Zapraszam.
Biały - Kris (Diru)
Różowy - Bou (Toshi)
- Przyniosę Ci leki - powiedziałem, wychodząc z pokoju.
Musiałem ochłonąć. Nie wiedziałem, co się ze mną działo. Serce biło cholernie
szybko.
- Nie mam – szepnąłem cicho. Nie
miałem żadnych leków. Wczoraj przyszedł Miku i zostawił mi leki, ale zjadłem je
wczoraj.
Kiedy choć trochę się uspokoiłem, zacząłem szukać tych
leków. Niestety żadnych nie znalazłem. Wróciłem do pokoju chłopaka.
- Pójdę do apteki. Zaraz wrócę - powiedziałem z uśmiechem.
- Pójdę do apteki. Zaraz wrócę - powiedziałem z uśmiechem.
- N-nie – szepnąłem. Nawet gdyby
poszedł to nie miałbym mu z czego oddać. Ostatnie pieniądze wydałem na te
zakupy, a przedwczoraj zapłaciłem rachunki.
- Dlaczego? - spytałem zdziwiony. Przecież musiał wziąć
jakieś leki, bo jeszcze bardziej się rozchoruje.
- Nie mam jak Ci oddać pieniędzy
– powiedziałem jeszcze ciszej i znowu wtuliłem się w poduszkę. Pociągnąłem
nosem. Byłem zażenowany tą sytuacją.
- Przestań. Nic nie musisz mi oddawać - powiedziałem, siadając
obok niego. - Najważniejsze, żebyś wyzdrowiał - mruknąłem i pogłaskałem go po
włosach.
- Przecież nawet mnie nie znasz
– szepnąłem, po czym kichnąłem w kołdrę. Ponownie pociągnąłem nosem.
- Więc? - spytałem. Chciało mi się śmiać. Naprawdę nie chodziło
mi o pieniądze. Chciałem mu po prostu pomóc.
Zarumieniłem się jeszcze
bardziej i ukryłem twarz w poduszce. Nie chciałem by widział moją czerwoną
twarz.
- Dla mnie to nie jest problem. Nic nie musisz mi oddawać -
powiedziałem i wstałem. - Wrócę za chwilę. Odpoczywaj - mruknąłem i wyszedłem z
jego pokoju, a potem z mieszkania.
Westchnąłem cicho. Zapomniałem
go poprosić żeby mi kupił chusteczki, bo zupełnie o nich zapomniałem. Zamknąłem
oczy i usnąłem.
Szybkim krokiem poszedłem do apteki, która była bardzo
blisko. Wszedłem do środka i kupiłem mu tabletki na gardło, krople do nosa, coś
na gorączkę i witaminy na wzmocnienie. Wziąłem też chusteczki z balsamem i
zapłaciłem, wracając do chłopaka.
Miałem bardzo niespokojny sen,
ale to pewnie przez tą chorobę. Nie słyszałem jak on wchodzi do mieszkania,
spałem dalej.
Wszedłem do środka, zdejmując buty. Powoli poszedłem do jego
pokoju. Spał. Wyglądał tak słodko. Jednak po chwili spostrzegłem, że kręci się
niespokojnie. Podszedłem do niego i kładąc zakupy na stoliczku, usiadłem na
łóżku. Zacząłem go głaskać po głowie.
Poczułem, że ktoś głaska mnie po
głowie. Wiedziałem kto to jest i ... nie bałem się. Uśmiechnąłem się przez sen,
powoli się uspokajając.
Przeczesywałem jego włosy. Były takie miękkie i miłe w dotyku.
Uspokoił się. Może już nie bał się mnie tak bardzo?
Poczułem przyjemne ciepło...
Zapragnąłem mieć je bliżej. Wyciągnąłem ręce i przytuliłem się do źródła tego
ciepła.
Rozszerzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Po chwili jednak
uśmiechnąłem się rozczulony i położyłem obok niego, przytulając go do siebie.
Dopiero po chwili zrozumiałem,
że przytulałem do siebie Kris’ a. Jednak nie miałem siły żeby o tym myśleć.
Jedną ręką go przytulałem, a drugą wróciłem do jego włosów,
przeczesując je. Czułem, jak serce wali mi jak szalone. Co się ze mną działo?
Czy ja się w nim... Nie!
Obudziłem się przez kaszel..
Nie, to nie był zwykły kaszel. Ja się dusiłem. Usiadłem gwałtownie na łóżku.
- Cii... Spokojnie - szepnąłem, podając mu szklankę wody,
którą wcześniej przyniosłem. - Napij się.
Nie chciałem pić i tak bym nie
dał rady. Wciąż siedziałem, kaszląc w rękaw bluzy. Czułem się tak, jakbym miał
wykasłać płuca.
Odstawiłem szklankę. Zacząłem gładzić go po plecach. Miałem
nadzieję, że to choć trochę go uspokoi.
Wziąłem telefon i podałem go
mężczyźnie.
- Miku – wyszeptałem pomiędzy
napadami kaszlu. Czy to możliwe, że moja astma oskrzelowa się odezwała?
Wziąłem telefon i wybrałem numer, który mi kazał. Po drugiej
stronie usłyszałem głos chłopaka. Nerwowo wyjaśniłem mu, co się dzieje. Nie
wiedziałem, co mam robić.
Miałem nadzieję, że przyjdzie...
On zawsze wiedział co robić gdy choroba się odzywała, ale wtedy zawsze był przy
mnie..
Rozłączyłem się. Starałem się jakoś uspokoić chłopaka.
Widziałem, że się tego przestraszył.
- Przyjedzie, spokojnie - powiedziałem. Nie minęło
piętnaście minut, a usłyszałem nerwowe pukanie do drzwi. Pobiegłem do
przedpokoju i wpuściłem chłopaka do środka.
Usłyszałem nerwowe kroki po
domu. Później ktoś wpadł do pokoju i podszedł do łóżka. To Miku. Podał mi
inhalator.
- Powinieneś mieć go przy sobie!
Ciągle zachowujesz się jak dziecko!
Stałem w progu. Nie chciałem się wtrącać. Miałem nadzieję,
że wszystko już będzie w porządku. Blondyn wziął inhalator do ust i wziął kilka
głębokich oddechów.
- Przepraszam – powiedziałem gdy
się już uspokoiłem. – Nie wiedziałem, że to wróci – wymamrotałem ze łzami w
oczach.
Widziałem, że zbiera mu się na płacz. Podszedłem, siadając
na łóżku, po czym zgarnąłem go w swoje ramiona.
- Nie krzycz już na niego - powiedziałem spokojnie.
- Nie krzycz już na niego - powiedziałem spokojnie.
- Nie mów mi co mam robić. On
jest nieodpowiedzialny! Choruje na to od dziecka, a i tak nie dba o swoje
zdrowie – warknął, patrząc na mnie. Zarumieniłem się i spuściłem głowę.
Wiedziałem, że miał racje...
- Dobra, ale to nie jest powód, żeby drzeć się na cały dom -
powiedziałem lekko podnosząc głos. Wkurzał mnie ten chłopak. Nie miał prawa na
niego krzyczeć.
- Nie krzyczcie – powiedziałem
płaczliwie. Nigdy nie lubiłem krzyków. – Miku.. Ja po prostu nie mam kasy na
leki – szepnąłem i spojrzałem na niego.
Przytuliłem go mocniej. Było mi go szkoda. Był sam, a w
dodatku nie miał pieniędzy.
- To co dostajemy za koncerty mi
nie wystarcza.. Nie musisz na mnie krzyczeć, wiesz, że tego nie lubię –
wymamrotałem i spuściłem głowę.
Chłopak westchnął.
- Czemu nic nie powiedziałeś? - spytał już spokojnie. Ja z kolei się już nie odzywałem. Po prostu siedziałem i przytulałem go do siebie.
- Czemu nic nie powiedziałeś? - spytał już spokojnie. Ja z kolei się już nie odzywałem. Po prostu siedziałem i przytulałem go do siebie.
- Bo wy macie wszystko –
mruknąłem zażenowany.. Nie pasowałem do nich. – Ja po prostu chciałem grać.
Zrobiło mi się go strasznie żal. Nie wiedziałem, co mam
powiedzieć. "Biedactwo" - pomyślałem. Teraz już wiedziałem, że muszę
mu pomóc.
Poczułem, że Miku odsuwa mnie od
Kris’ a i przytula mnie. Pociągnąłem nosem i wtuliłem twarz w jego szyję.
- Mogłeś powiedzieć – szepnął.
Spojrzałem na zegarek. Była siedemnasta. Szlak by to.
- Bou, ja muszę iść - powiedziałem, wstając z łóżka. - Masz mój numer, jak coś to dzwoń - powiedziałem z uśmiechem, po czym wyszedłem z pokoju.
- Bou, ja muszę iść - powiedziałem, wstając z łóżka. - Masz mój numer, jak coś to dzwoń - powiedziałem z uśmiechem, po czym wyszedłem z pokoju.
Nawet nie zdążyłem odpowiedzieć,
bo wyszedł. Zrobiło mi się przykro. Wtuliłem się mocniej w wokalistę i
zamknąłem oczy.
Ubrałem buty i wyszedłem z jego mieszkania. Gdyby nie to, że
musiałem iść do pracy, to pewnie siedziałbym z nim do wieczora. Szybkim krokiem
poszedłem do siebie. Wziąłem szybki prysznic i ogarnąłem się. Po osiemnastej
wyszedłem z domu, kierując się do klubu.
Gdy obudziłem się parę godzin
później byłem już sam. Opatuliłem się kocem i poszedłem zamknąć drzwi wyjściowe
na klucz. Ruszyłem do kuchni żeby wziąć jakieś leki.
Gdy dotarłem do klubu, od razu poszedłem się przebrać. Tym
razem nie wychodziłem zapalić. Nie chciało mi się. Położyłem się na kanapie w
garderobie, przymykając pomalowane na czarno oczy.
Byłem ciekawy czy on się tam tak
po prostu rozbiera i każdy może go zobaczyć, dotknąć... Przecież to jest
krepujące, że wszyscy na Ciebie się gapią.
Po chwili poszedłem na scenę. Na początku tylko tańczyłem, a
potem pozbywałem się kolejnych ciuchów. Gdy widziałem wzrok ludzi w tym klubie,
zrobiło mi się niedobrze. Patrzyli na mnie takim wygłodniałym wzrokiem.
Nie wiem dlaczego, ale zebrało
mi się na płacz. Czułem, że do oczu napływając mi łzy. Nie rozumiałem tego, ale
chyba byłem ... zazdrosny? Zły?
W końcu zszedłem ze sceny. Spojrzałem na telefon. Nie
zadzwonił... Czemu nagle zrobiło mi się smutno? Pewnie nie chciał mnie widzieć.
To pewnie przez to, co robię.
Chyba zasnąłem. Byłem zbyt
zmęczonym tym wszystkim. Ten napad choroby mnie wykończył.
Koło trzeciej w nocy wróciłem do domu. Byłem padnięty. Gdy
tylko wszedłem do sypialni, od razu położyłem się do łóżka. Nawet się nie
rozebrałem. Nie miałem siły.
Obudziłem się koło ósmej rano.
Niepewnie wziąłem telefon oraz jego wizytówkę. Przełknąłem ślinę i zacząłem
wpisywać jego numer. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do
ucha.
Spałem sobie spokojnie. Nie byłem w stanie się podnieść.
Nagle usłyszałem dzwonek telefonu. Ręką wymacałem telefon na stoliczku i
odebrałem połączenie.
- Moshi, moshi? - spytałem nieprzytomnie.
- Moshi, moshi? - spytałem nieprzytomnie.
Usłyszałem jego zaspany głos i
od razu wiedziałem, że go obudziłem.
- Ja... P-przepraszam...
Obudziłem Cię – mruknąłem, rumieniąc się.
- O.. Bou? - spytałem zdziwiony, podnosząc się do siadu i
przecierając oczy. A jednak zadzwonił. Tak jakoś miło mi się zrobiło.
- Mh, Bou. Może... Zadzwonię
później? Nie chciałem Cię obudzić. Przepraszam – powtórzyłem i ścisnąłem
mocniej kołdrę. Moja cała odwaga, którą miałem żeby do niego zadzwonić, uleciała.
- Nie, w porządku - powiedziałem, uśmiechając się do siebie.
- Jak się czujesz? - spytałem. Miałem nadzieję, że już trochę lepiej.
- Ja... Dobrze. Dziękuję –
uśmiechnąłem się lekko. Jakoś przez telefon było mi z nim łatwiej rozmawiać niż
na żywo.
- No to dobrze - powiedziałem, opierając się o poduszki. - A
potrzebujesz czegoś? - spytałem. Chciałem mu pomóc. Byłem gotowy w każdej
chwili by do niego pójść.
- Moglibyśmy się ... spotkać? –
spytałem bardzo niepewnie. Gorączki już nie miałem, kataru też... A chciałem
się z nim zobaczyć. Chyba powoli przestawałem się go bać.
- Jasne - powiedziałem radośnie, uśmiechając się do siebie.
- Gdzie i kiedy? - spytałem. Niestety miałem ograniczony czas, bo czekała mnie
praca.
Nie spodziewałem się, że się
zgodzi. Myślałem, że mnie wyśmieje i każe spieprzać.
- Nie wiem – odpowiedziałem.
- To w takim razie zapraszam Cię na obiad - powiedziałem.
Pewnie mało co je, skoro nie ma pieniędzy. - Przyjdę po Ciebie o czternastej.
- Ale... Ja nie mam jak ...
zapłacić – szepnąłem i zagryzłem wargę. Wiedział o tym, więc dlaczego to robił?
- Baka. Ja płacę - zaśmiałem się. - Ja Cię zapraszam, więc
ja płacę - powiedziałem. - O to się nie martw.
- Um.. Dobrze – mruknąłem
zażenowany. Znowu chciał za mnie płacić. Czułem się z tym wszystkim głupio.
Wywróciłem oczami. Nawet przez telefon potrafiłem wyczuć, że
jest zawstydzony. Był cholernie słodki.
- To... Do czternastej, tak? –
spytałem. Cieszyłem się, że się zgodził, bo miałem nadzieję, że się polubimy.
- Do czternastej - powiedziałem ciepłym głosem, a po chwili
usłyszałem przerwane połączenie. Byłem taki szczęśliwy.
Położyłem się na plecach i
uśmiechnąłem sam do siebie. Ścisnąłem mocniej telefon. Spojrzałem na mojego
pluszowego kotka, który leżał na szafce po drugiej stronie i zaśmiałem się
cicho.
Odłożyłem telefon i postanowiłem się przespać jeszcze z trzy
godzinki. Byłem strasznie śpiący, ale nie miałem mu za złe, że mnie obudził.
Cieszyłem się, że zadzwonił.
Leżałem w łóżku do dwunastej.
Później wstałem i poszedłem pod prysznic. Po dwudziestu minutach zakręciłem
wodę i wyszedłem z kabiny. Owinąłem się ręcznikiem wokół bioder i zacząłem
suszyć włosy drugim ręcznikiem. Później je wysuszyłem. Ubrałem na siebie czarne
rurki oraz czarną koszulkę z jakimiś białymi napisami. Następnie zająłem się
układaniem włosów.
Kiedy wstałem, poszedłem się wykąpać. Po kilkunastu minutach
wyszedłem z kabiny. Wytarłem i wysuszyłem włosy. Poszedłem się ubrać. Założyłem
czerwone obcisłe rurki i czarną koszulę, po czym zająłem się układaniem włosów.
Kiedy skończyłem, wziąłem telefon i portfel, po czym poszedłem założyć czarne
trampki.
W końcu skończyłem się szykować.
Poszedłem do pokoju i włożyłem do kieszeni inhalator, a do drugiej telefon.
Ruszyłem do kuchni żeby się czegoś napić.
Wyszedłem z domu i szybkim krokiem poszedłem do domu Bou.
Klatka była otwarta, więc wszedłem i skierowałem się na górę. Przyszedłem pod
drzwi i zapukałem.
Uśmiechnąłem się gdy usłyszałem
pukanie do drzwi. Odłożyłem szklankę i poszedłem otworzyć. Jak go zobaczyłem ...
to znowu się zarumieniłem. Nie potrafiłem z siebie słowa wydusić.
- Gotowy? - spytałem, uśmiechając się do niego. Znowu się
zawstydził. Znowu zapragnąłem go przytulić.
- Ja... Etto... Tak – mruknąłem.
Ubrałem jeszcze trampki za kostkę i wyszedłem z domu. Obróciłem się do niego
plecami, zamykając drzwi na klucz.
Po chwili obaj zeszliśmy na dół, wychodząc z budynku. Już
wiedziałem, gdzie go zabiorę. Była taka mała, przytulna restauracyjka.
- Swoją przyszłość wiążesz z
klubem? – spytałem cicho. Chciałem jakoś zacząć rozmowę, co było bardzo dziwne,
bo zazwyczaj milczałem.
- Raczej tak. Lubię tę pracę. Mam fajną szefową, dobrze mi
płaci, więc jest okej - powiedziałem, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Mh – mruknąłem. Nie wiem
dlaczego, ale pomyślałem, że gdybym miał mieć dziewczynę czy chłopaka to nie
chciałbym żeby wszyscy oglądali jego ciało..
- A czemu pytasz? - spytałem. Zastanawiało mnie to, czemu
tak wypytywał o moją pracę.
- Nie wiem.. Tak jakoś –
wzruszyłem ramionami, wciąż patrząc w ziemię. Co niby miałem powiedzieć?
- Rozumiem - mruknąłem, odgarniając sobie grzywkę z oczu. -
A Ty co masz zamiar robić po maturze?
- Wiążę przyszłość z moim
zespołem – odpowiedziałem, uśmiechając się lekko. – Do pracy fizycznej się nie
nadaję.. Chyba do żadnej pracy się nie nadaję – wywróciłem oczami.
Zaśmiałem się.
- Z tego co widziałem, grasz na gitarze, tak?
- spytałem. Zawsze imponowali mi muzycy. Sam chciałem się nauczyć grać na
jakimś instrumencie, ale nie miałem na to warunków.
- Tak. Zbierałem na nią dwa
lata, ale w końcu się udało – ponownie się uśmiechnąłem i podniosłem lekko
głowę.
- Gratuluję - uśmiechnąłem się. Podziwiam go. Ja już pewnie
dawno bym się poddał.
- Gram na niej już pięć lat..
Jak ten czas szybko zleciał – powiedziałem i spojrzałem na niego kątem oka.
Pięć lat grał. Ja od pięciu już tańczę. Zacząłem, gdy miałem
osiemnaście lat. Zastanawiało mnie, ile lat jeszcze pociągnę na tej rurze.
Jakoś zacząłem czuć się
swobodniej przy nim. Wciąż się wstydziłem, ale mogłem być sobą. A rzadko tak
się działo.
Jednak już nie chciałem gadać na temat mojej pracy. Już
wiele razy miałem przez nią nieprzyjemności, ale już o nich zapomniałem.
- Dlaczego mi wtedy pomogłeś? –
zadałem męczące mnie pytanie. Dużo osób przechodziło obojętnie, a tylko on się
zatrzymał.
- Bo nie mogłem patrzeć, jak cierpisz. Widziałem, że Cię
bolało, więc chciałem Ci pomóc. Poza tym wróciliby i pobili Cię jeszcze
bardziej - powiedziałem, ponownie poprawiając grzywkę.
Uśmiechnąłem się delikatnie i
spojrzałem na jego twarz.
- Nie jesteś Azjatą –
stwierdziłem. – Skąd jesteś?
- Moja mama była Japonką. Urodziłem się w Nowym Jorku -
powiedziałem. Byłem bardziej podobny do ojca, jednak miałem azjatyckie rysy.
Miałem też delikatny akcent, więc pewnie przez to rozpoznał.
- Azjaci nigdy nie mają jasnych
oczu – wciąż się uśmiechałem. Przejechałem wzrokiem po jego klatce piersiowej
oraz udach, po czym znowu się zarumieniłem.
- Jestem podobny do ojca - powiedziałem. Mówił prawdę.
Azjaci mają czarne lub brązowe. Ja mam zielone...
Ponownie spuściłem głowę i
zasłoniłem się włosami. Nie rozumiałem dlaczego byłem taki nieśmiały.
Uśmiechnąłem się. Nienawidziłem swojego pochodzenia.
Nienawidziłem swojego ojca. Był dla mnie śmieciem.
- Pasuje Ci taka uroda pół na
pół – szepnąłem cicho. Był przystojny. Dzięki pochodzeniu matki wyróżniał się
tutaj.
- Dziękuję - powiedziałem. Słyszałem, co powiedział.
Widziałem, jak jeszcze bardziej się rumienił. Te czerwone policzki dodawały mu
uroku.
Znowu zacząłem bawić się
kawałkiem koszulki. Jeszcze nikt nigdy mnie tak nie zawstydzał. Przy nikim się
tak nie krępowałem.
- Nie wstydź się - zaśmiałem się. Spojrzałem na niego. -
Ładnie Ci z tymi rumieńcami - wyznałem i przeniosłem swój wzrok przed siebie.
Zarumieniłem się jeszcze
bardziej przez to wyznanie. Nikt mi jeszcze czegoś takiego nie powiedział.
Wa kawaii to takie urocze! Blagam na kolanach o więcej i WENY!!!!!
OdpowiedzUsuń//Yuuko-san
Aww. :3
OdpowiedzUsuńSłodkie. <3
Uwielbiam Bou'a w tym opowoadaniu, i Krisa tez. :>
Taak, tez mysle ze AC, bez Boua to nie to samo, szkoda... *-*
Tak właściwie, to wie ktokolwiek, dlaczego Bou odszedł? Wiem, że ponoć z powodów osobistych, ale dlaczego dokładnie? I co się z nim teraz dzieje?? On praktycznie zniknął, i jak dla mnie, to jest trochę dziwne. :(
OdpowiedzUsuńTak, z powódów osobistych... AC bez Bou nie słucham, a dokładnych powódów nie podali =___=
UsuńTak jak , że wokalista Kagrra znaleziony martwy w mieszkaniu... Zacpal, był chory?
Nic nie mówią...
AC bez Bou to już nie to samo... Może za 20 lat ktoś się wygada co się naprawde stało. -__-" Nawet gdyby popełnił samobójstwo, to Japończycy, jak to Japończycy, zrobią wszystko żeby tego nie przyznać.
UsuńJak miło się czyta takie komentarze na temat swojego opowiadania :) Cieszy mnie to, że podobają Wam się nasze wypociny ;*
OdpowiedzUsuń