[Miyavi]
– Ishihara! Jest już w pół do ósmej! Jeśli zaraz nie
zejdziesz na dół to spóźnisz się do szkoły! – krzyknęła moja matka z dołu.
– Już schodzę! – odkrzyknąłem. – Daj mi pięć minut!
Jeszcze raz przeczesałem moje kolorowe włosy i w pełni ubrany zszedłem na dół.
– Już jestem. Nie trzeba było się tak drzeć.
– I zamierzasz iść do szkoły z tymi kolczykami? Ściągnij je.
W zasadzie to miałem trzy kolczyki na twarzy. Jeden w wardze po prawej stronie,
w brwi również po prawej stronie i w nosie po lewej stronie. W brwi i nosie
miałem takie jakby kółka, a w wardze jak to nazwała moja matka miałem „węża”. W
uszach też miałem, ale o nie się o dziwo nie czepiała.
– Tak. Zamierzam iść z nimi.
Co prawda to tatuaży też mi nie brakowało, ale chyba najbardziej lubiłem ten na
prawym ramieniu: „Tenjo tenka yuiga dokuson”, co znaczy: „Jestem jeden jedyny,
w niebie i na ziemi”.
– Zawieźć Cię czy pójdziesz sam?
– Dojdę. – odpowiedziałem. – Nie jestem już dzieckiem.
– No niby tak, ale w końcu to nowa szkoła... – zaczęła.
– Taaak. A kto chciał się przenosić tydzień po rozpoczęciu roku szkolnego, co?
Chyba nie ja. Nawet nie zapytaliście mnie o zdanie.
– Przecież wiesz, że...
– Tak, tak wiem. Tu chodzi o pracę. – przerwałem jej. – Muszę już iść. Wrócę
później, bo muszę jeszcze iść do szkoły muzycznej.
– A po co Ci szkoła muzyczna? – zdziwiła się. – Grasz lepiej od niektórych
sławnych muzyków.
– Wiem, ale może coś się jeszcze da zrobić?
Byle tylko nie siedzieć z ojcem w domu zrobię wszystko. Wstałem z krzesła i
ruszyłem na górę po plecak i gitarę. Później zszedłem na dół, ubrałem moje
czarne glany i zakładając słuchawki na uszy wyszedłem z domu rzucając krótkie
„Cześć”. Kochałem moją mamę i to bardzo, ale nie mogłem wytrzymać z ojcem.
Dobrze, może i przynosił kasę, ale tylko gdy było to możliwe to leżał nachlany
na kanapie w salonie. Brata też miałem, ale zginął w wypadku samochodowym jakiś
rok temu. Jakiś pijany kierowca wjechał w samochód mojego brata tirem. Od
tamtej pory nigdy nie siadłem za kółkiem pijany. Po nim został mi tylko jego
czarny owczarek niemiecki, bo on zawsze takiego chciał. Hiro – bo tak się
nazywał mój brat, a imię było na jego cześć – miał zaledwie trzy miesiące, ale
był rozkoszny. Nie należał do najmniejszych, ale kochałem go jak nikogo.
Z westchnieniem skierowałem się w stronę metra, które mieściło się parenaście
metrów dalej. W słuchawkach miałem moją ulubioną piosenkę X-Japan – „Forever
Love”. Kochałem ten zespół.
Czekając na pociąg wyciągnąłem moje ulubione papierosy – Seven Star Box i
zapaliłem. Nie przejmowałem się ludźmi, którzy patrzyli na mnie krzywo, bo
zawsze tak było. Jestem od nich inny... Wyróżniam się... Więc to ja jestem ten
zły, a nie oni.
W końcu przyjechał pociąg. Zgasiłem papierosa i wsiadłem. Na końcu przedziału
zauważyłem grupkę chłopaków i dziewczyn, którzy mieli marynarki z logo tej
samej szkoły co ja. Może nie będzie nudno? Bo oni raczej nie wyglądali na
grzecznych uczniów. W końcu nie będę sam. Może i miałem najlepsze oceny, ale
nigdy nie byłem wzorowym uczniem jakby tego oczekiwali moi rodzice, a w
zasadzie matka. Co najmniej raz dziennie lądowałem u dyrektora w gabinecie.
Nagle poczułem, że ktoś się na mnie pcha. Zauważyłem mężczyznę w wieku nie
więcej niż 40 lat. Przedział był prawie pusty więc nie wiem o co mu chodziło.
Przesunąłem moje czarne słuchawki tak, aby odsłoniły mi lewe ucho.
– Musi się pan tak na mnie pchać? – warknąłem zirytowany. – Jest dużo miejsca
chyba się pomieścimy, prawda?
– No tak, ale...
– Nie ma „ale”.. – przerwałem mu. – Jest sporo miejsca, prawda? Czy ja ślepy
jestem? Jeśli nie to proszę się odsunąć. – starałem się mówić miłym głosem, ale
mało brakowało abym wybuchnął.
Chyba zauważył to, że nie żartuję, bo odsunął się na drugi koniec rzucając
krótkie „Przepraszam.” Westchnąłem i znowu założyłem słuchawki. Widziałem
niedowierzające spojrzenia tamtych osób oraz oburzone starszych ludzi.
Ludzie są irytujący... Nie dość, że jakiś gruby koleś się na mnie pcha to, to i
tak jest jeszcze moja wina, prawda? No baa... Najlepiej. Co by ktoś nie zrobił
to zawsze będzie moja wina. To jakiś gwałciciel czy jak?
Zirytowałem się, bo widziałem kątem oka, że ten koleś nadal na mnie patrzy z
dziwnym błyskiem w oku. Jeśli to gwałciciel to tak dam mu popalić, że już nigdy
więcej nie użyje swojej męskości.
Uśmiechnąłem się diabolicznie pod nosem. Akurat pociąg stanął na mojej stacji
więc wysiadłem. Widziałem, że tamte osoby oraz ten facet również wysiadają.
Westchnąłem.
Wsadziłem ręce do kieszeni i ruszyłem naprzód. Akurat zaczęła lecieć piosenka
DIAURA – „Lost November”. Ze wszystkich ich piosenek chyba tą lubiłem
najbardziej. Co prawda ja też śpiewałem i grałem, ale nie mogłem się z nimi
równać. Może i miałem talent, ale nigdy nie zdecydowałem się, że to właśnie
piosenkarzem zostanę w przyszłości.
Poczułem, że ten koleś był coraz bliżej mnie. Akurat wszedłem między jakieś
domy gdy poczułem rękę na tyłku. Od razu stanąłem i ściągnąłem słuchawki.
– To, że jesteś jakimś pedofilem czy gwałcicielem to nie znaczy, że możesz
sobie pozwalać na wszystko, jasne? – warknąłem. – Ja nie jestem z tych osób,
które możesz zgwałcić i opowiedzieć to wszystkim. Może i wyglądam na
chuderlaka, który nic nie potrafi zrobić, ale to tylko pozory, okej? –
zirytowałem się. – Jeszcze raz coś takiego, a już nigdy w życiu nie użyjesz
swojego małego. – syknąłem. – A teraz spierdalaj, bo śpieszę się. – zapaliłem
papierosa i nakładając słuchawki ruszyłem przed siebie.
Uśmiechnąłem się pod nosem widząc jego niedowierzające spojrzenie. Może w końcu
się czegoś nauczy. Jak ja nienawidzę takich ludzi. Myślą, że wszystko im
wolno....
Zaciągnąłem się papierosem.
– Ludzie są irytujący. – mruknąłem pod nosem i wsadziłem lewą rękę do kieszeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz