Zapraszam na moje nowe opowiadanie. Tym razem jest o B.A.P.
***
− I co ja mam z panem zrobić, panie Choi? Kolejny rozbój..
kolejna bójka.. Nie możesz się tak zachowywać.
− Ale to nie była moja wina! − broniłem się.
− Wiem to, ale − westchnął. − rada pedagogiczna twierdzi,
że albo znajdziesz jakieś zajęcie na rozładowanie energii, ale będę musiał
wyrzucić Cię ze szkoły.
− Co proszę?! − wstałem gwałtownie z krzesła, prawie je
przewracając.
− Spokojnie, panie Choi.
− Jestem Zelo − naburmuszyłem się.
− Rozumiem, rozumiem.
− No dobra. Postaram się nie rozrabiać − poczochrałem
moje blond włosy.
− Mam nadzieję, Zelo, bo nie chcę Cię wyrzucać ze szkoły.
Jesteś zdolny i nie chcę stracić tak wartościowego młodzieńca.
− Spokojna Twa rozczochrana − skierowałem się do drzwi. −
Nie zawiodę Cię, dziadziu − zachichotałem.
− Ja Ci dam dziadziu!
− Oj tam, oj tam. Nie przesadzaj.
− Doigrasz się kiedyś! − krzyknął za mną, ale nie
zatrzymałem się. Zaśmiałem się i wyszedłem na korytarz. Poprawiłem mój czarny
plecak z ćwiekami i ruszyłem do klasy. Nawet nie zauważyłem, że już było po
dzwonku. Wszedłem do klasy, a nauczyciel jak zwykle spojrzał na mnie zabójczym
wzrokiem.
− Panie Choi Jun-Hong − zaczął. − cieszę się, że
zaszczycił nas pan swoją obecnością na moich zajęciach, ale teraz proszę wyjść
i skierować się do gabinetu dyrektora.
− Dopiero co stamtąd wróciłem − jęknąłem.
− Trudno, panie Choi. Proszę wyjść.
− No dobra. Idę − wyszedłem i znowu ruszyłem do gabinetu
dziadzia. Wszedłem do niego bez pukania.
− Ile razy mam Ci mówić, że masz pukać − zirytował się.
− Dużo razy, dziadziu. A ile razy ja to olewałem?
Usłyszałem śmiech i odwróciłem głowę w tamtą stronę. Stał
tam jakiś blondyn i jak tylko zobaczył mój wzrok pokazał mi znak „peace”. (inne
tło, itd., itd... opisałabym ich, ale mi się nie chciało.. szczerość przede
wszystkim – dop. aut.)
Za nim do środka wszedł również blondyn, ale tamten
poprawiał bluzę czy co to było.
Za nim do szli wszedł chłopak o blond włosach, cudnych
oczach i bluzie czy kurtce z masą żółtych przy-pinek. Wyglądał tak słodko...
Później pojawili się jeszcze dwaj. Również blondyni.
Musiałem przyznać, że wyglądali zaskakująco. Byli tacy
oryginalni, a nie jak reszta. Wszyscy patrzyli to na mnie, to na dziadziusia.
− Ach! Zapomniałbym − poczochrałem się w tył głowy. −
Dziadzio Byunk-hu mnie przysłał.
− Za co znowu? − westchnął.
− Bo „spóźniłem się na lekcję” − zrobiłem cudzysłów palcami.
− Dziadzio mnie nie lubi − pociągnąłem nosem.
− Dobra. Nie będziemy już męczyć pana od historii. Siadaj
tylko mi nie przeszkadzaj − mruknął zrezygnowany.
− Dziękuję, dziadziu − zaśmiałem się i ruszyłem do
„mojego” fotela na końcu pomieszczenia. Wyciągnąłem tablet, słuchawki, mój
zeszyt do rysowania, przybory do tego i rozsiadłem się wygodnie. Włączyłem
jakiś rap i zacząłem rysować a’la pokój dziadzia. Od zawsze potrafiłem rysować,
ale nie chciałem iść w tym kierunku. Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu.
Ściągnąłem słuchawki i spojrzałem na tą osobę. Stał tam ten chłopak w czarnym
sweterku, ten co wszedł jako pierwszy i się śmiał.
− Ładnie rysujesz − powiedział patrząc na mój zeszyt.
− Dziękuję − uśmiechnąłem się. − Jestem Zelo − podałem mu
rękę.
− JongUp − uścisnął ją i usiadł koło mnie. − Dlaczego
mówisz do Urahary „dziadzio”? − spytał.
− Bo to jest dziadzio. − zaśmiałem się.
− Mam dla Was propozycję.. A szczególnie dla Ciebie, Zelo
− odezwał się nagle dyrektor. − Pan Bang − wskazał na tego słodziaka z
przypinkami. − szuka jeszcze jednej osoby do zespołu taneczno-wokalnego.
Mógłbyś do nich wstąpić. Wtedy rada pedagogiczna stwierdziłaby, że masz już
zajęcie.
− Ja? − zdziwiłem się i podrapałem po policzku. − Ja nie
umiem śpiewać.
− Słyszałem jak to „nie umiesz śpiewać”.
− No.. Nie umiem − podrapałem się w tył głowy. − Och! Mój
zacny dziadziu! Ja muszę być artystą! − pokazałem teatralnie mój rysunek,
wstając. − Mój zacny ojciec kazał mi, biednemu milordowi, iść na artystę!
Jednak ja! Och! Ożenię się z mym zacnym słupem, który stoi przed szkołą! Razem
uciekniemy! I będziemy szczęśliwi! Och! To by było takie piękne, ale.. to
niestety niemożliwe! − przyłożyłem rękę do czoła i odchyliłem się do tyłu.
Wszyscy roześmiali się, a ja nadal odgrywałem moją
śmierć.
− Hmm − podrapałem się w tył głowy. − Może powinienem
zostać aktorem?
− O kurde − śmiał się ten słodziak z przypinkami. − Ty
zawsze masz takie fazy?
− Ja? Och, nie! To niemożliwe! Skąd on się dowiedział, że
hoduję marihuanę w mej zacnej piwnicy! O nie! Teraz trzeba będzie mą zacną
roślinkę przenieść w inne miejsce! − udałem rozpacz. − I co ja teraz zrobię?!
Och mój paziu! Jak mogłeś?! To niewybaczalne! Hmm.. Mam nowy wierszyk! −
zaśmiałem się. − Jak Ci paziu wejdzie w drogę złam mu rękę, połam nogę. Gdy
pomyśli, że to pech DOBIJ CH**A ŻEBY ZDECHŁ! − nie byłem w stanie nic więcej
powiedzieć, bo śmiech odebrał mi mowę.
− Oj Zelo, Zelo.. Skąd ty takie teksty bierzesz? − dyrektor
również się zaśmiał.
− Ja? Z głowy... Hmm.. Który dzisiaj? − spoważniałem.
− O ile się nie mylę to jest piętnasty październik.
− Rozumiem − mruknąłem.
− Stało się coś? − spytał troskliwie dyrektor.
− Nie. Nic. Zupełnie nic − spakowałem swoje rzeczy i ruszyłem
do wyjścia z gabinetu. Dziadzio nie był zaskoczony, bo często wychodziłem bez
jakiegokolwiek słowa, ale nie można było powiedzieć tego o reszcie.
− Ej! Zaczekaj! − zatrzymał mnie JongUp.
− Hm? − stanąłem i poprawiłem plecak.
− Nie możesz tak wychodzić bez słowa wyjaśnienia.
− Doprawdy? − mruknąłem. − A to niby czemu?
− Bo nie dokończyliśmy rozmowy! − zirytował się. −
Rodzice powinni Cię wychować i powiedzieć, że nie wycho... − nie dokończył, bo
walnąłem mu z prawego sierpowego.
− A Ciebie − wysyczałem. − powinni nauczyć, że przy
niektórych ludziach pewne tematy są zakazane.
− Zelo! − krzyknął dyrektor. − Znowu bójka?! Jeszcze raz,
a ...
− Wylecę ze szkoły − warknąłem. − Wiem to. W takim razie
zrób to! Już! Co Cię powstrzymuje, hm?! To, że rodzice − ostatnio słowo prawie
wyplułem. − wyrzucą mnie z domu? I tak nic dla nich nie znaczę, więc różnicy im
to nie zrobi! Mam dość zgrywania tego, że wszystko jest w porządku! Do cholery!
Mam tylko szesnaście lat! Nigdy nie będę taki, jaki chcielibyście żebym był! −
odwróciłem się i wyszedłem trzaskając drzwiami.
Zawsze potrafiłem utrzymywać emocje..., ale oni... Byli
inni.
Wszyscy schodzili mi z drogi. Nikt mnie nie zaczepił, a
gdy już ktoś to robił, to warczałem na tą osobę. Wyszedłem ze szkoły i
skierowałem się na boisko. Założyłem słuchawki, puściłem jakiś rap i usiadłem
na ławce, gdzieś na środku. Rzuciłem plecak obok. Łokciami oparłem się o ławkę
za mną. W rezultacie prawie leżałem i patrzyłem na niebo.
Chyba jednak głupio zrobiłem wydzierając się na nich i uderzając
Jong’ a. Przecież nigdy nie miałem wyrzutów sumienia, więc czemu akurat teraz?
Przypomniałem sobie jego zaskoczoną twarz po moim uderzeniu i poczułem dziwne
ukłucie w okolicach serca. Westchnąłem i wstałem. Zabrałem plecak i otrzepując
spodnie ruszyłem do szkoły. Dopiero teraz zauważyłem, że trzęsę się z zimna. No
tak.. Geniusz ze mnie. Połowa października, a ja w samej bluzce. Wszedłem do
szkoły i udałem się do gabinetu dziadzia. Pierwszy raz odkąd jestem w tej
szkole zapukałem i po usłyszeniu „wejść”, wszedłem. Dyrektor spojrzał na mnie
przelotnie i wrócił do wypełniania papierów.
− Słucham, panie Choi. − mruknął, nawet na mnie nie
patrząc.
− Ja − przestąpiłem z nogi na nogę, zdenerwowany. Nigdy nikogo
nie przepraszałem, więc.. − Przepraszam. Nie powinienem krzyczeć, ale denerwuje
mnie to, że wszyscy chcą ułożyć mi życie. Wie pan jaki jest mój ojciec. Nigdy
go w domu nie ma i nie zna mnie, a chce mi życie układać tak, jak on chce. A
matka nie lepsza.
Dziadzio nic nie mówił i niepokoiło mnie to. Westchnąłem
i ruszyłem do drzwi.
− Nie będę już przeszkadzać, panie dyrektorze.
Chciałem wyjść, ale zatrzymał mnie jego głos:
− Panie dyrektorze? − powtórzył. − A cóż takiego się
stało, milordzie Zelo, że teraz jestem „panem dyrek-torem”?
Odwróciłem się zaskoczony i spojrzałem na rozbawionego
mężczyznę.
− Czyli nie jesteś
zły?
− Mało mnie znasz, Zelo − uśmiechnął się. − Ale nie tylko
mnie należą się przeprosiny.
− Wiem. Jak go znajdę to przeproszę. Do zobaczenia,
dziadzio − zaśmiałem się i wyszedłem. Swoje kroki skierowałem do stołówki.
Wszedłem i zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Zobaczyłem chłopaków przy
jednym stoliku. Widząc siniak na jego policzku ogarnęły mnie jeszcze większe
wyrzuty sumienia. Wolnym krokiem podszedłem do nich jednocześnie ignorując
szepty innych. − Jong − zacząłem cicho i niepewnie. − Możemy porozmawiać?
Chłopak spojrzał na mnie rozbawiony.
− Ale tym razem mnie nie pobijesz? − zaśmiał się.
− Chyba nie − podrapałem się w tył głowy.
− No doba. To chodź − wstał, ale musiał podeprzeć się
stolika, bo pewnie zakręciło mu się w głowie.
Nie mogłem na to patrzeć, więc pierwszy ruszyłem do
wyjścia ze stołówki. Chłopak wyszedł zaraz po mnie i stanął przede mną.
− Jong... Przepraszam, że Cię uderzyłem i nawrzeszczałem
na Ciebie − mruknąłem.
− Nic się nie stało, Zelo... Wiem, że cierpisz. Wiem, że
Twoich rodziców nigdy nie ma w domu.., bo są w pracy. Że nie pamiętają o Twoich
urodzinach − westchnął. − Chcemy Ci pomóc, Zelo, ale musisz nam na to pozwolić.
Przysięgam, że nigdy Cię nie zawiodę, ani nie zranię. Tylko pozwól sobie pomóc,
mały.
− Jestem od Ciebie większy − pokazałem mu język.
− Popsułeś cały nastrój − zaśmiał się. − To jak?
Nie odpowiedziałem, ale wiedziałem, że chłopak wie jaką
odpowiedź mu dam. Jong uśmiechnął się i zarzucił mi ramię na kark.
− Rzeczywiście jesteś wielki.
Ruszyliśmy do stołówki.
− Wiedziałem to już zanim mi to oznajmiłeś.
− I znowu wszystko popsułeś!
− Jakże mi przykro.
− Och! Ten Twój sarkazm.
− Jak ty się do mnie zwracasz?! Ja jestę milordę! A ty
moim zacnym paziem! Zachowuj się! − zaśmiałem się.
− Och! Wybacz, mój milordzie! − ukłonił się teatralnie z
ręką na moim karku. − Zapomniałem, zacny milordzie Zelo!
− Nie rób scen, mój zacny paziu!
− Masz wielkiego − powiedział nagle. − Eee.. To znaczy.
− Och! Mój paziu! Wiedziałem już to. Nie musiałeś mi tego
uświadamiać, ale dziękuję za komplement! − wybuchnąłem śmiechem. − Skąd wiesz o
mnie takie rzeczy?
− Widzisz... Ja dużo potrafię.
− Wiem..., ale skąd?
Usiedliśmy, a ja spojrzałem na niego wyczekująco. Nie
przejmowałem się nikim ani niczym. Jong nie odpowiedział. Chwycił lód i
przyłożył sobie do policzka, a następnie upił łyk soku.
− Gadaj − syknąłem.
− Wiem o Tobie dużo rzeczy, Choi Jun-Hong.
Zdziwiłem się, bo nigdy nie podawałem mu mojego imienia i
nazwiska. Spojrzałem na niego mrużąc oczy. Skąd on mógł to wiedzieć? Od
dziadzia? Nie, raczej nie.
− Skąd...?
− Oj, Zelo, Zelo...
Naszą jakże „ciekawą” konwersację przerwało chrząknięcie.
− Ach! No tak! Gdzie moja kultura?!
− Została za drzwiami − mruknął ten słodziak.
− To jest Choi Jun-Hong, ale nie lubi swojego imienia,
więc mówcie mu Zelo. To jest nasz kochany lider − wskazał na tego z
przypinkami. − Bang Yong-Gook, ale mówimy na niego YongGuk. Nasz kochany
liderek rapuje. To jest Yoo Young-Jae − wskazał na tego z czarną bluzą. −
Mówimy na niego YoungJae. I on jest takim jakby głównym wokalem. To jest Jung
Dae-Hyun − to ten z niebieską bluzą. − Mówimy na niego DaeHyun lub Hyun i on
głównie śpiewa, a nasz ostatni kochany słodziak Kim Him-Chan − to ten z tą
białą bluzą czy czymś. − My mówimy na niego HimChan.. I pan słodziak śpiewa,
rapuje i czasami jak wymyśli stroje to wszystkim szczęki padną − zaśmiał się. −
Ja nazywam się Moon Jong-Up, ale to chyba wszyscy wiedzą.
Podrapałem się w tył głowy i spojrzałem na niego.
− Co?
Przez moje pytanie chłopak razem z krzesłem poleciał do
tyłu.
− Hę? Powiedziałem coś nie tak? − wzruszyłem ramionami. −
Czyli jestem najmłodszy? O ile się nie mylę.
− Hmm.. Masz szesnaście? − odezwał się Bang. − Jesteś ode
mnie młodszy o pięć lat.
− Stary jesteś − stwierdziłem. − Dobra − wstałem. − Idę.
Nudzi mi się tu.
− Na lekcje mam rozumieć?
− Nie. Po co mam na nie iść? − zdziwiłem się. − I tak
pewnie mnie ze szkoły wyrzucą, więc nie robi mi to różnicy. Cześć.
Poprawiłem plecak i rozplątując słuchawki wyszedłem ze
stołówki. Jak zwykle ubrałem moją czarno-białą bejsbolówkę i wziąłem deskorolkę,
a następnie ruszyłem do domu.
C.D.N.
Ciekawie się zapowiada :D Lecę czytać dalej :*
OdpowiedzUsuń