmuszać do pisania dłuższych. Jeśli nie czuje, że rozdział powinien mieć czegoś więcej, to wstawiam, a jeśli uznam, że jest za mało to poproszę ją o dopisanie. Proste *śmiech*

Zapraszam!

* * *


            Dziwnie się opisuje swoją śmierć, pewnie sądzicie że to nie możliwe, a jednak... jakimś cudem mi się udało.
W sumie to już nic nie mogłam zrobić. Wszystko było takie nierealne. Leciałam, a raczej spadałam w dół. Trwało to w rzeczywistości może z dwadzieścia sekund, a mi wydawało się jakby mijały godziny.
Nagle... wszystko ucichło. Zupełnie jak sztuczne ognie – nigdy nie wiadomo kiedy się skończą. Ja tylko powoli zamknęłam oczy uświadamiając sobie, że to jednak koniec i że już czasu nie cofnę. Uświadomiłam sobie wtedy, że umarłam.
                – Ratujcie ją! Szybko! No dalej trzeba ją reanimować!
                – Podaj defibrylator.
                – Tylko spokojnie doktorze, wszystko się uda!
                „Ała! Co oni chcieli mi zrobić? Chyba nie uratować tylko dobić trupa! W ogóle co ja tutaj robię? Dlaczego jestem w szpitalu?! Chyba, że wcale nie umarłam, a to tylko zwykły sen” – tak właśnie pomyślałam, gdy poczułam jakiś dziwny prąd na klatce piersiowej i jak usłyszałam lekko przytłumione głosy podenerwowanych lekarzy. W tej chwili trochę się wkurzyłam i usiłowałam dowiedzieć się co się stało.
Zauważyłam tylko jakiegoś mężczyznę, który stał nade mną i trzymał już bez nadziei urządzenie do reanimacji. Chciałam się odezwać, ale mój głos zagłuszył jakby jeden długi alarm, który najprawdopodobniej sygnalizował o mojej śmierci.
                „Chwila, moment... Co jest grane?! Przecież ja od jakiejś godziny nie żyję! Ludzie! Ci lekarze wcześnie odkryli Amerykę. Ale zaraz, dlaczego ja w ogóle myślę, podobno jak nie żyjesz to już nic nie czujesz, ani nie widzisz.
No jasne! Teraz niech mi ktoś wmówi, że jestem duchem!”
                Oj, faktycznie. Nawet nie zauważyłam kiedy stanęłam obok lekarza, który mnie reanimował i patrzyłam na swoje martwe ciało. Nawet nie wiecie, jaki to był okropny widok. Cała we krwi, blada, z siniakami i bliznami na ciele.
                Pewnie przeszedł was teraz dreszcz na samą myśl, że to wy moglibyście być na moim miejscu... nie życzę wam tego.

                Spojrzałam w jednej chwili na tego lekarza. Był młody i nieziemsko przystojny, aż żałuję, że musiałam umrzeć. Jakie to jest nie fair, przecież mogli mnie uratować i byłoby z czachy. Hah! Wiem, byłam głupia, mogłam się nie zabijać, ale czasu nie da się cofnąć, prawda?
Ktoś złapał mnie w tej chwili za ramię... ale nie mnie, że ciało, tylko mnie w postaci ducha. Zdziwiło mnie to trochę, ale obróciłam się bez wahania, jakby to było normalne.
                – Witaj. Nazywam się Alicja. A ty pewnie jesteś Marina.
                – T-tak – odpowiedziałam niepewnie do dziewczyny.
Wyglądała jakby była w moim wieku, czyli coś ok. 17 lat. Miała długie, kręcone i ciemne blond włosy, niebiesko zielone oczy, jasną karnację i ubrana była jakby w nieforemną, białą sukienkę do kolan, z rękawami trzy/czwarte.
Była piękna.
                – Tak myślałam... rozumiem, że należysz do samobójców? – spytała dziewczyna patrząc na mnie z ukosa z lekkim uśmiechem na twarzy.
                – Że co?! Kim ty w ogóle jesteś? I skąd znasz moje imię? I dlaczego patrzę na siebie z góry, a nie jestem w moim ciele? Co się tu dzieje do cholery?! – nawet się nie zorientowałam kiedy zaczęłam krzyczeć i wymachiwać rękoma.
                – Hm – zastanowiła się trochę, jakby nie wiedziała jak ma mi to wszystko wytłumaczyć. – Teraz jesteś jedną z nas...
                – Czyli?! – przerwałam jej w pół zdania.
                – Czyli aniołem... ciii, nie przerywaj mi, proszę – położyła rękę na moim ramieniu przewidując, że chciałam znów coś powiedzieć. – Ja również jestem aniołem, należę do Imperium... umarłaś śmiercią tragiczną, nie powiem, że nie. Mimo że popełniłaś samobójstwo, ta śmierć zalicza się do wypadków. Chciałaś skoczyć z mostu, ale w tym samym czasie potrącił cię samochód i tak jakby ci w tym pomógł. Może gdyby się tak nie stało nie spadłabyś do tej rzeki roztrzaskując się dodatkowo o skałę, może przemyślałabyś co chcesz zrobić.
                – Tak... widzę że wszystko o mnie wiesz. Hm, w takim razie... jaki jest mój ulubiony gatunek muzyczny?
                – Metal i rock, niestety – dziewczyna uśmiechnęła się, spuściła głowę i pokręciła nią bezwładnie.
W tej chwili popatrzyłam się na nią szeroko otwartymi oczami i spojrzałam na swoje martwe ciało, które ktoś usiłował przewieźć do kostnicy.
                – Ale skąd ty to wszystko wiesz?! – zapytałam Alicji.
                – Trzeba było się nie zabijać... może nie dostałabym wtedy zlecenia i nie dowiedziała się wszystkiego o twoim życiu.
                Otworzyłam szeroko usta nie wiedząc za bardzo o co chodzi.  Jakie zlecenie? Jakie imperium? Jakie anioły?
                – Wszystkiego dowiesz się od guru.
                – Guru? – zapytałam z jeszcze większym zdziwieniem i poszłam za Alicją, która pokręciła głową i zaczęła iść, a raczej lecieć w stronę drzwi wyjściowych szpitala.
Nagle przystanęła obok kostnicy i wskazała ręką na nosze, na których wiadomo już co mogło leżeć.
                – Proszę... pożegnaj się ostatni raz ze swoim ciałem zanim przyjdzie ten lekarz i je zabierze.
                – Ah, dziękuję za łaskę – prychnęłam i podleciałam patrząc na czarny worek, jeszcze nie do końca zapięty, przez który widać było moje czarne, krótkie proste włosy na niegdyś ciemnej, oliwkowej karnacji, teraz jednak była strasznie blada z bliznami na twarzy. Moje sine, zaciśnięte usta zdawały się krzyczeć z bólu: „Pocałujcie mnie! Może przestanie tak boleć i piec.”   Powieki zaś były zamknięte, ale pod nimi kryły się kryształowo szare oczy.
                To był straszny widok... pewnie niewielu z was by go zniosło.
W tym momencie przyszedł ten lekarz, ten sam, który stał nade mną w trakcie reanimacji, ten sam, który obserwował jak wdycham ostatni łyk powietrza i wydycham go z ulgą. Ten sam – nieziemsko przystojny.
                Był wysokim szatynem, miał dość jasną cerę, niebieskie oczy i krótki zarost, mniej więcej trzy dniowy, pewnie dlatego że od trzech dni był na dyżurze i zajmował się skomplikowanymi przypadkami, jak czyjeś samobójstwo.
                Nie wiem co jest gorsze, sama reanimacja człowieka i strach że może się nie powieźć, czy ten ból gdy nie uda ci się kogoś uratować? Właśnie, chyba to drugie. Ten mężczyzna patrzył na moje martwe ciało zupełnie jakby znał mnie za życia, jakby stracił najcenniejszy skarb. Hm, może jednak trochę wyolbrzymiam, ale jego wzrok był bardzo tajemniczy, a zarazem pełen współczucia.  
Patrzył na mnie, a raczej na moje ciało, jakby zakochał się w trupie. Dopiero teraz jak się obrócił w moją stronę zauważyłam na plakietce, że ma na imię Paul. Chwila!
                – O, nie – powiedziałam do siebie kompletnie zapominając, że obok mnie stoi „anioł stróż”.
                – Co się stało? – zapytała ta cała Alicja
 Jakoś nieszczególnie przypadła mi do gustu, no ale nie miałam się komu wygadać, więc odpowiedziałam jej bez zbędnych komentarzy.
                – Eh – westchnęłam ciężko. – Skoro wiesz o mnie wszystko, to może kojarzysz tego chłopaka, Paul' a.
                – To jest ten obcokrajowiec?
                – Tak to ten z Ameryki, który przyjechał tu do Austrii uczyć się medycyny. Jak ja mogłam go nie rozpoznać? To był przecież chłopak z mojej klasy, był nowy... strasznie mi się podobał. Chwila... coś mi się przypomniało. Rozmawiałam z nim raz na przerwie. Konkretnie to tłumaczyłam mu gdzie znajduje się biblioteka. Ale... ten wzrok, którym na mnie patrzył wtedy jest dokładnie taki sam, jak ten, którym patrzy na moje ciało teraz.
                – Nadal ci się podoba? – zapytała z lekkim współczuciem Alicja, bo ona chyba jednak trochę mnie rozumiała. Może nie była taka sztywna jak mi się wydawało?
                – Tak... niestety tak – westchnęłam głęboko i odwróciłam się od niego ze spuszczoną głową.
                – Stój! Dlaczego niestety? Chcę wiedzieć. Też niedawno żyłam na Ziemi, no może nie tak nie dawno, ale wiem co ci chodzi po głowie. Możesz mi o wszystkim powiedzieć, słowo anioła stróża, że nikomu nie powiem.
                – No, dobrze. Dlatego niestety, bo nie mogę mu tego powiedzieć, ani nawet nie zdążyłam go poznać bliżej, a chcę, muszę wiedzieć jaki on jest, jak normalnie rozmawia z dziewczynami. To jest nie fair, czemu nikt nie powstrzymał mnie przed zrobieniem głupstwa – walnęłam czołem o ramię Ali i westchnęłam dwa razy.
                Nagle poczułam jakby delikatne głaskanie po głowie. To była ręka Alicji. Przytuliła mnie potem do siebie i wyszeptała: „Wszystko da się naprawić, wystarczy tylko odrobina prawdziwej miłości.” Te słowa utkwiły mi w pamięci i szczerze powiem, że się potem przydawały w codziennym życiu anioła.
                Ala popchnęła mnie do drzwi wyjściowych, a ja jeszcze po raz ostatni spojrzałam w stronę Paul' a.
                – Dokąd właściwie idziemy? – zapytałam z ciekawości.
                – Do Imperium Aniołów moja droga. Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie, na razie nie mogę ci zdradzić zbyt wiele. A poza tym , pamiętaj: „Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.”
                – Tak, tak wiem, pamiętam Pani profesor – spojrzałam na nią z ukosa z zawadiackim uśmiechem, pełnym satysfakcji, że może jednak udało mi się  ją obrazić.
                – Ha, ha, ha! Proszę cię, nie mów tak do mnie – uśmiechnęła się piorunując mnie przy okazji wzrokiem.
W normalnym świecie, gdyby zrobił to normalny człowiek to jeszcze pół biedy, ale anioł? Anioły akurat potrafią zabić wzrokiem.
                – Przepraszam, ale serio, tak się zachowujesz.
                – Dobrze przynajmniej jesteś szczera – popatrzyła teraz normalnie i poklepała mnie po ramieniu.
                – Czyli to oznacza, że zabierzesz mnie do Imperium?
                – Tak, myślę, że tak – Alicja zaśmiała się i poszła w stronę dworca.
Poszłam za nią trochę niepewnie, bo nie wiedziałam jakim cudem ona chce się dostać metrem do nieba, w którym jak podejrzewałam mieściła się siedziba aniołów, czy jak one to nazywały? Imperium?
                – Masz bilety? – zapytałam, gdy już znalazłyśmy się w metrze.
                – Nie będą nam potrzebne... przecież nas nie widzą – uśmiechnęła się znacząco i spojrzała na starszego mężczyznę, prawdopodobnie w podeszłym już wieku, który patrzył jakby na nas, przekwitającym, słabo już widzącym wzrokiem. Był siwy, miał pełno zmarszczek i był przede wszystkim chudy i blady. Wyglądał prawie tak jakby miał zaraz umrzeć.
                – Mówisz, że ludzie nas nie widzą – popatrzyłam na nią  i kiwnęłam głową w stronę staruszka. – A on? Patrzy na nas, zupełnie jakby nas widział... czuję to, że on nas obserwuje.
                – Hm, nie mylisz się. Nie dla wszystkich anioły są niewidzialne. Temu mężczyźnie zostało w sumie nie wiele życia. Widzę to w jego aurze. On już jest duszą na tamtym świecie.  Odchodzi powoli, z powodu choroby, z powodu tęsknoty za zmarłą żoną. Sądzę, że nie długo do nas dołączy – powiedziała Alicia jakby zupełnie nie przejęła się jego nadchodzącą śmiercią.
                A ja? Gdybym żyła, w normalnych okolicznościach na pewno bym go uprzedziła, lecz patrząc na jego cierpiącą twarz, na to jak już pragnie tej śmierci i jak anioły go fascynują (co było widać w jego oczach, gdy nas spostrzegł), zrobiło mi się go żal. Na jego miejscu w sumie sama chciałabym jak najszybciej odejść.
                Nastała cisza, przestałyśmy rozmawiać... chciałam teraz sięgnąć do kieszeni, wyciągnąć moją ulubioną gumę do żucia o smaku cynamonu i mp3, ale... moment, teraz nie miałam jak! Jestem aniołem, nawet nie mam kieszeni w moich czarnych, potarganych jeansach, które tak kochałam, podobnie jak mój czerwony top z czarnym napisem: „I'm devil.” – czyli: „Jestem diabłem”, co w tych okolicznościach, uwierzcie mi, wydawało się dziwne.
Każdy ma prawo do wyboru swoich ubrań, nie każdy jednak ma prawo do wyboru kim będzie po śmierci.
                – Wysiadamy – poczułam jak Alicja mnie szturchnęła i popchnęła w stronę wyjścia.
Zauważyłam białe, ale za razem bardzo jasne światło (nie, nie światełko w tunelu jak pewnie sobie pomyśleliście) zasłoniłam ręką jego źródło, trzymając ją przed oczami i strzegłam jak wampir przed słońcem.
                Trochę przypominało mi to wszystko salę bez klamek do przesłuchiwań na komisariacie policyjnym, z tym że w Embach, czyli tam skąd pochodzę światła są jarzeniowe, ściany pokładają się w szarości, a w środku stoi tylko stolik i dwa krzesła... Tak. Nie raz byłam na tej sali, jako przesłuchiwana, niestety miałam takich znajomych i przyjaciół, którzy palili jointy, ćpali i pili. Pamiętam akcję koło szkoły, jak policja nakryła Edwarda i Tomasa na kupowaniu narkotyków od jednego dilera, którego policja w ogóle nie może złapać.
Edward i Tomas to akurat bardzo fajni goście, byli moimi przyjaciółmi, jedynymi... mogłam na nich polegać, a oni na mnie.
                 Chodziliśmy wszyscy wprawdzie do różnych klas, ale przyjaźniliśmy się od przedszkola... aż do obecnej 3 klasy gimnazjalnej.  Zarówno oni jak i ja mieliśmy rozbite rodziny. Z tym, że moi rodzice zginęli w wypadku jak byłam mała, a teraz wychowywałam się w domu dziecka... A u nich obojga odszedł ojciec.
Edward zawsze mnie pocieszał, gdy tego potrzebowałam, mówił, że będzie dobrze, doradzał w trudnych dla mnie sprawach, z kolei Tomas, był jego doskonałym uzupełnieniem, mianowicie starał się mnie rozśmieszać, co rzadko mu wychodziło.
W rzeczywistości to Edward płakał ze śmiechu, a ja tylko pełna satysfakcji, twarda jak kamień uśmiechałam się delikatnie i patrzyłam jak oboje robią z siebie idiotów.
Tak w sumie na tym polegała nasza przyjaźń.
                Teraz nawet uroniłam przezroczystą i malutką łezkę, wspominając moje życie przed wypadkiem.
– Marina... wszystko w porządku? – zapytała Alicja nachylając się nade mną.
– Tak... wszystko w należytym porządku. Możemy iść dalej?
– Jasne. – uśmiechnęła się do mnie i poszła przede mną prowadząc w głąb jasnego światła.
                Im dalej tam wchodziłam tym lepiej widziałam co jest w środku, nie było to bowiem puste pomieszczenie, zaczynały się pojawiać kontury i zarysy różnych mebli... jakby w jakiejś recepcji nowoczesnego, pięciogwiazdkowego hotelu.
                Nie myliłam się, widząc wyraźnie kontuar, przy którym siedziała szczupła, blondynka, o bardzo delikatnych rysach twarzy z pięknymi niebieskimi oczami.
                Szperała w jakiś papierach, gdy nagle spojrzała w naszą stronę i wstała wychylając się w stronę Alicji, prawdopodobnie po to by podać jej kartotekę. Chyba miałam rację twierdząc, że jest w niej pewnie zapisany cały mój życiorys.
                Alicja uśmiechnęła się (jak to miała chyba w zwyczaju) i sięgnęła po to, popychając mnie do monstrualnych jasno różowych drzwi, ze srebrną tabliczką, na której wyryty był napis: „Portal do niebios”. Nie mogłam powstrzymać śmiechu... sami przyznajcie, że trochę to dziwne, w ogóle cała ta sytuacja była dość niefortunna i niecodzienna.
Szybko jednak musiałam ogarnąć swój „zaciesz”, gdyż drzwi do portalu otworzyły się, a kontem oka, zauważyłam Alicję, która podziękowała recepcjonistce, czy może sekretarce i ruszyła w moją stronę.
– No dalej, na co czekasz? – zapytała zdziwiona.
– A, no tak. Czekałam na ciebie, nie wiedziałam, czy mam wchodzić, czy nie.
– Ależ na co czekasz kochana, śmiało, nie ugryzę cię – odezwał się piękny, ciepły i kobiecy głos. Mimo tego ciepła to i tak przeszły mnie ciarki.
– Dzi-dzień dobry – wyjąkałam nie pewnie, jakbym szła na wizytę do lekarza (czego w dzieciństwie wręcz nie znosiłam).
– Proszę, usiądź.
                Dopiero teraz zauważyłam troszkę tęgą kobietę, o dość ciemnej karnacji z brązowymi kręconymi włosami do ramion. Podniosła wzrok znad papierów, które przeglądała i wskazała mi dużą różową kanapę, naprzeciwko jej biurka.
Trochę przestraszona szłam w jej stronę małymi kroczkami, ale spostrzegłam jak Alicja mruga do mnie zachęcająco i siada na wyznaczonym przez ciemną kobietę miejscu, podając jej szarą kartotekę.
– Co my tu mamy? – zamruczała pod nosem starsza pani, otwierając skoroszyt i przekładając kartki. – A więc nazywasz się Marina, zgadza się?
– Tak, proszę pani. I mam szesnaś... – nagle kobieta przerwała mi i zaczęła mówić dalej:
– Spokojnie szkrabie, ja wszystko wiem.
                Szkrabie... nikt tak do mnie nigdy nie mówił. Aż zrobiło mi się milej na sercu, a raczej duszy. Nie wiem czy mam teraz jakieś serce, gdy jestem aniołem, w sensie czysto fizycznym rzecz jasna.
                – Wiem, że masz szesnaście lat, urodziny siedemnastego maja, chodzisz do szkoły Hauptschule, czyli niższej szkoły średniej tak?
                – Tak dokładnie – teraz czułam się jak na rozmowie kwalifikacyjnej albo jak na przesłuchaniu świadka sądowego.
                – Widzę, że się trzęsiesz Marino, ale naprawdę nie ma się czego obawiać, muszę zebrać tylko parę danych, potem w dalszych etapach przemiany w anioła pomoże ci twoja mentorka, na którą wyznaczam ci Alicję, jest u nas od sześciu lat, więc wie praktycznie wszystko, trafiła tu, gdy jechała z rodzicami autem – nagle starsza kobieta niespodziewanie przerwała i zwiesiła głowę jakby chciała uczcić czyjąś śmierć minutą ciszy. Po długiej chwili znów się odezwała: – W każdym razie, trafiła tu jak miała jedenaście lat.
                – Ah – westchnęłam i spojrzałam ukradkiem na Alicję, która siedziała obok i podpierała głowę na ręce opartej o pufę różowej sofy. Była dziwnie smutna, ale zamierzałam ją o to wypytać później, teraz tylko delikatnie poklepałam ją po drugiej ręce, która bezwładnie zwisała na siedzenie.
                – Dobrze. To by było na tyle... kiedy indziej zajmiemy się terapią psycholityczną. A tak w ogóle, to przepraszam, iż na początku nie przedstawiłam się tobie... Jestem Katerina, u nas nie ma nazwisk, są za  to przydomki, nazywają mnie starszym aniołem stopnia najwyższego, ale o wszystkim opowie ci moja podwładna, Alicja, młodszy anioł stopnia najwyższego.
– Przepraszam, że przerwę, ale... co to ta cała terapia psycholi... ym.
– Jest to terapia psychologiczna, ale nazwa wzięła się stąd, że zamykasz oczy, myślisz o całym Twoim życiu, ale nie musisz się wyspowiadać, że tak to ujmę – odezwała się Alicja.
– Do tego wszystko o czym myślisz anioł odczytuje w swoim umyśle. Ponieważ mamy taka cudowną zdolność. – dodała Katerina z uśmiechem
A ja od razu pomyślałam, że to wcale nie takie cudowne, i nie chcę, by ktoś grzebał mi w moich prywatnych rozmyślaniach.
Chwilę po przeprowadzonej rozmowie ze starszym aniołem stopnia najwyższego Alicja zaprowadziła mnie do specjalnego pomieszczenia, w którym miała być przeprowadzona ta cała terapia. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak tu było pięknie... czułam się jak w niebie... (kurde, przecież jestem w niebie) No, ale mniejsza o to... po prostu ściany były jasno niebieskie, meble, a dokładniej dwa duże „pufiaste” fotele ze skóry były w kolorze kawy z mlekiem, a na ścianach widniały białe prześwity...
                I zaczęła się terapia...

C.D.N.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz