środa, 16 stycznia 2013

Szara rzeczywistość. 003

[Miyavi]
                Rano wstałem z doskonałym humorem. Szybko zrobiłem poranną toaletę, ubrałem się i wyszedłem z psem, ale oczywiście mój kochany ojciec musiał mi go zepsuć. Znowu czepiał się o byle gówno.
                Wyszedłem z domu w „złym” nastroju. (czyt. Jakbym mógł to zabiłbym wszystkich w około.)
                – Siema, kotku. – usłyszałem wesoły głos Kai’ a.
                – Yo, Mev. – to Uruha.
                Skąd oni wiedzieli gdzie mieszkam? Śledzą mnie czy jak?
                – Cze. – mruknąłem cicho. – Co Wy tu robicie?
                – Nocowałem u Uruhy ulicę dalej ze względu na ojczyma, który wrócił w nocy i takie tam...  i przechodziliśmy obok więc postanowiliśmy przyjść po Ciebie.
                – Yhm. – mruknąłem jeszcze ciszej i ruszyłem w stronę metra.
                Kai i Uru rozmawiali i śmiali się, a ja szedłem obok nic nie mówiąc.
                Doszliśmy do metra i stanęliśmy na pierwszym peronie. Wyciągnąłem fajki, zapaliłem i mocno się zaciągnąłem.
                – Nie wiedziałem, że palisz. – powiedział oskarżycielskim tonem Kai.
                – Taa.. Od roku. – nawet nie podniosłem głowy ani wzroku.
                – Co się stało? – zmartwił się.
                – Nic. Wszystko w porządku.
                – Przecież widzę. – podszedł do mnie i przytulił się do mojego prawego ramienia. – Nie okłamuj mnie, proszę. – szepnął.
                – Nic się nie stało. – warknąłem.
                – Przepraszam. – szepnął.
                Z westchnieniem zgasiłem papierosa i objąłem go prawą ręką.
                – Ojciec. – powiedziałem tylko.
                Kai objął mnie w pasie.
                – Wszystko się ułoży. Wiem, też nie lubię tego słuchać. – zaśmiał się cicho.
                Westchnąłem.
                – Dzięki.. Nie wiedziałem, że mieszkasz ulice dalej. – spojrzałem na Uru. – W metrze nigdy Cię nie ma.
                – Tak, wiem. – odpowiedział. – Brat mnie podwozi, ale dzisiaj Tanabe u mnie nocował i koniecznie chciał pójść po Ciebie. – wywrócił oczami na co zaśmiałem się cicho.
                – To słodkie. – szepnąłem na ucho Yutace na co zarumienił się.
                – Ej, ej, ej. Nie romansujcie mi tu pod nosem. – zaśmiał się Kou.
                – Phi. A ty z Yuu to co?
                – Ja z Aoi’ m to co innego. – bronił się.
                – Jaaasne. – zakpiłem. – A co jest innego?
                – W tym, że my jesteśmy parą. – zaśmiał się.
                Westchnąłem.
                – Taa.
                Akurat przyjechał pociąg więc wsiedliśmy. Było mało miejsca więc musieliśmy stanąć dość blisko siebie. Kai dalej stał przytulony do mojego prawego boku, a Uru patrzył na nas z lekkim uśmiechem.
                – A ty co się tak dzisiaj do mnie tulisz, co? – szepnąłem mu do ucha.
                – Etto.. Gomen. – odszepnął i próbował odsunąć się, ale przyciągnąłem go z powrotem.
                – A czy ja powiedziałem, że mi to przeszkadza? – zdziwiłem się. – Nie przypominam sobie czegoś takiego. ... Kim dla Ciebie jestem? – szepnąłem mu nagle do ucha.
                – Etto... – zająknął się i oparł się czołem o moje ramię tak abym nie widział jego twarzy.
                – Nooo? – zachęciłem. – Przyjacielem?
                – Nie. – powiedział cicho. – Kimś więcej. – zarumienił się.
                – Wstydzisz się tego? – zdziwiłem się.
                – Nie, ale... – przerwał. – to jest... takie... krępujące.
                Zaśmiałem się cicho.
                – Nie przesadzaj. Też jesteś kimś więcej, wiesz? – szepnąłem mu do ucha.
                – Dziękuję. – powiedział równie cicho.
                – Ale za co? – zdziwiłem się.
                – Za to, że jesteś. – zarumienił się na co zachichotałem.
                – Ej, ej, ej, ej, ej!! Bez romansów mi tu! – obraził się Uru.
                Akurat wyszliśmy z pociągu i ruszyliśmy w kierunku szkoły.
                –  Zaraz będziesz mieć Aoisia. Nie narzekaj. – zaśmialiśmy się.
                – Rzucisz palenie? – spytał nagle Kai.
                – Nie. – i jak na potwierdzenie tego wyciągnąłem papierosy z kieszeni.
                – To chociaż nie pal przy mnie. – powiedział cicho.
                Westchnąłem.
                – Proszę. Skoro nie chcesz rzucić palenia to chociaż nie truj sobie życia przy mnie.
                – Ale...
                – Dla mnie? – przerwał mi.
                Schowałem fajki do przedniej kieszeni i westchnąłem zrezygnowany.
                – Dziękuję. – pocałował mnie lekko w policzek na co westchnąłem i przewróciłem oczami.
                – Nawet nie wiesz na co mnie skazujesz. – mruknąłem cicho.
                – A tak w ogóle czemu zacząłeś palić? – Uru przypomniał nam o swojej obecności.
                – Pewne problemy. – powiedziałem wymijająco.
                – Jakie? – nie dawał za wygraną.
                – Przez ojca, byłą szkołę... Miałem dość życia, ale jakbym się pociął to jeszcze mógłbym przeżyć, a teraz nabawię się raka i umrę. Będzie spokój.
                – Nie mów tak. – szepnął Kai.
                Obrócił głowę abym nie widział, że łzy zebrały mu się w oczach. Uśmiechnąłem się lekko, oplotłem go ręką w pasie i przyciągnąłem do siebie.
                – Co? – burknął.
                – Przepraszam. – szepnąłem.
                – Nie mów tak więcej. – powiedział oskarżycielskim tonem.
                – Nie obrażaj się, dzieciaku. – zaśmiałem się.
                – Ja? Dzieciak? – prychnął. – Też mi coś.
                Akurat doszliśmy do szkoły.
                – Co tak późno? – rzucił na powitanie Aoi.
                Uruha podszedł do niego i pocałował go czule w usta.
                – Nie narzekaj.


***

                – Hej, Mev- chan. Co się stało? – spytał Kai pod koniec lekcji. – Cały dzień się prawie nie odzywasz... Chodzisz jakiś dziwny...
                Nie odpowiedziałem tylko usiadłem pod salą od matematyki. Cholera! Przypomnieli mi o Hiro.... To przeze mnie... Gdybym się nie pokłócił z rodzicami to by jeszcze żył.
                – Hej. – usiadł koło mnie. – Co się stało?
                – Nic. – odpowiedziałem cicho.
                – Przecież widzę, tak? – ton jego głosu zmienił się. – Powiedz mi.
                – Ja... – zacząłem, ale urwałem wzdychając. – Przeze mnie zginął mój brat. Dlatego się przeprowadziliśmy, bo znowu wyrzucili mnie ze szkoły. Po prostu nie mogłem się skupić i olałem tamtą szkołę. Codziennie chodziłem na wagary.. Wtedy zacząłem palić, zadowolony?
                – Tak. Masz mi mówić o wszystkim. – położył głowę na moim ramieniu.
                – Ja prawie nic o Tobie nie wiem, a ty chcesz o mnie wiedzieć wszystko. – burknąłem.
                – Co chcesz wiedzieć? Jaki jest mój ulubiony kolor? Jakie było moje dzieciństwo? No? Co chcesz wiedzieć? Mam zacząć, tak? Okej. Urodziłem się w .... – przyłożyłem mu rękę do ust przerywając mu.
                – Spokojnie. – uśmiechnąłem się lekko. – Nie o to mi chodziło. Ja po prostu nie lubię mówić o takich rzeczach.
                – Czyli wolisz cierpieć w milczeniu?
                – Tak.
                – Niedoczekanie Twoje. – mruknął.
                Westchnąłem.
                – Dziękuję. – powiedziałem ciszej od niego.
                – Za co? – zdziwił się.
                – Za to, że jesteś. – uśmiechnąłem się.
                – To moje słowa. – obrażony obrócił głowę w drugą stronę na co zaśmiałem się cicho.
                – Tu są nasze gołąbeczki. – usłyszeliśmy wesoły głos Ruki’ ego.
                – Gdzie byliście? – spytałem widząc chłopaków.
                – W bufecie. – usiedli koło nas.
                – Co macie dobrego? – zaśmiał się Kai.
                – Ja mam czekoladę! – krzyknęło wesoło Maleństwo (Ruki).
                – Maleństwo je cekoladkę? – zaśmiałem się.
                – Kto to maleństwo?
                – Ty. – pokazałem mu język.
                Uruha zaśmiał się głośno.
                – Ty się nie śmiej modelko. – mruknął Ruki na co wszyscy zaśmialiśmy się.
                – Phi. – Uru prychnął.


***

                – To co? Dzisiaj na placu o siedemnastej? – spytał Rei przed szkołą. – Jest piątek więc chyba nic się nie stanie, nie?
                Wszyscy zgodzili się, ale ja nic nie powiedziałem.
                – Nie wiem czy przyjdę. – mruknąłem.
                – Czemu?
                – Ojciec. – westchnąłem. – Ale zobaczę co da się zrobić. – uśmiechnąłem się.
                – No ja myślę. – Kai pokazał mi język na co wywróciłem oczami.
                – Dobra to ja lecę, bo muszę jeszcze po zupki w proszku iść, bo skończyły mi się.
                – To Ty ciągle jesz zupki w proszku? – zdziwił się Kai.
                – Tiaa... Na mnie nikt nie czeka z gorącym obiadem. – uśmiechnąłem się krzywo. – To cześć. – mruknąłem.
                Tanabe stanął na palcach i musnął mój policzek swoimi ustami.
                – Ale przyjdź. – wyszeptał.
                – Zobaczę co da się zrobić. – mruknąłem. – Cześć.
                Z westchnieniem włożyłem słuchawki na uszy i ręce do kieszeni.


***

[Kai]

                Patrzyłem ze smutną miną za oddalającym się chłopakiem. Miałem złe przeczucia co do tego czy Mev przyjdzie... albo te zupki... Jak można ciągle żywić się czymś takim? Nie rozumiem tego.
                – Hej, Kai. – ktoś szturchnął mnie w ramię. – Idziesz?
                – Co? Ee.. A, tak, jasne. Już idę. – spojrzałem jeszcze raz za odchodzącym Miyavi’ m i z westchnieniem ruszyłem za chłopakami.
                – Co jest między Wami? – spytał nagle Uru.
                – Między kim? – udawałem głupka.
                – Nie rżnij głupa. – warknął. – Między Tobą, a Miyavi’ m.
                – Nie wiem. – odpowiedziałem szczerze.
                – Jak to nie wiesz? – zdziwił się.
                – No normalnie: nie wiem. Nie jesteśmy przyjaciółmi, ale nie jesteśmy też parą.
                – Kai.... – przerwał nam ostrzegawczym tonem Ruki.
                – Co? – kompletnie nie wiedziałem o co chodzi.
                – Zabiję Twojego chłopaka. – zaśmiał się. – Nie jestem maleństwo.
                – Jesteś. – wybuchnąłem śmiechem.
                – Ja Ci dam...
                Zacząłem uciekać, ale maleństwo pobiegło za mną.
                – Biją mnie! – krzyknąłem.
                W końcu Ruki dopadł mnie. Skoczył mi na barana, zaczął klepać po tyłku i krzyczeć „Wio koniku, wio!” na co wszyscy zaczęliśmy się śmiać.


***

 [Miyavi]

                Wszedłem do domu i znowu nie poczułem żadnego alkoholu. Nie wiedziałem co się dzieje... Przecież zawsze jak przychodziłem do domu to było go czuć od progu. Ściągnąłem glany i kurtkę i powoli ruszyłem do salonu. Zauważyłem ojca siedzącego w salonie na kanapie, który czytał zawzięcie jakąś gazetę.
                – Cześć. – zacząłem ostrożnie.
                – O! Już wróciłeś? – nie był pijany. – Przepraszam za tą kłótnię rano. Nie gniewasz się prawda? – spytał z nadzieją w głosie.
                – Nie. – byłem oszołomiony. – Coś się stało? – spytałem niepewnie.
                – O co Ci chodzi? – zdziwił się.
                – No... o... całokształt? – wydukałem.
                – No tak. – mruknął. – Musimy porozmawiać. – westchnął i popatrzył w podłogę. – Jak wiesz jestem uzależniony od alkoholu..., ale postanowiłem zgłosić się na terapię i poszukać jakiejś pracy. – patrzyłem na niego w jeszcze większym szoku. – Zaniedbywałem Was... Ja po prostu załamałem się śmiercią Hiro... Chyba rozumiesz, prawda? – spojrzał na mnie, a ja pokiwałem twierdząco głową. – To był błąd, bo przecież mam jeszcze drugiego syna, prawda? Czy jest możliwość aby było jak dawniej?
                – Jakaś szansa zawsze jest. – powiedziałem cicho. – Nie wiem czy będziemy rodziną jak dawniej, ale nic nie stoi na przeszkodzie aby spróbować, prawda? A jakiej pracy szukasz?
                – W zasadzie to sam nie wiem. W tej gazecie nic nie ma. – odłożył ją na bok.
                – Jakie masz wykształcenie? – pytałem dalej.
                – Jestem po studiach medycznych.
                Westchnąłem i ruszyłem do mojego pokoju. Wziąłem laptop i zaniosłem go do pokoju.
                – Jak chcesz to pomogę Ci coś poszukać, ale najpierw muszę zadzwonić do Kai’ a, że się spóźnię.
                – Wychodzisz gdzieś?
                – Tak. Z przyjaciółmi.
                – Tylko nie wracaj a późno.
                – Yhm. – mruknąłem i wyciągnąłem telefon.
                Kai odebrał już po pierwszym sygnale.
                ~ Siema, kotku. – usłyszałem jego głos, a później śmiech Ruki’ ego.
                – Yo. Emn.. Mogę się trochę spóźnić. – mruknąłem.
                ~ Czemu? – jego ton głosu zmienił się. – Przez ojca?
                – Nie, znaczy tak, ale... – westchnąłem. – Później Wam powiem. Dobra ja muszę kończyć. Do zobaczenia.
                ~ To cześć, kotku. – zaśmiał się.
                – Zabiję Cię. – mruknąłem.
                ~ Słyszałem.
                – Miałeś słyszeć, skarbie. – zaśmiałem się.
                ~ To do zobaczenia.
                – Czee.


***

                Wciąż oszołomiony – po wyznaniu ojca i szukaniu dla niego pracy – odrobiłem lekcje, wyszedłem z psem, zjadłem coś na szybko i zacząłem się ubierać. Gdy byłem gotowy stanąłem na chwilę w przedpokoju.
                – To wychodzę! – krzyknąłem.
                – Baw się dobrze. – usłyszałem.
                Z westchnieniem wyszedłem z domu i skierowałem się na plac zabaw. Z daleka słyszałem jak darli się na tym placu. Po chwili już ich widziałem. Kai siedział na ławce tyłem do mnie jakiś nieobecny, Aoi huśtał Uru, który śmiał się w najlepsze, a Rei i Ruki rzucali się kamieniami czy piaskiem. Pomimo tego, że był listopad nie było jeszcze śniegu i było dość ciepło jak na tą porę roku. Uśmiechnąłem się i po cichu podszedłem do Kai’ a i przytuliłem się do jego pleców. Ten wystraszony podskoczył i szybko obrócił się na co wybuchnąłem śmiechem.
                – Człowieku nie strasz mnie tak. – uśmiechnął się.
                – Nie mogłem się powstrzymać. – dalej się śmiałem.
                – To nie jest śmieszne. – obrócił się w drugą stronę.
                Westchnąłem i przytuliłem się do jego pleców.
                – Gomen. – wyszeptałem mu do ucha.
                – Więcej mnie tak nie strasz. – dalej był obrażony.
                – Nie będę, nie będę. Wiecie, że słychać Was parenaście metrów dalej? – zwróciłem się do reszty z uśmiechem na ustach.
                – To nie moja wina, że Rei... – nie dokończył, bo musiał uciekać. Schował się za mną i kontynuował: – Jest... – westchnął. – Zazdrosny o wszystko. – zaśmiał się.
                – Nie przesadzaj. – odpowiedział cicho i usiadł na huśtawce obok Uru.
                Ruki zaśmiał się, podszedł do niego i usiadł mu na kolanach, a ja westchnieniem usiadłem koło Kai’ a. Przyjrzałem mu się. Wyglądał na zmartwionego.
                – Coś się stało? – spytałem.
                – Martwię się. – odpowiedział cicho.
                – To widzę. Ale o kogo i dlaczego?
                – O Ciebie. – odpowiedział jeszcze ciszej.
                – Czemu? – zdziwiłem się. – Niech zgadnę. Przez zupki i ojca?
                Chłopka nie odpowiedział tylko pokiwał lekko głową.
                – Nie masz o co się martwić. – objąłem go lewą ręką w pasie. – Jakoś się ułoży.
                – Dlaczego się dzisiaj spóźniłeś? – spytał nagle.
                Opowiedziałem mu wszystko od momentu, w których wszedłem do domu.
                – Może będzie już dobrze? – powiedziałem cicho. – Chciałbym aby było.
                Kai nie odpowiedział tylko wtulił się we mnie.
                – Na pewno będzie lepiej.
                – Dziękuję.
                – A Wy co macie takie posępne miny, co? – wydarł się radośnie Ruki.
                – Tak wyszło. – zaśmiałem się.
                – Od razu lepiej. – wyszczerzył się.
                – To co robimy? – spytałem. – Bo nie mam zamiaru znowu tutaj tylko siedzieć, bo trochę zimno jest.
                – To chodźmy. – Uru zeskoczył z huśtawki.
                – Gdzie?
                – Nie wiem. – zaśmiał się. – Gdziekolwiek?
                – No dobra. – wstałem z ławki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz