Tak, wiem, że jestem nienormalna, bo zaczynam kolejne opowiadanie, ale to nie moja wina, proszę mnie nie winić. Stwierdziłam, że dodam to, bo nie wiem kiedy napiszę cokolwiek. Niby mam wenę, ale tak bardzo mi się nie chce, że to nie do pomyślenia *śmiech* Wiem, że niektórzy gubią się na tym, bo nie wiedzą co było w poprzednich rozdziałach, bo zaczynam nowe, ale zrozumcie, że moja wena mnie nie słucha. Gdybym mogła to najpierw skończyłabym jedno, a później zaczynała drugie, ale niestety to tak nie działa :(
Nie wiem czy są błędy, bo niczego nie poprawiałam. Nie chce mi się. Jak będę mieć chęci to może się za to zabiorę.
Zapraszam
***
[Chciałabym mieć włosy jak Bou *u*]
Jak zwykle do szkoły wszedłem po dzwonku. Na korytarzach
nikogo już nie było, więc w miarę szybko ruszyłem do klasy biologicznej. Jak
tylko wszedłem do klasy nauczyciel spojrzał na mnie mrużąc oczy.
− Dlaczego się dzisiaj spóźniłeś? − zaczął spokojnie. −
Dzisiaj też napadły Cię wiewiórki?
− Ale to była prawda! − zaprzeczyłem, śmiejąc się.
− Jaasne. Więc? Czemu się dzisiaj spóźniłeś?
Starałem się żeby nikt nie zauważył lekkiego grymasu i
bólu w moich oczach. Dzisiaj minęły dwa lata odkąd zginął mój ojciec, a matka
zachorowała na nerki, a ja nie mogłem się z tym pogodzić.
− Etto − spuściłem głowę i podrapałem się w kark. − Tak
wyszło − mruknąłem.
Nauczyciel chyba domyślając się prawdy powiedział:
− Dzisiaj Ci odpuszczę, ale to jeden jedyny raz,
rozumiemy się?
− Tak − uśmiechnąłem się. − To ja już usiądę.
Ruszyłem do mojej przedostatniej ławki w środkowym
rzędzie. Usiadłem na krześle i powoli zacząłem wyciągać potrzebne rzeczy do
lekcji.
− I jak tam, panie pedałku? − usłyszałem kpiący głos.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem siły teraz się z nim
kłócić.
− Nie ignoruj mnie, dziewczynko − warknął.
− Daj mu spokój − ten, który to powiedział nazywał się
chyba Ahikaru, a ten drugi Masaya.
− Spokój, Miku − warknął w stronę kolegi. − Będę robić co
będę chciał, rozumiesz?
− Nie, nie rozumiem − odpowiedział spokojnie. − Nie
strasz mnie. Wiesz, że się Ciebie nie boję, a ty mi nic nie zrobisz, więc
uspokój się, Kanon. Chłopak nic Ci nie zrobił.
− Zrobił... istnieje.
Zabolało. Zabolało jak cholera. Spuściłem głowę i
zagryzłem wargę. A czego innego mogłem się spodziewać? Dla wszystkich jestem
śmieciem, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Nigdy nikogo nie
obchodziłem, zawsze byłem wyrzutkiem, który niewiadomo po co istnieje. Nie
spodziewałem się niczego innego.
− Może ktoś do odpowiedzi? − odezwał się nagle
nauczyciel. − Numer dwanaście nie ma oceny... Hmm...
Wiedziałem, że numer dwanaście to Kanon. Nie chciałem
żeby dostał kolejną pałę, więc zgłosiłem się.
− Widzę, że pan Kazuhiro jest chętny. Proszę na środek.
Westchnąłem i ze spuszczoną głową wstałem.
− Nie zabij się o sukienkę − zakpił czarnowłosy.
− Nie musisz się martwić. Najwyżej umrę − wzruszyłem
ramionami. − Tak będzie lepiej dla mnie i dla wszystkich − i nie zwracając
uwagi na jego zszokowaną minę ruszyłem na środek.
− Uchroniłeś swojego kolegę przed odpowiedzią... Hmm...
Ciekawe.
− Tak. Bardzo.
− W takim razie powiedz mi ... Co to jest? − wskazał na
jakiś szkielet człowieka.
− Etto... Człowiek?
− Trafne spostrzeżenie − zaśmiał się. − A może coś więcej
o tym człowieku? Może wymienisz mi kości, hm?
− Etto... To, to jest czołowa − odpowiedziałem na wskaźnik
nauczyciela, który wskazywał czaszkę.
− Brawo. A to?
Przekrzywiłem głowę w prawo i podrapałem się po głowie.
− To jest ta... Ja wiem! Etto... Ach, wiem! Szczęka!
− Idealnie! A ta tutaj?
− No... udowa, nie?
− Dobrze. To funkcje szkieletu.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem. Mężczyzna widząc
to zaśmiał się, a ja obraziłem się.
− Chodzi o to żebyś powiedział co umożliwia nam nasz szkielet.
− Aaa... No to ten... Etto... Eee − patrzyłem na niego jak na idiotę.
− Dobra.. Dostaniesz trzy. Może być?
− Wow. Pierwsza dobra ocena z biologii − zdziwiłem się. −
Jakiś cud − mruknąłem i wróciłem na miejsce.
− Dziękuję − odezwał się Ahikaru.
− Hę? Za co? − spojrzałem na niego zdziwiony.
− Za to, że dzięki Tobie Kanon nie dostał kolejnej
jedynki.
− Tsa.. Spoko − uśmiechnąłem się i odwróciłem się.
− Dlaczego?
Gdy usłyszałem to pytanie prawie z krzesła nie spadłem.
Odwróciłem się do niego zszokowany, ale uśmiechnięty zarazem. Westchnąłem i
spojrzałem mu w oczy.
− Tak wyszło − wzruszyłem ramionami.
− Pan Tsukiyama chyba chce do odpowiedzi.
− Nie. To ja go zagadałem − odezwałem się. − Chciałem się
zapytać czy może mi wytłumaczyć zadanie z chemii − odwróciłem się do
nauczyciela i uśmiechnąłem.
− Załatwiajcie te sprawy na przerwie.
− Gomen.
Widziałem ich zdziwione spojrzenia, ale nie przejąłem się
nimi. Otworzyłem zeszyt na ostatniej kartce i zacząłem coś rysować. Tu kreska,
tam kreska... Po paru minutach wyszedł mi idealny Shunsui z Bleach. (podobno
Bou ma wielki talent plastyczny.. może to tylko plotki, ale w końcu w każdej
jest choć ziarno prawdy. – dop. aut.)
− Kółko plastyczne jest na dole − usłyszałem nad głową
głos nauczyciela.
− Wiem. I co w związku z tym? − nawet nie podniosłem
głowy.
− Może powinieneś się tam zapisać, a nie rysować mi tu na
lekcji.
− Ja? Do kółka plastycznego? Nie dzięki wolę gitarę.
− Kółko muzyczne też jest..
− Jakby jeszcze mnie nauczyli czegoś, co nie potrafię.
− Mówisz, że jesteś mistrzem? − podniósł brwi do góry.
− Tego nie powiedziałem. Po prostu tutaj uczą
podstawowych rzeczy, a ja szkołę muzyczną zrobiłem w rok, więc raczej nic się
tutaj już nie nauczę.
− Więc może powinieneś mieć podwójne lekcję w szkole
muzycznej, jeśli do niej chodzisz, bo energię musisz rozładować.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem.
− Nie zagrałem na gitarze od ponad dwóch lat − spakowałem
zeszyty.
− Ale...
− Nie udawaj, że nie wiesz − wstałem. − A „dlaczego”
zapytasz? Domyśl się, Yuki.
− Miałeś mnie tak nie nazywać w szkole − westchnął.
− Ups. Za późno − warknąłem i wyszedłem z klasy, bo
akurat zadzwonił dzwonek.
Wsadziłem do uszu słuchawki i nucąc pod nosem jakąś
piosenkę z X-Japan ruszyłem korytarzem szukając kolejnej klasy. Westchnąłem
zirytowany. Nudziło mnie już to udawanie, że wszystko jest dobrze. Miałem dość
życia i tego świata. Każdy mną gardził. Usiadłem pod klasą od japońskiego.
Podciągnąłem kolana pod klatkę piersiową i położyłem na nich brodę.
− Cześć. Jestem Ahikaru − ten chłopak z poprzedniej
lekcji kucnął przede mną. − Niektórzy mówią mi Miku − wyciągnął do mnie rękę.
− Saitou, ale możesz mi mówić Bou − powiedziałem cicho i
niepewnie uścisnąłem jego dłoń.
− Co tak nieśmiało? − usiadł „po turecku” przede mną.
− Ja tak zawsze − mruknąłem.
− Nie wydawałeś się taki.
Uśmiechnąłem się lekko, ale nic nie powiedziałem. Po
chwili przyszedł ten czarno-włosy i spojrzał na mnie kpiąco. Spuściłem wzrok, a
przy okazji głowę.
− Idź już − mruknąłem do Miku.
− Hm? − spojrzał na mnie pytająco, ale chyba po chwili
zrozumiał. − Kanon uspokój się. Chłopak nic Ci nie zrobił.
− Chłopak? To pedałek.
− Może jestem gejem.. Masz coś do tego? Nie powinno Cię
to obchodzić − spojrzałem mu wyzywająco w oczy.
− Nie, nie. Do gejów nic nie mam... Mam coś do Ciebie.
− Doprawdy? − warknąłem i wstałem. − Więc słucham.
Wyglądał na zdziwionego.
− No dalej. Co masz do mnie, hm? To, że tak się ubieram?
To jak się zachowuję? To, że gram na gitarze? To, że czasami lubię się
pomalować? Że jestem gejem? − wysyczałem. − No dalej. Nie krępuj się. A może
to, że w ogóle żyję, hm? Uwierz mi, nie chcę tego i nigdy nie chciałem, ale
niestety w tej kwestii nie mam nic do gadania – przypomnieli mi się chłopaki i
potrzebująca matka.
Chłopak nie odpowiedział. Prychnąłem.
− Sam nie wiesz, więc jak się zdecydujesz to mi łaskawie
powiedz. Albo nie. Gówno mnie to interesuje... Każdy ma prawo żyć jak chce...
Nie wiem, jak mogłem się tak zachować wobec niego.
Lubiłem go, nawet bardzo, podobał mi się, ale... Nie mogłem znieść tego, jak
mnie traktuje. Gdy w końcu dotarło do mnie co powiedziałem spuściłem głowę.
− Gomen − wyszeptałem i odszedłem.
Do klasy wszedłem parę minut po dzwonku. Nie spojrzałem
na nikogo. Po prostu ruszyłem do mojej ławki. Usiadłem na krześle i skrzywiłem
się.
− Może jakieś „przepraszam za spóźnienie”? − warknął
nauczyciel.
Nie odpowiedziałem. Spuściłem głowę i zagryzłem wargę.
Reszta dnia minęła w zasadzie dość spokojnie. Po lekcjach
odebrałem kurtkę i zarzucając ją na ramiona wyszedłem ze szkoły.
− Bou- chan!
Odwróciłem się w stronę głosu. To Reita, Ruki, Kai, Aoi,
Uruha i Miyavi. Znowu „przyodziałem” swoją beztroską maskę i podszedłem do
nich.
− Co wy tu robicie? − spojrzałem na każdego z kolei.
− Nie cieszysz się? − spytał Uru.
− Cieszę się, tylko mnie zaskoczyliście − uśmiechnąłem się.
− Coś się stało?
− Chyba my powinniśmy o to zapytać − stwierdził Kai. −
Dziwnie się zachowujesz.
− Ja? − podrapałem się w tył głowy. − No co wy? Idziemy?
− Możemy iść.
Widziałem spojrzenia prawie wszystkich osób, które
wychodziły, ale nie przejmowałem się nimi.
− Kto to jest? − spytał Mev wskazując kogoś.
− Hm? Kto? − mruknąłem.
− No oni.
Podniosłem wzrok i napotkałem gniewne spojrzenie Kanon’
a. Spuściłem głowę i wzruszyłem ramionami.
− Nie wiem.
− Ubieraj tą kurtkę. − powiedział nagle Kai.
− Nie.
− Ubieraj!
− Nie.
− Rozchorujesz się, idioto!
− Najwyżej! − uciekłem mu.
Nie miałem humoru na takie rzeczy. Westchnąłem i
wsadziłem ręce do kieszeni. Spuściłem głowę i zwolniłem kroku.
− Bou- chan? Co się stało? − Kai podszedł do mnie i objął
mnie ramieniem.
− Nic − mruknąłem i wtuliłem się w niego.
− Bou- chan − chłopak stanął i przytulił mnie.
Usilnie starałem się aby po moich policzkach nie poleciały
łzy. Nie chciałem im sprawiać problemów. Nie chciałem ich martwić.
− Bou- chan − pogłaskał mnie po plecach i włosach, a nie
pozwalałem na to nikomu; tylko wyjątkowym ludziom. − Powiedz mi, co się stało?
Wzruszyłem lekko ramionami:
− Nic.
− Czy to chodzi o niego? − spytał Aoi.
Spojrzałem na niego. Chłopak patrzył na Kanon’ a i Miku.
− Idę z nimi pogadać − odwrócił się i chciał odejść, ale
złapałem go za nadgarstek.
− Nie − warknąłem. − Nigdzie nie idziesz.
− Ale...
− Powiedziałem coś − wysyczałem. − Nigdzie nie idziesz i
kropka.
− Ktoś skrzywdził mojego Bousia? − krzyknął Ruki. − Niech
no ja go tylko dorwę to mu nogi z dupy powyrywam!
− AOI!! Nie denerwuj mnie idioto! Idziemy! − złapałem go
za rękę i pociągnąłem. − No chodź... Proszę. Nic nie rób − szepnąłem
zrezygnowany.
− Muszę − delikatnie wyciągnął swoją rękę z mojej i
ruszył do nich.
− AOI! Chodź tu! − nie zareagował.
− Pierdol się, Shiroyama! − w końcu zadziałało.
Chłopak stanął zaskoczony, bo nigdy nie mówiłem do niego
po nazwisku, ja w ogóle nie przeklinałem. Odwróciłem się i odszedłem.
Słyszałem, że reszta mnie wołała, ale nie reagowałem na to. Cholera! Teraz
będzie tylko gorzej. Tak bardzo nie chciałem się rzucać w oczy, ale jak widać
nie wychodziło mi to. Uniosłem do góry brwi, czując, że ktoś mnie obejmuje.
Spojrzałem w tamtą stronę. Shima- chan.
– Nie złość się na nas, Bou- chan. My chcemy dobrze.
– A ja nie chcę żebyście cokolwiek im mówili! Teraz
będzie jeszcze gorzej, do cholery!
– Nie będzie gorzej. Zobaczysz – uśmiechnął się lekko.
– Boję się, Shima- chan – szepnąłem cicho. – Nie chcę was
martwić.
– Bou- chan... Martwimy się o Ciebie. Wiemy jak jest i
chcemy Ci pomóc.
– Nie chcę żebyście się martwili – jęknąłem i wtuliłem
się w niego. – Chcę w końcu być samodzielny.. Nie chcę być skazany na czyjąś
łaskę.
– Bou – westchnął. – Zrozum, że Cię kochamy i chcemy dla
Ciebie jak najlepiej.
– Rozumiem, ale nie chcę was martwić. Wiesz.. Ja muszę
już iść – oderwałem się od niego.
– Rozumiem. Do jutra.
– Do jutra – uśmiechnąłem się, a Shima pocałował mnie w
policzek.
Pomachałem reszcie i ruszyłem przed siebie. Wsadziłem
ręce do kieszeni i słuchawki na uszy. Zamknąłem się w swoim świecie, który
niestety został szybko zburzony.
***
Rano nawet nie miałem ochoty żeby cokolwiek robić ze
swoimi włosami czy wyglądem. Po prostu wyprostowałem włosy i związałem je w
kucyk. Oczy podkreśliłem lekko na czarno. Wyglądałem ja diabeł z białymi
włosami. Nic dziwnego. Byłem ubrany cały na czarno, tylko włosy wyróżniały się.
Wszedłem do szkoły po dzwonku i powoli skierowałem się do
klasy. Nauczyciel nawrzeszczał na mnie, ale nie przejąłem się tym. Kanon
patrzył na mnie kpiąco, ale jego również zignorowałem.
– Kazuhiro do odpowiedzi – usłyszałem na lekcji fizyki.
Podszedłem do tablicy ze spuszczoną głową.
– Potrafisz coś na dzisiaj?
– Nie – mruknąłem.
– Twoja matka nie byłaby zadowolona – pokręciła
zrezygnowana głową.
Spuściłem głowę i zagryzłem wargę. Nie chciałem jej
wspominać. Nie teraz. Usilnie starałem się nie rozpłakać. Nie odpowiedziałem.
Po prostu ruszyłem do ławki. Widziałem zdziwione spojrzenie Kanon’ a i
współczujące Miku, ale nie przejąłem się nimi.
Cały dzień nic do mnie nie docierało aż do pewnej
przerwy...
Wpadłem na kogoś. Od razu zacząłem przepraszać i chciałem
odejść, ale ta osoba nie pozwoliła mi. Podniosłem niepewnie wzrok i napotkałem
oczy Kanon’ a.
– Co się dzieje?
– Nic – mruknąłem. – Puść mnie.
– Najpierw mi powiedz co się dzieje.
– Co Cię to interesuje, co? – warknąłem. – Nie chcesz
żebym istniał, więc nie powinno Cię to interesować.
– Ja...
– Nieważne – przerwałem mu. – Puść mnie, proszę –
jęknąłem.
– Nie. Powiedz mi co się dzieje.
– Co Cię to interesuje? – powtórzyłem.
Czarno-włosy milczał przez chwilę, ale w końcu usłyszałem
jego niepewny głos:
– Przepraszam, że się tak zachowywałem. Ja musiałem.
– Puść mnie – upierałem się przy swoim.
– Nie. Powiedz mi.
– Co Ci tak zależy na tym? To chyba mój problem, a nie Twój,
prawda?
– Nie chcę żebyś cierpiał – powiedział jeszcze ciszej.
– Nie wyszło Ci to. Całe dnie mnie gnębiłeś. Wtedy o tym
nie pomyślałeś, nie? – spuściłem głowę. – Moja matka wczoraj ... pogorszyło jej
się i zabrało ją pogotowie – szepnąłem prawie niedosłyszalnie. Czemu ja mu to
mówię? – Od dwóch lat choruje na nerki, a wczoraj ... było jeszcze gorzej. Nie
potrafię już być taki, jak dawniej. Już nawet nie mam siły by żyć, by robić
cokolwiek. Przepraszam. Nie powinienem Ci tego mówić – pociągnąłem nosem.
– Cieszę się, że mi to powiedziałeś.
– Witam, panie pedałku – usłyszałem tak bardzo
znienawidzony głos. – Już wyrywasz następnego? No, no, no.
– Spierdalaj – warknąłem.
– Odzyskałaś już język?
– Spierdalaj, do cholery – syknąłem i spojrzałem na
niego. – Chyba, że chcesz, żeby Twoi koledzy dowiedzieli się jaką masz
tajemnicę.
– Nie zrobisz tego. Boisz się.
– Jesteś pewien? – zakpiłem i spojrzałem mu w oczy.
– Tak.
– Czyli każdy ma się dowiedzieć, że jesteś gejem i
robiłeś loda facetowi z matmy żeby zaliczyć półrocze? – uniosłem brwi do góry,
a Kanon parsknął śmiechem. – I że chciałeś mi się dać przelecieć za milczenie?
– Jeśli ktoś się o tym dowie to jesteś skończony –
podszedł do mnie.
– Nie boję się Ciebie. Zrozum to w końcu. Rób i mów co
chcesz. Nie obchodzi mnie to. Mam w dupie zdanie Twoje i innych, kapujesz?
– Jeszcze zobaczymy. Każdy się dowie, że jesteś pedałem.
– Gejem – odezwał się jakiś głos za mną. – Nie pedałem,
ale gejem. Tak ładniej brzmi.
Odwróciłem się i zobaczyłem szczerzącego się Miku.
– Kumpla trzeba bronić, nie? – zaśmiał się. – Spieprzaj –
zwrócił się do chłopaka.
Tamten posłał nam zabójcze spojrzenie i odszedł. Byłem
ciekawy co Aoi im nagadał, że stawili się za mną. Bolało mnie to, że nie robili
tego z własnej woli, ale dlatego, że Yuu im kazał.
– Dzięki – mruknąłem i skierowałem się do wyjścia. Nie
chciało mi się tu siedzieć, więc nie widziałem sensu żeby być w tej szkole
nawet minutę dłużej.
Irytowało mnie to, że poszli za mną. Skrzywiłem się lekko
i odebrałem kurtkę, a następnie ubrałem ją i wyszedłem na dwór. Przed szkołą
jak zwykle była reszta. Oni mnie śledzą czy jak?
Westchnąłem zirytowany i podszedłem do nich.
– Co wy tu robicie? – warknąłem nie patrząc na nich.
– Stoimy – odpowiedział Kai.
– Idioci – zmrużyłem oczy i wsadziłem ręce do kieszeni.
Następnie nie zważając na nich ruszyłem przed siebie.
Spuściłem głowę i szedłem dalej, nie patrząc na nikogo. Słyszałem ich kroki za
mną. Irytowali mnie.
Nawet nie zauważyłem, że ktoś szedł naprzeciwko. Wpadłem
na tą osobę i od razu zacząłem przepraszać.
– Jak zwykle chodzisz z głową w chmurach, słodziaku –
usłyszałem tak dobrze znany mi głos.
Niepewnie podniosłem głowę i napotkałem czarne oczy.
Mężczyzna, na którego wpadłem miał blond włosy, dość krótkie, wyprostowane i
postawione. Czarny makijaż. Ubrany był w czarne, obcisłe, skórzane rurki z
łańcuchem, czarną luźną bluzkę, skórzaną kurtkę. Na nogach miał glany, a na
rękach pieszczochy.
Niewiele myśląc rzuciłem mu się na szyję. Blondyn objął
mnie w pasie i przytulił do siebie.
– Bo mnie wywrócisz, księżniczko – wyszeptał mi do ucha.
– Wróciliście – uśmiechnąłem się.
– Stęskniliśmy się – usłyszałem drugi głos.
Odwróciłem głowę w tamtą stronę i ujrzałem chłopaka o
dość łagodnych rysach twarzy. Miał czarne, dość długie włosy, a ubrany był cały
na czarno. Kolejny z nich posiadał czarne włosy z przodu, a czerwone z tyłu. On
miał na sobie czarne bojówki, czarną koszulkę i gruby pas z ćwiekami. Na
ramionach oczywiście była zarzucona skórzana kurtka. Następni dwaj trzymali się
za ręce. Byli parą. Jeden miał ciemno-brązowe włosy, czarne oczy, ciemno-szare
spodnie, czarną bluzkę i tego samego kurtkę. Drugi był rudy, o dość
dziewczęcych rysach twarzy. Jego ubiór nie różnił się praktycznie niczym od
reszty; był po prostu bardziej obcisły i wyzywający.
Pewnie każdy kto przechodził obok nich twierdził, że to
jacyś wandale, ale oni byli mili. Bynajmniej dla tego, kogo lubili. Mieli
zespół – „Dir en Grey”. To dzięki nim zacząłem grać na gitarze. Kaoru mnie
uczył.
Oderwałem się od Kyo i spojrzałem mu w oczy. Miał taki
chłodny i arogancki wzrok, który bardzo różnił się od tego sprzed dwóch lat.
Mężczyzna bardzo się zmienił; zmężniał.
– Zmieniłeś się – zmierzyłem go wzrokiem.
– Ty za to wcale. Wciąż słodki.
Zmrużyłem oczy i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.
– Chyba Cię pojebało – parsknąłem śmiechem.
– Wyszczekany...
– Bouś! Mój malusi, Bouś! – krzyknął Kaoru i rzucił mi
się na szyję.
– Ugh! Grubasie! Ciężki jesteś – warknąłem.
Czułem na sobie czujne spojrzenie Die. Nie patrzyłem w
jego oczy, nie mogłem się przemóc. On zawsze potrafił z nich wyczytać wszystko,
dosłownie.
– Schudłeś – stwierdził mierząc mnie wzrokiem. – Ty jesz
coś w ogóle?
Niepewnie podniosłem głowę i spojrzałem w jego oczy.
Chyba zobaczył w nich to, co chciał, bo podszedł do mnie i tak po prostu mnie
przytulił. Nic nie mówił. Stałem tam ze spuszczoną głową, a on po prostu mnie
przytulał do siebie. Nie ruszyłem się z miejsca, nie objąłem go. Po prostu
stałem, jak lalka. Po chwili mężczyzna westchnął i odsunął się ode mnie.
– Nadal się mnie boisz? – wyszeptał. – Przecież wiesz, że
nie chciałem tego...
Wzruszyłem ramionami.
– Spadam. Do zobaczenia – mruknąłem i chciałem odejść,
ale mężczyzna nie pozwolił mi. Złapał mnie za nadgarstek.
– Zaczekaj...
– Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? Mało ci, kurwa?
Naprawdę? Nie rozumiesz co zrobiłeś? Co się stało przez tamto wydarzenie? Nie
rozumiesz? Mam Ci to, kurwa, wyjaśniać? Może mam Ci list napisać drukowanymi
literami?! Zraniłeś mnie, Die. Tobie najbardziej ufałem do cholery, ale –
pokręciłem zrezygnowany głową. – Obiecałeś i złamałeś obietnicę, miałeś zostać,
ale odszedłeś. Nie ufam Ci.
– Przepraszam. Wiesz, że nie chciałem.
– Skąd mam to niby wiedzieć? – spojrzałem mu w oczy. –
Nic nie czuję przez to, rozumiesz? Wszystko co robię jest sztuczne – zaśmiałem
się gorzko. – Nic nie jest jak dawniej.. Nic, rozumiesz?
– Nieprawda.
– Zmieniłem się, Die. Nie jestem taki, jak kiedyś.. Umiem
sobie radzić w życiu, nauczyliście mnie tego. Mam dość pomiatania sobą. Nie
jestem taki słodki i niewinny, za jakiego wszyscy mnie mają – uśmiechnąłem się
kpiąco. – Nawet nie wiem czy moi „przyjaciele” mnie znają..
– Bou...
– Nie przerywaj mi – warknąłem. – Może te dwa lata temu
byłem płaczliwym, nie umiejącym sobie radzić w życiu dzieckiem, ale wiesz...
Wszystko się zmieniło, wszystko. Nie jestem już takim wesołym optymistą jak
kiedyś, nie wierzę w siebie. W zasadzie... To w nic nie wierzę. Wszystko jest
takie... nijakie – wzruszyłem ramionami. – Wszystko jest takie bez sensu –
spojrzałem w niebo.
– Nie mów tak. Wszystko ma jakiś sens.
– Może i ma, ale nie czuję tego. Jestem jak, pierdolona,
lalka. Nie mam uczuć, rozumiesz? Nie znam takich sytuacji, w których bym płakał
czy coś... Nie ma... Tam w środku... Jest pustka.
– Przepraszam.. Naprawdę nie chciałem Cię zranić. Nie
chciałem żeby tak wyszło. Wybacz, mi Bouś. Nie chciałem. Kurwa! Niczego tak
bardzo nie żałuję jak tego, co zrobiłem Tobie... Przepraszam Cię.
Spojrzałem mu w oczy i widziałem w nich najprawdziwszy
żal i smutek. Uśmiechnąłem się lekko i delikatnie wyciągnąłem swoją rękę z
jego, po czym westchnąłem i przytuliłem się do niego.
– To przepraszam
nie ma już znaczenia, bo jestem jaki jestem, ale wybaczam Ci, Die. Nie mam
żalu, ale następnym razem pomyśl co robisz.
– Pewnie to wy jesteście to sławne Diru, hm? – usłyszałem
głos Kai’ a za mną.
Dość niechętnie oderwałem się od mężczyzny i spojrzałem
na nich.
– Jesteśmy sławni? – uśmiechnął się kpiąco Kyo.
– Jak widać – czarno-włosy wywrócił oczami. – Bou –
zwrócił się do mnie. – Słyszałem co zrobiłeś.. Wiedz, że jeszcze raz coś
takiego, to Cię zabiję.
– Nie boję się ciebie, Kai – teraz to ja wywróciłem
oczami.
– Zmieniłeś się po spotkaniu z nimi – stwierdził. – Co
się stało?
– Nie zmieniłem się. To wy w końcu dostrzegliście to,
jaki jestem naprawdę.
– Więc dlaczego nas okłamywałeś?
– Tak jest lepiej.
– Dla kogo?
– Dla was.
– Nie pierdol – wtrącił się Aoi. – Znamy Cię, Bou.
– Gówno prawda – parsknąłem śmiechem. – Znacie takiego
Bou, jakiego chciałem żebyście znali. Nie znacie mnie. Nigdy nie znaliście. Wy
naprawdę myślicie, że jestem zakompleksionym nastolatkiem nie umiejącym sobie
radzić w życiu? Serio myślicie, że nie potrafiłbym sobie poradzić z Kanon’ em?
Naprawdę? – uśmiechnąłem się kpiąco. – Nie jestem taki... Przez te parę lat...
Nie zauważyliście, że mój uśmiech nie jest szczery... Nic nie zrobiliście...
– Nie prawda, Bou!
– Prawda, kurwa!
– Znamy Cię – powiedział pewnie Kai. – Uważasz się za
kogoś, kim nie jesteś, rozumiesz?
Widziałem rozbawione spojrzenia Diru.
– Zapisz mi swój numer – mruknąłem wyciągając telefon z
kieszeni i podając go wokaliście.
– A jak nie to co? – zaśmiał się.
– Hmm.. Pomyślmy – udałem, że się zamyślam. – Nigdy
więcej się nie spotkamy?
Mężczyzna wywrócił oczami, ale posłusznie wziął telefon i
zapisał swój numer. Odebrałem od niego urządzenie i schowałem do kieszeni.
– Spadam. Odezwę się jeszcze.
Pożegnaliśmy się i już miałem odchodzić gdy Kyo złapał
mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę, a następnie brutalnie wpił się w moje
wargi. Taak... On robił tak zawsze. Nie zmienił się.
Widziałem zszokowane spojrzenia Diru i chłopaków, ale nie
przejmowałem się tym.
Uśmiechnąłem się lekko i wplotłem palce w jego włosy, ale
nie pozwoliłem mu na dominacje. Całowaliśmy się chaotycznie, nie zwracaliśmy na
nic uwagi.
W końcu Kyo ugryzł mnie w wargę i odsunęliśmy się od
siebie. Poczułem metaliczny smak krwi w ustach i zmrużyłem oczy.
– Przez Ciebie mam rozwaloną wargę – warknąłem.
– Takie życie – parsknął śmiechem.
Poprawiłem grzywkę na oczach i rzucając mu mordercze
spojrzenie, odszedłem w swoją stronę. Jak zwykle wsadziłem ręce do kieszeni i
patrzyłem każdemu kpiąco i z wyższością w oczy.
Po zaledwie dwóch krokach usłyszałem, że dzwoni mi
telefon. Wyciągnąłem urządzenie z kieszeni i odebrałem.
– Moshi, moshi.
~ Pan Kazuhiro?
– Tak, to ja. Z kim rozmawiam?
~ Jestem lekarzem
pańskiej matki.
– Rozumiem – powiedziałem ostrożnie.
Nie zważając na innych ludzi, stanąłem w miejscu i
zapatrzyłem się na krawężnik. Przeczuwałem, że to coś złego i nie myliłem się.
Z jego następnymi słowami świat mi się zawalił:
~ Bardzo mi
przykro, ale przed chwilą zmarła pańska matka. Reanimacja trwała dziesięć
minut, jednak nie udało mi się. Moje kondolencje.
– Dziękuję za informację – odpowiedziałem chłodno. – Czy
mogę przyjechać i ją zobaczyć?
~ Naturalnie.
– W takim razie zaraz tam będę.
~ Będę oczekiwać.
Rozłączyłem się i nawet nie rozglądając się, przeszedłem
przez ulicę. Oczywiście pasy były parę metrów dalej, ale nie chciało mi się tam
iść. Nie obchodziło mnie również to, że może mnie potrącić samochód. Jedyna
osoba, która mnie rozumiała i szanowała... właśnie odeszła z tego świata. Nie
miałem już po co żyć, nie widziałem w niczym sensu.
Samochody trąbiły, ale nie przyśpieszyłem, nie zwolniłem.
Po prostu przeszedłem przez tą ulicę i ruszyłem dalej. Słyszałem, że chłopaki
wołają mnie, ale ich również zignorowałem. Po chwili poczułem, że ktoś łapie
mnie za ramię i odwraca w swoją stronę.
Widzę że zrobiłaś wielki come back!
OdpowiedzUsuńI wyszło ci to genialnie!
Wspaniała notka i już nie mogę doczekać się kolejnej:* pozdrawiam i weny życzę
Ja się nie będę rozpisywać, bo za każdym razem mówię to samo :D Świetnie jak zawsze xD Dużo weny Kochanie :*
OdpowiedzUsuńBiedny Bou. I ciekawa jestem zachowania Kanona :) super rozdział i czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerzę, że trochę się pogubiłam... Na początku napisałaś, że numer 12 w dzienniku ma Shinya, a potem, że ten numer należy do Kanona? Tak to zrozumiałam, przynajmniej...
OdpowiedzUsuńPoza tym, wiem, że masz teraz dużo problemów. U mnie też nie jest kolorowo. I tak sobie myślę... może napisz coś wesołego. Chodzi mi o to, że praktycznie każdy główny bohater nie chce żyć. Owszem, sama w swoich one-shotach mam dużo samobójstw. Ale może gdybyś napisała tekst, w którym bohater byłby optymistą, poprawiłoby Ci to humor? Inna sprawa, wszyscy chodzą ubrani na czarno. Może trochę kolorów? Nie dołuj się tak, kochana. :3 I jedno pytanie: Bou chodzi do szkoły w sukienkach? A co z mundurkami? T.T
I Bou strasznie spóźnialski jest. A tych słów do Kanona bym się po nim nie spodziewała. Ale dobrze, trzeba umieć walczyć o swoje. Czekam na następne dzieła. <3
uch.. wiem, że tak napisałam, ale nie wiem dlaczego :O może myślałam o kimś innym pisząc to.
Usuńhmm.. chyba właśnie problem polega na tym, że ja nie umiem pisać wesołych postaci. dużo razy próbowałam to i jakoś mi nie wychodzi -,- już nawet przestałam pisać "Szarą Rzeczywistość", bo z wesołego Meev' a robiłam jakiegoś smutnego chłopczyka xd
jak widać w tej szkole nie ma mundurków, trochę odmiany.. ale Bou akurat tutaj nie miał sukienki. Kanon powiedział tak, bo widział parę razy blondyna w spódniczkach, więc to miało być chyba jako-takie dokuczenie mu.
Okej, każdemu się może pomylić. Tylko się zdziwiłam bo tak czytam, czytam, "Shinya", a tu nagle "Kanon". xD
UsuńHm... Rozumiem. Też czasami jest u mnie tak beznadziejnie, że piszę tylko one-shoty ociekające smutkiem. Ale czytałam Twoją poprzednią notkę informacyjną i widzę, że już lepiej. Cieszę się. :3 Nie lubię, kiedy ktoś jest smutny.
Z tymi wiadomościami na gg, to brak mi słów. Komuś się ewidentnie nudzi. =.=
Co do emo, heh, jest to chyba najdelikatniejsza nazwa, którą ktoś mnie określił. Najlepsze, że byłam wtedy ubrana w stylu Decora, no ale, że miałam zakolanówki w paski (a paski przecież noszą emo xP), ktoś mnie z nimi pomylił. Gorzej jest jak idę w Gothic Lolicie, wtedy nazywają mnie suką.
Ale grunt to się nie przejmować i ubierać, tak jak się nam podoba. Chciałabym mieć glany, ale przeraża mnie to rozchodzenie ich. Wiesz, te całe poranione nogi i inne sprawy... Na razie i tak moim priorytetem są lolicie platformy, bo w tym stylu zamierzam głównie chodzić.
Uch, rozpisałam się i to jeszcze nie na temat. Znaczy na temat, ale do poprzedniej notki. Wybacz. ^^"
huh. spoko, spoko.
Usuńno cóż.. ja mam glany z boots' a i wcale mnie nie obcierały :O nie wiem dlaczego inni tak narzekają. glany HD też mnie nie obcierały. hmm..
Czekam na kolejną część :D
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy wiesz, czy czytałaś Pottera całą serię, ale ten cytat o panu śmierci jest właśnie z Insygniów Śmierci. Dokładniej było tak: "Tak, Harry, jesteś prawdziwym panem śmierci, ponieważ prawdziwy jej pan nigdy przed nią nie ucieka. Godzi się z tym, że musi umrzeć i wie, że w życiu są o wiele gorsze rzeczy od umierania." Dokładnie są to słowa Dumbledore'a po "śmierci" Harry'ego. Więc tak jakby, masz prawo posłużyć się prawem cytatu, jak zrobiłam to ja ^^
OdpowiedzUsuńRównież mi się podoba cytat o uśmiechu. ^^ Wygrzebię notes i zapisuję ^^ Dzięki. ^^