Rano obudziłem się o piątej. Nie wiem jakim cudem, ale jakoś
mi się to udało. Wiedziałem, że nikogo w domu nie będzie, więc nawet nie
poprawiając wyglądu zszedłem na dół. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem różową
kartkę przypiętą do lodówki. Wziąłem ją i przeczytałem:
„Choi..
Wszystkiego
najlepszego z okazji szesnastych urodzin!
Znowu
nie możemy być z Tobą, ale wiec, że pamiętamy o Tobie.
Kupiliśmy
Ci prezent. Jest on w salonie i mam nadzieję, że ci się spodoba...
Do
zobaczenia,
Rodzice.”
Odłożyłem papier na blat i ruszyłem do salonu. To co tam
zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Na kanapie stał... (oczywiście inne tło, itd. – dop.
aut.)
i patrzył na mnie niepewnie.
Podszedłem do niego i usiadłem obok. Szczeniak machając ogonkiem podszedł do
mnie i dziabnął mnie w palec. Zaśmiałem się i wziąłem go na ręce. To była
dziewczynka.
− Ciekawe czy masz już jakieś imię
− mruknąłem do siebie.
Zadzwonił mi telefon, więc z suczką na rękach wziąłem go
do ręki. Sms. Otworzyłem.
− „Mam nadzieję, że
prezent się podoba. To jest labrador. Nie ma imienia.”
Oni mnie śledzą czy jak? Westchnąłem i ruszyłem do
kuchni. Wyjrzałem przez okno i nie mogłem uwierzyć.. Śnieg? O tej porze roku? I
w połowie października? Powaliło ich.
− Chyba wiem jak Cię nazwę. Yuki. (jap. Śnieg) Może być?
Yuki zamerdała ogonkiem i polizała mnie po twarzy.
Uznałem to za „tak”. Postawiłem ją na ziemi i zabrałem się do robienia sobie
herbaty. Otworzyłem pierwszą szafkę i zobaczyłem tam worek z karmą i jakąś
miarkę z przyczepioną kartką.
„Dwie miarki na
jeden posiłek. Trzy razy dziennie.”
Westchnąłem i wziąłem miseczkę, która leżała za karmą.
Nasypałem do niej dwie miarki i dałem szczeniakowi. Ta spojrzała na mnie i
zaczęła obwąchiwać jedzenie. Wróciłem do mojej poprzedniej czynności, czyli do
robienia herbaty.
− Ałć! − syknąłem gdy poczułem, że ta mała ... Yuki mnie
ugryzła. − Co jest? − kucnąłem przed nią. − Pewnie na dwór chcesz, nie?
O siódmej trzydzieści sześć wyszedłem z domu. Oczywiście
Yuki musiałem zostawić, ale mam nadzieję, że nic takiego nie narobi. Na górę
nie wejdzie... Może nic nie pogryzie, a jeśli tak... to trudno. Założyłem
słuchawki i przyśpieszyłem kroku. Znając mnie i tak się pewnie spóźnię, ale co
tam.
Oczywiście miałem racje. Do szkoły wszedłem dwie po
ósmej. Na korytarzach było jeszcze pełno bachorów i nie wiem jakim cudem udało
mi się dojść do klasy. Teraz tylko czekać na przerwę.
− Panie Choi! Nie będzie mi pan spał na lekcji!
Coś ciężkiego, pewnie dziennik, wylądowało na ławce obok
mojej głowy. Podniosłem się spokojnie i spojrzałem na niego mrużąc oczy.
− Nie będę, bo milord mi wyraźnie przeszkodził −
mruknąłem.
− Co się z Tobą ostatnio dzieje?! Do dyrektora! Już!
− Znowu? − jęknąłem.
− Wyjdź!
− Idę, idę − wstałem i biorąc plecak wyszedłem z klasy.
Wsadziłem ręce do kieszeni i ruszyłem do gabinetu
dziadzia. Jak zwykle nie zapukałem tylko wszedłem nie przejmując się nikim ani
niczym.
− Milordzie Zelo.. Dopiero pierwsza lekcja, a ty już
tutaj? Czemuż to?
− Facio z matmy mnie nie lubi i
nie pozwolił mi spać.
− Biedny. Siadaj gdzie zawsze, ale mi nie przeszkadzaj.
Usiadłem w „moim” fotelu i jak zwykle zacząłem wyciągać
moje rzeczy do rysowania.
− Zapomniałbym.. Zelo − spojrzałem na niego. −
wszystkiego najlepszego − uśmiechnął się.
− Och − mruknąłem zaskoczony. − Dziękuję.
− Nie ma za co.
Założyłem słuchawki i oddałem się mojemu ulubionemu
zajęciu (czyt. rysowaniu). Zacząłem rysować Ruki’ ego z japońskiego zespołu the
GazettE, bo akurat leciała ich piosenka, bodajże „Cassis”. Uwielbiałem jego wokal.
Chciałbym taki mieć. Nie jedna osoba zazdrości mu i wyglądu, i talentu.
Nagle poczułem rękę na ramieniu. Wystraszyłem się i
podskoczyłem. W efekcie Ruki miał bardzo fajną kreskę na całej twarzy.
Ściągnąłem słuchawki i spojrzałem na tą osobę.
− Chcesz żebym zawału dostał, Jong?
− Nie przesadzaj, Zelo. Uratowałbym Cię − zaśmiał się. −
Chodź.
Ruszył do drzwi. Z westchnieniem spakowałem swoje rzeczy
i ruszyłem za nim. Przed drzwiami jednak stanąłem i spojrzałem na dyrektora.
− Dziękuję i do zobaczenia, dziadziu − zaśmiałem się i
wyszedłem. − Gdzie idziemy? − mruknąłem.
− Nie chce Ci się tu siedzieć, nie? − odpowiedział równie
cicho.
− Nie.
− To chodź.
− Mhm − założyłem plecak na dwa ramiona i wsadzając ręce
do kieszeni zrównałem swój krok z nim.
Nie wiem gdzie szliśmy, ale skoro wychodzimy z budy to
czemu mam nie iść z nimi? Wyszliśmy do szkoły i skierowaliśmy się w jakimś
kierunku. Nie znałem tego miejsca, ale pewnie on go zna, więc się nie zgubię.
Weszliśmy do jakiegoś domu. Chłopak skierował się na górę, więc poszedłem za
nim.
− Mówiłem, że przyjdzie − powiedział Jong i usiadł koło
Him’ a. − 34,000 KRW (gdzieś koło 150 zł.) poproszę − wyciągnął rękę do Him-Chan’
a.
Him jęknął, ale posłusznie dał mu kasę. Oparłem się o
framugę i spojrzałem po twarzach wszystkich.
− Łap! − Jong rzucił coś do mnie. W ostatniej chwili
złapałem to. − Najlepszego, Zelo.
Podrapałem się w tył głowy.
− Dzięki, mój paziu.
− Siadaj − Bang poklepał miejsce obok siebie. Zdziwiłem
się, ale posłusznie usiadłem obok.
Powoli odpakowałem „prezent” i prawie zakrztusiłem się
własną śliną widząc tytuł książki. Jong zaśmiał się, a ja pokazałem mu język.
Szybko schowałem książkę do plecaka i podrapałem się w tył głowy.
− Powaliło Cię do reszty, Jong − mruknąłem zażenowany.
− Wstydzisz się tego? − objął YooJae i pocałował go w
policzek. Ten zarumienił się i spuścił głowę.
− Nie. Nie wstydzę się tego.
Widziałem, że Bang cały czas patrzy na mnie. Nie wiem
czemu, ale rumieniłem się jak jakaś dziewica. Co prawda chłopak podobał mi się,
ale przecież to nie pierwszy raz. W końcu byłem gejem. HELOŁ! Wyciągnąłem mój ukochany zeszycik i zacząłem
poprawiać mojego Ruki’ ego, którego Jong mi zepsuł.
Jeszcze tylko cienie pod oczami i kolejny rysunek
skończony. Ten zeszyt z rysunkami mam od piątego roku życia. Jest on dość duży
i gruby, ale kocham go. W nim są zawarte moje wszystkie uczucia i myśli, które
przelewam na papier pod postacią rysunków. Widziałem, że wszyscy patrzą na
mnie, ale nie peszyło mnie to. Byłem przyzwyczajony do tego, że jestem tematem
numer jeden w szkole. Zawsze się wyróżniałem i niekiedy (prawie zawsze)
przynosiło mi to kłopoty.
− Co jest? − mruknąłem.
− Nie mówiłeś, że tak ładnie rysujesz − powiedział
HimChan.
− Serio? Jak widać wyleciało mi to z głowy.
Nagle zadzwonił mi telefon. Wyciągnąłem go i spojrzałem
na wyświetlacz. Numer nieznany. Wzruszyłem ramionami i odebrałem.
− Słucham? − mruknąłem.
~ Zelo? − usłyszałem znajomy głos, ale
kompletnie nie miałem pojęcia kto to.
− Taa..
~ Nie pamiętasz
mnie, Zelo?
− Chyba nie...
~ Kolegowaliśmy się
od przedszkola. Później wyjechałem do Japonii, następnie wróciłem, a potem
znowu wyjechałem, ale do Seul’ u. Pamiętasz?
− Eee − coś mi świtało, ale... − Czekaj, czekaj.. Soo? −
zdziwiłem się.
~ Bingo! − zaśmiał się.
− Co Cię do mnie sprowadza po tylu latach, mój zacny
paziu Soo?
~ Pamiętasz tego
czarnowłosego chłopaka z kolczykiem w wardze?
− Sun-Sun’ a? Pamiętam. Coś się stało?
~ Przypomnieli sobie o Tobie − powiedział prosto z mostu.
Otworzyłem szeroko oczy. Znowu? Nie, to niemożliwe..
Cholera! Dzwonisz do mnie po latach i oznajmiasz, że znowu sobie o mnie
przypomnieli?! CHOLERA, NO! Czemu ja?!
~ Zelo? ... Zelo?
Jesteś tam?
− Jestem − wykrztusiłem i spuściłem głowę.
~ Ej, młody..
Spokojnie. Załatwimy Ci ochronę jak wtedy. Będzie dobrze.
− Nic nie będzie dobrze − warknąłem. − Wiesz co to
znaczy, że sobie o mnie przypomnieli?! Znowu nie dadzą mi spokoju dopóki nie
dostaną ... tego. Cholera. Myślałem,
że już o mnie zapomnieli − zagryzłem wargę i westchnąłem. − No cóż.. Trudno się
mówi, nie? Takie życie.
~ Czekaj, czekaj!
Co ty chcesz zrobić?!
− Nic. − mruknąłem.
~ JEŚLI JESZCZE RAZ
SIĘ POTNIESZ TO PRZYSIĘGAM, ŻE NAKOPIĘ CI W TĄ TWOJĄ KOŚCISTĄ DUPĘ! ROZUMIESZ?! − wydarł się, a ja dałbym sobie
rękę uciąć, że reszta to słyszała.
− Nie przesadzaj. Wtedy to było nic.
~ TO BYŁO NIC?!
TRAFIŁEŚ DO SZPITALA, IDIOTO!
− Gdybyście mnie nie uratowali to byłby spokój −
warknąłem. − Nie krzycz na mnie. Wiesz, że tego nie lubię.
~ Wiem − westchnął. − Dobra, mały.. Ja muszę spadać. Jak coś to
dzwoń.
− Jestem od Ciebie większy.
~ Nieprawda. Dobra.
To cześć.
− Mhm. Zadzwoń kiedyś, ale nie za parę lat.
~ Dobra, dobra.
Zadzwonię jak tylko będę coś więcej wiedzieć. Cześć!
Rozłączyłem się i schowałem fona do kieszeni.
− Coś się stało? − spytał Jong.
− Nie, nic − wstałem i podszedłem do okna.
Cholera! Ja śnię, ja śnię, ja śnię... Proszę! Nie chcę
znowu tego przeżywać. Jak zwykle... Gdy wszystko zaczyna się układać to nagle
BACH! I się pieprzy. Westchnąłem i oparłem się czołem o ścianę. Po chwili
poczułem, że ktoś przytula się do moich pleców.
− Czemu jesteś smutny? − to chyba HimChan.
− Wydaje Ci się − mruknąłem.
− To czemu drżysz? − położył mi głowę na ramieniu.
Nawet tego nie zauważyłem.
− Kto dzwonił, że teraz taki jesteś? − wtulił się we mnie
mocniej.
Chyba nikogo tym nie zdziwił, że tak swobodnie się do
mnie przytula. Może to dla nich było normalne? A może to Him lubił się
przytulać.
− Nikt − mruknąłem jeszcze ciszej. − Późno jest. Muszę
iść − oderwałem się od niego i wziąłem mój plecak. Jednak nie mogłem wyjść, bo
Bang złapał mnie za rękę. − Hm? − nawet na niego nie spojrzałem.
− Jeszcze nawet się lekcje nie skończyły − wstał. −
Chodź. Zobaczysz jak funkcjonuje nasz zespół i zastanowisz się czy chcesz
dołączyć. Tym razem nie ma „zmiłuj się”. Idziemy − zarządził.
Tak więc chcąc, nie chcąc (raczej to drugie) musiałem iść
z nimi. Wyszliśmy z budynku. Wzdrygnąłem się, bo było cholernie zimno, a ja
miałem na sobie tylko bejsbolówkę. Taaak. Oto mądry ja! Objąłem ramiona rękami
i starałem się żeby się jakoś ogrzać. Bang spojrzał na mnie, westchnął i objął
mnie ramieniem. Od razu zrobiło mi się gorąco.
− Hę? Co ty odwalasz? − warknąłem.
− Widzę, że Ci zimno.
− Chyba kpisz − chciałem odejść, ale nie pozwolił mi.
− Nie zachowuj się jak rozkapryszona księżniczka. Chcę Ci
pomóc...
− Nie potrzebuje pomocy. Zawsze sobie radziłem sam.
− W takim razie to się zmieni − objął mnie mocniej.
Prychnąłem, ale nic nie powiedziałem. Musiałem przyznać,
że naprawdę było mi ciepło. Zagryzłem wargę i spuściłem głowę. Nie chciałem
żeby ktoś widział, że na moich policzkach pojawiły się rumieńce.
− A tak w ogóle jak się ten wasz zespół nazywa? −
mruknąłem.
− B.A.P.
− Hę?
− Best Absolute Perfect. W skrócie B.A.P.
− Hmm.. Ciekawe.
***
− Dobra. To ty sobie usiądź i oglądaj. A wy się
przebierać! − krzyknął do reszty. − Już!
Przebrali się i zaczęła się „próba”. Wyciągnąłem mój
zeszyt i z tyłu napisałem ich piosenkę. Ale czegoś mi tam brakowało. Z tej ich
piosenki wyszło mi to:
Bang: Wojownik
powrócił
Bang: Uh-huh
Bang: Uh-huh
Daehyun: Oh~No~WoahWoah
Bang: B.A.P
Bang: B.A.P
[...]
Bang: Co z twoim B?
Bang: Co z twoim B?
Na tej ulicy zawalczę o pragnienia.
Co z twoim A?
Punkt wyjścia dla nowej rewolucji.
Zatrzymaj mnie, jeśli jesteś w
stanie.
Co z twoim P?
DNA diabła, jakiś wirus.
Straciliśmy wszystkich naszych
wojowników.
Jeszcze raz, jak się nazywa ta
zabawa?
B.A.P
Wszyscy w górę
YoungJae: Niekończąca się wojna, dla kogo ona jest?
JongUp: Wszyscy za twoimi plecami są tchórzami.
DaeHyun: Czy obłudnikom zostanie przebaczone?
HimChan: Pozbądźcie się tych ciemnych masek.
YoungJae: Niekończąca się wojna, dla kogo ona jest?
JongUp: Wszyscy za twoimi plecami są tchórzami.
DaeHyun: Czy obłudnikom zostanie przebaczone?
HimChan: Pozbądźcie się tych ciemnych masek.
Skorzystaj z tego.
Bang: Wojowniku
DaeHyun: Zatrać się w słońcu.
DaeHyun: Zatrać się w słońcu.
Niech płomień zapłonie w moim sercu.
Bang: Wojowniku
YoungJae: Bądź szybszy od pocisku, który przedziurawi twoje serce.
YoungJae: Bądź szybszy od pocisku, który przedziurawi twoje serce.
DaeHyun: Dusi
cię.
Bang:
Spoczywaj w spokoju.
YoungJae: Czy
będziesz żył zatopiony rozpaczą?
JongUp: Prześladują mnie koszmary, jestem niczym zagubiony kompas.
DaeHyun: Ustami diabła, jesteś w stanie tak łatwo to powiedzieć?
HimChan: Giną jeden za drugim, każdy przestaje oddychać przez te piekielne słowa.
JongUp: Prześladują mnie koszmary, jestem niczym zagubiony kompas.
DaeHyun: Ustami diabła, jesteś w stanie tak łatwo to powiedzieć?
HimChan: Giną jeden za drugim, każdy przestaje oddychać przez te piekielne słowa.
Bang: Wojowniku
DaeHyun: Zatrać
się w słońcu.
Niech płomień zapłonie w moim sercu.
Bang: Wojowniku
YoungJae: Bądź
szybszy od pocisku, który przedziurawi twoje serce
DaeHyun: Dusi cię.
YoungJae: Pod tym gołym niebem nie zaznacz schronienia.
DaeHyun: Nawet jeśli się ukryjesz, będziesz klęczeć przed prawdą.
DaeHyun: Dusi cię.
YoungJae: Pod tym gołym niebem nie zaznacz schronienia.
DaeHyun: Nawet jeśli się ukryjesz, będziesz klęczeć przed prawdą.
Ty, ty, ty, ty, ty [...]
Bang: Wojowniku
DaeHyun: Zatrać się w słońcu.
DaeHyun: Zatrać się w słońcu.
Niech płomień zapłonie w moim sercu.
Bang: Wojowniku
YoungJae: Bądź szybszy od pocisku, który przedziurawi twoje serce.
DaeHyun: Dusi cię.
YoungJae: Bądź szybszy od pocisku, który przedziurawi twoje serce.
DaeHyun: Dusi cię.
(tłumaczenie
piosenki z tekstowo.pl .. oczywiście nie ma tekstu Zelo, bo on na razie z nimi
nie śpiewa. – dop. aut.)
Jednak ciągle miałem wrażenie, że czegoś tu brakuje..
Westchnąłem i wyciągnąłem telefon. Cholera! Trzy nieodebrane połączenia od
trenera i dwa od Soo. Znowu zadzwonił trener. Niepewnie nacisnąłem zieloną
słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha.
~ GDZIE TY JESTEŚ,
CHOI JUN-HONG?! −
wydarł się na mnie.
− Gomen!.. Zasiedziałem się − szybko zacząłem pakować moje
rzeczy.
~ ZA PÓŁ GODZINY
MASZ BYĆ NA HALI!! I NIE INTERESUJE MNIE JAK TO ZROBISZ, JASNE?! ZA TYDZIEŃ
ZAWODY, A TY JAK ZWYKLE SIĘ OPIEPRZARZ!!
Skrzywiłem się i oddaliłem fona od ucha.
− Gomen! Za pół godziny będę!
~ OSTRZEGAM! JEŚLI
SPUŹNISZ SIĘ MINUTĘ TO MASZ GODZINĘ DŁUŻEJ, DWIE MINUTY RÓWNA SIĘ DWIE GODZINY,
I TAK DALEJ!! ROZUMIESZ?!
− Gomen! (przepraszam) − musiałem mówić po japońsku, bo
mój trener nie znał koreańskiego. A z resztą to był japoński klub bokserski i
nie mówiło się tam innymi językami.
~ Czekam − odpowiedział już spokojniej i
rozłączył się.
Zakląłem szpetnie pod nosem i wstałem. Widziałem, że
reszta patrzy na mnie.
− Przepraszam. Muszę już iść.
− Po jakiemu rozmawiałeś? − spytał Jong.
− Po japońsku. Wybaczcie! Porozmawiamy jutro. Muszę lecieć!
− krzyknąłem i wybiegłem z pomieszczenia.
Jakieś dziesięć minut później byłem w domu. Szybko
spakowałem się, wyszedłem z psem i wybiegłem z domu. Autobus miałem za jakieś
dziesięć minut. Wstąpiłem jeszcze do piekarni po dwie drożdżówki i dużą wodę nie
gazowaną. Jedną, z serem, zjadłem w autobusie, a drugą zostawiłem sobie na
później.
Do hali wpadłem równo o siedemnastej.
− Widzę, że dało się przyjść.
Odwróciłem głowę w tamtą stronę i zobaczyłem trenera.
− Ohajo, Kakashi- sensei − skłoniłem głowę.
− Ohajo. Idź się przebierz, rozgrzewkę krótką zrób i na
ring – poinformował.
− Hai − skłoniłem głowę i ruszyłem do szatni...
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz