poniedziałek, 14 stycznia 2013

Tak to się zaczyna. JoeChun. 003


[L.Joe]

*Parę dni później*

Rano obudziłem się z „lekkim” dołem. Ruszyłem do łazienki i spojrzałem krytycznie na moje odbicie w lustrze. Widziałem wszystko rozmazane. Otworzyłem szafkę, która wisiała koło lustra i wyciągnąłem moje okulary z grubą czarną oprawką dookoła. Założyłem je i od razu wszystko widziałem wyraźnie. Doprowadziłem się do jako-takiego porządku i zacząłem szukać moich soczewek. Jednak nigdzie ich nie mogłem znaleźć... Chyba mi się już zużyły. Mówi się trudno. Wzruszyłem ramionami i wszedłem z powrotem do mojego pokoju. Ubrałem na siebie czarne dresy i szarą luźną koszulkę, a następnie wyszedłem z pokoju.
Gdy wszedłem do kuchni wzrok wszystkich od razu skierował się na mnie.
− Nosisz okulary? − pierwszy odezwał się Niel.
− Taa. − mruknąłem i otworzyłem lodówkę.
− Nigdy Cię w nich nie widzieliśmy. − powiedział Ricky.
− Wiem. Nosiłem soczewki. − wyciągnąłem sok bananowy.
Z szafki wyciągnąłem moją kochaną rureczkę, wbiłem ją do kartonu i upiłem łyk. Siadłem sobie na blacie i sięgnąłem po jabłko.
− Zjadłbyś coś normalnego. − rzekł lider, a ja skrzywiłem się.
− Nie każę Ci patrzeć. − warknąłem.
− Co się z Tobą ostatnio dzieje?
Obrzuciłem go wściekłym spojrzeniem i krzywiąc się z bólu znowu ruszyłem do mojego pokoju. Jednak nie dane mi było wyjść nawet z kuchni, bo ktoś przytulił się do moich pleców. Wzdrygnąłem się na dotyk, ale nie odsunąłem się, bo wiedziałem, że to Niel.
− Nie odsuwaj się od nas. − szepnął. − Powiedz im.. Pomożemy Ci.
− Nie chcę. − warknąłem.
− L. Joe... − westchnął. − Chcemy Ci pomóc.
− Nie potrzebuję pomocy w tym „dziale”.. Poradzę sobie, ale potrzebuje czasu.
Chłopak położył czoło na moim ramieniu i westchnął.
− Rozumiem. Jakbyś chciał pogadać to wiesz gdzie mnie znaleźć... Nie, nie powiem im. − szepnął mi do ucha i odsunął ode mnie.
Nie odpowiedziałem. Ruszyłem do mojego pokoju, a tam zamknąłem się od środka. Nie chciałem teraz nikogo widzieć. Musiałem to wszystko ogarnąć. Nie wiedziałem czy powiedzieć im to czy nie... Co byłoby lepsze dla Chunji’ ego? Co takiego stało się w przeszłości? Tak dużo pytań. Tak mało odpowiedzi.
Z pokoju wyszedłem dopiero po południu i to nie z mojej woli tylko mego brzucha... Zszedłem na dół i zauważyłem lidera krzątającego się po kuchni.
− Och, L. Joe... Przepraszam za to rano. − zaczął.
− Hę? Miałeś prawo się zdenerwować. − usiadłem koło niego na blacie.
− Nie obraź się na Niel’ a..., bo... zmusiłem go do powiedzenia mi co się stało. − powiedział cicho.
Westchnąłem.
− Rozumiem.
− Powinieneś to zgłosić. − tak poważnego tonu jeszcze u niego nie słyszałem.
− Wiem, ale nie chcę żeby Chunji miał problemy.
− Rozumiem, ale...
− Nie zmusisz mnie do tego. − przerwałem mu. − Może mnie nienawidzić, ale ja swego zdania nie zmienię. Kocham go i nie pozwolę mu cierpieć. Skoro nie chciał nam powiedzieć musiało być to coś poważnego.
− Jak zawsze uparty.
− Dzięki. Co robisz?
− Amu. − zaśmiał się.
− No dobra..., ale co robisz na to „amu”?
− Sushi.
Uśmiechnąłem się lekko. Od razu przypomniało mi się jak moja mama je robiła, a ja siedziałem koło niej na blacie. Wstałem i otworzyłem lodówkę, ale zaraz dostałem po rękach.
− Teraz mi jeść nie będziesz.
− Ale...
− Już mi z kuchni! Precz!
− Ale...
− Nie zachowuj się jak dziecko! Do pokoju! Już!
Prychnąłem i pokazałem mu język, ale posłusznie ruszyłem do pokoju. Wreszcie mogłem normalnie chodzić, ale nadal bolało.
− Księżniczka przyszła. − zachichotał Ricky.
− Hę? Kto?
− No ty. − pokazał mi język.
− Aha.. Okej?
Siadłem koło niego na kanapie i lekko się krzywiąc skrzyżowałem nogi.
− Co się stało, że cały dzień siedziałeś sam?
Wzruszyłem ramionami:
− Tak wyszło. Mieliście spokój.
− Nie prawda.
Położył głowę na moim ramieniu. Nie odtrąciłem go. Wiedziałem, że nic mi nie zrobi. Westchnąłem i niepewnie objąłem go ramieniem.
− Cud. Już mnie nie odtrącasz. − zaśmiał się.
− Tak wyszło.
− Rozumiem... Czyli ty też mnie nie kochasz. − udawał rozpacz.
− Och, nie! Wydało się.
− Serio?
− No coś ty! Głupi jesteś czy co? Do kogo bym się przytulał?
− No właśnie nie wiem.
Spojrzałem po wszystkich, ale jak mój wzrok natrafił na Chunji’ ego to ten odwrócił głowę. Westchnąłem i zacząłem oglądać film, który leciał.
− Co oglądacie?
− American Pie.
− Mhm. − mruknąłem i oparłem głowę o głowę Ricky’ iego.
Po chwili lider przyniósł jedzenie i każdemu podał talerz. Z lekkim uśmiechem wziąłem go, ale musiałem wstać po pałeczki. Ja nigdy w życiu nie jadłem sushi widelcem. Moja mama zawsze uczyła mnie, że tego nie je się zwykłymi sztućcami. Tłumaczyła mi, że jakbym zjadł widelcem w Japonii to obraziłbym ich danie i kulturę. Wszedłem do kuchni i zacząłem przeszukiwać szafki. W końcu znalazłem moje pałeczki w ostatniej szufladzie na dole. Wróciłem do salonu z pałeczkami, a reszta patrzyła na mnie jak na idiotę.
− Co?
− Umiesz tym jeść?
− No pewnie. Matka by mnie zabiła jakby zauważyła, że jem sushi widelcem. − mruknąłem i usiadłem.


***

− To co robimy? − spytał Niel późnym popołudniem.
− Możemy iść na kręgle. − zaproponował Ricky.
− Kto za? − spytał lider.
Wszyscy entuzjastycznie się zgodzili, ale ja siedziałem cicho. Nie wiedziałem czy dam radę ruszać się tyle.
− L. Joe? Jedziesz?
Miałem zaprzeczyć, ale widząc błagalne spojrzenie Niel’ a powiedziałem:
− Jasne.
− Dobra. To za gdzieś pół godziny wyjeżdżamy.
Ruszyłem na górę do mojego pokoju. Od razu zabrałem się za przeszukiwanie mojego biurka. Na samym dole szuflady znalazłem ostatnią parę soczewek. ALLELUJA! Poszedłem do łazienki i od razu je założyłem, a następnie wyprostowałem i ułożyłem włosy. Później przekopałem szafę i wyciągnąłem z niej potrzebne ubrania. Przebrałem się w czerwone obcisłe rurki i żółtą koszulkę z jakimś czarno-fioletowym rysunkiem.
Zszedłem na dół, a reszta już tam była. Do tego ubrałem białe martensy i czarną skórzaną kurtkę. Łapiąc telefon, portfel i klucze wyszedłem z domu.
− Nic się nie stanie jak zadzwonię po NU’EST, nie?! − krzyknąłem jeszcze.
− Nie. Możesz dzwonić!
− Okej!
Wybrałem numer i zadzwoniłem do Ren’ a. Odebrał już po pierwszym sygnale.
− Yo. Co robicie?
~ W zasadzie to nic. Nudzimy się.
− Idziecie z nami na kręgle? − spytałem.
~ Czekaj zapytam. Chłopaki! Idziemy z TT na kręgle?! − krzyknął. − Dobra. Idziemy. Tam gdzie zawsze?
− Tak.
~ Dobra. To za jakieś pół godziny będziemy i pogadamy. Do zobaczenia.
− Cześć.
− I co? Będą? − usłyszałem przy uchu głos Niel’ a.
− Tak.
− A po co Ci oni?
− Muszę pogadać z Ren’ em. − mruknąłem.
− Czemu akurat z nim? Zawsze tylko Ren i Ren. My się nie liczymy? − widać zdenerwował się.
− To nie tak. Jesteście dla mnie najważniejsi, ale z nim znam się od dziecka. On mnie rozumie jak nikt inny. Jest dla mnie bratem, przyjacielem, ojcem, powiernikiem, po prostu wszystkim. Z nim mogę porozmawiać na każdy temat i nie wstydzę się tego. Was też kocham, ale... − wzruszyłem ramionami. − tak wyszło. Nie znam Was tak długo jak jego... I wiem, że jak mu coś powiem to on nie powie tego nawet jeśli mieliby go zabić. Nigdy. Nawet dla mojego dobra.
− Więc to nie przyjaciel. − stwierdził.
− Właśnie, że tak. Dotrzymuje złożonej mi obietnicy.
Skończyłem rozmowę tym, że wsiadłem do samochodu. Nie rozmawiałem już z nim do końca podróży. Po pół godzinie już byliśmy w kręgielni. Weszliśmy do środka i wypożyczyliśmy buty. NU’EST już było. Podeszliśmy do nich, a Ren od razu mnie przytulił. Po chwili oderwał się ode mnie i spojrzał mi w oczy.
− Wybaczcie. Porywam Wam na chwilę rapera. − zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę w drugą stronę.
Widziałem ich zaskoczone spojrzenia, ale nie przejąłem się nimi. Stanęliśmy w bezpiecznej odległości od nich. Oparłem się o ścianę i spuściłem głowę, a Ren stanął przede mną.
− Więc? O co chodzi? Dlaczego przy każdym kroku krzywisz się? Gdy Cię dotknąłem to wzdrygnąłeś się? Dlaczego jesteś taki cichy?
Nie patrząc na niego cicho powiedziałem mu co się działo od radia aż do teraz. Chłopak słuchał mnie w milczeniu. Nie przerywał mi. Gdy skończyłem również nic nie powiedział. Podniosłem powoli głowę i niepewnie spojrzałem w jego oczy. Nie widziałem w nich obrzydzenia tylko troskę.
− Nie będę mówił, że mi przykro, że mi Cię szkoda, że będzie dobrze, bo wiem, że to nie pomoże tylko pogorszy. − odezwał się w końcu. − Chcę tylko żebyś wiedział, że zawsze będę przy Tobie. Nieważne co się stanie... Jesteś dla mnie jak brat i nie pozwolę byś odszedł ode mnie, rozumiesz?
Spojrzałem na niego zaskoczony.
− Uważam, że powinieneś to zgłosić, ale z drugiej strony obawiam się o Chunji’ ego. Nie wiadomo co ten psychopata mu zrobi.., ale ... nie powinieneś się poświęcać dla kogoś, kto Cię nienawidzi.
− Ale ja go kocham. − wzruszyłem ramionami. − Skoro nie będzie ze mną, niech będzie szczęśliwy z kimś innym. Nieważne, że to boli jak cholera. Chcę żeby był szczęśliwy.
− Wiem, ale przy okazji niszczysz siebie.
− Możliwe, ale takie życie.
− Szkoda mi Ciebie i Twojej psychiki. − szepnął cicho. − Kocham Cię i nie chcę żebyś się przez niego niszczył.
Spuściłem głowę, a po moim policzku poleciała łza. Cholera no! To nie tak miało wyglądać!
− Ej, nie płacz. − wytarł mi policzek.
− Przepraszam.. Wiem, że się niszczę, ale nie mogę mu powiedzieć tego, co czuję, rozumiesz? Nie chcę go stracić już całkiem.
− Przemyśl to jeszcze, okej?
− Okej, ale nie obiecuję, że mu powiem.
− Dobre i to, że przemyślisz... Wiesz co? Nie chcę nic mówić, ale Twój blondynek jest chyba zazdrosny.
− Hę? Czemu? − zdziwiłem się.
− Cały czas tutaj patrzy... Na mnie jakby chciał mnie zabić. − zaśmiał się
− Zbieg okoliczności. − mruknąłem.
− Doprawdy? − nachylił się nade mną i usłyszeliśmy syk. − Widzisz? Zazdrosny o Ciebie jak nikt.
Nachylił się bardziej jakby chciał mnie pocałować, ale odepchnąłem go od siebie.
− Co ty robisz?! Odwaliło Ci?!
− Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać.
− To jest dla Ciebie usprawiedliwienie? − odetchnąłem głęboko. − Przecież wiesz, że nie mogę tego zrobić. Za bardzo go kocham. − mruknąłem i ruszyłem z powrotem do reszty.
− Za bardzo go kochasz?! − krzyknął za mną. − Nie żartuj sobie! On Tobą gardzi, nie widzisz tego?! Niszczysz się przez niego! − nie wiem jaki miał w tym cel..., ale zabolało.
− Zamknij się! − warknąłem.
− Nie! Za dużo dla niego poświęcasz, Lee. − pierwszy raz się tak do mnie zwrócił.
Stanąłem w miejscu i obróciłem się w jego stronę.
− Kocham go i koniec tematu. Nie zmieni się to. Nieważne co się stanie, rozumiesz? − spojrzałem mu hardo w oczy. − Myśl sobie co chcesz. Tym razem mnie to nie obchodzi.
− Może mu to powiem, co?
− Skoro jesteś takim przyjacielem to proszę bardzo. Mów. Nawet pokażę Ci drogę. Zaprowadzę Cię do niego, ale jak to zrobisz to nigdy więcej się do mnie nie odzywaj... Nie dzwoń do mnie, rozumiesz? Nigdy. Znajdź sobie kogoś innego...
Odwróciłem się i usiadłem na kanapie koło JR’ a. Kątem oka widziałem jak Ren się waha, ale ostatecznie podszedł do Chunji’ ego. Skrzywiłem się i wstałem.
− Straciłem chęci na zabawę. Wracam do domu. − mruknąłem i ruszyłem do wyjścia.
Nikt mnie nie zatrzymał. Byli zszokowani, ale nie wiem czym. Może moim zachowaniem wobec Ren’ a? A może tym później? Oddałem buty, ubrałem swoje i wyszedłem na świeże powietrze. Ruszyłem do metra.
W domu byłem jakieś pięćdziesiąt minut później. Od razu ruszyłem do mojego pokoju. Nawet nigdzie nie zapaliłem światła. Nie chciało mi się. Zamknąłem się w pokoju od środka i zrzucając ciuchy położyłem się pod kołdrą. Nie chciało mi się spać, ale też nie chciało mi się z nimi siedzieć.. Nie chciało mi się nawet żyć....


***

Rano wstałem dość późno, ale nie zszedłem na dół jak zawsze. Siedziałem w pokoju. Zszedłem do nich dopiero późnym popołudniem w samych spodniach dresowych. Oczywiście miałem jeszcze skarpetki i okulary. Ziewając i drapiąc się w tył głowy wszedłem do kuchni.
− Wyglądasz jak rozczochrana księżniczka. − zaśmiał się Niel.
Nawet na niego nie spojrzałem. Nie odpowiedziałem. Podszedłem do lodówki i otworzyłem ją. Wziąłem ostatni sok bananowy, rurkę i jabłko, a następnie od razu skierowałem się tam skąd przyszedłem. Na schodach wpadłem na Chunji’ ego, ale bez słowa wyminąłem go.
Do wieczora w ogóle nie wychodziłem z pokoju. Koło dziewiętnastej wyszedłem ubrany na czarno, wziąłem portfel, telefon i klucze, a następnie ubrałem buty.
− Wychodzisz gdzieś? − usłyszałem głos lidera.
− Do sklepu. − mruknąłem.
− Kupisz mi coś?
− Jasne. − powiedziałem zrezygnowany.
− To czekaj! Zaraz dam Ci listę! − pobiegł do kuchni.
Wywróciłem oczami i usiadłem na ziemi.
− Dobra. Masz. − podał mi kartkę.
− Tak dużo? − jęknąłem.
− Nie narzekaj. Masz kasę. − wziąłem od niego pieniądze. − Jak Ci będzie za dużo to weź Ricky’ ego.
− Nie. Chcę być sam. − mruknąłem i wyszedłem.
Do domu wróciłem po paru godzinach. W ogóle mi się nie śpieszyło. W zasadzie to wisiało mi to czy wrócę do domu przed północą. Myślałem czy w ogóle wrócić.
− Myślałem, że się zgubiłeś. − odezwał się lider gdy tylko wszedłem do kuchni.
− Chciałbym. − położyłem zakupy na stole.
Po chwili do kuchni weszła reszta. Poszedłem do przedpokoju i rozebrałem się z kurtki i butów. Wróciłem z powrotem, wyciągnąłem z reklamówki sake (alkohol z Japonii) i znowu ruszyłem na górę. Zamknąłem się w pokoju. Włączyłem laptop i czekałem aż załączy się do końca. W między czasie przebrałem się w same czarne dresy.
Cały wieczór siedziałem z laptopem na kolanach, piłem sake i oglądałem nasze koncerty, występy, piosenki oraz wywiady. W zasadzie to tylko jedną osobę na nich....


***

Następnego dnia obudziłem się ze strasznym bólem głowy.
− Cholerne sake. − mruknąłem.
Jakoś wstałem z łóżka i powoli wyszedłem z pokoju. Każdy krok sprawiał, że głowa pękała mi ogromnym bólem. W kuchni byli już wszyscy. Nie wiedziałem nawet, która godzina. Nie patrzyłem na zegarek.
− Co się stało, L. Joe? − zaśmiał się Niel.
− Nie tak głośno. − mruknąłem.
− Och! A to dlaczego?!
− Głowa mi pęka. Cicho bądź. − otworzyłem szafkę i wyciągnąłem jakieś leki przeciwbólowe.
− Wiem.. Jak się samemu piło to tak jest.
− Musiałem coś przemyśleć.
− Hmm... Jakoś Ci nie wyszło. − zaśmiał się.
− Wiem, ale przynajmniej zapomniałem na chwilę.
Tym razem wszyscy zobaczyli zmianę w moim zachowaniu i wyglądzie. Na moich ustach nie było uśmiechu, ale grymas. Cienie pod oczami były doskonale widoczne. Nawet to, że nie jadłem było doskonale widać, bo nie zakrywałem się za luźnymi bluzkami. Nie miałem jej w ogóle. Wszyscy patrzyli na mnie zdziwieni i zszokowani. Tylko Niel wiedział jak naprawdę się czuję i wyglądam, dlatego podszedł do mnie i przytulił mnie.
− Hm? A to za co? − mruknąłem czując jak leki zaczynają działać.
− Daj sobie pomóc. Może... Powinieneś mu powiedzieć?
Położyłem czoło na jego ramieniu i spiąłem się. Pewnie i tak Ren mu powiedział...
− Nie powiedział mu. Nie mógł patrzeć jak odchodzisz.
− Ma problem. − warknąłem i oderwałem się od niego.
Wziąłem z lodówki sok z rurką i skierowałem się do mojego pokoju. Gdy chciałem wejść do pokoju ktoś chwycił mnie za nadgarstek. Obróciłem się zaskoczony i zobaczyłem zarumienionego Chunji’ ego.
− L. Joe... Proszę, powiedz mi. Co się dzieje? − spojrzał mi w oczy.
Nachyliłem się nad nim lekko.
− Naprawdę chcesz wiedzieć?
Pokiwał twierdząco głową. Nachyliłem się nad jego uchem, a chłopak zadrżał.
− Kocham Cię. Nie mogę bez Ciebie żyć... Jesteś dla mnie jak powietrze.. Nie mogę patrzeć gdy ktoś inny Cię dotyka czy nawet stoi koło Ciebie... Tak bardzo Cię kocham, że to aż boli. To się dzieje. − szepnąłem.
Znowu się obróciłem i wszedłem do mojego pokoju zostawiając zszokowanego chłopaka na zewnątrz. Nie mogłem tego w sobie dłużej dusić. To za bardzo bolało. Mógł mnie odrzucić, a mógł odwzajemnić moje uczucia. Wszystko przede mną, nie?
Na dół zszedłem wieczorem. Z taką różnicą, że byłem jako-tako ogarnięty. Gdy tylko wszedłem do salonu Chunji zarumienił się i spuścił głowę.
− Co oglądacie? − spytałem drapiąc się w tył głowy.
− Wreszcie do nas przyszedłeś. − mruknął obrażony Ricky.
Zagryzłem wargę. Nie myślałem, że i oni się na mnie obrażą. Myślałem, że mnie zrozumieją... Byliśmy w końcu przyjaciółmi. Spojrzałem na nich z bólem w oczach.
− Przepraszam. Już mnie nie ma. − szepnąłem i z powrotem ruszyłem do mojego „królestwa”.
− I po co to powiedziałeś?! − krzyknął lider. − Ciesz się, że całkiem się od nas nie odciął! Nie, przepraszam! Teraz to już całkiem możliwe!
Słyszałem, że ktoś za mną biegnie. Wszedłem do ubikacji, bo poczułem, że robi mi się niedobrze. Nachyliłem się nad ubikacją i nawet nie wiem z czego, ale zwymiotowałem. Cholera! To chyba stres. Po jakichś pięciu minutach opłukałem twarz wodą i wyszedłem. Wychodząc zachwiałem się i gdyby nie czyjeś silne ramiona to pewnie wywróciłbym się. Ten ktoś wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju. Położył na łóżku i przykrył. Dopiero teraz otworzyłem oczy. C.A.P. Byłem zbyt słaby żeby cokolwiek powiedzieć... Powoli zaczęło robić mi się ciemno przed oczami... Nie słyszałem nic...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz