[Miyavi]
Rano wstałem z doskonałym humorem. Szybko zrobiłem poranną toaletę,
ubrałem się i wyszedłem z psem, ale oczywiście mój kochany ojciec musiał mi go
zepsuć. Znowu czepiał się o byle gówno.
Wyszedłem z domu w „złym” nastroju. (czyt. Jakbym mógł to zabiłbym wszystkich w
około.)
– Siema, kotku. – usłyszałem wesoły głos Kai’ a.
– Yo, Mev. – to Uruha.
Skąd oni wiedzieli gdzie mieszkam? Śledzą mnie czy jak?
– Cze. – mruknąłem cicho. – Co Wy tu robicie?
– Nocowałem u Uruhy ulicę dalej ze względu na ojczyma, który wrócił w nocy i
takie tam... i przechodziliśmy obok więc postanowiliśmy przyjść po Ciebie.
– Yhm. – mruknąłem jeszcze ciszej i ruszyłem w stronę metra.
Kai i Uru rozmawiali i śmiali się, a ja szedłem obok nic nie mówiąc.
Doszliśmy do metra i stanęliśmy na pierwszym peronie. Wyciągnąłem fajki, zapaliłem
i mocno się zaciągnąłem.
– Nie wiedziałem, że palisz. – powiedział oskarżycielskim tonem Kai.
– Taa.. Od roku. – nawet nie podniosłem głowy ani wzroku.
– Co się stało? – zmartwił się.
– Nic. Wszystko w porządku.
– Przecież widzę. – podszedł do mnie i przytulił się do mojego prawego
ramienia. – Nie okłamuj mnie, proszę. – szepnął.
– Nic się nie stało. – warknąłem.
– Przepraszam. – szepnął.
Z westchnieniem zgasiłem papierosa i objąłem go prawą ręką.
– Ojciec. – powiedziałem tylko.
Kai objął mnie w pasie.
– Wszystko się ułoży. Wiem, też nie lubię tego słuchać. – zaśmiał się cicho.
Westchnąłem.
– Dzięki.. Nie wiedziałem, że mieszkasz ulice dalej. – spojrzałem na Uru. – W
metrze nigdy Cię nie ma.
– Tak, wiem. – odpowiedział. – Brat mnie podwozi, ale dzisiaj Tanabe u mnie
nocował i koniecznie chciał pójść po Ciebie. – wywrócił oczami na co zaśmiałem
się cicho.
– To słodkie. – szepnąłem na ucho Yutace na co zarumienił się.
– Ej, ej, ej. Nie romansujcie mi tu pod nosem. – zaśmiał się Kou.
– Phi. A ty z Yuu to co?
– Ja z Aoi’ m to co innego. – bronił się.
– Jaaasne. – zakpiłem. – A co jest innego?
– W tym, że my jesteśmy parą. – zaśmiał się.
Westchnąłem.
– Taa.
Akurat przyjechał pociąg więc wsiedliśmy. Było mało miejsca więc musieliśmy
stanąć dość blisko siebie. Kai dalej stał przytulony do mojego prawego boku, a
Uru patrzył na nas z lekkim uśmiechem.
– A ty co się tak dzisiaj do mnie tulisz, co? – szepnąłem mu do ucha.
– Etto.. Gomen. – odszepnął i próbował odsunąć się, ale przyciągnąłem go z
powrotem.
– A czy ja powiedziałem, że mi to przeszkadza? – zdziwiłem się. – Nie
przypominam sobie czegoś takiego. ... Kim dla Ciebie jestem? – szepnąłem mu
nagle do ucha.
– Etto... – zająknął się i oparł się czołem o moje ramię tak abym nie widział
jego twarzy.
– Nooo? – zachęciłem. – Przyjacielem?
– Nie. – powiedział cicho. – Kimś więcej. – zarumienił się.
– Wstydzisz się tego? – zdziwiłem się.
– Nie, ale... – przerwał. – to jest... takie... krępujące.
Zaśmiałem się cicho.
– Nie przesadzaj. Też jesteś kimś więcej, wiesz? – szepnąłem mu do ucha.
– Dziękuję. – powiedział równie cicho.
– Ale za co? – zdziwiłem się.
– Za to, że jesteś. – zarumienił się na co zachichotałem.
– Ej, ej, ej, ej, ej!! Bez romansów mi tu! – obraził się Uru.
Akurat wyszliśmy z pociągu i ruszyliśmy w kierunku szkoły.
– Zaraz będziesz mieć Aoisia. Nie narzekaj. – zaśmialiśmy się.
– Rzucisz palenie? – spytał nagle Kai.
– Nie. – i jak na potwierdzenie tego wyciągnąłem papierosy z kieszeni.
– To chociaż nie pal przy mnie. – powiedział cicho.
Westchnąłem.
– Proszę. Skoro nie chcesz rzucić palenia to chociaż nie truj sobie życia przy
mnie.
– Ale...
– Dla mnie? – przerwał mi.
Schowałem fajki do przedniej kieszeni i westchnąłem zrezygnowany.
– Dziękuję. – pocałował mnie lekko w policzek na co westchnąłem i przewróciłem
oczami.
– Nawet nie wiesz na co mnie skazujesz. – mruknąłem cicho.
– A tak w ogóle czemu zacząłeś palić? – Uru przypomniał nam o swojej obecności.
– Pewne problemy. – powiedziałem wymijająco.
– Jakie? – nie dawał za wygraną.
– Przez ojca, byłą szkołę... Miałem dość życia, ale jakbym się pociął to
jeszcze mógłbym przeżyć, a teraz nabawię się raka i umrę. Będzie spokój.
– Nie mów tak. – szepnął Kai.
Obrócił głowę abym nie widział, że łzy zebrały mu się w oczach. Uśmiechnąłem
się lekko, oplotłem go ręką w pasie i przyciągnąłem do siebie.
– Co? – burknął.
– Przepraszam. – szepnąłem.
– Nie mów tak więcej. – powiedział oskarżycielskim tonem.
– Nie obrażaj się, dzieciaku. – zaśmiałem się.
– Ja? Dzieciak? – prychnął. – Też mi coś.
Akurat doszliśmy do szkoły.
– Co tak późno? – rzucił na powitanie Aoi.
Uruha podszedł do niego i pocałował go czule w usta.
– Nie narzekaj.
***
– Hej, Mev- chan. Co się stało? – spytał Kai pod koniec lekcji. – Cały dzień
się prawie nie odzywasz... Chodzisz jakiś dziwny...
Nie odpowiedziałem tylko usiadłem pod salą od matematyki. Cholera! Przypomnieli
mi o Hiro.... To przeze mnie... Gdybym się nie pokłócił z rodzicami to by
jeszcze żył.
– Hej. – usiadł koło mnie. – Co się stało?
– Nic. – odpowiedziałem cicho.
– Przecież widzę, tak? – ton jego głosu zmienił się. – Powiedz mi.
– Ja... – zacząłem, ale urwałem wzdychając. – Przeze mnie zginął mój brat.
Dlatego się przeprowadziliśmy, bo znowu wyrzucili mnie ze szkoły. Po prostu nie
mogłem się skupić i olałem tamtą szkołę. Codziennie chodziłem na wagary.. Wtedy
zacząłem palić, zadowolony?
– Tak. Masz mi mówić o wszystkim. – położył głowę na moim ramieniu.
– Ja prawie nic o Tobie nie wiem, a ty chcesz o mnie wiedzieć wszystko. –
burknąłem.
– Co chcesz wiedzieć? Jaki jest mój ulubiony kolor? Jakie było moje
dzieciństwo? No? Co chcesz wiedzieć? Mam zacząć, tak? Okej. Urodziłem się w
.... – przyłożyłem mu rękę do ust przerywając mu.
– Spokojnie. – uśmiechnąłem się lekko. – Nie o to mi chodziło. Ja po prostu nie
lubię mówić o takich rzeczach.
– Czyli wolisz cierpieć w milczeniu?
– Tak.
– Niedoczekanie Twoje. – mruknął.
Westchnąłem.
– Dziękuję. – powiedziałem ciszej od niego.
– Za co? – zdziwił się.
– Za to, że jesteś. – uśmiechnąłem się.
– To moje słowa. – obrażony obrócił głowę w drugą stronę na co zaśmiałem się
cicho.
– Tu są nasze gołąbeczki. – usłyszeliśmy wesoły głos Ruki’ ego.
– Gdzie byliście? – spytałem widząc chłopaków.
– W bufecie. – usiedli koło nas.
– Co macie dobrego? – zaśmiał się Kai.
– Ja mam czekoladę! – krzyknęło wesoło Maleństwo (Ruki).
– Maleństwo je cekoladkę? – zaśmiałem się.
– Kto to maleństwo?
– Ty. – pokazałem mu język.
Uruha zaśmiał się głośno.
– Ty się nie śmiej modelko. – mruknął Ruki na co wszyscy zaśmialiśmy się.
– Phi. – Uru prychnął.
***
– To co? Dzisiaj na placu o siedemnastej? – spytał Rei przed szkołą. – Jest
piątek więc chyba nic się nie stanie, nie?
Wszyscy zgodzili się, ale ja nic nie powiedziałem.
– Nie wiem czy przyjdę. – mruknąłem.
– Czemu?
– Ojciec. – westchnąłem. – Ale zobaczę co da się zrobić. – uśmiechnąłem się.
– No ja myślę. – Kai pokazał mi język na co wywróciłem oczami.
– Dobra to ja lecę, bo muszę jeszcze po zupki w proszku iść, bo skończyły mi
się.
– To Ty ciągle jesz zupki w proszku? – zdziwił się Kai.
– Tiaa... Na mnie nikt nie czeka z gorącym obiadem. – uśmiechnąłem się krzywo.
– To cześć. – mruknąłem.
Tanabe stanął na palcach i musnął mój policzek swoimi ustami.
– Ale przyjdź. – wyszeptał.
– Zobaczę co da się zrobić. – mruknąłem. – Cześć.
Z westchnieniem włożyłem słuchawki na uszy i ręce do kieszeni.
***
[Kai]
Patrzyłem ze smutną miną za oddalającym się chłopakiem. Miałem złe przeczucia
co do tego czy Mev przyjdzie... albo te zupki... Jak można ciągle żywić się
czymś takim? Nie rozumiem tego.
– Hej, Kai. – ktoś szturchnął mnie w ramię. – Idziesz?
– Co? Ee.. A, tak, jasne. Już idę. – spojrzałem jeszcze raz za odchodzącym
Miyavi’ m i z westchnieniem ruszyłem za chłopakami.
– Co jest między Wami? – spytał nagle Uru.
– Między kim? – udawałem głupka.
– Nie rżnij głupa. – warknął. – Między Tobą, a Miyavi’ m.
– Nie wiem. – odpowiedziałem szczerze.
– Jak to nie wiesz? – zdziwił się.
– No normalnie: nie wiem. Nie jesteśmy przyjaciółmi, ale nie jesteśmy też parą.
– Kai.... – przerwał nam ostrzegawczym tonem Ruki.
– Co? – kompletnie nie wiedziałem o co chodzi.
– Zabiję Twojego chłopaka. – zaśmiał się. – Nie jestem maleństwo.
– Jesteś. – wybuchnąłem śmiechem.
– Ja Ci dam...
Zacząłem uciekać, ale maleństwo pobiegło za mną.
– Biją mnie! – krzyknąłem.
W końcu Ruki dopadł mnie. Skoczył mi na barana, zaczął klepać po tyłku i
krzyczeć „Wio koniku, wio!” na co wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
***
Wszedłem do domu i znowu nie poczułem żadnego alkoholu. Nie wiedziałem co się
dzieje... Przecież zawsze jak przychodziłem do domu to było go czuć od progu.
Ściągnąłem glany i kurtkę i powoli ruszyłem do salonu. Zauważyłem ojca
siedzącego w salonie na kanapie, który czytał zawzięcie jakąś gazetę.
– Cześć. – zacząłem ostrożnie.
– O! Już wróciłeś? – nie był pijany. – Przepraszam za tą kłótnię rano. Nie
gniewasz się prawda? – spytał z nadzieją w głosie.
– Nie. – byłem oszołomiony. – Coś się stało? – spytałem niepewnie.
– O co Ci chodzi? – zdziwił się.
– No... o... całokształt? – wydukałem.
– No tak. – mruknął. – Musimy porozmawiać. – westchnął i popatrzył w podłogę. –
Jak wiesz jestem uzależniony od alkoholu..., ale postanowiłem zgłosić się na
terapię i poszukać jakiejś pracy. – patrzyłem na niego w jeszcze większym
szoku. – Zaniedbywałem Was... Ja po prostu załamałem się śmiercią Hiro... Chyba
rozumiesz, prawda? – spojrzał na mnie, a ja pokiwałem twierdząco głową. – To
był błąd, bo przecież mam jeszcze drugiego syna, prawda? Czy jest możliwość aby
było jak dawniej?
– Jakaś szansa zawsze jest. – powiedziałem cicho. – Nie wiem czy będziemy
rodziną jak dawniej, ale nic nie stoi na przeszkodzie aby spróbować, prawda? A
jakiej pracy szukasz?
– W zasadzie to sam nie wiem. W tej gazecie nic nie ma. – odłożył ją na bok.
– Jakie masz wykształcenie? – pytałem dalej.
– Jestem po studiach medycznych.
Westchnąłem i ruszyłem do mojego pokoju. Wziąłem laptop i zaniosłem go do
pokoju.
– Jak chcesz to pomogę Ci coś poszukać, ale najpierw muszę zadzwonić do Kai’ a,
że się spóźnię.
– Wychodzisz gdzieś?
– Tak. Z przyjaciółmi.
– Tylko nie wracaj a późno.
– Yhm. – mruknąłem i wyciągnąłem telefon.
Kai odebrał już po pierwszym sygnale.
~ Siema, kotku. – usłyszałem jego głos, a później śmiech Ruki’ ego.
– Yo. Emn.. Mogę się trochę spóźnić. – mruknąłem.
~ Czemu? – jego ton głosu zmienił się. – Przez ojca?
– Nie, znaczy tak, ale... – westchnąłem. – Później Wam powiem. Dobra ja muszę
kończyć. Do zobaczenia.
~ To cześć, kotku. – zaśmiał się.
– Zabiję Cię. – mruknąłem.
~ Słyszałem.
– Miałeś słyszeć, skarbie. – zaśmiałem się.
~ To do zobaczenia.
– Czee.
***
Wciąż oszołomiony – po wyznaniu ojca i szukaniu dla niego pracy – odrobiłem
lekcje, wyszedłem z psem, zjadłem coś na szybko i zacząłem się ubierać. Gdy
byłem gotowy stanąłem na chwilę w przedpokoju.
– To wychodzę! – krzyknąłem.
– Baw się dobrze. – usłyszałem.
Z westchnieniem wyszedłem z domu i skierowałem się na plac zabaw. Z daleka
słyszałem jak darli się na tym placu. Po chwili już ich widziałem. Kai siedział
na ławce tyłem do mnie jakiś nieobecny, Aoi huśtał Uru, który śmiał się w
najlepsze, a Rei i Ruki rzucali się kamieniami czy piaskiem. Pomimo tego, że
był listopad nie było jeszcze śniegu i było dość ciepło jak na tą porę roku.
Uśmiechnąłem się i po cichu podszedłem do Kai’ a i przytuliłem się do jego
pleców. Ten wystraszony podskoczył i szybko obrócił się na co wybuchnąłem
śmiechem.
– Człowieku nie strasz mnie tak. – uśmiechnął się.
– Nie mogłem się powstrzymać. – dalej się śmiałem.
– To nie jest śmieszne. – obrócił się w drugą stronę.
Westchnąłem i przytuliłem się do jego pleców.
– Gomen. – wyszeptałem mu do ucha.
– Więcej mnie tak nie strasz. – dalej był obrażony.
– Nie będę, nie będę. Wiecie, że słychać Was parenaście metrów dalej? –
zwróciłem się do reszty z uśmiechem na ustach.
– To nie moja wina, że Rei... – nie dokończył, bo musiał uciekać. Schował się
za mną i kontynuował: – Jest... – westchnął. – Zazdrosny o wszystko. – zaśmiał
się.
– Nie przesadzaj. – odpowiedział cicho i usiadł na huśtawce obok Uru.
Ruki zaśmiał się, podszedł do niego i usiadł mu na kolanach, a ja westchnieniem
usiadłem koło Kai’ a. Przyjrzałem mu się. Wyglądał na zmartwionego.
– Coś się stało? – spytałem.
– Martwię się. – odpowiedział cicho.
– To widzę. Ale o kogo i dlaczego?
– O Ciebie. – odpowiedział jeszcze ciszej.
– Czemu? – zdziwiłem się. – Niech zgadnę. Przez zupki i ojca?
Chłopka nie odpowiedział tylko pokiwał lekko głową.
– Nie masz o co się martwić. – objąłem go lewą ręką w pasie. – Jakoś się ułoży.
– Dlaczego się dzisiaj spóźniłeś? – spytał nagle.
Opowiedziałem mu wszystko od momentu, w których wszedłem do domu.
– Może będzie już dobrze? – powiedziałem cicho. – Chciałbym aby było.
Kai nie odpowiedział tylko wtulił się we mnie.
– Na pewno będzie lepiej.
– Dziękuję.
– A Wy co macie takie posępne miny, co? – wydarł się radośnie Ruki.
– Tak wyszło. – zaśmiałem się.
– Od razu lepiej. – wyszczerzył się.
– To co robimy? – spytałem. – Bo nie mam zamiaru znowu tutaj tylko siedzieć, bo
trochę zimno jest.
– To chodźmy. – Uru zeskoczył z huśtawki.
– Gdzie?
– Nie wiem. – zaśmiał się. – Gdziekolwiek?
– No dobra. – wstałem z ławki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz