niedziela, 3 marca 2013

"Kocham Was." Aoi x Uruha x Tsukasa 01

To jest jedno z pierwszych opowiadań yaoi jakie pisałam *śmiech* Nie jest najlepsze, ale podoba mi się.



***




Nie pozostało ze mnie już dużo „człowieka”... Jestem jego wrakiem. Nie jestem już tym samym energicznym Uruhą co kiedyś. Wszystko się zmieniło. Zakochałem się w moim najlepszym przyjacielu.. Zabawne, prawda?
I dzisiaj znowu spóźniłem się na próbę. Do sali wszedłem jakieś piętnaście minut po czasie. Widziałem lidera, który aż kipiał ze złości, Reitę rozmawiającego z Ruki’ m i Aoi’ ego... On jak zwykle stał na balkonie i palił papierosa.
– Możesz mi łaskawie powiedzieć – zaczął Kai. – Dlaczego się spóźniłeś?!
– Nie chciało mi się wstać – mruknąłem zgodnie z prawdą i podszedłem do mojej gitary.
– Hej, wszystko w porządku? – spytał troskliwie przykładając mi rękę do czoła.
– Nie mam gorączki. Tak, wszystko w porządku – gitara była nastrojona więc ruszyłem do kuchni zrobić sobie kawę. Włączyłem czajnik i oparłem się rękami o blat kuchenny. – Ja pierdole – mruknąłem pod nosem i wyciągnąłem kubek z szafki. Nasypałem do niego kawy i czekałem aż woda się zagotuje. Czułem na sobie czyjeś spojrzenie, ale uparcie nie patrzyłem w tamtą stronę. I tak wiedziałem jaki będzie finał tego dnia: pójdę do jakiegoś burdelu i zaspokoję się jakąś tanią dziwką. Zawsze tak było, ale ja już po prostu nie wytrzymywałem psychicznie. To wszystko mnie przytłaczało. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, ale szybko ją wytarłem. Zalałem sobie kawę.
– Hej, Uru. W porządku? – spytał Aoi.
– Tak – odpowiedziałem tylko upijając łyk mego gorzkiego płynu. Skrzywiłem się i po szafkach zacząłem szukać cukru.
– Druga szafka od lewej – usłyszałem.
– Dzięki – mruknąłem i otworzyłem wskazaną szafkę. Wsypałem sobie do kubka chyba z pięć łyżeczek.
– Nie przesadzasz?
– Nie – warknąłem i ruszyłem do mini salonu.
– Za tydzień koncert – zaczął Kai gdy siedzieliśmy już wszyscy na kanapie. Oderwałem się od kubka i spojrzałem na niego. – Więc teraz próby będą codziennie – jęknąłem. – Codziennie Uruha, rozumiesz? – zwrócił się do mnie.
– Nie – mruknąłem. – Chcesz mnie zabić?
– Nie.. A czemu miałbym Cię zabić? I czym? – zdziwił się.
– Tymi próbami – z Aoi’ m. – dodałem w myślach.
– No dobra. To będziemy ćwiczyć utwory z koncertu.
– Jakie? – mruknąłem.
            – A co? Nut nie pamiętasz? – zadrwił Ruki.
– Do połowy piosenek tak – uśmiechnąłem się kpiąco.
– Masz tego nie spierdolić.
– Hmm.. Kusząca propozycja. To jakie to piosenki?
– „Red, Agony, Hyena, Shiver, Taion, Cassis, Tomorrow Never Dies, The Suicide Circus, Filth in the Beauty, Chizuru, The Invisible Wall, Reila, Sugar Pain, Burrial Aplicant, Guren, Crucify Sorrow, Defective Tragedy, Ibitsu, Wakaremichi, Miseinen, My Devil On The Bed i Ruder*” – skończył, ale zaraz zaczął od nowa. – Podczas piosenki Hyena, Uru i Ruki macie fanserwis. Jeszcze ja z Reitą mamy solo. Podczas „Sugar Pain” to wiadomo, że „solówki” ma Aoi, prawda? Piosenki nie muszę być akurat w tej kolejności. Ruki.. możesz je ustawić tak, jak chcesz, bo w końcu ty śpiewasz.
            – Okej – mruknąłem.
            – Pamiętacie nuty do wszystkich? – spytał lider.
            Wszyscy odpowiedzieli, że tak, ale ja milczałem.
            – Uru?
            – Hm? – spojrzałem na niego nieprzytomnie. A tak, tak. Pamiętam.
            – Wszystkie?
            – Tak, tak.
            Na pewno?
            – Kami- sama. Co się mnie czepiasz? – warknąłem. – Pamiętam, jasne?!
            Wstałem i zaniosłem kubek do naszej kuchni. Widziałem na sobie zaniepokojone spojrzenia reszty, ale nie przejmowałem się nimi za bardzo. Umyłem mój kubek i z powrotem wróciłem do reszty.
            – No dobra, to zaczynamy.


***

            Po jakichś czterech godzinach próby w końcu skończyliśmy na co odetchnąłem z ulgą. Usiadłem na kanapie i zamknąłem oczy.
            – No dobra. Dzisiaj było dobrze. Pomimo paru wpadek – wiem, że spojrzał na mnie. – Jutro próba o dziesiątej. Do zobaczenia. Dzisiaj ogarnia Ruki i Reita – powiedział i wyszedł. No tak.. Śpieszył się do Mev’ a.
            Z westchnieniem wstałem z kanapy i wolnym krokiem również wyszedłem. Pod drzwiami PSC przypomniałem sobie, że zapomniałem gitary więc musiałem się wrócić. Wszedłem powoli do studia i usłyszałem:
            – Ale Rei... Ja się boję – to Ruki, ale jego głos był zrozpaczony. Zawsze był taki pewny siebie... coś się musiało stać... coś poważnego.
            Wszedłem trochę głębiej i zobaczyłem maleństwo jak siedzi na blacie w kuchni i obejmuje Reitę, który stoi przed nim. Ten głaskał go po głowie i plecach.
            – Wiem, skarbie. Pomogę Ci.. Będzie dobrze – przytulił go mocniej i pocałował w czoło. – Ufasz mi?
            – Ufam, ufam. Przecież wiesz to. W końcu miłość wiąże się z zaufaniem, prawda?
            – Prawda, skarbie – nagle obrócił głowę i zamarł.
            – Gomen – podrapałem się po głowie uśmiechając się lekko. – Zapomniałem gitary. Zaraz znikam.
            Widziałem przerażone spojrzenie Ruki’ ego więc ruszyłem po moją gitarę. Wychodząc zatrzymał mnie głos Maleństwa:
            – Nie brzydzisz się? Nie uciekasz? – zdziwił się.
            – Nie – odpowiedziałem, szczerze się uśmiechając. Widziałem ich zdziwione spojrzenia. – Od dawna podejrzewałem, że jesteście razem. Nie mam nic przeciwko, naprawdę.
            – Czemu?
            – Bo sam jestem Bi – zaśmiałem się widząc ich miny. – Zamknijcie usta, bo wyglądacie nieinteligentnie.
            – Ale jak to...? Myśleliśmy, że jesteś hetero.
            – Hm... Nie, jestem Bi.
– I co? Chodzisz do burdelu się zaspokajać? – spytał zdziwiony Ruki.
– Tak. Nie każdy ma tak jak wy. Nie każdy ma swoją drugą połówkę... Niektórzy po seks muszę chodzić – westchnąłem. – Tylko tak mogę odreagować różne rzeczy, na przykład śmiertelną chorobę matki, czy to, że zakochałem się w swoim przyjacielu... Jestem żałosny – pokręciłem zrezygnowany głową. – Szczęścia Wam życzę – uśmiechnąłem się jeszcze raz. – Cześć, kochane gołąbeczki – pomachałem im i wyszedłem.
            W domu jak zwykle nie miałem nic do roboty więc znowu wybrałem się do jakiegoś burdelu żeby się po prostu zaspokoić. Po nic więcej. Po seksie jak zwykle wracałem do domu, brałem prysznic, zmywałem makijaż, myłem zęby, jadłem jakąś lekką kolację i szedłem spać.


***

            Rano do PSC o dziwo wszedłem jakieś pięć minut przed czasem. Wsiadłem do winy, nacisnąłem przycisk z nr 3 i winda ruszyła. Wyszedłem i ruszyłem do naszego studia. Po drodze zaczepił mnie menago.
            – Stawcie się z zespołem u mnie, okej? – zaczął.
            – Jasne. Zaraz będziemy.
            – Dzięki, Uru! – krzyknął i odbiegł.
            Znowu ruszyłem do studia, ale przed drzwiami zatrzymałem się słysząc swoje imię.
            – Kou? – to Aoi. – Wczoraj też go widziałem tam. To jakaś męska dziwka, czy jak? – zabolało.. i to cholernie.
            – Nie, Aoi.. To nie tak... – zaczął Ruki.
– To nie ja mam reputację największej kurwy w PS Company – warknął.
Przerwałem im wchodząc do studia ze spuszczoną głową.
            – O mój Boże! Uru! – zaczął panikować Kai.
            – Menago chce nas widzieć – mruknąłem i wyszedłem wycierając łzy, które zebrały mi się w oczach.. Oni nic nie rozumieją. To nie im śmiertelnie choruje matka. To nie oni są zakochani w swoim najlepszym przyjacielu... Nie rozumieją mnie.
            – Uru – zaczął Aoi. – To nie tak...
            – Zamknij się – warknąłem. – Jeśli chcecie coś mówić o mnie to starajcie się to robić gdy jest pewne, że nie przyjdę i nie usłyszę tego. Ach! Zapomniałbym. Dziękuję, że tak uważasz – powiedziałem z sarkazmem. – Idę schodami. Nie chce mi się czekać na windę – chciałem odejść, ale powstrzymała mnie ręka na nadgarstku.
            – Nie o to mi chodziło...
– Nie dotykaj mnie. Chyba nie chcesz mieć nic wspólnego z męską dziwką, nie?  – wyrwałem rękę z jego uścisku i ruszyłem w stronę schodów wycierając łzy.
            – Ty idioto! – usłyszałem Ruki’ ego. – Później o tym porozmawiamy i nawet nie waż się uciekać – później usłyszałem, że biegnie za mną. – Uru! Poczekaj, proszę! – złapał mnie za rękę i obrócił w swoją stronę. Przeraził się moją twarzą, widziałem to w jego oczach. Mały objął mnie w pasie i przytulił, a ja wtuliłem się w niego. Widziałem spojrzenia tamtych. – Spokojnie – pogłaskał mnie po plecach.
            – To boli – szepnąłem dusząc się łzami jednocześnie wtuliłem głowę w jego szyję.
            – Zdaję sobie z tego sprawę, ale Nam nie o to chodziło.
            – Myślcie sobie co chcecie, ale... – nie mogłem skończyć, bo z moich ust wydobył się szloch.
            – Boże, Uru – przytulił mnie bardziej. – My naprawdę nie chcieliśmy. Zabiję gnoja – usłyszałem szept.
            Powoli się uspokajałem i widziałem ich spojrzenia, a szczególnie Aoi’ ego. Pełne bólu i współczucia. Nie lubię takiego wzroku...
            – Dzięki, Ruki – powoli oderwałem się od niego. – To ja idę schodami. Spotkamy się na górze – uśmiechnąłem się blado i wycierając policzki ruszyłem do góry.
            – TY IDIOTO! – usłyszałem krzyk maleństwa. – NAWET JEŚLI TAK MYŚLISZ TO URU... TO JEST NASZ PRZYJACIEL, ROZUMIESZ?! ON NIE MA ŁATWO, WIESZ? ON....
            Ruszyłem szybciej po schodach, bo nie chciałem tego słuchać. Poszedłem jeszcze do łazienki aby sprawdzić jak wyglądam. Zapuchnięte czerwone oczy, makijaż lekko rozmazany. Poprawiłem nieco swój wygląd i wyszedłem. Czekałem na nich ze spuszczoną głową przed drzwiami Menago. Po chwili przyszli patrząc na mnie przepraszająco. Ja nic nie mówiąc wszedłem do gabinetu i usiadłem na krześle lekko się skulając.
            – Uru? Stało się coś? – spytał na co pokręciłem głową.
            – Jestem zmęczony – mruknąłem. Nie kłamałem, na prawdę byłem zmęczony.
            Nawet nie wiem co on mówił.. Nie słuchałem.. Nie mogłem się w ogóle skupić. Myślałem nad tym co powiedział Aoi.
            – Hej, Uru. Słuchasz mnie? – usłyszałem głos menago i spojrzałem na niego pustym wzrokiem.
            – Nie – odpowiedziałem szczerze. – Przepraszam – wstałem. – Jutro na mnie nawrzeszczysz, ok? Dzisiaj nie mam na to siły – spojrzałem smutno na resztę dłużej zatrzymując się na Aoi’ m i Ruki’ m, a następnie skierowałem się do wyjścia. – Do zobaczenia – mruknąłem i wyszedłem.
            Na nic nie miałem ochoty. Pieszo wróciłem do domu cały czas myśląc o Yuu. Jak przyszedłem do domu to od razu położyłem się do łóżka i prawie od razu usnąłem.


***

         Rano wstałem z „lekkim” dołem. Pomalowałem się żeby ukryć ogromne sińce pod oczami, umyłem zęby, zjadłem jakieś śniadanie i ubrałem moje długie dość luźne spodnie, luźną białą koszulkę i nie zapinaną bluzę. Zrezygnowałem z wyzywającego stroju, bo w końcu jakbym był męską dziwką to mógłbym tak chodzić ubrany, nie? Nie za bardzo kontaktowałem więc nawet nie za bardzo wiem czy zamknąłem drzwi.
            Do studia wszedłem jakieś dziesięć minut po czasie, ale Kai nie zdenerwował się tylko uśmiechnął się pocieszająco.
            – Trzymasz się jakoś? – spytał Ruki podając mi kawę. – Pięć łyżeczek.
            – Co? – niepewnie wziąłem napój.
            – Pytałem czy jakoś się trzymasz.
            – Aa.. Jakoś się trzymam – zaśmiałem się cicho. – Dzięki – upiłem łyk. – Nie zatrułeś jej, nie?
            – No coś ty – naburmuszył się. – Nie zrobiłbym Ci tego.
            – Spoko – poczochrałem go po włosach i usiadłem na kanapie koło Aoi’ ego nawet nie mówiąc głupiego „cześć”. Nie miałem teraz na to ochoty. – To co? Gramy? – spytałem niepewnie.
            – Tak – odezwał się Kai. – Chodźmy.
            Próba trwała i trwała... Ja oczywiście myliłem się, ale starałem się skupić tylko i wyłącznie na grze. Po krótkiej przerwie szło mi jak dawniej. Podczas gry nawet uśmiechałem się lekko do siebie. Byłem taki głupi.. Jak mogłem myśleć, że będziemy kiedyś z Aoi’ m razem? Moje durne marzenia, prawda?
Zacząłem się głośno śmiać z mojej głupoty jednocześnie przerywając grę.
            – Co jest? – spytał niepewnie Kai.
            – Jaki ja jestem głupi – nadal się śmiałem. – O ja pierdole – musiałem usiąść, bo rozbolał mnie brzuch. Nagle ktoś do mnie zadzwonił. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i od razu przestałem się uśmiechać. Westchnąłem i niepewnie nacisnąłem zieloną słuchawkę. – Słucham?
            – Uru? – usłyszałem głos mojego brata. – Wybacz.. Wiem, że masz próbę, ale dałbyś radę jutro przyjechać? Matka nie czuje się najlepiej i chciała Cię widzieć – po policzku spłynęła mi łza, ale wytarłem ją szybko.
            – Jasne – powiedziałem, spuszczając głowę. – Zobaczę co da się zrobić, ale nie obiecuję, że przyjadę. Wiesz w poniedziałek wyruszamy na trasę koncertową i mamy próby – mruknąłem.
            – Rozumiem, ale zobaczysz co da się zrobić?
            – Jasne, braciszku. Nie martw się. Zobaczymy.
            – Coś się stało? – jak on mnie dobrze znał.
            – Hmm.... W zasadzie to ... Etto ...  nie? – szepnąłem niepewnie.
            – Wiem, że kłamiesz. Nie okłamuj mnie.
            – Przepraszam. Jeśli dam radę to jutro porozmawiamy, okej? Muszę już kończyć. Pa.
            – Cześć. Kocham Cię, braciszku.
            – Widzę, że stało się coś poważnego... Jutro mi opowiesz. Ja Ciebie też kocham.. Wiem, wiem. Powiedziałem to, zadowolony? – zaśmiałem się cicho.
            – Cześć.
            – Cze – rozłączyłem się i westchnąłem. Położyłem głowę na kolanach. Westchnąłem. – Jutro nie będzie mnie na próbie – oznajmiłem cicho.
            – Dlaczego? – spytał lider.
            – Problemy rodzinne – usłyszałem westchnienie maleństwa.
            – Uru – usłyszałem niepewny głos Aoi’ ego. – Możemy porozmawiać?
            – Taa – powiedziałem obojętnie i wstałem ruszając do kuchni. Oparłem się plecami o szafkę i czekałem na to co ma do powiedzenia jednak nie odzywał się. – Więc? – ponagliłem go.
            – Ja.. Chciałem Cię przeprosić – szepnął.
            – Daruj sobie.
            – Nie! – prawie krzyknął. – Ty nie rozumiesz... Ja tak nie myślę.. Po prostu jak zobaczyłem Cię jak wchodzisz do tego miejsca to... cholera, no! Byłem wściekły, rozumiesz? Nie mogłem pojąć po co tam chodzisz.. Nie myślę, że jesteś męską dziwką, zrozum.. Ja... Jesteś moim najlepszym przyjacielem i ...
            – Rozumiem – przerwałem mu. – Jestem przyjacielem – powiedziałem smutno. – Zrozumiałem – mruknąłem i usiadłem na blacie. – Sam nie wiem co mam o tym myśleć.
            – O czym?
            – O wszystkim – mruknąłem i spojrzałem mu w oczy. – Skoro to powiedziałeś to musiałeś tak pomyśleć... Czemu?
            – Sam nie wiem – odpowiedział spuszczając głowę. – Ja Cię na prawdę przepraszam. Nie chcę stracić przyjaciela.
            Przyjaciela... Jaasne... Tylko zrozum, idioto, że nie jesteś dla mnie przyjacielem!! Jesteś dla mnie kimś więcej, idioto! Dlaczego nie możesz tego zauważyć?! Spuściłem smutny głowę i ruszyłem z powrotem do salonu. Siadłem na kanapie i ukryłem twarz w dłoniach.
            – Uru? – usłyszałem Ruki’ ego, a potem poczułem, że siada koło mnie. – W porządku?
            – Nie. Nic nie jest w porządku, ale to nieważne – wstałem. – Cześć – rzuciłem i ruszyłem do drzwi.
            – Będziesz jutro na próbie? – spytał jeszcze lider, jakby upewniając się.
            – Nie. Będę pojutrze – wyszedłem i ruszyłem schodami na dół. Nie chciało mi się czekać na windę.
            W domu jak zwykle nic mi się nie chciało robić. Spakowałem się i wyszedłem z domu. Nałożyłem na głowę kaptur, schowałem ręce do kieszeni i ruszyłem ulicami Tokio. Od czasu do czasu – albo mi się wydawało, albo to była prawda – widziałem czarną czuprynę podobną do tej Aoi’ ego. Westchnąłem i szedłem dalej.


***

            Następnego dnia pojechałem do matki co jeszcze bardziej mnie zdołowało. Z matką było coraz gorzej, ojciec już prawie nie umiał żyć, a brat pokłócił się ze swoim chłopakiem.
            Późnym wieczorem już byłem w domu i jadłem jakąś lekką kolację, a potem wszystko jak dawniej.
            Rano ubrałem się ciepło i ruszyłem do studia. Oczywiście znowu się spóźniłem.
            – Zawsze już się będziesz spóźniał? – spytał lider.
            – Nie – odpowiedziałem smutno. – Po prostu straciłem poczucie czasu – rozejrzałem się. – Gdzie Aoi?
            – W sklepie. Skończyła się kawa. Zaraz wróci.
            Usiadłem na kanapie i zacząłem dostrajać gitarę. Chyba nieświadomie zacząłem grać początek „Sugar Pain”, to znaczy solówkę Aoi’ a. Akurat wtedy wszedł chłopak, ale nie przejąłem się tym, po prostu grałem dalej.
            – To co? Zaczynamy? – usłyszałem Kai’ a. – A ty bez kawy? – zdziwił się.
            – Nie chce mi się wstawać – uśmiechnąłem się ledwo dostrzegalnie.
            Nagle usłyszałem westchnienie maleństwa.
            – Reita! – krzyknąłem. – Molestuj Ruki’ ego później! Nie psuj mi psychiki!
            – No wiesz ty co?! – usłyszałem maleństwo.
            – Nie mam całego dnia, więc rusz swój szanowny tyłek i chodź tu! – warknąłem.
            – A co? Znowu idziesz tam? – usłyszałem już przy uchu.
            – Nie – odchyliłem głowę patrząc mu w oczy. – Nie mogę. To nie na miejscu.
            – Rozumiem – zaśmiał się i pocałował mnie w policzek. – W końcu to zrozumiałeś! Brawo.
            – Lepiej późno niż wcale, nie? – uśmiechnąłem się do niego niepewnie.
            – Nie martw się.. Aoi kiedyś zauważy – szepnął mi do ucha.
            – Co? – spojrzałem na niego zdziwiony.
            – Wiem, że to on. Resztę możesz okłamywać, ale ja znam Cię najdłużej i wiem kiedy kłamiesz. A z resztą powiedziałeś „w przyjacielu”. Więc chyba wiadome kto to... Hm... A może trzeba mu trochę pomóc?
            – Nawet się nie waż.
            – Oj, daj spokój. Będzie zabawa.
            – Moim kosztem? – warknąłem. – Nie, dzięki. Już wystarczająco mnie obgadaliście – wstałem biorąc gitarę. – To co? Gramy? – mruknąłem.
            Przez całą próbę pomyliłem się tylko raz, ale to nie była moja wina. Na koniec maleństwo chciało zaśpiewać jeszcze raz „Cassis”, więc zaczęliśmy grać. Na mojej solówce dałem z siebie wszystko i chyba właśnie to wyszło mi najlepiej.
            Po skończonej próbie musiałem zrobić sobie kawę, bo usypiałem na stojąco.
            – Hej, Uru! Uru! – ktoś szturchnął mnie w ramię.
            – Hm? – spojrzałem na tego kogoś nieprzytomnie.
            – Woda Ci się gotuje – to chyba Aoi.
            – Co? Ach – chciałem sięgnąć po czajnik, ale ktoś mnie uprzedził. – Co ty...?
            – Jeszcze się poparzysz. Coś ty taki nieprzytomny, hm? – sięgnął do szafki po cukier.
            – Tak wyszło – mruknąłem odwracając od niego wzrok.
            I przez resztę dnia nie docierało do mnie nic. Byłem zbyt przejęty śmiertelną chorobą matki i obecnością Aoia.
– Kou? – ktoś przyłożył mi rękę do czoła. – Człowieku! Ty jesteś gorący.
– Nic mi nie jest – mruknąłem siadając na kanapie koło czarnowłosego. Odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy.
            – Chyba trzeba odwołać koncert – mruknął lider.
            – Nie – zaprzeczyłem. – Jest w porządku. I nie ma żadnego „ale” – powiedziałem wiedząc, że już chce zaprotestować. – Koncert ma być i tyle.
            – No dobra – powiedział nie przekonany. – To co chcecie zagrać?
            – „Reila” – mruknąłem cicho, ale lider chyba to usłyszał.
            – No dobra. Każdy pamięta nuty i tekst? – przy ostatnim wyrazie spojrzał na Ruki’ ego.
            I tak mijały mi dnie za dniem. Rano próba oczywiście z kawą, później krótka przerwa, kawa, znowu próba, następnie wracałem do domu i jak zwykle wypłakiwałem sobie oczy. Rano wstawałem w opłakanym stanie, próbowałem zrobić coś ze swoim wyglądem, jadłem, ubierałem się, zakładałem moją „szczęśliwą” maskę i szedłem na próbę...


***

            I w końcu nadszedł poniedziałek. Dzień wyruszenia w trasę koncertową. Przed PSC byłem już jakieś dziesięć minut przed czasem. Wszedłem do studia i oczywiście musiałem zrobić sobie kawę, bo usnąłbym na stojąco. W ciągu dnia piłem gdzieś koło pięciu, sześciu kaw. Z westchnieniem usiadłem na krześle i podparłem brodę na splecionych palcach.
            – Hej, Uru – poczułem rękę na ramieniu.
            – Hm? – spojrzałem na niego nieprzytomnie.
            – W porządku? – Aoi pogładził mnie po ramieniu.
            – Tak – strąciłem jego rękę.
            Później przyszedł Kai, a na końcu Reita z Ruki’ m.
            Przez resztę czasu nie odzywałem się do nikogo. Kai usiadł na początku autobusu koło kierowcy, Ruki z Reitą gdzieś na środku na jasnej, skórzanej kanapie, a ja na końcu również na kanapie, ale ciemnej. Nie był to zwykły autobus, ale specjalnie wynajęty przez naszego menago na nasze wszystkie koncerty. Można było w nim spać, bo jak się rozłożyło podłogę i z kanap zrobiłoby się łóżka to byłoby całkiem wygodnie, ale nie chcieliśmy ryzykować, więc nocowaliśmy w hotelach. Po chwili przysiadł się do mnie Aoi.
            – W porządku?
            – Tak – mruknąłem i oparłem się plecami o szybę.
            – Nadal jesteś zły? – szepnął.
            – Niee, no co ty – zakpiłem. – Jest po prostu zajebiście. Mój najlepszy przyjaciel uważa mnie za męską dziwkę, a całe PSC ma mnie za kurwę. Po prostu żyć i nie umierać.
            – Ale ja ....
            – Dobra, skończ już – przerwałem mu. – Myśl co chcesz, – szepnąłem z bólem w głosie. – ale mnie w to mieszaj, jasne? Wiesz jak to, kurwa, boli? Hm? Nie wiesz.... Ślepy idiota – mruknąłem pod nosem.
            – Ja przepraszam... Byłem zazdrosny.. To wszystko.. Nigdy bym Cię nie skrzywdził, rozumiesz? – spojrzał mi w oczy. – Nigdy. Za bardzo Cię szanuję i ... Etto... Po prostu nigdy bym Ci czegoś takiego nie zrobił – szepnął i wstał chcąc odejść, ale złapałem go za rękę.
            – „Za bardzo Cię szanuję i...”? – spytałem. – Co chciałeś powiedzieć?
            – Że jesteś moim najlepszym przyjacielem – puściłem jego rękę i znowu oparłem się o szybę. – W porządku?
            – Idź już sobie.
            – Ale...
            – Idź – szepnąłem cicho. – Idź. Zostaw mnie samego.
            – Ale – zaczął znowu.
            – Zostaw mnie, Shiroyama – pierwszy raz zwróciłem się do niego po nazwisku. Zakryłem twarz, bo nie chciałem aby widział moich łez.
            Po chwili poczułem, że ktoś mnie przytula i zapach maleństwa.
            – Uru... Spokojnie – głaskał mnie po plecach. – Hej.. Chyba nie był dobry pomysł z tą trasą koncertową akurat teraz – zwrócił się do Kai’ a.
            – Ja... Przepraszam – szepnąłem. – Zachowuje się jak baba... I jak zwykle to moja wina.. Może lepiej by było gdybym...
            – Nawet nie kończ – przerwał mi. – Bez Ciebie GazettO nie istnieje, więc nawet nie myśl o tym żeby odejść, rozumiesz?
            – Ale ja już nie wytrzymuje... To wszystko mnie przytłacza.
            – Pomogę Ci, tylko nie załamuj się, proszę... Kou- chan – szepnął mi do ucha. – Proszę... Daj sobie pomóc.
            – Ja go kocham, rozumiesz? – zacząłem cicho. – Tak bardzo... Tak cholernie mocno go kocham. Zrobiłbym dla niego wszystko, ale ja jestem dla niego tylko przyjacielem. Wiesz jak bardzo boli nieodwzajemniona miłość? – wtuliłem się w niego bardziej jednocześnie kładąc mu głowę na ramieniu.
            – Wiem, modelko. Przecież my z Reitą jesteśmy dopiero od pół roku, ale ja kocham go od początku.... Wiem jak to boli.., ale w końcu odważyłem się i powiedziałem mu o tym. Okazało się, że on czuje to samo. Musisz mu powiedzieć.
            – Ale ja nie chcę... On mnie nie kocha, rozumiesz? – pociągnąłem nosem.
            – To może go podpytam delikatnie, co?
            – Ale on ma się nie dowiedzieć.
            – Jasne, skarbie – zaśmiał się.
            – Dziękuję. Jesteś cudowny – uśmiechnąłem się i przytuliłem go trochę mocniej. – Idź już do Ue- chan’ a, bo zaraz mnie zabije wzrokiem.
            – To idę do tego zazdrośnika – pocałował mnie w policzek i odszedł.
            Ułożyłem się wygodnie na kanapie, a po chwili odpłynąłem w objęcia Morfeusza.




____________________________
* Takiego koncertu nie było. Wymyśliłam go na potrzeby opowiadania.

C.D.N.

2 komentarze: