Tak, zaczynam nowe opowiadanie. Jest już skończone... Mam 6 dni do szpitala i codziennie będę dodawać jeden rozdział tego opowiadania. Dodałabym Eunhae is real, ale nie chce mi się poprawiać tego wszystkiego... W szpitalu będę mieć czas, więc może wtedy poprawię to albo po prostu poczytam książkę, albo przetłumaczę wydrukowane teksty.. Nie wiem... Nie będę się nudzić.
Przepraszam za wszystkie błędy. Oczywiście, że nie wszystko jestem w stanie poprawić.
Mam nadzieję, że Wam się to spodoba.
Biały – Kazuki (ToshiDiru)
Niebieski – Uruha (Diru)
– Synku, proszę Cię.. Zachowuj się dzisiaj, co?
– Będę sobą – mruknąłem obojętnie, odpisując Byou na sms’ a.
– Weź te nogi ze stołu! – krzyknął, denerwując się. –
Dzisiaj jest bardzo ważny dzień! Mam poważne spotkanie i nie życzę sobie
takiego zachowania! Z moją klientką przyjedzie jej syn, masz się tak nie
zachowywać!
– Daj na luz – mruknąłem i spojrzałem na niego. – Mogę wyjść
jeśli chcesz – uśmiechnąłem się kpiąco.
– Boże dodaj mi sił... Jakim ty dzieckiem jesteś, co?!
– Jakiego mnie wychowałeś, takiego mnie masz – wzruszyłem
ramionami. Wstałem od stołu i poszedłem do swojego pokoju.
- Kouyou, pospiesz się! Za pięć minut wychodzimy! -
krzyknęła moja mama, strojąc się przed lustrem. Nie wiem, po co ona się tak
pindrzy. To tylko jakieś głupie spotkanie.
- Dobrze, już idę - mruknąłem, schodząc po schodach. Minąłem łazienkę, którą zajmowała moja rodzicielka.
- Zawsze musisz się tak guzdrać? - spytała, patrząc na mnie kątem oka.
- To ty siedzisz w łazience, a nie ja - powiedziałem, idąc do salonu. Byłem gotowy do wyjścia.
- Dobrze, już idę - mruknąłem, schodząc po schodach. Minąłem łazienkę, którą zajmowała moja rodzicielka.
- Zawsze musisz się tak guzdrać? - spytała, patrząc na mnie kątem oka.
- To ty siedzisz w łazience, a nie ja - powiedziałem, idąc do salonu. Byłem gotowy do wyjścia.
Wszedłem do pokoju i położyłem się do łóżka. Rzuciłem
telefon gdzieś na bok i poszedłem do łazienki. Włożyłem kolczyki do wargi oraz
brwi, po czym przebrałem się z rozciągniętych dresów na czarne rurki i ciemną
koszulkę. Wyszedłem z łazienki i wziąłem gitarę do ręki, siadając na łóżku.
- Idziesz, mamo? To przez Ciebie się spóźnimy - mruknąłem. W
ogóle nie chciało mi się tam jechać. Nie wiem, po co ona mnie tam ciągnie. Nie
jestem jej do niczego potrzebny. Może chce pokazać, że jest taką dobrą i
kochaną mamusią? Taa, jasne. Nigdy nie była. Nigdy nie miała dla mnie czasu.
Do mojego pokoju wparował ‘ojciec’. Parsknąłem śmiechem na
jego widok.
- Na chuja Ci garnitur? – wciąż się śmiałem. Nie widziałem
go w garniturze od pogrzebu matki, co było z dziesięć lat temu.
- Jak ty się odzywasz?!
W końcu po żmudnych przygotowaniach, wyszła z łazienki.
- No nie mów, że masz zamiar tak iść?! Byś się ubrał normalnie!
- T-shirt i rurki nazywasz nienormalnym strojem? - spytałem kpiąco. - To Ty się ubrałaś, jakbyś szła nie wiadomo gdzie - mruknąłem, wstając z kanapy. Poszedłem do przedpokoju i zacząłem ubierać swoje czarne glany.
- O nie! W tych buciorach nie pójdziesz! - krzyknęła.
- Pójdę. Moja sprawa, jak wyglądam.
- No nie mów, że masz zamiar tak iść?! Byś się ubrał normalnie!
- T-shirt i rurki nazywasz nienormalnym strojem? - spytałem kpiąco. - To Ty się ubrałaś, jakbyś szła nie wiadomo gdzie - mruknąłem, wstając z kanapy. Poszedłem do przedpokoju i zacząłem ubierać swoje czarne glany.
- O nie! W tych buciorach nie pójdziesz! - krzyknęła.
- Pójdę. Moja sprawa, jak wyglądam.
- Ubierz to – powiedział, biorąc głęboki wdech i rzucając mi
na łóżko wieszak z garniturem. Zacząłem śmiać się jeszcze bardziej.
- Nie. Jestem ubrany, a zresztą nie będziesz mi rozkazywać –
warknąłem.
- Będę! Jestem Twoim ojcem.
- Nie jesteś nim – wysyczałem. – Wyjdź z mojego pokoju.
Ubrałem buty i zgarnąłem kluczyki od auta z wieszaczka.
Otworzyłem drzwi, wychodząc z domu.
- Czekam w samochodzie - wymamrotałem i poszedłem do garażu. Po drodze otworzyłem bramę, po czym otworzyłem drzwi od garażu. Wsiadłem do auta i włożyłem kluczyk do stacyjki. Po chwili wyjechałem z podwórka, stając przed ogrodzeniem. Nie chciało mi się tam jechać.
- Czekam w samochodzie - wymamrotałem i poszedłem do garażu. Po drodze otworzyłem bramę, po czym otworzyłem drzwi od garażu. Wsiadłem do auta i włożyłem kluczyk do stacyjki. Po chwili wyjechałem z podwórka, stając przed ogrodzeniem. Nie chciało mi się tam jechać.
- Nie jesteś dorosły! Dopóki mieszkasz pod moim dachem to JA
będę decydował co robić.
- Taaaaak. Nie jesteś moim ojcem, nigdy nim nie byłeś –
warknąłem. – A tego gówna nie ubiorę – wskazałem na fioletowy garnitur w paski
– A teraz wyjdź z mojego pokoju.
Obrócił się i wyszedł, biorąc garnitur. Oczywiście trzasnął
drzwiami. No a jak inaczej? Westchnąłem cicho, zaczynając grać na gitarze.
Nadusiłem na klakson.
- Idziesz, czy nie?! - warknąłem. Miałem dość tego czekania. Wkurzało mnie to, że to ona się guzdra, a to MNIE wyzywa. Co za kobieta! W końcu kobieta wsiadła do auta ze skrzywioną miną. Nigdy nie lubiła mojego auta. Twierdziła, że jest zbyt szybkie i w ogóle.
- Idziesz, czy nie?! - warknąłem. Miałem dość tego czekania. Wkurzało mnie to, że to ona się guzdra, a to MNIE wyzywa. Co za kobieta! W końcu kobieta wsiadła do auta ze skrzywioną miną. Nigdy nie lubiła mojego auta. Twierdziła, że jest zbyt szybkie i w ogóle.
Po jakiejś godzinie usłyszałem dzwonek do drzwi oraz szybkie
kroki mojego ojca. Jednak jakoś nie bardzo mnie to obchodziło, grałem dalej. Bo
po co niby miałem tam iść?
- Kazuhiro! Zejdź na dół! – usłyszałem krzyk mojego ‘ojca’.
Byliśmy już pod domem tego faceta, z którym mama miała się
spotkać.
- Po co mnie tu zaciągnęłaś? - spytałem zirytowany.
- Po to, żebyś mi towarzyszył - powiedziała. Usłyszałem kroki. Po chwili drzwi się otworzyły, a w progu stanął mężczyzna w średnim wieku.
- Po co mnie tu zaciągnęłaś? - spytałem zirytowany.
- Po to, żebyś mi towarzyszył - powiedziała. Usłyszałem kroki. Po chwili drzwi się otworzyły, a w progu stanął mężczyzna w średnim wieku.
- Ani mi się śni – mruknąłem pod nosem. Odłożyłem gitarę i
położyłem się na łóżku. Miałem ochotę wyjść gdzieś z kumplami, a nie siedzieć
tam na dole i słuchać nie wiadomo czego.
- Dzień dobry, pani Takashima! - powiedział wesoło ten
facet.
- Witaj - odpowiedziała i przywitała się z mężczyzną. - Poznaj, to mój syn, Kouyou.
- Uruha - powiedziałem. Nie lubiłem, gdy ktoś mówił do mnie po imieniu.
- Witaj - odpowiedziała i przywitała się z mężczyzną. - Poznaj, to mój syn, Kouyou.
- Uruha - powiedziałem. Nie lubiłem, gdy ktoś mówił do mnie po imieniu.
- Kazuhiro, na dół! Ale już! – usłyszałem.
Westchnąłem cierpiętniczo, ale posłusznie wstałem z łóżka.
Wyszedłem z pokoju i zamknąłem drzwi, po czym ruszyłem schodami w dół.
- Czego? – warknąłem, patrząc na niego znudzony. Nawet nie
spojrzałem na jego gości. Bo po co?
Do salonu zszedł szczupły szatyn. Od razu przykuł mój wzrok.
,,Ładny'' - pomyślałem, opierając się o oparcie kanapy. Chłopak miał roztargane
włosy i mnóstwo kolczyków. Wyglądał ciekawie.
- Zachowuj się! – syknął. – To mój syn Kazuhiro.
Na kanapie koło ojca siedziała kobieta ubrana bardzo
elegancko. Powstrzymałem się żeby nie parsknąć śmiechem. Obok stał wysoki
chłopak, jednak niższy ode mnie. Miał jasno-brązowe włosy. Był ubrany w ciemne
rurki, które podkreślały jego chude uda oraz ciemną koszulkę. Był słodki.
Czułem na sobie wzrok tego chłopaka. Ponownie na niego
spojrzałem, uśmiechając się do niego. Wygląda na młodszego ode mnie.
- Napijecie się czegoś? - spytał mężczyzna.
- Wody poproszę - powiedziała moja mama. Ja nie odezwałem się. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać.
- Napijecie się czegoś? - spytał mężczyzna.
- Wody poproszę - powiedziała moja mama. Ja nie odezwałem się. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać.
- Mogę iść? – mruknąłem, znudzonym tonem. Miałem ciekawsze
rzeczy do roboty niż siedzenie tutaj i słuchanie ich rozmowy.
- Nie, nie możesz – warknął mi ‘ojciec’ do ucha i poszedł do
kuchni. Wywróciłem oczami, opierając się o szafkę.
- Idę zapalić - oznajmiłem matce, po czym skierowałem się w
kierunku wyjścia.
- Wracaj tu. Mówiłam Ci, że masz rzucić to świństwo!
- Tak, tak - powiedziałem i wyszedłem z salonu, tupiąc glanami. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na podwórko, siadając na schodach. Wyjąłem paczkę papierosów, wyciągając jednego. Wyszukałem w kieszeni zapalniczkę i wyjmując ją, odpaliłem papierosa. Wziąłem go do ust, zaciągając się.
- Wracaj tu. Mówiłam Ci, że masz rzucić to świństwo!
- Tak, tak - powiedziałem i wyszedłem z salonu, tupiąc glanami. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na podwórko, siadając na schodach. Wyjąłem paczkę papierosów, wyciągając jednego. Wyszukałem w kieszeni zapalniczkę i wyjmując ją, odpaliłem papierosa. Wziąłem go do ust, zaciągając się.
Wymknąłem się do mojego pokoju. Miałem gdzieś to, co on
mówi. Nie był moim ojcem. Na dodatek bolała mnie głowa, bo wczoraj chyba
troszkę za dużo wypiłem z kumplami.
Nie miałem ochoty siedzieć tam i słuchać ich ględzenia.
Wstałem i poszedłem do samochodu. Otworzyłem drzwi i wsiadłem do środka,
zostawiając je otwarte. Włączyłem radio. Włożyłem do środka płytę mojego
zespołu. W prawdzie nagraną amatorsko w mini studiu Kai' a, ale zawsze coś.
Podkręciłem głośniej, rozkoszując się dźwiękiem gitar, basu, perkusji i
głębokiego wokalu Ruksa.
Poszedłem do łazienki i zrobiłem makijaż. Za chwilę miałem
próbę, więc musiałem jakoś wyglądać. Wziąłem portfel oraz telefon, po czym
wyszedłem z pokoju. Zamknąłem moje drzwi na klucz i zbiegłem po schodach.
Założyłem glany.
- Wychodzę – powiedziałem dość głośno i wyszedłem na
zewnątrz. To teraz tylko czekać na Byou.
Kątem oka spojrzałem na chłopaka, stojącego pod domem. W
makijażu wyglądał jeszcze ciekawiej. Jednak nie chciałem do niego zagadywać.
Jeszcze by się na mnie wydarł, w dodatku miałem wrażenie, że o czymś
zapomniałem. A no tak... Miałem odebrać gitarę z przeglądu. Ehh...
Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Byou. Odebrał dopiero
za drugim razem.
- Gdzie jesteś, blondyneczko?
~ Nie przyjadę, Kazu. Wybacz.
- To niby jak mam dojechać na drugi koniec miasta, co? –
warknąłem, zamykając oczy. Irytował mnie.
Słyszałem jego rozmowę. Może by tak... Wysiadłem z auta i
oparłem się rękoma o dach samochodu.
- Ej! Podwieźć Cię? - spytałem. Naszła mnie ochota, by go lepiej poznać.
- Ej! Podwieźć Cię? - spytałem. Naszła mnie ochota, by go lepiej poznać.
~ Kazu, przepraszam. Może Rui po Ciebie przyjedzie?
- Poradzę sobie – wysyczałem do telefonu. – Ave –
rozłączyłem się i westchnąłem. Usłyszałem jego pytanie. Obróciłem lekko głowę,
patrząc mu w oczy. Schowałem telefon do kieszeni. – Ta, jak Ci się chce –
mruknąłem.
- To wsiadaj - powiedziałem i wsiadłem do środka, odpalając
silnik. Zamknąłem drzwi, ściszając trochę muzykę. Zanim chłopak się ruszył,
minęło dobre kilka minut. Westchnąłem cierpiętniczo.
Jakoś nie bardzo mi się śpieszyło. Powoli podszedłem do samochodu
i wsiadłem do środka, a gitarę schowałem z tyłu. Pasów nie zapiąłem, nigdy nie
zapinałem.
Nadusiłem pedał i ruszyłem z podjazdu.
- To gdzie Cię zawieźć? - spytałem, patrząc na drogę. Jedną rękę trzymałem na kierownicy, a drugą zmieniłem piosenkę. Derangement. Lubiłem ten utwór.
- To gdzie Cię zawieźć? - spytałem, patrząc na drogę. Jedną rękę trzymałem na kierownicy, a drugą zmieniłem piosenkę. Derangement. Lubiłem ten utwór.
- Wysadź mnie koło tego najnowszego klubu, po drugiej
stronie miasta, który otworzyli parę dni temu – mruknąłem, patrząc za szybę. – Pewnie
Twój zespół, prawda?
- Owszem - powiedziałem. Ciekawiło mnie, skąd wiedział.
Zatrzymałem samochód na światłach. - Z tego co zdążyłem zauważyć, grasz na
gitarze, prawda? - spytałem, pukając palcami o kierownicę.
- Ta – mruknąłem. Słyszałem, że dzwoni mi telefon.
Wyciągnąłem go z kieszeni i widząc „Byou”, odrzuciłem rozmowę.
- Oho, widzę, że humorek nie dopisuje - powiedziałem,
uśmiechając się pod nosem. Chłopak miał naburmuszony wyraz twarzy. Ładnie mu
było, gdy się złościł.
Skrzywiłem się, ale nie odpowiedziałem na zaczepkę. Zbliżała
się jedenasta rocznica śmierci mojej matki. Nie widziałem powodu żeby się
cieszyć. To była jedyna osoba, która mnie rozumiała.
- Dobra, dobra. Już się nie odzywam - odpowiedziałem i
umilkłem. Skoro nie chciał rozmawiać, to co będę się odzywał. Skupiłem się na
drodze. Akurat pech chciał, że trafiliśmy na korek.
Ona zmarła akurat w moje urodziny. Każdy kazał mi się
cieszyć w ten dzień, ale ja nie mogłem zapomnieć. Oparłem brodę na ręce, którą
trzymałem na drzwiach od samochodu i znudzony obserwowałem ludzi.
Staliśmy w tym korku. Znudzony podkręciłem muzykę i zacząłem
nucić sobie pod nosem. Myślałem, że ten dzień nie mógłby być jeszcze gorszy. A
jednak. Nie dość, że bolała go głowa, to jeszcze będzie musiał wrócić po matkę
i słuchać jej pretensji.
Skrzywiłem się. Kac ponownie się odezwał. Mogłem wczoraj
tyle nie pić. Ściszyłem trochę muzykę.
- Głowa mnie boli – mruknąłem na jego pytające spojrzenie.
- A co ja Ci na to poradzę? - spytałem obojętnie. - W
schowku mam tabletki, jakbyś chciał - powiedziałem i ponownie zacząłem pukać
palcami o kierownicę. Chciałem być już w domu, zamknąć się w pokoju z gitarą w
ręku i mieć wszystko gdzieś.
Znowu się nie odezwałem. Tabletek również nie wziąłem.
Obróciłem głowę w drugą stronę, znowu zaczynając obserwować innych ludzi.
Zirytowany odebrałem telefon od Byou.
- Czego, kurwa? – warknąłem.
W końcu korek ruszył do przodu. Nacisnąłem pedał gazu i
pojechałem dalej. Co chwilę jednak zatrzymywały mnie światła. Wkurzało mnie już
to. Czułem się coraz gorzej. Przeklęte przeziębienie.
- Ta, będę. Nie wiem za ile – mruknąłem i rozłączyłem się.
Spojrzałem na chłopaka. Miał czerwone policzki i oczy błyszczały mu niezdrowo.
– Jesteś chory, prawda?
- Przeziębiony - powiedziałem, pociągając nosem. Powinienem
teraz leżeć w łóżku, ale nie! Matka nie chciała słuchać tego, że jestem chory.
Zakaszlałem. Gardło strasznie bolało.
- Co za matka ciągnie dziecko nie wiadomo gdzie gdy ten jest
chory? – mruknąłem, wciąż patrząc na jego twarz. Był śliczny. Miałem ochotę
zasmakować tych pełnych ust.
- Moja matka zawsze miała mnie
gdzieś. Dla niej liczy się tylko praca. Kazała mi ze sobą jechać, by pokazać,
jaką to ona jest wspaniałą matką - mruknąłem. - Gdybym teraz nie studiował, już
dawno bym się od niej wyprowadził.
- Daleko stąd mieszkasz? – spytałem i uśmiechnąłem się
lekko. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu.
- Na obrzeżach Tokio - powiedziałem, po czym kichnąłem.
Czułem, że jest mi zimno. Akurat stanęliśmy na światłach. Sięgnąłem do tyłu,
biorąc bluzę i zakładając ją na siebie.
Westchnąłem cicho.
- To jedziemy do Ciebie. Musisz się położyć, bo rozchorujesz
się bardziej – mruknąłem, bawiąc się bransoletką. – Ojciec ma samochód,
odwiezie Twoją matkę – wzruszyłem ramionami.
- A kto zawiezie Ciebie? Nie przesadzaj, dam radę -
powiedziałem, po czym pojechałem dalej. - Jesteśmy prawie na miejscu, więc nie
ma sensu się wracać. A poza tym muszę odebrać gitarę z przeglądu - mruknąłem.
- Zadzwonię po kumpla, a zresztą wątpię, że z kacem dam radę
grać. Odbierzesz gitarę i jedziemy do Ciebie. Bez dyskusji – warknąłem, widząc,
że chce zaprzeczyć.
- Dobra, dobra, tylko nie bij - zażartowałem i skręciłem,
jadąc do sklepu muzycznego. Minęło parę minut, a byliśmy na miejscu. Wyłączyłem
silnik i odpiąłem pasy. - Idziesz ze mną, czy zostajesz?
Uśmiechnąłem się lekko.
- Idę – mruknąłem, wychodząc z samochodu. Nie chciałem sam
siedzieć, wolałem iść z nim. Obszedłem samochód i stanąłem przed maską.
Wyszedłem i zamknąłem auto. Obaj weszliśmy do sklepu.
Podszedłem do lady i nadusiłem na mały dzwonek. Gdy rozległ się jego dźwięk, z
zaplecza wyszedł chłopak w moim wieku.
- Siemasz, śmierdzielu - powiedziałem, witając się z nim. - Dawaj moje dziecko i spadam, bo chory jestem.
- Siemasz, śmierdzielu - powiedziałem, witając się z nim. - Dawaj moje dziecko i spadam, bo chory jestem.
Po drugiej stronie zauważyłem Kyo, który pokazywał gitarę
jakiejś lasce. Oparłem się o ladę i zmrużyłem oczy. Nienawidziłem skurwiela.
- Proszę Cię bardzo. Dobrze się trzyma - powiedział
rudzielec i podał mi moją gitarę.
- Bo tatuś dba o swoje dzieciątko - zaśmiałem się, biorąc futerał z instrumentem. - Idę i nie wiem, kiedy mnie zobaczysz. Naraska. Chodź młody - powiedziałem do chłopaka i skierowałem się do wyjścia.
- Bo tatuś dba o swoje dzieciątko - zaśmiałem się, biorąc futerał z instrumentem. - Idę i nie wiem, kiedy mnie zobaczysz. Naraska. Chodź młody - powiedziałem do chłopaka i skierowałem się do wyjścia.
Włożyłem ręce do kieszeni i poszedłem za nim. Jednak przed
wyjściem, Kyo złapał mnie za rękę.
- Kogo moje oczy widzą? – zakpił. – Kolejnego wyrywasz?
- Jasne. Byou mi się znudził – spojrzałem na niego
najzimniejszym wzrokiem, na jaki było mnie teraz stać.
Odwróciłem się za siebie. Jakiś koleś go zaczepiał. Wróciłem
się i stanąłem obok.
- Coś Ci się nie podoba? - spytałem. Znałem go. Był wokalistą zespołu, z którym rywalizowaliśmy. Nigdy nie lubiłem gościa.
- Coś Ci się nie podoba? - spytałem. Znałem go. Był wokalistą zespołu, z którym rywalizowaliśmy. Nigdy nie lubiłem gościa.
- Spierdalaj, Kyo – wysyczałem. – Jesteś skurwielem, nic
tego nie zmieni.
- Blondyneczka mi coś niby zrobi? – zakpił, patrząc na
chłopaka.
Westchnąłem cierpiętniczo. Nawet nie zauważył, a już leżał
na ziemi, bo dostał ode mnie z prawego sierpowego.
- Umiem sobie sam radzić – mruknąłem do chłopaka i wyszedłem
z budynku.
Westchnąłem i poszedłem za nim.
- Wybacz, że chciałem pomóc - mruknąłem i schowałem gitarę do bagażnika. Wsiadłem do samochodu i odpaliłem silnik, czekając na chłopaka. Gdy wreszcie wsiadł, odjechałem. Chciałem być już w domu. Coraz bardziej bolała mnie głowa, a gardło piekło niemiłosiernie.
- Wybacz, że chciałem pomóc - mruknąłem i schowałem gitarę do bagażnika. Wsiadłem do samochodu i odpaliłem silnik, czekając na chłopaka. Gdy wreszcie wsiadł, odjechałem. Chciałem być już w domu. Coraz bardziej bolała mnie głowa, a gardło piekło niemiłosiernie.
- Nie potrzebuję pomocy. Zawsze radziłem sobie sam, nikt mi
nie pomagał – zamilkłem, bo wiedziałem, że powiedziałem za dużo. Wbiłem wzrok w
swoje glany.
Nic już nie powiedziałem, tylko pojechałem w kierunku domu.
- Odwiozę Cię do domu - powiedziałem. Miałem po drodze, więc mogłem go zawieść. Przy okazji odebrałbym mamę.
- Odwiozę Cię do domu - powiedziałem. Miałem po drodze, więc mogłem go zawieść. Przy okazji odebrałbym mamę.
- Jak tam chcesz – mruknąłem, zagryzając wargę. I to miało
się tak skończyć? Dlaczego się łudziłem, że wyniknie z tego coś głębszego?
Jestem idiotą.
Czy mi się wydawało, czy w jego głosie słychać było smutek.
Nagle usłyszałem telefon. Wyjąłem z kieszeni urządzenie i odebrałem połączenie.
- Tak, mamo? - spytałem. Byłem pewny, że się na mnie wydrze, a ona oznajmiła mi, że mam po nią nie przyjeżdżać, bo idzie z tym facetem na kawę. - Okej - rozłączyłem się i schowałem telefon. - Twój ojciec mówił, że mam się Tobą zająć.
- Tak, mamo? - spytałem. Byłem pewny, że się na mnie wydrze, a ona oznajmiła mi, że mam po nią nie przyjeżdżać, bo idzie z tym facetem na kawę. - Okej - rozłączyłem się i schowałem telefon. - Twój ojciec mówił, że mam się Tobą zająć.
- Nie jestem dzieckiem, a to nie mój ojciec – mruknąłem i
naburmuszyłem się. Zająć? Co on sobie myślał? A zresztą... Nie chcę żeby on
spędził ze mną dzień tylko dlatego, że tak mu mój ‘ojciec’ kazał. – Po prostu
odwieź mnie do domu – szepnąłem, patrząc za okno. Nie chciałem tam jechać, ale
nie będę mu się narzucać.
- Pewny jesteś? Jak chcesz, to możesz zostać u mnie.
Przynajmniej nie siedziałbym sam - powiedziałem, zatrzymując się na światłach.
Szczerze mówiąc, chciałem, by pojechał ze mną. Chciałem go
lepiej poznać.
Wzruszyłem ramionami. Bardzo chciałem, ale moja duma nie
pozwalała na to, aby się do tego przyznać. A zresztą nawet nie znałem jego
imienia.
- A tak w ogóle, to jak się nazywasz? – spytałem. Rozmawiam
z nim od ponad godziny i jeszcze nie wiem, jak ma na imię. To trzeba być mną,
by nie zapytać o imię. Jego ojciec niby mówił, ale jakoś go nie słuchałem.
- Kazuki – mruknąłem cicho. Nie lubiłem mojego prawdziwego
imienia i się nim nie posługiwałem.
- Ładnie, ale to chyba nie jest prawdziwe imię, co? –
spytałem, uśmiechając się delikatnie. Wiedziałem to. Sam nie używałem swojego
prawdziwego imienia. Nie podobało mi się ono.
- Nie, nie posługuję się nim – kątem oka spojrzałem na
niego. Szybko odwróciłem wzrok gdy na mnie spojrzał.
- Rozumiem – mruknąłem, skupiając się na drodze. O nic już
nie pytałem. W końcu zajechałem pod dom. Zgasiłem silnik i odpinając pas,
wysiadłem z auta.
Również wysiadłem i wziąłem swoją gitarę. Nie chciałem jej
zostawiać w samochodzie.
- A ty jak masz na imię? – spytałem, podchodząc do niego.
- Uruha – powiedziałem, szukając kluczy od domu. Gdy je
znalazłem, otworzyłem furtkę i przepuściłem chłopaka przodem.
- Pasuje Ci – szepnąłem mu do ucha, przechodząc obok niego.
Uśmiechnąłem się lekko i wsadziłem ręce do kieszeni, rozglądając się.
- Eeee dzięki – wydukałem i poszedłem za nim. Otworzyłem
drzwi, wchodząc z chłopakiem do środka. Zdjąłem glany i poszedłem do kuchni. –
Chcesz coś do picia? – spytałem, wstawiając wodę na herbatę. Musiałem napić się
czegoś ciepłego.
Również ściągnąłem buty. Gitarę zostawiłem w przedpokoju i poszedłem
za nim.
- Herbata może być – powiedziałem, przechodząc obok niego i
dotykając jego biodra. Usiadłem na blacie.
Zadrżałem, czując jego rękę na biodrze. Jego zachowanie było
zastanawiające. Wyjąłem dwa kubki i wrzuciłem do nich torebki herbaty, czekając,
aż woda się zagotuje.
Uśmiechnąłem się, widząc jego reakcję. Podniosłem rękę i
odgarnąłem mu włosy, które wpadały mu do oczu. Byłem ciekawy jak na to
zareaguje.
Oooo jakie urocze, już sobie wyobrażam co będzie w następnej części. hihihi
OdpowiedzUsuń