piątek, 19 kwietnia 2013

Szkolna koza - Reituki - 01

Um.. Tak. Kolejne opowiadanie czas zacząć *śmiech* Tak, wiem. Kolejne opowiadanie Reituki, ale mam do tej pary pewien sentyment. To był pierwszy paring, o którym przeczytałam z J-Rock' a, więc jestem z nim dość silnie związana. Wiem, że na moim blogu nie ma "oryginalnych" par i może się to nudzić, ale piszę to, co lubię. Jak na razie nie ma hejtów co do tego, więc mogę uznać, że Wam się podoba *drapie się po głowie* Dzięki :3


***



Szkolna koza... Zajebiście po prostu... I, że ja mam tu przesiedzieć całą godzinę? To nie moja wina, że się spóźniłem, prawda? Zawsze się spóźniam, więc nie wiem co oni ode mnie oczekują. No tak... Bo to w końcu nowa szkoła, nie? Nie znają mnie, więc myślą, że jak mnie wsadzą raz do kozy to przestanę się spóźniać. Niedoczekanie ich.
Nagle usłyszałem kroki na korytarzu. Ooo! Ktoś przychodzi – uśmiechnąłem się lekko na swoje myśli. Tak, byłem powalony.
Skrzyżowałem ręce na piersiach i czekałem aż ten „ktosiek” przyjdzie. W końcu drzwi otworzyły się, a do klasy weszło czterech chłopaków ubranych na czarno – wszyscy mieli glany (blondyn, który miał opaskę na nosie miał piętnastki, a reszta dziesiątki), czarne rurki, ten blondyn z przepaską na nosie i jakiś chłopak z trochę przydługimi włosami mieli białe koszulki, a chłopak w czarnych włosach i ten drugi z kolczykiem w wardze mieli czarne. Na to podstawowa koszula i marynarka z logo szkoły, a do tego jeszcze pieszczochy i lekki makijaż.
Ja osobiście wyglądałem podobnie – czerwono-czarne glany (dziesiątki) z czarnymi sznurówkami, czarne, obcisłe rurki z paskiem, na którym były ćwieki i czarna koszulka. Miałem na to czarną, rozpiętą koszulę, na rękach pieszczochy i czarną bandamkę, i oczywiście marynarkę. Ja dodatkowo zamiast lekkiego makijażu jak reszta miałem czarne powieki, czarne soczewki i podkreślone oczy. Oczywiście wszyscy mieliśmy na palcach pierścionki i czarne paznokcie.
Reszta usiadła obok mnie i za mną, a po jakichś dziesięciu minutach przyszła jakaś nauczycielka.
– O widzę, że nasz nowy nabytek pan Matsumoto przyszedł na czas – zakpiła.
– Jak widać – mruknąłem.
– I jak ty wyglądasz? To jest szkoła, a nie obora. – chyba chciała mnie ośmieszyć, ale jakoś jej to nie wyszło.
– To moja sprawa jak wyglądam – powiedziałem cicho i groźnie. – Ja się nie czepiam jak pani wygląda więc proszę się ode mnie, ładnie mówiąc, odwalić.
– Jak ty się odzywasz do Twojej nauczycielki?! – wykrzyknęła. – Nie masz prawa tak do mnie mówić.
– Jaasne – zakpiłem. – Mam dość tej rozmowy. Znudziła mnie ona – i na tym zakończyła się nasza jakże ciekawa konwersacja. Widziałem zdziwione spojrzenia tamtych osób, ale nie przyjmowałem się nimi za bardzo, bo po co?
– A wy? – zwróciła się do reszty. – Dlaczego tu jesteście?
– Dyro kazał – odpowiedział ten czarnowłosy bez kolczyka.
– Dyrektor, Tanabe, dyrektor.
– Jasne – mruknął.
– Ja wychodzę, a wy macie siedzieć tu cicho. Odróbcie jakieś lekcję czy coś, ale macie być cicho, CICHO, jasne? – obróciła się i wyszła.
– Ja pierdolę – odetchnąłem z ulgą i wstałem.
– Ruki! Ruki! – usłyszałem i powoli podszedłem do okna.
Otworzyłem je i zobaczyłem szczerzącego się Miyavi’ ego.
– Jak tam koza, skazańcu?
– Przymknij się, bo zaraz dostaniesz – mruknąłem zrezygnowany. – I tak będę się spóźniać, więc nie wiem czego oni oczekują.
– Nie denerwuj się maleństwo! O! Siema Kai! – zajrzał do środka.
– Yo, Mev.
– A ty co tu robisz? – zdziwiłem się.
– Jak to co? Nie cieszysz się, skarbie?
– Nie mów tak do mnie, braciszku, bo zaraz ząbków nie będziesz mieć – syknąłem.
– To bierzesz udział w tym konkursie? – spytał nagle.
– Po co? – siadłem na parapecie. – I tak przegram. Więc nie mam po co próbować.
                – Mój mały pesymista – zaśmiał się. – Chociaż spróbuj, co? Przecież masz talent, nie?
                – Do czego? – zakpiłem. – Chyba do pesymizmu i wpadania w kłopoty... Ale trochę zabawy może być, nie?
                – To wchodzisz w to?
                – Jasne? – powiedziałem zrezygnowany.
                – Może chcesz poznać Kai’ a i pozostałych, co? – spytał nagle. – Macie wiele wspólnego.. Może się zaprzyjaźnicie.
                Prychnąłem.
                – Przecież wiesz, że nie potrzebuję ... jak to powiedziałeś ... przyjaciół.
                – Ale...
                – Zawsze byłem sam, jasne? I to się nie zmieni – przerwałem mu.
                – Może chociaż spróbuj? Przecież wiem, że później zamykasz się w pokoju i w ogóle z niego nie wychodzisz, ani nikogo nie wpuszczasz – mruknął.
                – I co z tego? – warknąłem. – Lubię i będę tam siedział. Ciesz się, że nie mamy razem pokoju, braciszku, bo miałbyś piekło – zakpiłem i wstałem z okna.
                – Kami- sama. Nadal jesteś zły o to, że nasi rodzicie się pobrali?
                – Nie, ale denerwuje mnie to, że próbujesz mi zastąpić... – urwałem i spuściłem głowę.
                – Czyli o to Ci chodzi.
                – Jak się domyśliłeś, geniuszu? – zakpiłem.
                – Wcale nie próbuję Ci go zastąpić i...
                – Dobra. Koniec tematu – podszedłem do instrumentów. Była tam m.in. gitara, na której uwielbiałem grać, ale od ponad roku ani razu nie dotknąłem jej. – Ja chyba spasuję z tym konkursem – powiedziałem po chwili.
                – Czemu? – zdziwił się.
                – Od roku nie dotknąłem gitary ani nic nie zaśpiewałem – kucnąłem i dotknąłem strun jednej z nich. – Nie wiem czy znowu będę grać.
                – Ale przecież piszesz dalej, prawda?
                – Może i piszę, ale nie zaśpiewam tego – widziałem, że reszta przysłuchuje się naszej rozmowie.
                – Głupi jesteś. Masz talent, rozumiesz to? Życie toczy się dalej, jasne? Nie żyj przeszłością tylko teraźniejszością – westchnął. – Wiesz co, mały? Zobaczymy się w domu. Cześć. Ave Kai! – krzyknął do tego w czarnych włosach i odszedł.
                – Idiota – mruknąłem pod nosem i wziąłem tą gitarę do ręki.
Usiadłem na jakimś krześle obok i zacząłem ją stroić. Cud, że jeszcze nie zapomniałem jak. Wyciągnąłem z kieszeni kostkę do gry (nosiłem ją żeby nie zapomnieć o pewnych wydarzeniach) i niepewnie zacząłem grać początek piosenki Three Days Grace – „Never Too Late”, ale niestety nie był to dobry pomysł, bo wszystkie wspomnienie wróciły bardzo gwałtownie. Szybko odłożyłem gitarę czując ból w okolicy serca.
– Nigdy więcej – szepnąłem prawie niedosłyszalnie i z powrotem usiadłem na swoje miejsce.
                – Grasz? – usłyszałem pytanie, które padło od tego Kai’ a czy Tanabe.
                – Już nie – odpowiedziałem cicho. – I już nie zagram... Nigdy.
                – Czemu?
                Westchnąłem. Nawet nie wiedziałem co go to interesuje. Uśmiechnąłem się krzywo.
                – Za dużo wspomnień.
                – Rozumiem. A grałeś tylko na gitarze? – pytał dalej.
                – Nie. Śpiewałem, ale to było dawno. Od ponad roku ani nie zaśpiewałem, ani nie zagrałem.
                – To czemu nie spróbujesz? – zdziwił się. – Przecież te złe wspomnienia możesz zastąpić innymi, nie?
                Zaśmiałem się cicho.
                – Właśnie problem w tym, że nie mam ... jak ty to ująłeś ... „wesołych” wspomnień. Jestem chyba największym pesymistą jaki może istnieć.
                – Przecież masz Miyavi’ ego, Sojiro, matkę i ojczyma! Ach! I jeszcze Hiro.
                Nie wiedziałem skąd on tyle wie, ale nie przejmowałem się tym za bardzo.
                – Może i mam, ale oni nic nie rozumieją. Oni widzą świat w różowych kolorach, a ja nie. A z resztą. Co ja się Ci zwierzam? – położyłem głowę na rękach, które leżały na stoliku.
                – Rozwydrzony bachor – usłyszałem na co zaśmiałem się jak psychopata i wstałem.
                – Może i jestem „rozwydrzonym bachorem” jak to powiedziałeś, ale ... przeżyłem więcej niż może się to komukolwiek wydawać. Uwierz mi, chciałbym wiedzieć jak to jest mieć „normalną rodzinę”, ale nie wiem tego, rozumiesz? Mi po prostu „szczęście” nie jest pisane – warknąłem i biorąc plecak skierowałem się do wyjścia.
                – Będziesz mieć problemy u dyra.
                – Godzina minęła, a ja nie mam zamiaru siedzieć tutaj dłużej – zmierzyłem wzrokiem tego chłopaka z kolczykiem. – Nara – rzuciłem i wyszedłem.
                I jak zwykle miałem łzy w oczach. Nie lubiłem wspominać mojego ojca... Ani przeszłości...
                – Pan Matsumoto. Co pan tu jeszcze robi? – usłyszałem głos mojej nauczycielki z muzyki.
                – Siedziałem w kozie... Proszę pani... Etto... – zacząłem. – Można się jeszcze zapisać do tego konkursu piosenki angielskiej? – spytałem cicho.
                – Chciałbyś się zgłosić? – zdziwiła się. – Można, można. W piątek są kwalifikację. Jutro przyjdź do mnie na długiej przerwie to Cię zapiszę.
                – Dziękuję – mruknąłem. – Do widzenia.
                – Do widzenia.
                Nawet nie wiem co mnie wzięło na to, że chciałem się zapisać. Może to słowa tego czarnowłosego chłopaka? Już nawet wiedziałem co chcę zaśpiewać.


***

                I w końcu nadszedł dzień eliminacji. Oczywiście mój kochany braciszek skakał i cieszył się jak dziecko, że jednak wezmę udział. Nawet wyciągnąłem moje gitary – akustyczną, elektryczną i piec do niej. Właśnie wszedłem do szkoły gdy usłyszałem za sobą głos:
                – Yo. Słyszałem, że bierzesz udział w tych eliminacjach. – to Kai.
                – Tsaa. Nie wiem co mnie na to wzięło – mruknąłem cicho.
                – Wiesz, że cała szkoła na tym będzie?
                – No pięknie – warknąłem. – I na co mi to było? – jęknąłem.
                – Wiesz, że jesteśmy razem w klasie? – spytał nagle.
                – Serio?
                – Tak. Ja, Ty, Uru i Rei. (tak, wiem, że oni są w różnym wieku, ale na potrzeby opowiadania musiałam to pozmieniać, itd., itd. – dop. aut.)
                – Kto?
                – Reita czyli Akira Suzuki to ten z opaską na nosie, a Uruha, Kouyou Takashima to ten z brązowymi włosami.
                – Śliczny? – zachichotałem. – A ten z kolczykiem to kto? – przypomniałem sobie.
                – Shiroyama Yuu – Aoi. Nie przejmuj się nim. On też nie miał łatwego życia.
                – Tsa.
                – Co teraz mamy?
                – Eee... Nie mam pojęcia..., ale chyba wf?
                – Nienawidzę tej lekcji.
                – A ja mam zwolnienie – zaśmiałem się cicho.
                – Farciarz – uśmiechnął się.
                – Na cały rok – dodałem.
                – Czemu?
– Problemy ... jak to ujął lekarz ... psychiczne i fizyczne – zaśmiałem się znowu.
                – Psychiczne? – skierowaliśmy się do sali gimnastycznej.
                – Popędy masochistyczne – zaśmiałem się.
                Akurat doszliśmy przed salę. Zauważyłem, że siedzą tam Reita i Uruha.
                – To ja już pójdę – mruknąłem.
                – Gdzie? – zdziwił się i pociągnął mnie za rękaw.
                – Ej! Co ty robisz? – prawie zabiłem się o jakiś plecak. – Ostrożniej trochę.
                Kai tylko prychnął.
                – I po co ty mnie tam ciągniesz?
                Nagle ktoś rzucił mi się na plecy. Nie musiałem zgadywać kto to.
                – Boże święty, Junko – wywróciłem oczami. – Nie umiesz powiedzieć zwykłego „cześć”?
                – Nie – zaśmiała się i zeszła ze mnie na co odetchnąłem z ulgą.
                – Ciężka jesteś – stwierdziłem na co dostałem po głowie. – I jeszcze mnie bijesz – „obraziłem się” i ruszyłem w drugą stronę, ale powstrzymała mnie jej ręka.
                – Nie obrażaj się na mnie, bo wiesz co mogę powiedzieć Twojej matce.
                – Spróbuj to Cię zabiję – warknąłem. Wiedziała, że nie żartuję i już nic nie powiedziała.
                – Reita, Uruha to jest Ruki. Ruki to jest Reita i Uruha.
                Przyjrzałem się bliżej temu „Ślicznemu” ... Skądś go znałem. Czekaj, czekaj.. To nie może być...
                – Shima- chan? – szepnąłem cicho.
                – O! Taka- chan? – a jednak mnie poznał. – Co ty tu robisz? – zdziwił się. – Nie mieszkasz już w Tokio?
                – Nie. Jak ojciec... – zaciąłem się. – Z matką przeprowadziłem się do Kanagawy – powiedziałem inaczej.
                – Rozumiem. Nic nie urosłeś od tamtego czasu – zaśmiał się.
                – Ej, modelka. Może i nie urosłem, ale słaby nie jestem. Chyba pamiętasz, prawda?
                – Modelka? – pierwszy raz odezwał się Rei. Głos miał cudny. – Aoi musi to usłyszeć – zaśmiał się.
                – A spróbuj.
                – Czekaj. Zaraz się dowie – wyciągnął telefon i zaczął coś pisać.
                – Wyślesz mu to, to już nigdy więcej nie odezwę się do Ciebie.
                Ten z opaską westchnął i schował telefon.
                – Dziękuję.
                – Oj modelko, modelko. Już nie pamiętasz dlaczego masz takie przezwisko?
                – A co? Ty pamiętasz? – uniósł brwi.
                – Oj pamiętam, pamiętam. Czekaj... To było pod koniec drugiej klasy gimnazjum. Wtedy był ten po... – wstał i przyłożył mi rękę do ust.
                – Dobra, pamiętam. Nie musisz nic mówić.
                Wzruszyłem ramionami i usiadłem.
                – Jak tam sobie chcesz – mruknąłem zrezygnowany.
                – Zmieniłeś się – usiadł koło mnie.
                – Każdy się zmienia... Ja po prostu... Nie umiem cieszyć się już życiem. Ono nie ma już żadnego sensu, rozumiesz? Wszyscy ode mnie odchodzą – szepnąłem i położyłem głowę na podciągniętych kolanach.
                – Oj, braciszku, braciszku – usłyszałem. – Chyba czegoś zapomniałeś?
                – Wiem, ale mój kochany i wspaniały braciszek mi pewnie przyniósł, prawda?
                – Zrobiłeś to specjalnie? – położył mój „pakunek” koło mnie. – Pewnie nie chciało Ci się nosić?
                – Nie chciało mi się. Za ciężko mi było – zaśmiałem cicho. – Wiedziałem, że nie będziesz chciał abym spaprał pierwszy „występ” po rocznej przerwie.
                – Ty, mały....
                – Dziękuję, braciszku – uśmiechnąłem się.
                Miyavi westchnął.
                – Następnym razem Ci nie pomogę.
                – Wiem, że pomożesz.
                – Jestem dla Ciebie za dobry. Dobra, ja spadam. Cześć.
                – Nara, braciszku.
                – Nie przeginaj.
                – Ojej, boję się.
                Przez całą lekcję rozmawiałem z nie ćwiczącym Uru. Dość dużo się zmienił. Miał chłopaka – tego Aoi’ ago. Byli razem od ponad roku.


***

                I w końcu nadszedł czas na eliminacje. Przede mną byli osoby, ale nie mogę o nich powiedzieć, że „mieli talent.” Jedyną konkurencją był Miyavi.
                – A teraz ostatni uczestnik – prowadzący spojrzał na kartkę. – Takanori Matsumoto.
                – Pokaż im Ruki! – usłyszałem braciszka na co zaśmiałem się.
                – Nie przesadzaj. I tak będzie masakrycznie.
                – Matsumoto?
                – No idę, idę – mruknąłem.
                Wyciągnąłem moją czarno-czerwoną gitarę i usiadłem na krześle na środku sali.
– Co nam zaśpiewasz? – spytał.
– Three Days Grace – „Never Too Late” – westchnąłem i zacząłem grać na akustyku, a następnie śpiewać. Później dołączył podkład.
                – „This world will Never been            /              Ten świat nigdy nie będzie
What I expected.  /              Taki jakiego oczekiwałem.
And if I don’t belong,           /              I jeśli przestanę do niego należeć,
Who would have guessed it?              /              Kto to zauważy?
I will not leave alone             /              Nie zostawię wszystkiego
Everything that I own,         /              Co posiadam,
To make you feel like it’s not too late.                               /              Abyś poczuła, że jeszcze nie jest za późno.
It’s never too late.                 /              Nigdy nie jest za późno.

Even if I say,                         /              Nawet kiedy mówię,
It’ll be alright.       /              Że wszystko będzie dobrze.
Still I hear you say,                              /              Ciągle słyszę jak mówisz,
You want to end your life.   /              Że chcesz skończyć ze swoim życiem.
Now and again we try          /              Teraz znowu spróbujemy
To just stay alive. /              Po prostu przeżyć.
Maybe we’ll turn it all around,                           /              Może odwrócimy to wszystko,
‘Cause it’s not too Late.       /              Ponieważ nigdy nie jest za późno.
It’s never too late.                 /              Nigdy nie jest za późno.

No one will ever see              /              Nikt nigdy nie zobaczy
This side reflected.                               /              Tej odbitej strony.
Ad if there’s something wrong,                          /              I nawet jeśli coś jest tu nie tak,
Who would have guessed it?                              /              Kto to zauważy?
And I have left alone                            /              I zostawiłem wszystko
Everything that I own,                         /              Co powsiadam,
To make you feel like,                          /              Abyś czuła,
It’ s not too late.                    /              Że jeszcze nie jest za późno.
It’s never too late.                 /              Nigdy nie jest za późno.

Even if I say,                         /              Nawet kiedy mówię,
It’ll be alright.       /              Że wszystko będzie dobrze.
Still I hear you say,                              /              Ciągle słyszę jak mówisz,
You want to End your life.   /              Że chcesz skończyć ze swoim życiem.
Now and again we try          /              Teraz znowu spróbujemy
To just stay alive.                  /              Po prostu przeżyć.
Maybe we’ll turn it All around,                          /              Może odwrócimy to wszystko,
‘Cause it’s not too late.                        /              Ponieważ nigdy nie jest za późno.
It’s never too late.                 /              Nigdy nie jest za późno.

The world we knew               /              Nawet kiedy mówię,
Won’t come back.                                /              Że wszystko będzie dobrze.
The time we’ve Lost              /              Ciągle słyszę jak mówisz,
Can’t get back.                     /              Że chcesz skończyć ze swoim życiem.
The life we had                      /              Życie, które mieliśmy
Won’t be ours again.           /              Nie będzie nasze nigdy więcej.

This world will never been,  /              Ten świat nigdy nie będzie
What I expected.                  /              Taki jakiego oczekiwałem.
And if I don’t belong...                        /              I jeśli przestanę do niego należeć.

Even if I say,                         /              Nawet kiedy mówię,
It’ll be alright.       /              Że wszystko będzie dobrze.
Still I hear you say,                              /              Ciągle słyszę jak mówisz,
You want to End your life.   /              Że chcesz skończyć ze swoim życiem.
Now and again we try                          /              Teraz znowu spróbujemy
To just stay alive.                  /              Po prostu przeżyć.
Maybe we’ll turn it all around,                           /              Może odwrócimy to wszystko,
‘Cause it’s not too late.                        /              Ponieważ nigdy nie jest za późno.
It’s never too late.                 /              Nigdy nie jest za późno.
Maybe we’ll turn it all around,                           /              Może odwrócimy to wszystko,
‘Cause it’s not too late.                        /              Ponieważ nigdy nie jest za późno
It’s never too late.                 /              Nigdy nie jest za późno.
It’s not too late.                     /              Ponieważ nie jest za późno.
It’s never too late.”                               /              Nigdy nie jest za późno.
(tekst wzięty z tekstowo.pl – dop. aut.)
                Przez całą piosenkę patrzyłem to na Mev’ a, to na Rei’ a. To był chyba głupi pomysł z tym konkursem, bo znowu bolało mnie serce. Chyba już nigdy nie zagram. Zauważyłem, że Rei szepta coś do Kai’ a, wstaje i wychodzi. Ja wyszedłem bocznymi drzwiami.
Usiadłem koło drzwi, podkurczyłem kolana i położyłem na nich głowę. Po chwili poczułem, że ktoś siada koło mnie i obejmuje mnie ramieniem, ale nic nie mówi. Wiedziałem kto to.
                – Nigdy więcej nie zaśpiewam ani nie zagram – mruknąłem.
                – Czemu?
                – Z tym wiąże się za dużo wspomnień.. Może i jestem jak to określił Aoi „rozwydrzonym bachorem”, ale ja po prostu nie umiem cieszyć się już życiem, rozumiesz?
                – Rozumiem...., ale może chociaż spróbuj?
                – Dzisiaj próbowałem – szepnąłem. – I jakoś nic z tego. Ja nie potrafię być już szczęśliwy, rozumiesz? Ja.... – przerwał mi lekkim pocałunkiem.
                – Chociaż spróbuj, hm? Mamy zespół, ale brakuje nam wokalisty. Może chciałbyś spróbować, co? – spytał.
                – Nie wiem. Pewnie to Kai o wszystkim decyduje.
                – W zasadzie to był jego pomysł – zaśmiał się cicho. – Ciesz się, że to ja przyszedłem, a nie on. Jest bardzo opiekuńczy i nie dałby Ci spokoju.
                – Dlaczego mnie pocałowałeś? – mruknąłem cicho. – Z litości? Czy po to abym zaczął śpiewać?
                – Nie. Nie z litości – powiedział równie cicho. – Po prostu... hm...
                – Co? – spojrzałem na niego.
                – Ja nie potrafię wyrażać swoich uczuć. Ja – wzruszył ramionami. – Po tym co zrobili mi rodzice zamknąłem się w sobie jak ty, ale później poznałem Kai’ a, Uru, Aoi’ ego i Mev’ a... Jakoś wyszło. Przy nich jestem po prostu sobą... Gdybyś poznał mnie wcześniej to stwierdziłbyś, że nie mam w ogóle uczuć. Nawet nie wiem kiedy ostatni raz tak dużo powiedziałem – zaśmiał się. – Ja wychowałem się na ulicy – zaczął znowu. – Ja też nie wiem jak to jest mieć „szczęśliwą rodzinę”, ale staram się być na swój sposób szczęśliwy. Mam chłopaków, zespół, Mev’ a... I jestem powiedzmy, że szczęśliwy. Może ty też spróbuj, co? – odgarnął mi grzywkę z oczu, która i tak opadła z powrotem na swoje miejsce. – Pomogę Ci. Co ty na to?
                – I tak każdy mnie zostawił – zaśmiałem się gorzko. – Tylko Junko ze mną wytrzymuje...., ale nie zawsze. Wszyscy mają mnie dość, rozumiesz? Zaufałem już... I to dużo razy, ale potem i tak mnie ranili. Ja nie potrafię już... – znowu przerwał mi lekkim pocałunkiem.
                – Proszę. Spróbuj. A teraz chodź – wstał i wyciągnął do mnie rękę. Z wahaniem przyjąłem pomoc.
                Powoli ruszyliśmy z powrotem do sali. Wszyscy gapili się na nas jak na idiotów, bo Rei oplótł swoją rękę wokół mojego pasa, ale nie przejmowałem się tym. Usiadłem z Reitą koło Kai’ a, Uru, Aoi’ ego i Mev’ a.
                – I widzisz, braciszku. Mówiłem, że będzie dobrze?
                Nie skomentowałem tego. Nie miałem na to siły. Miałem ochotę zamknąć się w pokoju i znowu pociąć. Cholera!
                – Ej, Ruki. – ktoś szturchnął mnie w ramię.
                – Co? – mruknąłem.
                – Wygrałeś. Musisz tam iść. Ja jestem zaraz po Tobie – wyszczerzył się.
                – Nie chce mi się – warknąłem. – Idź za mnie.
                – Panie Matsumoto. Proszę na środek – usłyszałem głos dyrektora.
                – Nie chce mi się wstawać – odpowiedziałem. – Braciszku... – zrobiłem słodkie oczka.
                – Nawet o tym nie myśl.
                – I tak nie wstanę – uśmiechnąłem się szatańsko.
                – Założymy się?
                – O co? – prowokowałem go dalej.
                – O to, że... Hmm... – zamyślił się.
                – Pamiętasz drugą klasę gimnazjum? – odezwał się nagle Uru.
                – Pamiętam, modelko – na to stwierdzenie Aoi roześmiał się.
                – Będziesz musiał zrobić to samo – powiedział słodko.
                – Chyba Cię powaliło! – krzyknąłem i szybko wstałem ruszając na środek. Słyszałem głośny śmiech Uru. – Zabiję Cię kiedyś, wiesz?
                Wychodząc na środek prawie się zabiłem o czyjąś nogę (co wywołało śmiech u chłopaków), ale jakoś dotarłem do dyrektora. Ja miałem ledwością 163cm wzrostu więc przy dyrze wyglądałem komicznie. To Reita miał koło metra siedemdziesiąt...
                – W końcu pan Matsumoto przyszedł.
               – Niestety. Wcale tego nie chciałem – mruknąłem.


***

                – I co? Na prawdę było tak strasznie? – spytał Kai gdy wracaliśmy do domu.
                – Tak – naburmuszyłem się. – A Ciebie, moja kochana modeleczko, zabiję, wiesz? – zaśmiałem się. – Ale nigdy nie zapomnę tego w drugiej klasie – dalej się śmiałem.
                – Miałeś nie mówić..
                – A kto mi zabroni? – spojrzałem na niego wyzywająco. – Ty? Może Twój chłopak? Ale on chyba chce wiedzieć. Reita? Raczej wątpię.. Miyavi? – roześmiałem się. – No, chyba, że Kai? Hm? Więc kto? Nikt?
                – Taka... Proszę – spojrzał mi w oczy. Można było w nich dostrzec łzy i rozpacz. – Nie mów. Obiecałeś mi to, pamiętasz? Nie możliwe abyś zmienił się aż tak, prawda? Kiedyś byś mi tego nie zrobił – szepnął.
                Spuściłem głowę i westchnąłem.
                – Kiedyś było kiedyś, a teraz jest teraz. Ludzie się zmieniają – mruknąłem. – Idę już. Cześć – odwróciłem się i szybkim krokiem odszedłem.
                – Ale, Ruki...! – Uru próbował mnie zatrzymać.
                No tak.. Ma rację. Zmieniłem się.. Na gorsze, prawda? Kiedyś bym nie zaczynał tematu.. Kiedyś Shima był moim najlepszym przyjacielem, ale zostawił mnie... Jak wszyscy... Wyjechał nie mówiąc nawet słowa. Później wysłał list, że musiał wyjechać. Załamałem się, bo jedyna osoba, która mnie rozumiała odeszła ode mnie. Nie mogłem tego znieść.. Później nikomu już nie zaufałem. Bo po co? Jeśli starałem się, to ta osoba i tak mnie zostawiała...


***

                Następnego dnia do klasy wszedłem jakieś dziesięć minut po dzwonku.
                – Jakie szczęście, że pan się pojawił, panie Matsumoto.
                – Nie chciałem tu przychodzić – warknąłem. – Nie jestem w nastroju więc proszę sobie darować coś takiego.
                – Uwaga i ....
                – Matsumoto do dyrektora – przerwałem jej. – Tak, sam trafię – wyszedłem.
                Poszedłem do dyra, ale on kazał mi wrócić na lekcję i przeprosić. Oczywiście nie zrobiłem tego. Wróciłem do domu. Nie miałem na nic ochoty. Buty, kurtkę i plecak rzuciłem gdzieś niedbale w przedpokoju i ruszyłem po schodach do mojego pokoju. Zamknąłem się na klucz, przebrałem w jakieś stare dresy i koszulkę, wziąłem gitarę, zeszyt i usiadłem na łóżku. Spojrzałem na kalendarz, który wisiał na drzwiach. 14.11.... No to nie dziwię się, że mam taki zjebany humor.
                Przez cały dzień Miyavi, Junko, Reita, Uruha, Kai i Aoi – numery miałem od Mev’ a – próbowali się do mnie dodzwonić. Nawet nie wiem skąd mieli mój numer, ale pewnie od mojego braciszka. Nie odbierałem od nikogo. Bo po co? Żeby użalali się nade mną. W końcu nie mogłem już znieść tego jebanego dzwonka telefonu i odebrałem.
                – Czego? – warknąłem.
                ~ Jak bym wiedział, że masz zły humor to nie dzwoniłbym – usłyszałem Reitę.
                – Och, zajebiście. Coś jeszcze? Jak nie to cześć.
                ~ Gdzie jesteś?
                – W domu – warknąłem.
                ~ Zrobiłem coś nie tak? – spytał cicho.
                – Nie – starałem się opanować. – Po prostu nie mam dzisiaj humoru.
                ~ Zaraz przyjdę – usłyszałem cichy głos. – A co się stało? – spytał już głośniej.
                – To raczej nie jest rozmowa na ... telefon.
                ~ Mam przyjść? Chcesz pogadać? – albo mi się wydawało, albo słyszałem troskę w jego głosie.
                – Nie narzucam się – powiedziałem. – Przyzwyczaiłem się do samotności, więc jeśli....
                ~ Przyjdę – przerwał mi. – Za jakieś pół godziny będę się zbierał więc koło godziny powinienem przyjść. Okej?
                – Ale nie musisz jeśli nie chcesz...
                ~ Ale chcę. To może być?
                – Jasne.
                ~ Okej. To do zobaczenia.
                I tak jak mówił. Po godzinie usłyszałem pukanie do drzwi. Z ociąganiem zszedłem ze schodów i powoli otworzyłem drzwi. Reita wyglądał jakoś inaczej. Pomimo tego, że był ubrany i pomalowany jak zawsze to ... wyglądał jakoś... no inaczej.
                – Cześć – mruknąłem. – Wchodź.
                – Cześć – uśmiechnął się i wszedł. Zdjął buty i kurtkę.
                – Chodź na górę. Nie chcę ich spotkać – zacząłem wchodzić po schodach, a blondyn poszedł za mną. Weszliśmy do mojego pokoju, a ja zamknąłem drzwi na klucz.
                – Rozgość się – mruknąłem siadając na krześle przy biurku. Chłopak usiadł na łóżku.
                – To co się stało? – jego wzrok zatrzymał się na moim kalendarzu powieszonym na drzwiach. – Rozumiem – mruknął zanim zdążyłem odpowiedzieć.
                – No więc właśnie – powiedziałem równie cicho. – Rok już minął. Ciekawe ile jeszcze wytrzymam – zaśmiałem się gorzko.
                – A co się dokładnie stało?
                Spojrzałem na niego. Nie wiedziałem czy mogę mu powiedzieć. Jeśli powiedziałbym to byłaby to jedyna osoba (poza rodziną), która wiedziałaby. Westchnąłem.
                – Rok temu... Mój ojciec... On... – zrobiłem głęboki wdech. – Gdy mieszkałem w Tokio chodziłem do szkoły muzycznej. Miałem koncert, który był dla mnie bardzo ważny... To było w zimę. Na drodze było ślisko... Mój ojciec jechał, aby mnie zobaczyć i ... – nie byłem w stanie dłużej mówić.
Reita nic nie powiedział tylko kucnął przede mną i objął mnie. Wtuliłem głowę w jego szyję wzdychając jego słodki zapach owoców.
                – Ale jednak postanowiłeś wziąć udział w konkursie. Dlaczego?
                – W zasadzie sam nie wiem – zamyśliłem się. – Chyba słowa Aoi’ ego dały mi do myślenia. A z resztą nie mogłem już patrzeć na smutną twarz mojego brata. Wiem, że zachowuje się jak dupek, ale nie potrafię inaczej. Wolę sam wszystkich odtrącić niż żeby to oni zrobili... Wziąłem w nim udział, bo ja po prostu nie lubię jak Mev jest smutny z mojego powodu...
                – Spokojnie, jakoś to będzie, ale musisz pozwolić sobie pomóc.
                – Ja chcę, ale – zawahałem się. – boję się, że jeśli Wam zaufam to mnie zostawicie, rozumiesz? Wszyscy mnie zostawili.
                – Może i zachowujemy się troooszkę nieodpowiedzialnie, ale nie jesteśmy tacy jak myślisz. W zasadzie to wszyscy razem przyjaźnimy się od gimnazjum.
                – I ja mam się Wam tam niby wprosić? – zaśmiałem się cicho. Reita również zaśmiał się i usiadł z powrotem na łóżku.
– Czemu mam wrażenie, że nie powiedziałeś mi wszystkiego? – spytał, a ja spuściłem głowę.
Nie odpowiedziałem. Nagle do głowy wpadł mi pewien tekst. Wziąłem szybko ołówek, mój kochany zeszycik i zacząłem pisać:

„Bardzo cię kochałem, lecz teraz czas się rozejść. 
Każdy wspólny dzień jest pełen kłótni. 
Muszę zacząć żyć sam od teraz. 
Nie chcę więcej płakać.

Tak naprawdę, to było straszne, byłem samotny i skrzywdzony. 
To wszystko dlatego, że udawałeś silniejszego niż jesteś. 
Wybacz. Byłem głupi, myśląc, że będziemy się śmiać aż do końca 
Mimo, że chciałem tylko płakać. 

Szybko to zrozumiałem, bo widziałem do tej pory wiele uczuć.
To nie tak, że przestaliśmy się sobą interesować, ale raczej straciliśmy siebie z oczu. 
Lepiej jest powiedzieć: "trzymaj się" i pójść własnymi ścieżkami.

Żegnaj, do zobaczenia ponownie, bądź zdrów. 
Nigdy, nigdy cię nie zapomnę. 
Żegnaj, z pewnością jeszcze kiedyś się spotkamy, prawda? 
Złączmy małe palce na znak przysięgi...
(Tekst piosenki „Wakaremichi” z tekstowo.pl – dop. aut.)

                – Co piszesz? – usłyszałem niepewny głos blondyna.
                – A nie, nic. Tak mi coś wpadło do głowy.
                – Pokażesz?
                – Em... Jasne? – z wahaniem podałem mu zeszyt. – I jak? – spytałem gdy mi go oddał.
                – I ty... Sam to napisałeś?
                – No... tak. Piszę w zasadzie od małego. Zawsze pisałem i grałem sam. Chodziłem do szkoły muzycznej dla ojca. Nie chciałem go zawieść – uśmiechnąłem się. – Na początku nienawidziłem tego, ale później to pokochałem. Pamiętam jak nie mogli mnie odciągnąć od gitary, ale i to się skończyło. Ja nie wiem czy dam radę znowu grać..
                – Obiecałeś mi, że spróbujesz.
                – Wiem – westchnąłem. – I spróbuję, ale nie obiecuję, że będę w waszym zespole.
                – Ważne, że chociaż spróbujesz.
                – Przepraszam – powiedziałem nagle na co spojrzał na mnie zaskoczony. – Byłeś zajęty.. Słyszałem to po Twoim głosie..., ale ja Cię tak egoistycznie wyciągnąłem z domu. Nie powinienem.
                – Daj spokój – mruknął. – Jakbym nie chciał to nie proponowałbym, a zresztą nie chciałem tam siedzieć. Idę zrobić sobie coś do jedzenia. Chcesz?
                – Idę z Tobą, ale nie robię – zaśmiałem się i ruszyłem za nim do kuchni.
                – Słyszałem, że jesteś leniwy, ale nie, że aż tak.
                Usiadłem sobie na blacie i widziałem jak Reita perfekcyjnie obsługuje się w mojej kuchni.
                – Długo się znasz z Miyavi’ m?
                – Od gimnazjum.
                – Widać – zaśmiałem się.
                – Nie podjadaj – uderzył mnie w rękę gdy chciałem wziąć ogórek.
                – Nie bij – mruknąłem.
                – To nie podjadaj.
                – Jesteś niedobly.
                – Wiem – zaśmiał się.


***

                Rano wyszedłem o w pół do ósmej, a do szkoły doszedłem za pięć. Od razu skierowałem się do klasy historycznej. Oczywiście przed drzwiami stali już wszyscy, ale Reity jeszcze nie było.
                – A ty co tak stoisz? – usłyszałem przy uchu i wzdrygnąłem się.
                – Nie wiem. Tak wyszło. Następnym razem mnie nie strasz, bo nie wiem co Ci zrobię – powiedziałem słodkim głosem.
                – Ale się boję, maleństwo – zaśmiał się.
                – No wiesz co? – naburmuszyłem się. – Jak śmiesz – poszedłem do chłopaków.
                – Siema Ruki – zaśmiał się Kai.
                – Yo.
                – Ruki? ... Ruki? ... Kurwa, Matsumoto – warknął zirytowany Akira.
                – Spieprzaj – mruknąłem.
                Usłyszałem westchnienie.
                – O coś takiego się obrazisz? – spytał rozbawiony.
                – Tak.
                – Co się stało? – spytał ciekawy Uru.
                – Nic.
                – Jaasne. – zakpił. – Ue- chan... Powiesz mi?
                – Hm... No nie wiem, nie wiem.
                – Pamiętasz co Ci wczoraj obiecałem? – spytałem.
                – Pamiętam.
                – Jeśli powiesz to nici z tego – zaśmiałem się.
                – Jesteś niedobry.
                – Wiem to. Więc jak?
                – Sorki Uru.
                – I widzisz jak to się robi? – znowu się zaśmiałem.
                – Oj. Nie ładnie jest tak manipulować innymi – pierwszy raz odezwał się Aoi.
                – Ale ja nic nie zrobiłem – powiedziałem słodkim głosem. – Ja tylko... Eee... nie szantażowałem go.. No, powiedzmy. Zajmij się Uru, a nie – zachichotałem widząc czerwone policzki modelki.
                – A co mu obiecałeś? – odezwał się Kai.
                – Zobaczysz dzisiaj.
                – Dzisiaj? – zdziwił się. – Czyli postanowiłeś...?
                – Nie – przerwałem mu. – Po prostu spróbuję, a jak nie wyjdzie to trudno, nie? I tak nie mam za bardzo co robić więc co mi szkodzi.
                – O co chodzi? – spytał Uru z mało inteligentną miną.
                – Zobaczysz.
                – Jak chcesz – wzruszył ramionami i wtulił się w Aoi’ a. – O której dzisiaj?
                – Gdzieś o szesnastej. Tylko nie spóźnijcie się znowu – jęknął. – Na ostatniej próbie spóźniliście się ponad dwie godziny.
                – Ale to nie nasza wina – broniła się modelka.
– Niee... Moja – zakpił.
                Nagle zadzwonił dzwonek, po paru minutach przyszedł nauczyciel i weszliśmy do klasy.


***

– Ruki? Co ty tutaj robisz? – zdziwił się Shima widząc, że siedzę z Reitą i Kai’ em w sali prób.

2 komentarze:

  1. Ekstra notka i taka dłuuuuga;D
    Bardzo mi się podoba.
    Jest dłuuuga i to jest super.
    Czekam na kolejną notkę.

    OdpowiedzUsuń