To jest jedno z pierwszych opowiadań yaoi jakie pisałam *śmiech* Nie jest najlepsze, ale podoba mi się.
***
Nie pozostało ze mnie już dużo „człowieka”...
Jestem jego wrakiem. Nie jestem już tym samym energicznym Uruhą co kiedyś.
Wszystko się zmieniło. Zakochałem się w moim najlepszym przyjacielu.. Zabawne,
prawda?
I dzisiaj znowu spóźniłem się na próbę. Do
sali wszedłem jakieś piętnaście minut po czasie. Widziałem lidera, który aż
kipiał ze złości, Reitę rozmawiającego z Ruki’ m i Aoi’ ego... On jak zwykle
stał na balkonie i palił papierosa.
– Możesz mi łaskawie powiedzieć – zaczął Kai.
– Dlaczego się spóźniłeś?!
– Nie chciało mi się wstać – mruknąłem
zgodnie z prawdą i podszedłem do mojej gitary.
– Hej, wszystko w porządku? – spytał
troskliwie przykładając mi rękę do czoła.
– Nie mam gorączki. Tak, wszystko w porządku –
gitara była nastrojona więc ruszyłem do kuchni zrobić sobie kawę. Włączyłem
czajnik i oparłem się rękami o blat kuchenny. – Ja pierdole – mruknąłem pod
nosem i wyciągnąłem kubek z szafki. Nasypałem do niego kawy i czekałem aż woda
się zagotuje. Czułem na sobie czyjeś spojrzenie, ale uparcie nie patrzyłem w
tamtą stronę. I tak wiedziałem jaki będzie finał tego dnia: pójdę do jakiegoś
burdelu i zaspokoję się jakąś tanią dziwką. Zawsze tak było, ale ja już po
prostu nie wytrzymywałem psychicznie. To wszystko mnie przytłaczało. Pojedyncza
łza spłynęła po moim policzku, ale szybko ją wytarłem. Zalałem sobie kawę.
– Hej, Uru. W porządku? – spytał Aoi.
– Tak – odpowiedziałem tylko upijając łyk
mego gorzkiego płynu. Skrzywiłem się i po szafkach zacząłem szukać cukru.
– Druga szafka od lewej – usłyszałem.
– Dzięki – mruknąłem i otworzyłem wskazaną
szafkę. Wsypałem sobie do kubka chyba z pięć łyżeczek.
– Nie przesadzasz?
– Nie – warknąłem i ruszyłem do mini salonu.
– Za tydzień koncert – zaczął Kai gdy
siedzieliśmy już wszyscy na kanapie. Oderwałem się od kubka i spojrzałem na
niego. – Więc teraz próby będą codziennie – jęknąłem. – Codziennie Uruha,
rozumiesz? – zwrócił się do mnie.
– Nie – mruknąłem. – Chcesz mnie zabić?
– Nie.. A czemu miałbym Cię zabić? I czym? –
zdziwił się.
– Tymi próbami – z Aoi’ m. – dodałem w myślach.
– No dobra. To będziemy ćwiczyć utwory z
koncertu.
– Jakie? – mruknąłem.
–
A co? Nut nie pamiętasz? – zadrwił Ruki.
– Do połowy piosenek tak – uśmiechnąłem się
kpiąco.
– Masz tego nie spierdolić.
– Hmm.. Kusząca propozycja. To jakie to
piosenki?
– „Red, Agony, Hyena, Shiver, Taion,
Cassis, Tomorrow Never Dies, The Suicide Circus, Filth in the Beauty, Chizuru,
The Invisible Wall, Reila, Sugar Pain, Burrial Aplicant, Guren, Crucify Sorrow,
Defective Tragedy, Ibitsu, Wakaremichi, Miseinen, My Devil On The Bed i Ruder*”
– skończył, ale zaraz zaczął od nowa. – Podczas piosenki Hyena, Uru i Ruki
macie fanserwis. Jeszcze ja z Reitą mamy solo. Podczas „Sugar Pain” to wiadomo,
że „solówki” ma Aoi, prawda? Piosenki nie muszę być akurat w tej kolejności.
Ruki.. możesz je ustawić tak, jak chcesz, bo w końcu ty śpiewasz.
– Okej – mruknąłem.
– Pamiętacie nuty do
wszystkich? – spytał lider.
Wszyscy odpowiedzieli, że tak, ale
ja milczałem.
– Uru?
– Hm? – spojrzałem na niego nieprzytomnie. – A tak, tak. Pamiętam.
– Wszystkie?
– Tak, tak.
– Na pewno?
– Kami- sama. Co się mnie czepiasz? –
warknąłem. – Pamiętam, jasne?!
Wstałem i zaniosłem kubek do naszej
kuchni. Widziałem na sobie zaniepokojone spojrzenia reszty, ale nie
przejmowałem się nimi za bardzo. Umyłem mój kubek i z powrotem wróciłem do
reszty.
– No dobra, to zaczynamy.
***
– No dobra. Dzisiaj było dobrze.
Pomimo paru wpadek – wiem, że spojrzał na mnie. – Jutro próba o dziesiątej. Do
zobaczenia. Dzisiaj ogarnia Ruki i Reita – powiedział i wyszedł. No tak..
Śpieszył się do Mev’ a.
Z westchnieniem wstałem z kanapy i
wolnym krokiem również wyszedłem. Pod drzwiami PSC przypomniałem sobie, że
zapomniałem gitary więc musiałem się wrócić. Wszedłem powoli do studia i
usłyszałem:
– Ale Rei... Ja się boję – to Ruki,
ale jego głos był zrozpaczony. Zawsze był taki pewny siebie... coś się musiało
stać... coś poważnego.
Wszedłem trochę głębiej i zobaczyłem
maleństwo jak siedzi na blacie w kuchni i obejmuje Reitę, który stoi przed nim.
Ten głaskał go po głowie i plecach.
– Wiem, skarbie. Pomogę Ci.. Będzie
dobrze – przytulił go mocniej i pocałował w czoło. – Ufasz mi?
– Ufam, ufam. Przecież wiesz to. W
końcu miłość wiąże się z zaufaniem, prawda?
– Prawda, skarbie – nagle obrócił
głowę i zamarł.
– Gomen – podrapałem się po głowie
uśmiechając się lekko. – Zapomniałem gitary. Zaraz znikam.
Widziałem przerażone spojrzenie
Ruki’ ego więc ruszyłem po moją gitarę. Wychodząc zatrzymał mnie głos
Maleństwa:
– Nie brzydzisz się? Nie uciekasz? –
zdziwił się.
– Nie – odpowiedziałem, szczerze się
uśmiechając. Widziałem ich zdziwione spojrzenia. – Od dawna podejrzewałem, że
jesteście razem. Nie mam nic przeciwko, naprawdę.
– Czemu?
– Bo sam jestem Bi – zaśmiałem się
widząc ich miny. – Zamknijcie usta, bo wyglądacie nieinteligentnie.
– Ale jak to...? Myśleliśmy, że
jesteś hetero.
– Hm... Nie, jestem Bi.
– I co? Chodzisz do burdelu się zaspokajać? –
spytał zdziwiony Ruki.
– Tak. Nie każdy ma tak jak wy. Nie każdy ma
swoją drugą połówkę... Niektórzy po seks muszę chodzić – westchnąłem. – Tylko
tak mogę odreagować różne rzeczy, na przykład śmiertelną chorobę matki, czy to,
że zakochałem się w swoim przyjacielu... Jestem żałosny – pokręciłem
zrezygnowany głową. – Szczęścia Wam życzę – uśmiechnąłem się jeszcze raz. –
Cześć, kochane gołąbeczki – pomachałem im i wyszedłem.
W domu jak zwykle nie miałem nic do
roboty więc znowu wybrałem się do jakiegoś burdelu żeby się po prostu zaspokoić.
Po nic więcej. Po seksie jak zwykle wracałem do domu, brałem prysznic, zmywałem
makijaż, myłem zęby, jadłem jakąś lekką kolację i szedłem spać.
***
Rano do PSC o dziwo wszedłem jakieś
pięć minut przed czasem. Wsiadłem do winy, nacisnąłem przycisk z nr 3 i winda
ruszyła. Wyszedłem i ruszyłem do naszego studia. Po drodze zaczepił mnie
menago.
– Stawcie się z zespołem u mnie,
okej? – zaczął.
– Jasne. Zaraz będziemy.
– Dzięki, Uru! – krzyknął i odbiegł.
Znowu ruszyłem do studia, ale przed
drzwiami zatrzymałem się słysząc swoje imię.
– Kou? – to Aoi. – Wczoraj też go
widziałem tam. To jakaś męska dziwka, czy jak? – zabolało.. i to cholernie.
– Nie, Aoi.. To nie tak... – zaczął
Ruki.
– To nie ja mam reputację największej kurwy w
PS Company – warknął.
Przerwałem im wchodząc do studia ze
spuszczoną głową.
– O mój Boże! Uru! – zaczął
panikować Kai.
– Menago chce nas widzieć –
mruknąłem i wyszedłem wycierając łzy, które zebrały mi się w oczach.. Oni nic
nie rozumieją. To nie im śmiertelnie choruje matka. To nie oni są zakochani w
swoim najlepszym przyjacielu... Nie rozumieją mnie.
– Uru – zaczął Aoi. – To nie tak...
– Zamknij się – warknąłem. – Jeśli
chcecie coś mówić o mnie to starajcie się to robić gdy jest pewne, że nie
przyjdę i nie usłyszę tego. Ach! Zapomniałbym. Dziękuję, że tak uważasz –
powiedziałem z sarkazmem. – Idę schodami. Nie chce mi się czekać na windę –
chciałem odejść, ale powstrzymała mnie ręka na nadgarstku.
– Nie o to mi chodziło...
– Nie dotykaj mnie. Chyba nie chcesz mieć nic
wspólnego z męską dziwką, nie? –
wyrwałem rękę z jego uścisku i ruszyłem w stronę schodów wycierając łzy.
– Ty idioto! – usłyszałem Ruki’ ego.
– Później o tym porozmawiamy i nawet nie waż się uciekać – później usłyszałem,
że biegnie za mną. – Uru! Poczekaj, proszę! – złapał mnie za rękę i obrócił w
swoją stronę. Przeraził się moją twarzą, widziałem to w jego oczach. Mały objął
mnie w pasie i przytulił, a ja wtuliłem się w niego. Widziałem spojrzenia
tamtych. – Spokojnie – pogłaskał mnie po plecach.
– To boli – szepnąłem dusząc się
łzami jednocześnie wtuliłem głowę w jego szyję.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale Nam
nie o to chodziło.
– Myślcie sobie co chcecie, ale... –
nie mogłem skończyć, bo z moich ust wydobył się szloch.
– Boże, Uru – przytulił mnie
bardziej. – My naprawdę nie chcieliśmy. Zabiję gnoja – usłyszałem szept.
Powoli się uspokajałem i widziałem
ich spojrzenia, a szczególnie Aoi’ ego. Pełne bólu i współczucia. Nie lubię
takiego wzroku...
– Dzięki, Ruki – powoli oderwałem
się od niego. – To ja idę schodami. Spotkamy się na górze – uśmiechnąłem się
blado i wycierając policzki ruszyłem do góry.
– TY IDIOTO! – usłyszałem krzyk
maleństwa. – NAWET JEŚLI TAK MYŚLISZ TO URU... TO JEST NASZ PRZYJACIEL, ROZUMIESZ?!
ON NIE MA ŁATWO, WIESZ? ON....
Ruszyłem szybciej po schodach, bo
nie chciałem tego słuchać. Poszedłem jeszcze do łazienki aby sprawdzić jak
wyglądam. Zapuchnięte czerwone oczy, makijaż lekko rozmazany. Poprawiłem nieco
swój wygląd i wyszedłem. Czekałem na nich ze spuszczoną głową przed drzwiami
Menago. Po chwili przyszli patrząc na mnie przepraszająco. Ja nic nie mówiąc
wszedłem do gabinetu i usiadłem na krześle lekko się skulając.
– Uru? Stało się coś? – spytał na co
pokręciłem głową.
– Jestem zmęczony – mruknąłem. Nie
kłamałem, na prawdę byłem zmęczony.
Nawet nie wiem co on mówił.. Nie
słuchałem.. Nie mogłem się w ogóle skupić. Myślałem nad tym co powiedział Aoi.
– Hej, Uru. Słuchasz mnie? –
usłyszałem głos menago i spojrzałem na niego pustym wzrokiem.
– Nie – odpowiedziałem szczerze. –
Przepraszam – wstałem. – Jutro na mnie nawrzeszczysz, ok? Dzisiaj nie mam na to
siły – spojrzałem smutno na resztę dłużej zatrzymując się na Aoi’ m i Ruki’ m,
a następnie skierowałem się do wyjścia. – Do zobaczenia – mruknąłem i
wyszedłem.
Na nic nie miałem ochoty. Pieszo
wróciłem do domu cały czas myśląc o Yuu. Jak przyszedłem do domu to od razu
położyłem się do łóżka i prawie od razu usnąłem.
***
Rano wstałem z „lekkim” dołem. Pomalowałem
się żeby ukryć ogromne sińce pod oczami, umyłem zęby, zjadłem jakieś śniadanie
i ubrałem moje długie dość luźne spodnie, luźną białą koszulkę i nie zapinaną
bluzę. Zrezygnowałem z wyzywającego stroju, bo w końcu jakbym był męską dziwką
to mógłbym tak chodzić ubrany, nie? Nie za bardzo kontaktowałem więc nawet nie za
bardzo wiem czy zamknąłem drzwi.
Do studia wszedłem jakieś dziesięć
minut po czasie, ale Kai nie zdenerwował się tylko uśmiechnął się pocieszająco.
– Trzymasz się jakoś? – spytał Ruki
podając mi kawę. – Pięć łyżeczek.
– Co? – niepewnie wziąłem napój.
– Pytałem czy jakoś się trzymasz.
– Aa.. Jakoś się trzymam – zaśmiałem
się cicho. – Dzięki – upiłem łyk. – Nie zatrułeś jej, nie?
– No coś ty – naburmuszył się. – Nie
zrobiłbym Ci tego.
– Spoko – poczochrałem go po włosach
i usiadłem na kanapie koło Aoi’ ego nawet nie mówiąc głupiego „cześć”. Nie
miałem teraz na to ochoty. – To co? Gramy? – spytałem niepewnie.
– Tak – odezwał się Kai. – Chodźmy.
Próba trwała i trwała... Ja
oczywiście myliłem się, ale starałem się skupić tylko i wyłącznie na grze. Po
krótkiej przerwie szło mi jak dawniej. Podczas gry nawet uśmiechałem się lekko
do siebie. Byłem taki głupi.. Jak mogłem myśleć, że będziemy kiedyś z Aoi’ m
razem? Moje durne marzenia, prawda?
Zacząłem się głośno śmiać z mojej głupoty jednocześnie
przerywając grę.
– Co jest? – spytał niepewnie Kai.
– Jaki ja jestem głupi – nadal się
śmiałem. – O ja pierdole – musiałem usiąść, bo rozbolał mnie brzuch. Nagle ktoś
do mnie zadzwonił. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i od razu przestałem się
uśmiechać. Westchnąłem i niepewnie nacisnąłem zieloną słuchawkę. – Słucham?
– Uru? – usłyszałem głos mojego
brata. – Wybacz.. Wiem, że masz próbę, ale dałbyś radę jutro przyjechać? Matka
nie czuje się najlepiej i chciała Cię widzieć – po policzku spłynęła mi łza,
ale wytarłem ją szybko.
– Jasne – powiedziałem, spuszczając
głowę. – Zobaczę co da się zrobić, ale nie obiecuję, że przyjadę. Wiesz w
poniedziałek wyruszamy na trasę koncertową i mamy próby – mruknąłem.
– Rozumiem, ale zobaczysz co da się
zrobić?
– Jasne, braciszku. Nie martw się.
Zobaczymy.
– Coś się stało? – jak on mnie
dobrze znał.
– Hmm.... W zasadzie to ... Etto ... nie? – szepnąłem niepewnie.
– Wiem, że kłamiesz. Nie okłamuj
mnie.
– Przepraszam. Jeśli dam radę to
jutro porozmawiamy, okej? Muszę już kończyć. Pa.
– Cześć. Kocham Cię, braciszku.
– Widzę, że stało się coś
poważnego... Jutro mi opowiesz. Ja Ciebie też kocham.. Wiem, wiem. Powiedziałem
to, zadowolony? – zaśmiałem się cicho.
– Cześć.
– Cze – rozłączyłem się i
westchnąłem. Położyłem głowę na kolanach. Westchnąłem. – Jutro nie będzie mnie
na próbie – oznajmiłem cicho.
– Dlaczego? – spytał lider.
– Problemy rodzinne – usłyszałem
westchnienie maleństwa.
– Uru – usłyszałem niepewny głos
Aoi’ ego. – Możemy porozmawiać?
– Taa – powiedziałem obojętnie i
wstałem ruszając do kuchni. Oparłem się plecami o szafkę i czekałem na to co ma
do powiedzenia jednak nie odzywał się. – Więc? – ponagliłem go.
– Ja.. Chciałem Cię przeprosić –
szepnął.
– Daruj sobie.
– Nie! – prawie krzyknął. – Ty nie
rozumiesz... Ja tak nie myślę.. Po prostu jak zobaczyłem Cię jak wchodzisz do
tego miejsca to... cholera, no! Byłem wściekły, rozumiesz? Nie mogłem pojąć po
co tam chodzisz.. Nie myślę, że jesteś męską dziwką, zrozum.. Ja... Jesteś moim
najlepszym przyjacielem i ...
– Rozumiem – przerwałem mu. – Jestem
przyjacielem – powiedziałem smutno. – Zrozumiałem – mruknąłem i usiadłem na
blacie. – Sam nie wiem co mam o tym myśleć.
– O czym?
– O wszystkim – mruknąłem i
spojrzałem mu w oczy. – Skoro to powiedziałeś to musiałeś tak pomyśleć...
Czemu?
– Sam nie wiem – odpowiedział
spuszczając głowę. – Ja Cię na prawdę przepraszam. Nie chcę stracić
przyjaciela.
Przyjaciela...
Jaasne... Tylko zrozum, idioto, że nie jesteś dla mnie przyjacielem!! Jesteś
dla mnie kimś więcej, idioto! Dlaczego nie możesz tego zauważyć?! Spuściłem
smutny głowę i ruszyłem z powrotem do salonu. Siadłem na kanapie i ukryłem
twarz w dłoniach.
– Uru? – usłyszałem Ruki’ ego, a
potem poczułem, że siada koło mnie. – W porządku?
– Nie. Nic nie jest w porządku, ale
to nieważne – wstałem. – Cześć – rzuciłem i ruszyłem do drzwi.
– Będziesz jutro na próbie? – spytał
jeszcze lider, jakby upewniając się.
– Nie. Będę pojutrze – wyszedłem i
ruszyłem schodami na dół. Nie chciało mi się czekać na windę.
W domu jak zwykle nic mi się nie
chciało robić. Spakowałem się i wyszedłem z domu. Nałożyłem na głowę kaptur,
schowałem ręce do kieszeni i ruszyłem ulicami Tokio. Od czasu do czasu – albo
mi się wydawało, albo to była prawda – widziałem czarną czuprynę podobną do tej
Aoi’ ego. Westchnąłem i szedłem dalej.
***
Następnego dnia pojechałem do matki
co jeszcze bardziej mnie zdołowało. Z matką było coraz gorzej, ojciec już
prawie nie umiał żyć, a brat pokłócił się ze swoim chłopakiem.
Późnym wieczorem już byłem w domu i
jadłem jakąś lekką kolację, a potem wszystko jak dawniej.
Rano ubrałem się ciepło i ruszyłem
do studia. Oczywiście znowu się spóźniłem.
– Zawsze już się będziesz spóźniał? –
spytał lider.
– Nie – odpowiedziałem smutno. – Po
prostu straciłem poczucie czasu – rozejrzałem się. – Gdzie Aoi?
– W sklepie. Skończyła się kawa.
Zaraz wróci.
Usiadłem na kanapie i zacząłem
dostrajać gitarę. Chyba nieświadomie zacząłem grać początek „Sugar Pain”, to
znaczy solówkę Aoi’ a. Akurat wtedy wszedł chłopak, ale nie przejąłem się tym,
po prostu grałem dalej.
– To co? Zaczynamy? – usłyszałem
Kai’ a. – A ty bez kawy? – zdziwił się.
– Nie chce mi się wstawać –
uśmiechnąłem się ledwo dostrzegalnie.
Nagle usłyszałem westchnienie
maleństwa.
– Reita! – krzyknąłem. – Molestuj Ruki’
ego później! Nie psuj mi psychiki!
– No wiesz ty co?! – usłyszałem
maleństwo.
– Nie mam całego dnia, więc rusz
swój szanowny tyłek i chodź tu! – warknąłem.
– A co? Znowu idziesz tam? –
usłyszałem już przy uchu.
– Nie – odchyliłem głowę patrząc mu
w oczy. – Nie mogę. To nie na miejscu.
– Rozumiem – zaśmiał się i pocałował
mnie w policzek. – W końcu to zrozumiałeś! Brawo.
– Lepiej późno niż wcale, nie? –
uśmiechnąłem się do niego niepewnie.
– Nie martw się.. Aoi kiedyś zauważy
– szepnął mi do ucha.
– Co? – spojrzałem na niego
zdziwiony.
– Wiem, że to on. Resztę możesz
okłamywać, ale ja znam Cię najdłużej i wiem kiedy kłamiesz. A z resztą
powiedziałeś „w przyjacielu”. Więc chyba wiadome kto to... Hm... A może trzeba
mu trochę pomóc?
– Nawet się nie waż.
– Oj, daj spokój. Będzie zabawa.
– Moim kosztem? – warknąłem. – Nie,
dzięki. Już wystarczająco mnie obgadaliście – wstałem biorąc gitarę. – To co?
Gramy? – mruknąłem.
Przez całą próbę pomyliłem się tylko
raz, ale to nie była moja wina. Na koniec maleństwo chciało zaśpiewać jeszcze
raz „Cassis”, więc zaczęliśmy grać. Na mojej solówce dałem z siebie wszystko i
chyba właśnie to wyszło mi najlepiej.
Po skończonej próbie musiałem zrobić
sobie kawę, bo usypiałem na stojąco.
– Hej, Uru! Uru! – ktoś szturchnął
mnie w ramię.
– Hm? – spojrzałem na tego kogoś
nieprzytomnie.
– Woda Ci się gotuje – to chyba Aoi.
– Co? Ach – chciałem sięgnąć po
czajnik, ale ktoś mnie uprzedził. – Co ty...?
– Jeszcze się poparzysz. Coś ty taki
nieprzytomny, hm? – sięgnął do szafki po cukier.
– Tak wyszło – mruknąłem odwracając
od niego wzrok.
I przez resztę dnia nie docierało do
mnie nic. Byłem zbyt przejęty śmiertelną chorobą matki i obecnością Aoia.
– Kou? – ktoś przyłożył mi rękę do czoła. –
Człowieku! Ty jesteś gorący.
– Nic mi nie jest – mruknąłem siadając na
kanapie koło czarnowłosego. Odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy.
– Chyba trzeba odwołać koncert –
mruknął lider.
– Nie – zaprzeczyłem. – Jest w porządku.
I nie ma żadnego „ale” – powiedziałem wiedząc, że już chce zaprotestować. –
Koncert ma być i tyle.
– No dobra – powiedział nie przekonany.
– To co chcecie zagrać?
– „Reila” – mruknąłem cicho, ale
lider chyba to usłyszał.
– No dobra. Każdy pamięta nuty i
tekst? – przy ostatnim wyrazie spojrzał na Ruki’ ego.
I tak mijały mi dnie za dniem. Rano
próba oczywiście z kawą, później krótka przerwa, kawa, znowu próba, następnie
wracałem do domu i jak zwykle wypłakiwałem sobie oczy. Rano wstawałem w
opłakanym stanie, próbowałem zrobić coś ze swoim wyglądem, jadłem, ubierałem
się, zakładałem moją „szczęśliwą” maskę i szedłem na próbę...
***
I w końcu nadszedł poniedziałek.
Dzień wyruszenia w trasę koncertową. Przed PSC byłem już jakieś dziesięć minut
przed czasem. Wszedłem do studia i oczywiście musiałem zrobić sobie kawę, bo
usnąłbym na stojąco. W ciągu dnia piłem gdzieś koło pięciu, sześciu kaw. Z
westchnieniem usiadłem na krześle i podparłem brodę na splecionych palcach.
– Hej, Uru – poczułem rękę na
ramieniu.
– Hm? – spojrzałem na niego
nieprzytomnie.
– W porządku? – Aoi pogładził mnie
po ramieniu.
– Tak – strąciłem jego rękę.
Później przyszedł Kai, a na końcu
Reita z Ruki’ m.
Przez resztę czasu nie odzywałem się
do nikogo. Kai usiadł na początku autobusu koło kierowcy, Ruki z Reitą gdzieś
na środku na jasnej, skórzanej kanapie, a ja na końcu również na kanapie, ale
ciemnej. Nie był to zwykły autobus, ale specjalnie wynajęty przez naszego
menago na nasze wszystkie koncerty. Można było w nim spać, bo jak się rozłożyło
podłogę i z kanap zrobiłoby się łóżka to byłoby całkiem wygodnie, ale nie
chcieliśmy ryzykować, więc nocowaliśmy w hotelach. Po chwili przysiadł się do
mnie Aoi.
– W porządku?
– Tak – mruknąłem i oparłem się
plecami o szybę.
– Nadal jesteś zły? – szepnął.
– Niee, no co ty – zakpiłem. – Jest
po prostu zajebiście. Mój najlepszy przyjaciel uważa mnie za męską dziwkę, a
całe PSC ma mnie za kurwę. Po prostu żyć i nie umierać.
– Ale ja ....
– Dobra, skończ już – przerwałem mu.
– Myśl co chcesz, – szepnąłem z bólem w głosie. – ale mnie w to mieszaj, jasne?
Wiesz jak to, kurwa, boli? Hm? Nie wiesz.... Ślepy idiota – mruknąłem pod
nosem.
– Ja przepraszam... Byłem
zazdrosny.. To wszystko.. Nigdy bym Cię nie skrzywdził, rozumiesz? – spojrzał
mi w oczy. – Nigdy. Za bardzo Cię szanuję i ... Etto... Po prostu nigdy bym Ci
czegoś takiego nie zrobił – szepnął i wstał chcąc odejść, ale złapałem go za
rękę.
– „Za bardzo Cię szanuję i...”? –
spytałem. – Co chciałeś powiedzieć?
– Że jesteś moim najlepszym
przyjacielem – puściłem jego rękę i znowu oparłem się o szybę. – W porządku?
– Idź już sobie.
– Ale...
– Idź – szepnąłem cicho. – Idź.
Zostaw mnie samego.
– Ale – zaczął znowu.
– Zostaw mnie, Shiroyama – pierwszy
raz zwróciłem się do niego po nazwisku. Zakryłem twarz, bo nie chciałem aby widział
moich łez.
Po chwili poczułem, że ktoś mnie
przytula i zapach maleństwa.
– Uru... Spokojnie – głaskał mnie po
plecach. – Hej.. Chyba nie był dobry pomysł z tą trasą koncertową akurat teraz –
zwrócił się do Kai’ a.
– Ja... Przepraszam – szepnąłem. –
Zachowuje się jak baba... I jak zwykle to moja wina.. Może lepiej by było
gdybym...
– Nawet nie kończ – przerwał mi. –
Bez Ciebie GazettO nie istnieje, więc nawet nie myśl o tym żeby odejść,
rozumiesz?
– Ale ja już nie wytrzymuje... To
wszystko mnie przytłacza.
– Pomogę Ci, tylko nie załamuj się,
proszę... Kou- chan – szepnął mi do ucha. – Proszę... Daj sobie pomóc.
– Ja go kocham, rozumiesz? –
zacząłem cicho. – Tak bardzo... Tak cholernie mocno go kocham. Zrobiłbym dla
niego wszystko, ale ja jestem dla niego tylko przyjacielem. Wiesz jak bardzo
boli nieodwzajemniona miłość? – wtuliłem się w niego bardziej jednocześnie
kładąc mu głowę na ramieniu.
– Wiem, modelko. Przecież my z Reitą
jesteśmy dopiero od pół roku, ale ja kocham go od początku.... Wiem jak to
boli.., ale w końcu odważyłem się i powiedziałem mu o tym. Okazało się, że on
czuje to samo. Musisz mu powiedzieć.
– Ale ja nie chcę... On mnie nie
kocha, rozumiesz? – pociągnąłem nosem.
– To może go podpytam delikatnie,
co?
– Ale on ma się nie dowiedzieć.
– Jasne, skarbie – zaśmiał się.
– Dziękuję. Jesteś cudowny –
uśmiechnąłem się i przytuliłem go trochę mocniej. – Idź już do Ue- chan’ a, bo
zaraz mnie zabije wzrokiem.
– To idę do tego zazdrośnika –
pocałował mnie w policzek i odszedł.
Ułożyłem się wygodnie na kanapie, a
po chwili odpłynąłem w objęcia Morfeusza.
____________________________
* Takiego koncertu nie było. Wymyśliłam go na potrzeby opowiadania.
C.D.N.
<3
OdpowiedzUsuńno opowiadania to ty piszesz zajebiste ale to jest strasznie smutne:(
OdpowiedzUsuń