Nie jestem dobra w streszczaniu, przepraszam... Ale mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba.
Zapraszam!
Dawno nie pisałam nic sama, jestem w tym beznadziejna, GOMEN.
Obudziłem się, a Kanon’ a już
przy mnie nie było. Poczułem się dość dziwnie, bo miałem nadzieję, że będzie
przy mnie gdy się obudzę. Powoli usiadłem na łóżku i przetarłem oczy. Wstałem
na nogi, powoli wychodząc z pomieszczenia. Skierowałem się do kuchni i był to
chyba bardzo zły pomysł. Zagryzłem mocno wargę gdy zauważyłem, że Kanon siedzi
na kolanach Kyo. W moich oczach pojawiły się łzy. Całowali się.
A wczoraj mówił, że mnie
kocha... Mówił, że ta sytuacja z Kyo to nic. Wierzyłem mu, wierzyłem jak głupi.
Wiedziałem, że coś jest nie tak! Wiedziałem to! Ale dlaczego on się mną tak
bawi? Cieszy się z tego? A może obaj mają z tego frajdę? Nie dam im tej
satysfakcji...
Wszedłem do kuchni, nawet na
nich nie patrząc. Podszedłem do lodówki i wyjąłem z niej wodę. Z szafki wziąłem
kubek, po czym odkręciłem butelkę, nalewając sobie pół kubka. Widziałem, że
Kanon szybko z niego zszedł i usiadł obok, ale ... nie przejąłem się tym. Nie
pozwolę się więcej ranić. Nie dam im tej satysfakcji już nigdy więcej.
Słyszałem, że coś mówił do mnie,
ale zupełnie się wyłączyłem. Nie zwracałem na nich uwagi. Bo niby po co miałem
na nich patrzeć, słuchać ich? Zrobili ze mnie idiotę... Kanon mówił, że kocha,
jednak mnie okłamał. Nigdy mu tego nie wybaczę.
Wziąłem szklankę i wyszedłem z
pomieszczenia.
– Bou, czekaj! – powiedział Kyo
i złapał mnie za rękę, zatrzymując.
Spojrzałem na niego obojętnie i
napiłem się wody. Nie pokazywałem, że boli mnie ich zachowanie. Nie pozwolę
więcej się ranić, nigdy więcej.
– To nie tak... Kocham Cię, Bou
– szepnął.
Jednak nic nie powiedziałem.
Kochał? Dobre sobie. Kanon też mnie kochał? Jasne. Ja ich nie kocham... Nie
zakocham się w żadnym z nich. Nie dam im tej satysfakcji z wyśmiania mnie. Już
nigdy więcej nie dam im się poniżyć.
– Masz Kanon’ a. Mnie w to nie
mieszaj – mruknąłem i wyszedłem z pomieszczenia.
Ja też mam prawo do szczęścia, a
oni nie będą mi go odbierać. Też mam prawo być z kimś szczęśliwy. Nie muszą to
być oni. Znajdę sobie kogoś, kto mnie w końcu doceni.
– Hej, Bou – zaśmiał się Meev i
przytulił mnie. – Ale masz minę – mruknął, dźgając mnie palcem w policzek.
– No cóż... Wczoraj Kanon
pieprzył, że mnie kocha, a dzisiaj liże się z Kyo... Żyć i nie umierać, prawda?
– mruknąłem.
– Biedny – powiedział, mocniej
mnie przytulając.
Westchnąłem cicho i wtuliłem się
w jego tors. Jak dobrze jest mieć takich przyjaciół. Gdyby nie Miyavi to już
dawno bym się załamał i poddał, to on mi pomagał, nigdy mnie nie zostawił.
Naprawdę bardzo to doceniałem, że jest przy mnie.
– Odprowadzę Cię później do
domu, dobrze? – spytał, odgarniają mi włosy z twarzy.
– Dobrze – pokiwałem głową.
Nie odsunąłem się od niego.
Potrzebowałem teraz przytulenia i pocieszenia. Okropnie mnie bolało, tam w
środku. Chyba naprawdę uwierzyłem Kanon’ owi. Jestem takim idiotą. On na pewno
mnie nie kocha, nie ma takiej opcji. Bo gdyby mnie kochał to nie całowałby się
z Kyo, prawda? Nawet jeśli lubi takie przygody na jedną noc to chyba mógł z
tego zrezygnować, bo „mnie kocha”. Boże, dlaczego ja ciągle o tym myślę?!
Westchnąłem.
A zresztą, co mnie to obchodzi.
Było, minęło. Nie będę tego więcej roztrząsać. Bo niby po co? Co to da? Nic. Ja
się tylko będę dołować i zastanawiać dlaczego to spotkało mnie, a oni będą się
obściskiwać. Niech robią co chcą.
Czułem łzy pod powiekami, więc
wtuliłem twarz w tors wyższego chłopaka. Pociągnąłem nosem. Nie chciałem
płakać, ale to było takie... To mnie bardzo zabolało. Bo w końcu mówił takie
rzeczy, mówił, że to z Kyo to nic, ale kłamał.. Znowu mnie okłamał. Po co ja w
ogóle chciałem mu uwierzyć? No po co? To zostawiło po sobie tylko ból, nic
więcej. Jak zwykle zostałem zraniony. Może lepiej będzie jak już w ogóle nie
będę ufał ludziom? Ale Miyavi... Może nie powinienem nikomu wierzyć? Ale
Miyavi... Może powinienem zrobić się zimnym skurwielem? Ale Miyavi... Właśnie,
Miyavi. Nie mogę mu tego zrobić. On od zawsze był przy mnie, nie zawiódł mnie.
Dla niego dam radę, muszę.
– Nie płacz, Bou – usłyszałem
przy uchu.
Pociągnąłem nosem, nie
odpowiadając. Jestem głupi... Dlaczego ja w ogóle mu zaufałem? Dlaczego w ogóle
z nim rozmawiałem? Gdyby zostało tak, jak wtedy to wtedy nie cierpiałbym tak.
A zresztą ja nigdy nie
płakałem... Nawet jak stałem nad ciałem mojej matki to nie płakałem, więc
dlaczego teraz chce mi się ryczeć? Nie będę, nie mogę. Nie zasługują na moje
łzy, nie będę ich na nich wylewał. Niech się pierdolą i mnie zostawią w
spokoju.
Wytarłem oczy.
– Idź się ubierz, zabiorę Cię
gdzieś.
Odsunąłem się od niego i
poszedłem do sypialni. Ubrałem się do końca, wziąłem telefon oraz portfel z
kluczami, po czym poszedłem do przedpokoju. Ubrałem trampki, a następnie moją
skórzaną kurtkę. Przyszedł Meev, ubrał się i otworzył drzwi. Gdy miałem
wychodzić, ktoś złapał mnie za rękę. To Kai. Spojrzałem na niego.
– Wszystko w porządku, Bou? –
spytał. Widać było, że jest zaspany.
– Tak – odpowiedziałem.
Po chwili przytulił mnie.
Objąłem go w pasie, wtulając się w jego tors. Pogłaskał mnie po włosach.
– Wiesz, że zawsze możesz ze mną
porozmawiać, prawda? – spytał cicho.
Podniosłem głowę i niepewnie
spojrzałem mu w oczy. Nie kłamał? Mogłem mu się wyżalić? Zawsze? Chyba
potrzebowałem tego...
– Mogę przyjść wieczorem? –
spytałem cicho. Chciałem z kimś porozmawiać, wyżalić się.
– Jasne, Bou – uśmiechnął się.
– Dziękuję. To ja już pójdę.
– Dobrze.
Po chwili odsunąłem się od niego
i wyszedłem. Przed wyjściem pomachałem mu. Zeszliśmy po schodach i wyszliśmy z
jego klatki.
– Gdzie idziemy? – spytałem, po
czym spojrzałem na Miyavi’ ego.
– Nie wiem – zaśmiał się.
Uśmiechnąłem się delikatnie,
idąc obok niego.
Myślami byłem gdzieś indziej.
Przy Kanon’ ie, przy Kyo. Obaj mówili, że mnie kochają, więc dlaczego tak się
zachowują? A może oni po prostu się mną bawią? Tak, na pewno. Pewnie zmówili
się żeby mnie zniszczyć psychicznie. Jednak ja się nie dam, nie mogę.
Muszę to wytrzymać, nie ma innej
możliwości.
Jak wrócę do domu do muszę to
napisać w pamiętniku. To mi zawsze pomagało. Piszę od śmierci mojego ojca, nie
mogłem się z tym pogodzić, a zapisywanie myśli na papierze zawsze mi pomagało.
Nie musiałem tego trzymać w sobie, tylko to zapisywałem. Od razu było mi
lepiej. A jak chciałem do czegoś wrócić, do jakiegoś wydarzenia, to zawsze
mogłem wziąć mój zeszyt i wrócić do tego, do czego chciałem. Pamiętnik to dobra
rzecz. Jednak gorzej jest, jak ktoś to znajdzie i przeczyta.
– Ziemia do Bou! – usłyszałem
głos, który wyrwał mnie z zamyślenia.
Spojrzałem na niego.
– Mówię do Ciebie i mówię, a ty
mnie nie słuchasz – poskarżył się, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
– Przepraszam – szepnąłem i
spuściłem głowę.
– Co się dzieje, Bouś? – spytał,
gdy usiedliśmy na ławce w parku.
Spojrzałem na niego i
westchnąłem. Powiedzieć? Powiem...
– Chodzi o Kyo i Kanon’ a –
powiedziałem, wzdychając. – Ja nie wiem co się dzieje. Kanon mi mówił, że mnie
kocha, ale całował się z Kyo. Ja... Uwierzyłem mu – zagryzłem wargę, jednak
kontynuowałem: – Nie wiem czy się w nim zakochałem, ale naprawdę mu uwierzyłem.
Myślałem, że w końcu ktoś mnie pokochał, ale jednak... On mnie okłamał –
wyszeptałem. – Już sam nic nie rozumiem.
– Zakochałeś się w nim, Bou –
powiedział w końcu Meev.
– W kim niby? – jęknąłem
załamany, zakrywając twarz dłońmi. Co się ze mną działo, do cholery?!
Jednak chłopak nie odpowiedział.
Wyglądał tak, jakby się zastanawiał. Czyli on też nie wiedział?! Zajebiście po
prostu.
– Co ja czuję, Meev? – spytałem
cicho i spojrzałem na niego.
Chłopak również na mnie
spojrzał.
– Nie wiem co czujesz, ty to
powinieneś wiedzieć.
– Więc skoro ty nie wiesz, to
kto ma wiedzieć?
– Ty.
– Ale ja nie wiem co czuję,
powiedz mi to – szepnąłem.
– Ty sam to musisz wiedzieć,
Bou.
– Ale...
– Nie ma „ale”, Bou. Ty to
musisz wiedzieć.
– Ale ja nie wiem –
wymamrotałem.
– Dasz radę.
– A co jeśli nie dam?
– Dasz.
– A jeśli nie?
– Dasz – powtórzył.
– Skąd to niby wiesz?
– Bo wiem. Dasz radę, wierzę w
Ciebie.
– Dziękuję – szepnąłem tylko i
uśmiechnąłem się.
Skoro Miyavi we mnie wierzy to
muszę dać radę. Nie, ja na pewno dam radę. Zawsze na niego mogę liczyć. Nawet
jak ja już w siebie nie wierzę i uważam, że nie dam rady, to on zawsze
podniesie mnie na duchu.
Po chwili przysunąłem się do
niego, objąłem go w pasie i wtuliłem w jego tors. Objął mnie i przytulił do
siebie. Uśmiechnąłem się delikatnie.
Uwielbiałem się do niego
przytulać, czuć jego ciepło i bliskość. To mnie zawsze uspokajało. Zawsze jak
coś było nie tak, to on mnie przytulał do siebie i wszystko było już w
porządku.
Miałem totalny mętlik w
głowie...
A co jeśli Miyavi też coś do
mnie czuje? Ale nie, na pewno nie, jesteśmy tylko przyjaciółmi... Chyba. Jego
zachowanie... Przytula mnie, całuje w policzek, gładzi po włosach, czasami
łapie za rękę. Tak się zachowują przyjaciele, prawda? Na pewno. Tak, to tylko
przyjaźń, nic więcej. Nie chciałem żeby to było coś więcej, nie chciałem
stracić przyjaciela. On był dla mnie najlepszym przyjacielem, znaliśmy się od
zawsze, nie mógł się we mnie zakochać, nie mógł. A zresztą... Dlaczego ja o tym
myślę? Może ja się w nim zakochałem? Nie, to tylko przyjaciel. Tak, przyjaciel,
najlepszy przyjaciel.
– Chodź, Bouś, pójdziemy do kina
– powiedział nagle.
– Dobrze – uśmiechnąłem się,
odsunąłem się od niego i wstałem. Było mi trochę zimno, więc nie miałem nic
przeciwko temu, żeby pójść do kina.
Miyavi wstał i złapał mnie za
rękę, po czym skierowaliśmy się do kina. Nie przeszkadzało mi to, wręcz
przeciwnie, to było miłe. Ścisnąłem mocniej jego dłoń, uśmiechając się. On
zawsze mnie trzymał mnie za rękę, to mi pomagało.
Machałem naszymi splecionymi
dłońmi, idąc koło niego. Od razu poprawił mi się humor. Zawsze przy nim tak
było. Od zawsze uwielbiałem spędzać z nim czas. Spojrzałem na jego twarz.
Uśmiechał się, sam się uśmiechnąłem.
– Co tak patrzysz? – spytał,
patrząc na mnie.
– A nie mogę? – zaśmiałem się,
przytulając do jego ramienia.
– Możesz, możesz – również się
zaśmiał.
Po chwili podniósł rękę i
pogładził palcami mój policzek. Uśmiechnąłem się delikatnie. On zawsze tak
robił, więc nie przejąłem się tym zbytnio.
Po parunastu minutach w końcu
byliśmy pod kinem. Meev wybrał film, po czym kupił bilety oraz popcorn i colę.
Mówiłem, że zapłacę za siebie, ale on zaprzeczył, nie pozwolił mi. Nie kłóciłem
się, jakoś nie chciałem się z nim o to kłócić. Skoro chciał za mnie zapłacić,
to trudno. Zapłacił. Było, minęło.
Miyavi wybrał jakąś komedię romantyczną.
Nie skomentowałem tego, a zresztą nie miałem nic przeciwko. Nie ważne było jaki
to film, ważna była atmosfera.
Spędziliśmy ze sobą cały dzień.
Bawiłem się świetnie. Zapomniałem o Kanon’ ie, Kyo, problemach. Liczył się
tylko on, my. Naprawdę dobrze jest mieć takiego przyjaciela, który pomimo
wszystko jest z Tobą i wspiera Cię. Kochałem go. On od zawsze potrafił mi
choćby jednym gestem poprawić humor. W zasadzie to znaliśmy się od dziecka...
Wieczorem odprowadził mnie do
Kai’ a. Oczywiście cały czas trzymał mnie za rękę, przytulał, gładził mój
policzek. Nie przeszkadzało mi to. Cały czas przytulałem się do jego ramienia.
Było mi ciepło, pomimo tego że było na dworze zimno.
W końcu doszliśmy pod klatkę.
Stanąłem naprzeciwko niego i podniosłem głowę, patrząc mu w oczy. Uśmiechnąłem
się. Miyavi również spojrzał mi w oczy, po czym nachylił się i musnął moje usta
swoimi. Otworzyłem oczy w szoku. On ... Mnie ... Pocałował ... Nigdy jeszcze
mnie nie pocałował w usta. W czoło, policzek, nos owszem, ale nigdy w usta.
Chłopak widząc moją minę odsunął
się ode mnie i spojrzał niepewnie w moje oczy. Podniosłem rękę, dotykając
palcami ust. Dlaczego?
– Dlaczego? – wymamrotałem.
– Nie zauważyłeś tego, Bou? –
spytał cicho. – Nie zauważyłeś jak na Ciebie patrzę? Jak się zachowuję względem
Ciebie? Nie zauważyłeś tego, że od pewnego czasu nie zachowuję się jak
przyjaciel, ale jak ktoś więcej? Kocham Cię, Bou – powiedział i spojrzał mi w
oczy, po czym podniósł rękę i pogładził mój policzek.
Nic nie odpowiedziałem. Byłem
zszokowany tym, co mi powiedział. On? Kochał mnie? Od kiedy? Jak? Kiedy? Gdzie?
...
Za dużo pytań miałem w głowie,
za dużo tego wszystkiego. Nie mogłem wydusić z siebie żadnego słowa, żadnego
dźwięku. Dlaczego on mi wcześniej tego nie powiedział? Dlaczego trzymał to w
sobie, ukrywał? Przecież mógł mi powiedzieć...
– Bou, powiedz coś, proszę...
Bouś – wyszeptał.
– Dlaczego teraz? – wymamrotałem
w końcu, patrząc mu w oczy.
– Nie wiem.
– Naprawdę mnie kochasz? Nie
oszukujesz mnie jak oni? – wyszeptałem zrozpaczony.
– Nie, Bou, nie oszukuję Cię.
Kocham Cię – powiedział, przybliżając się do mnie. Po chwili mnie przytulił.
Zamarłem na chwilę, ale później
wtuliłem się w niego, obejmując go w pasie. Nie wiedziałem czy dam radę
przestawić się z przyjaźni na miłość.
– Potrzebuję trochę czasu,
Miyavi – wyszeptałem.
– Dobrze, Bou.
– Dziękuję – uśmiechnąłem się. –
Muszę już iść do Kai’ a, bo mnie zabije – zaśmiałem się, odsuwając od niego.
– Do zobaczenia – powiedział, a
następnie musnął moje usta.
Po chwili odsunął się ode mnie,
pomachał mi i odszedł.
– Napisz mi jak dojdziesz do
domu! – krzyknąłem za nim.
– Jasne! – odkrzyknął.
Uśmiechnąłem się i wszedłem do
klatki, kierując się do domu chłopaka. Cały czas się uśmiechałem. Miałem mętlik
w głowie jeszcze większy niż przedtem. Przecież Meev nie może mnie kochać.
Byliśmy przyjaciółmi od dziecka, a on chciał to teraz spieprzyć?
Westchnąłem cicho, wchodząc dalej
po schodach. Zacząłem je liczyć. Jeden, drugi, trzeci, czwarty... Potknąłem
się... Szósty, siódmy.
Ponownie westchnąłem. Nie
wiedziałem co mam z tym wszystkim zrobić. Bo jeśli on mnie nie kocha? Jeśli
również się z nimi zmówił żeby mnie zniszczyć? Ale Meev chyba taki nie jest.
Chyba? Nie, on na pewno taki nie jest. Przecież on był ze mną zawsze, nie
zrobiłby mi czegoś takiego.
W końcu wszedłem na odpowiednie
piętro. Znalazłem drzwi z dobrym numerem i zadzwoniłem, opierając się o ścianę.
Co mam robić...?
Po paru minutach drzwi się
otworzyły. Zauważyłem Kai’ a, który szybko zapinał koszulę. Czyli jemu też
przeszkadzałem... No a jak inaczej? Spojrzałem na niego. Starał się doprowadzić
do porządku. Dalej w mieszkaniu zauważyłem Die, który zapinał spodnie. Są
razem? Cieszyłem się... Stałem tak jeszcze chwilę.
- Nie będę przeszkadzać. Cześć –
szepnąłem i odwróciłem się żeby odejść. Jednak Kai złapał mnie za dłoń.
- Nie wygłupiaj się – powiedział
i pociągnął mnie do mieszkania.
Czułem na sobie wzrok Die. Przysunąłem
się bliżej Kai’ a, nawet nie patrząc na mężczyznę. Bałem się go, znowu. Nie
chciałem by się do mnie zbliżał, by mnie dotykał... Nie chciałem mieć z nim nic
wspólnego.
- Bou przepraszam za to wszystko
– powiedział w końcu Die.
Nie odpowiedziałem, nie
spojrzałem na niego. Nie chciałem. Proszę, odejdź z mojego życia...
- Bou – szepnął, podchodząc do
mnie.
Cofnąłem się ze strachem w
oczach. Nie chciałem tego... Proszę, Die, odejdź ode mnie.
- Die, to nie jest dobry pomysł
– powiedział Kai, stając przede mną.
Złapałem się kurczowo jego
koszuli z tyłu i spuściłem głowę. Dziękuję, Kai... Nie chcę żeby on mnie
dotykał.
- To co zrobiłeś... Co chciałeś
zrobić, jest niewybaczalne – szepnął. – Módl się żeby on Ci to wybaczył.
- Dobrze. Pójdę już. Do
zobaczenia – mruknął. Podszedł do nas i musnął usta Kai’ a. Spojrzał na mnie. –
Cześć, Bou – szepnął, ubrał się do końca i wyszedł.
Trochę to chaotyczne. Ale i tak baardzo fajne :3
OdpowiedzUsuńDodaj szybko kolejne!
//Yūko-3