poniedziałek, 14 stycznia 2013

Tak to się zaczyna. JoeChun. 004

[L.Joe]
− Coś ty ze sobą zrobił...? − usłyszałem szept lidera. − Cholera, L. Joe... On nie jest tego wart..
− I tak go kocham. − mruknąłem otwierając oczy.
− Przez niego mdlejesz! Nic nie jesz! Pijesz! Wyglądasz jakbyś ćpał! Cienie pod oczami! Człowieku! Albo mu to powiesz, albo ja to zrobię!
− Powiedziałem mu to. − spojrzałem na jakiś punkt na ścianie.
− I co? − jego głos zmienił się.
Wzruszyłem ramionami:
− Nic... Przepraszam, że sprawiam Ci kłopot.
− Wszyscy się o Ciebie martwimy. Jesteś dla nas bardzo ważny. Nie zapominaj o tym.
− Dziękuję. − podniosłem się do siadu.
− Nie powinieneś wstawać.
− Jestem głodny. − zaśmiałem się. − I muszę do ubikacji. − pokazałem mu język.
− Wraca mój L. Joe. Chodź. Pomogę Ci. − wyciągnął do mnie rękę.
Skorzystałem z jego pomocy. Niepewnie stanąłem na własne nogi, bojąc się, że znowu mnie zawiodą. Powoli, krok za krokiem i liderem koło mnie, ruszyłem do łazienki, a następnie do kuchni.
− Boże! Jak mnie wystraszyłeś! − Niel przytulił mnie. − Nie strasz mnie tak więcej!
− Nie duś mnie. − szepnąłem.
− Przepraszam. − poluźnił uścisk, ale nie puścił mnie.
Po chwili jednak odsunął się ode mnie, a jak już myślałem, że mogę oddychać ktoś znowu wtulił się w moją klatkę piersiową, mocząc moją koszulkę łzami.
− Nie strasz mnie tak więcej, idioto! − szepnął oskarżycielskim tonem.
Spojrzałem na niego zaskoczony, ale powoli objąłem go w pasie.
− Jeszcze raz, a Cię zabiję!
Znowu zrobiło mi się ciemno przed oczami. Oparłem się mocniej o Chunji’ ego.
− Ej.. Co jest? − spojrzał na mnie niepewnie.
− Nic. Słabo mi. − uśmiechnąłem się.
− Nie śmiej się! Siadaj! − posadził mnie na krześle.
− Już mi rozkazujesz?
Chłopak zarumienił się, a ja zachichotałem.
− Widać, że z Tobą już lepiej.
− Wiem, że to nienajlepszy moment, ale... Jutro mamy wywiad i mamy zaśpiewać kilka piosenek. L. Joe.. Dasz radę? Czy odwołać?
− Dam radę. Już mi dużo lepiej.
− Doprawdy? − spojrzał na mnie krytycznie.
− Oj, no. Będzie dobrze.
Niewygodnie mi się siedziało na tym krześle. Wstałem i podszedłem do szafki. Z górnej półki wyjąłem czekoladę i siadłem sobie na blacie.
− Widzę, że jest lepiej, skoro jesz czekoladę. − zabrał mi ją.
− Ej!
− Zaraz zrobię Ci coś do jedzenia.
− Nie! Cekoladę! Oddaj mi! Oddaj! Cekoladę! Daj!
− Nie.
− Oddaj! − wyciągnąłem rękę jak dziecko. − Daj mi moją cekoladkę!
− Nie.
− To nie. − obraziłem się i zszedłem z blatu.
Wszedłem do salonu i obrażony usiadłem na kanapie. Po chwili przyszła reszta oczywiście bez lidera. Chunji usiadł koło mnie i położył mi głowę na ramieniu. Było mi strasznie słabo i kręciło mi się w głowie, ale nie chciałem tego pokazać. Jeszcze głowa i brzuch bolały tak, że z ledwością siedziałem w pionie. Chyba nie ukryłem tego, bo Niel przyłożył mi rękę do czoła.
− Dobrze się czujesz? − szepnął.
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem mu w oczy.
− Mhm.. Rozumiem.
Wziął koc i mnie nim przykrył. Patrzyłem na niego zaskoczony, ale nic nie powiedziałem.
− Przecież widzę, że Cię boli. Mnie nie okłamiesz.
− Nic mi nie jest. − próbowałem się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas.
− Właśnie widzę. − usiadł po mojej drugiej stronie i przytulił się do mnie.
Co chwilę miałem ciemno przed oczami. W głowie strasznie mi się kręciło. Chciało mi się wymiotować, choć nic nie jadłem. Nigdy więcej sake. Nagle zadzwonił mi telefon. Z ociąganiem wziąłem go i odebrałem.
− Hm? − mruknąłem.
~ Yo, L. Joe.
− G-D? Co jest?
~ Jak się czujesz? Zaraz wrócę. − wyszeptał do kogoś.
− Jakoś. Bywało gorzej.
~ Po Twoim głosie wnioskuję, że to jednak coś poważnego... Potrzebujesz porozmawiać? Za godzinę kończymy nagrywać. Mogę wpaść. Znając życie wszyscy wpadniemy. − zaśmiał się.
− Która godzina?
~ Oj, człowieku. Po trzynastej. To jak?
− Nie wiem. Przecież wiesz, jak jest.
~ Wiem, dlatego nie chcę żebyś się zamknął w sobie. Porozmawiaj ze mną, Ren’ em czy chłopakami. Każdy z nas Cię wysłucha.
Wstałem i powoli wyszedłem z pokoju.
− Zaraz wrócę. − rzuciłem przez ramię.
Oparłem się o ścianę koło schodów i usiadłem na ziemi.
− Przecież wiesz jak jest. Pewnie i tak Ren dzwonił do Ciebie. − położyłem głowę na kolanach. − Może i mu to powiedziałem, ale...
~ Wiem. − przerwał mi.
− Nie chcę o tym rozmawiać. Wiesz jak mnie to boli, prawda? Wiesz ile on dla mnie znaczy..., ale on mnie nienawidzi.
~ Skarbie.. − westchnął. − Na pewno tak nie jest.
− Powiedział mi to. − mruknąłem.
~ Wybacz mi, L. Joe, ale muszę lecieć. Każą nam dalej nagrywać.
− Jasne.
~ Do zobaczenia i trzymaj się.
− Mhm. Cześć.
Rozłączyłem się i z powrotem usiadłem na kanapie w salonie. Przetarłem zmęczone oczy ukryte pod okularami. Niebawem miały przyjść moje soczewki.. Dzisiaj lub jutro rano. Rozległo się pukanie do drzwi. Niel poszedł otworzyć.
− L. Joe! Poczta do Ciebie!
− Idę! − wszedłem do przedpokoju uprzednio zbierając portfel z szafki w kuchni.
− Pan... Lee Byung-hun? − przeczytał z kartki.
− Tak. Soczewki przyszły? − podnieciłem się jak jakieś dziecko.
− Czy wy nie jesteście przypadkiem z tego nowego zespołu Teen Top?
− Nowy to on był dwa lata temu. − zaśmiałem się. − Te kolorowe też tu są? Czy tylko te naprawiające wzrok?
− Hmm.. Wydaje mi się, że są trzy rodzaje, więc jest chyba sześć pudełek. Po dwa z każdego.
− Moje soczewki, moje soczewki, moje soczewki. − zacząłem się zachowywać jak dziecko. − Ile płacę?
Mężczyzna spojrzał na kartkę i powiedział:
− Należy się 123,414 KRW. (to gdzieś koło 360zł)
− Rozumiem. − wyciągnąłem z portfela należytą sumę i wręczyłem mu.
Tak, tak, tak... To nieodpowiedzialne nosić dużo kasy przy sobie, ale do banku było tak daleko i nie chciało mi się tam chodzić.
− Dziękuję. 86 KRW reszty. − podał mi pieniądze, a ja schowałem je do portfela. − Dziękujemy za zakup. Mam nadzieję, że na jednym się nie skończy. − uśmiechnął się.
− Kupuję już w tym sklepie pięć lat. Nie zmieni się to. − odebrałem od niego pudełko.
− Do widzenia. − ukłonił się lekko i zaczął odchodzić.
− Do widzenia. − nareszcie nie musiałem się szczerzyć jak powalony.
Gdy tylko wyszedł, a ja zamknąłem drzwi, uśmiech zszedł mi z twarzy i pojawił się na niej grymas. Doskonale potrafiłem maskować moje emocje, ale skoro oni już wiedzą to nie muszę, prawda? Doskonale wiedziałem, że nadal mógłbym ich okłamywać, ale nie chciałem. Rzuciłem portfel i paczkę na półkę w przedpokoju i znowu ruszyłem do salonu.
− Po południu będzie Big Bang. − oznajmił lider gdy usiadłem.
Skrzywiłem się lekko, ale nic nie powiedziałem. Wiedziałem, że przed G-Dragon’ em i Tempo (T.O.P) nic nie ukryję. Z nimi jak i Ren’ em kolegowałem się od dzieciństwa.. Nie, w zasadzie to się przyjaźnimy. Oni są mi jak bracia. Zawsze wiedzieli kiedy coś ukrywam i bałem się, że znowu zobaczą. Nie, ja wiedziałem, że zauważą. Jak już nie zauważyli.
− To idę się ogarnąć. − mruknąłem po zjedzeniu.
Z przedpokoju wziąłem moje rzeczy i wszedłem do pokoju.
Po godzinie byłem jako-tako ogarnięty i do zniesienia. Akurat gdy wychodziłem z pokoju rozległ się dzwonek do drzwi. Powoli zszedłem ze schodów. Nawet nie zdążyłem się im przyjrzeć, bo ktoś mnie przytulił. Nie musiałem zgadywać kto to.
− JoeByung. − zaśmiał się.
− Miałeś tak do mnie nie mówić, G-D. − mruknąłem i objąłem go lekko.
− Nie obrażaj się.
− Jak tam, Tempo? − przytuliłem T.O.P’ a.
− Chyba tylko ty tak do mnie mówisz. − objął mnie i się zaśmiał.
− Przeszkadza Ci to? − mruknąłem.
− Nie.
− No widzisz.
− Gdzie się podziewa Twa zacna grzywka, milordzie? − zwróciłem się do G-D.
− Widzisz, mój paziu.. Musiałem ściąć i zrobić irokeza, ale milordowi we wszystkim ładnie.
− Hmm.. Nic się nie zmieniłeś, Victory. − zwróciłem się do czarnowłosego. − Gdzie Twoje blond włoski, D-Lite?  − zaśmiałem się, a chłopak pokazał mi język. − Ty i ten Twój ukochany irokez. − zwróciłem się do SoL’ a i wy-wróciłem oczami.
Chłopak prychnął i skrzyżował ręce na piersi. Gdy spojrzałem na Tempo wybuchnąłem śmiechem. On i te jego niebieskie włosy.
− Czego się śmiejesz?
− Z Twoich włosów. − pokazałem mu język.
− Są słodkie! − naburmuszył się.
− A czy ja mówię, że nie? − poczochrałem go po nich.
Na G-Dragon’ a bałem się spojrzeć. Nie chciałem by widział ten ból w moich oczach, a wiedziałem, że i tak zauważy. W końcu odważyłem się podnieść wzrok. Chłopak patrzył na mnie z troską i zainteresowaniem. Nigdy nie siedziałem cicho, ale teraz... Chyba widział, że coś jest nie tak. Zagryzłem wargę i nic nie mówiąc ruszyłem do salonu. Nawet nie postawiłem dwóch kroków jak chłopak złapał mnie za nadgarstek.
− Zostawicie nas na chwilę? − mruknął.
− Jasne. − odeszli, a my zostaliśmy sami.
− Mów.
− Nie mam o czym. − mruknąłem.
− Nie pierdol. − warknął i złapał mnie za ramiona. − Mów.
Westchnąłem i w skrócie opowiedziałem mu „historię mego życia”. Czekałem aż zacznie coś mówić jak Ren, ale nie. On stał i patrzył mi w oczy. W końcu jakoś zareagował. Przysunął się do mnie bliżej i objął mnie. Położyłem mu głowę na ramieniu.
− Wiem, że Ci ciężko. − wyszeptał w końcu. − Postaraj się wytrzymać, hm? Pamiętaj, że zawsze będę z Tobą. − podkreślił słowo „zawsze”. − Niezależnie od tego co się stanie, rozumiesz? Zawsze możesz na mnie liczyć. Nawet jak zadzwonisz w środku nocy to Ci pomogę.
− Dzięki, Dragon. Wiesz, że to działa w drugą stronę, nie? − uśmiechnąłem się lekko. − Dobra, ale dość tych czułości. − odsunąłem się od niego. − Chodź. − pociągnąłem go za rękę do reszty.
Gdy tylko wszedłem musiałem się powstrzymywać żeby się nie rozpłakać. Chunji całował się z Victory’ m. Trochę zszokowany usiadłem na kanapie koło G-D, a on objął mnie ramieniem. Po chwili stwierdziłem, że skoro jest szczęśliwy to nie będę mu zabraniał.
− Który dzisiaj? − mruknąłem.
− Dwudziesty drugi listopad.. A co?
− Nie, nic. − pewnie i tak nikt nie będzie pamiętać. Zawsze tak było.
Chunji i Victory − idealny prezent na urodziny. Po prostu genialny. Westchnąłem i położyłem głowę na ramieniu przyjaciela. Ten widząc mój stan przyciągnął mnie do siebie bliżej.
− Nie martw się. Będzie dobrze. − wyszeptał mi do ucha.
− Chcę umrzeć. − mruknąłem i wtuliłem się w niego bardziej.
− Nie mów tak, proszę.
− Taka prawda. − objąłem go rękami w pasie.
− A ty co? Misiek? Nie za dobrze Ci? − zaśmiał się po chwili.
Nie odpowiedziałem. Po prostu odsunąłem się od niego i usiadłem trochę dalej. Nie mogłem tu już usiedzieć. Wstałem i ruszyłem do kuchni. Oparłem się rękami o blat koło lodówki i odetchnąłem. Po chwili otworzyłem lodówkę, wyjąłem piwo i siadłem na blacie. Nie śpiesząc się piłem je. Usłyszałem kroki, a do kuchni wszedł Chunji.
− L. Joe... − zaczął cicho. − Jesteś na mnie zły?
Zszedłem z blatu, wyrzuciłem puszkę i przytuliłem młodego.
− Nie jestem. Jeśli jesteś szczęśliwy to nie mam nic przeciwko.
Puściłem go i ruszyłem po kolejne piwo.
− Ale to nie tak...! − zaprzeczył.
− Nie musisz mi się tłumaczyć. − poklepałem go po ramieniu i z powrotem ruszyłem do salonu.
− Poczekaj! − chwycił mnie za nadgarstek.
Odwróciłem się w jego stronę, ale nic nie powiedziałem. Po prostu patrzyłem na niego.
− To nie tak! Ja... To on mnie pocałował. Powiedział, że chce zobaczyć jak zareagujesz! Ja nie chciałem tego.
− Nie musisz mi się spowiadać, Chunji. To Twoje życie. To, że Cię kocham nie znaczy, że będę Ci zabraniać spotykać się z kimś innym. Zrozum... − pogłaskałem po policzku. − Ja chcę tylko Twojego szczęścia. Nie ważne z kim będziesz. Jeśli będziesz szczęśliwy to ja też.
− Ale ja nie jestem z nim szczęśliwy. − szepnął. − Nie kocham go, zrozum mnie, proszę. − widziałem, że w oczach miał łzy.
Przytuliłem go, a on wtulił się we mnie.
− Nikt mnie nie rozumie. − ledwo go usłyszałem. − Od kiedy powiedziałeś mi, że mnie kochasz to.. ja nie mogę w to uwierzyć. Co ty niby widzisz we mnie? Jestem nikim. Nie potrafię nawet odciąć się od przeszłości. Jestem do dupy. Ja... − nie pozwoliłem mu dokończyć, bo pocałowałem go w usta.
Nie miał być to jakiś drażniący pocałunek, ale uspokajający. Po chwili chłopak uspokoił się, a ja oderwałem od niego i przytuliłem go.
− Cicho już. Jesteś cudowny.
− Dziękuję. − powiedział nagle.
− Za co?
− Słyszałem co dla mnie zrobiłeś jak byliśmy w Radiu. Przepraszam, że musiałeś to znosić przeze mnie. Nie, Niel mi nie powiedział. Domyśliłem się i dostałem od tego kolesia sms’ a.
− Dla Ciebie zrobię wszystko.. Nie pozwolę Ci już cierpieć. Zawsze będę z Tobą, zapamiętaj to, Chunji. − pocałowałem go w policzek i wszedłem do salonu.
Usiadłem koło G-D. Pochyliłem głowę i dotknąłem swoich ust. Nadal czułem ten pocałunek z nim...
− Stało się coś? − spytał w końcu.
− Nie. Jest w porządku. − pierwszy raz od paru miesięcy uśmiechnąłem się szczerze.


***

− Cholerny budzik. − warknąłem, a urządzenie wylądowało po drugiej stronie pokoju.
Po chwili do pokoju wpadł lider chyba zaalarmowany hukiem.
− Co się stało? − spytał ostrożnie.
− Nasienie szatana mnie obudziło. − mruknąłem wskazując leżące urządzenie.
− Rusz dupę i wstawaj!
− Zaraz. − zakryłem się kołdrą.
Lider westchnął i wyszedł. Myślałem, że mam spokój.. Nic bardziej mylnego. Ktoś otworzył drzwi, zamknął je i podbiegł do łóżka wskakując na mnie. Obróciłem się na plecy. Okrakiem siedział na mnie Chunji z jakimś dziwnym błyskiem w oku.
− Wczoraj tak szybko mi z kuchni uciekłeś, że nie zdążyłem zareagować. − wyszeptał mi do ucha.
− Co?
− Jakiś ty niedomyślny. − szepnął i pocałował mnie w usta. Jednak nie pozwolił mi pogłębić pocałunku, bo sam go przerwał. − Wstawaj, bo się spóźnimy.
− Teraz to na pewno nie wstanę. − uśmiechnąłem się niepewnie i objąłem go w pasie.
Chłopak zaśmiał się. Po chwili schylił się i przejechał nosem po moim policzku, a następnie wyciągnął coś z kieszeni i schował mi pod poduszkę.
− Otwórz to wieczorem, okej?
− Ale...
− Proszę. Wieczorem.
− Okej.
− Wszystkiego najlepszego, skarbie. − wyszeptał mi do ucha i pocałował mnie lekko w usta.
− Dziękuję. Choć do mnie. − wyciągnąłem ręce.
Blondyn spojrzał na mnie i zaśmiał się, ale schylił się i pozwolił się objąć.
− Dobra. Wstawaj już skarbie. − wyszeptał mi do ucha.
− Nie kcem.
− I tak wstaniesz. − uśmiechnął się przebiegle.
− Doprawdy?
− Tak, bo zaraz tu przyjdzie lider i Cię wykastruje. − zaśmiał się.
− Jesteś niedobry. − podniosłem się do siadu. Chłopak nadal na mnie siedział, więc byliśmy blisko siebie. − To wstaję. − pocałowałem go w policzek, ściągnąłem ze mnie i wstałem.
Oczywiście nie wszystko poszło tak jak chciałem. Zakręciło mi się w głowie i prawie upadłem. Jednak Chunji nie pozwolił mi. Objął mnie w pasie i pozwolił żebym się na nim oparł. Miałem ciemno przed oczami.
− Wszystko w porządku, skarbie? − spytał z troską w głosie.
− Jasne. Za szybko wstałem i zakręciło mi się w głowie.
− Nie kłam. Widzę, że cierpisz. Nie odsuwaj mnie od siebie.
− Przepraszam. Kocham Cię, wiesz? − wyszeptałem mu do ucha.
− Wiem. − speszył się.
− Dobra. To puść mnie. Pójdę do łazienki.
− Poradzisz sobie?
− Pewnie. − pocałowałem go w policzek i ruszyłem do łazienki.
Jak zwykle założyłem soczewki, umyłem zęby, wyprostowałem i ułożyłem włosy, ubrałem się w ciemne spodnie i pomarańczową koszulkę z jakimś rysunkiem na środku. Wszystko zajęło mi gdzieś koło czterdziestu minut. Zszedłem powoli na dół trzymając się obręczy, bo jeszcze kręciło mi się w głowie. Wziąłem głębszy wdech i zakładając moją beztroską „maskę” wszedłem do kuchni. Jednak przed wejściem zatrzymałem się, bo usłyszałem podniesione lecz przyciszone głosy.
− Zepsułeś wszystko, Chunji!
− Ale ja nic nie zrobiłem! − bronił się.
− Miałeś nic mu nie mówić!
− I nic nie powiedziałem!
− Wyjdź i mnie więcej nie denerwuj!
− Ale..!
− Wyjdź!
− Miałem prawo złożyć życzenia komuś, kogo kocham. − pierwszy raz słyszałem u niego taki ton. − To co wy dla niego robicie to wasza sprawa. Ja zrobiłem to co chciałem.
Czyli to wszystko przez to, że złożył mi życzenia? ... Nie skomentuję tego. Po chwili wszedłem do kuchni, ale Chunji’ ego tam już nie było. Zignorowałem chłopaków i ruszyłem do salonu. Zobaczyłem go skulonego na kanapie. Siedział, a nogi miał podciągnięte pod brodę i obejmował je ramionami. Usiadłem koło niego i objąłem go ramieniem.
− Co się stało? − wyszeptałem mu do ucha.
Blondyn nie odpowiedział. Po prostu wtulił się we mnie. Pogłaskałem go po plecach i pocałowałem w czoło.
− Powiedz mi.
− Jak zwykle wszystko zrobiłem źle. Jestem do dupy.
− Ej! Nie mów tak przy mnie! Jesteś cudowny. Zabiję ich. − warknąłem.
Chciałem wstać i nawrzeszczeć na nich, ale Chunji powstrzymał mnie.
− Nie idź. To moja wina. − objął mnie w pasie i wtulił się we mnie mocniej.
− Nie płacz.. Proszę. − wytarłem mu łzy palcami. − Ej, skarbie.. Nie płacz.
Nagle do pokoju weszła reszta. Spojrzała na nas, a następnie po sobie. Zignorowałem ich. Dalej tuliłem do siebie szlochającego chłopaka.
− Co się stało? − odezwał się w końcu lider.
Obrzuciłem ich wrogim spojrzeniem, ale nie odpowiedziałem.
− Cicho już.. Będzie dobrze. − pocałowałem go w policzek. − Kocham Cię. − wyszeptałem mu do ucha tak, żeby reszta nie usłyszała.
Nie wiem ile tak go trzymałem. W końcu uspokoił się już całkowicie.
− Ja zaraz przyjdę. − oderwał się ode mnie i nie patrząc na nikogo ruszył na górę.
− Co mu się stało?
Nie skomentowałem tego.
− Czemu Chunji płakał? − spytał Niel.
− Domyślcie się. − warknąłem.
− L. Joe! Możesz mi pomóc?! − usłyszałem krzyk z góry i uśmiechnąłem się lekko.
− Już idę! − odkrzyknąłem.
Wstałem i ruszyłem na górę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz