niedziela, 28 lipca 2013

Something more? Kazuki x Uruha, 04

Fioletowy - Uruha (Diru)
Biały - Kazuki (ToshiDiru)


Minęły już dwa tygodnie, odkąd Kazuki mnie pocałował. Nie odzywał się przez ten czas. Dzwoniłem, pisałem, jednak on nie dawał znaku życia. Martwiłem się... Dzisiaj mieliśmy koncert. Wziąłem telefon i napisałem do Kazuki’ ego. „Hej... Odezwij się. Martwię się.... Dzisiaj mam koncert w Hadesie. Chciałbym Cię zobaczyć. Wiem, że pewnie i tak nie przyjdziesz...” Wcisnąłem ,,wyślij'' i schowałem urządzenie do kieszeni białych rurek. Założyłem czarną bokserkę, a na to białą kamizelkę z doczepionymi piórkami do ramion. Na ręce wciągnąłem białe rękawiczki, sięgające łokci. Spojrzałem w lustro. Czarny makijaż wyróżniał się wśród tej bieli. Westchnąłem i wziąłem gitarę, po czym wyszedłem z domu, wsiadając do auta.

Całe dwa tygodnie nie wychodziłem z pokoju. Byłem załamany. Przyjaciele przychodzili, ojciec się dobijał, nawet Uru. Jednak nie odpowiadałem, nie wychodziłem, nie odbierałem telefonów. Nie miałem siły. Wiedziałem, że mnie znienawidził. Jednak gdy dostałem sms’ a od niego, wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki. W końcu obiecałem mu, że będę. Wykąpałem się, ułożyłem włosy, zrobiłem makijaż i umyłem zęby. Następnie ubrałem się bardziej ostro niż zawsze. Wziąłem telefon, portfel oraz klucze, po czym wyszedłem z pokoju. Ubrałem glany i wyszedłem z domu.

Dotarłem do klubu. Wszedłem od zaplecza, podchodząc do chłopaków. Tylko Aoi wiedział, czemu mam taki humor. Musiałem mu się wygadać. W końcu wyjąłem gitarę i podłączyłem ją do wzmacniacza, zanosząc ją na scenę. Wróciłem za ,,kulisy'' i usiadłem pod ścianą.
- Wstań, bo tyłek sobie wybrudzisz - powiedział Yuu i pociągnął mnie do góry.

W końcu dotarłem do klubu. Usiadłem w kącie, zakładając kaptur na głowę. Nie chciałem żeby mnie widział w takim stanie. Przez te dni zrozumiałem, że czuję do niego coś więcej niż przyjaźń, jednak uparcie starałem się to odsunąć od siebie.

Nadeszła godzina występu. Wyszliśmy na scenę. Zaczęliśmy od ‘Vortex’. Przez cały koncert wypatrywałem Kazuki’ ego, jednak nigdzie go nie widziałem. Wiedziałem, że nie przyjdzie. Byłem rozbity. W końcu doszliśmy do ostatniej piosenki, którą było ‘Plegde’. Nie chciałem tego grać. Łzy cisnęły mi się do oczu.

Widziałem cały występ. Uruha wyglądał piękne, patrzyłem tylko na niego. Po koncercie chciałem podejść, ale nie mogłem się na to zdobyć, nie potrafiłem. Wyciągnąłem telefon i napisałem mu wiadomość: „Widziałem wszystko... Grasz genialnie, wyglądałeś pięknie. Jednak nie jestem w stanie spojrzeć Ci w oczy, wybacz.” Wysłałem mu wiadomość i wyszedłem z klubu.

Gdy zeszliśmy ze sceny, dorwałem telefon. Była wiadomość. Odczytałem ją, po czym rozpłakałem się. Tak jak stałem, wybiegłem z klubu, rozglądając się na boki. Chciałem go jeszcze złapać. Zobaczyłem go w oddali. Zacząłem biec. Nie mogłem pozwolić mu odejść. Nie teraz. Kiedy zabrakło mi sił, stanąłem, płacząc.
- Kazuki!!

Zatrzymałem się słysząc jego rozpaczliwy krzyk. Spojrzałem na niego przez ramię, jednak nie zdobyłem się na to żeby podejść. Po prostu stałem tam i patrzyłem na niego. Chciałem podejść, ale nie mogłem. Nie po tym, co zrobiłem. Znowu miałem ochotę zamknąć się w pokoju i nie wychodzić z niego. Cofnąłem się krok.

Płakałem jeszcze bardziej. Czułem, jak makijaż spływa mi po policzkach. Nie miałem już na nic sił. Powoli zacząłem iść w jego kierunku.

Serce mi się krajało gdy widziałem go w takim stanie, ale nie chciałem patrzeć w jego oczy, nie chciałem z nim rozmawiać. Cofnąłem się kolejny krok. Widziałem, że za nim ktoś wybiega.

Gdy spostrzegłem, że się cofa, popłynęły kolejne łzy. Nie mogłem zrozumieć, czemu się ode mnie odsunął. Kiedy zrobił kilka kolejnych kroków w tył, krzyknąłem:
- Nie zostawiaj mnie! - czułem, jak pęka mi serce. Kątem oka widziałem Aoi' ego, który położył mi rękę na ramieniu. Strąciłem jego dłoń, padając na kolana i zanosząc się płaczem.

Zatrzymałem się. Oparłem się o budynek obok i spuściłem głowę. Zsunąłem się po nim na ziemię. Usiadłem, podciągając nogi pod brodę. Chciałem go przytulić, tak cholernie mocno, ale nie mogłem się na to zdobyć. Kochałem go, byłem tego pewny.

Zakryłem twarz dłońmi. To było dla mnie za wiele jak na jeden wieczór. Bolało mnie serce.
- Proszę, nie zostawiaj mnie... Kocham Cię, do cholery - zapłakałem.

Słyszałem to. Wstałem i powoli zacząłem iść w jego stronę. Miałem nadzieję, że ten jego przyjaciel nie da mi w mordę za to wszystko. Klęknąłem przed chłopakiem i przytuliłem go do siebie.

Czułem, jak mnie przytula. Wczepiłem się w niego, jak małe zwierzątko. Nie mogłem się uspokoić.

Tak jak się spodziewałem. Dostałem od niego w twarz, ale uważał na kolczyki. Wyplułem krew, ale nic nie powiedziałem. Należało mi się.

- Kurwa, czy Ty zdajesz sobie sprawę, co żeś narobił?! Chłopak się przez Ciebie załamał! Nie jadł, nie odzywał się! Jak następnym razem będziesz chciał wykręcić taki numer, to lepiej dwa razy pomyśl, zanim narobisz mu nadziei! - wydarł się Aoi. Ja nic nie powiedziałem, tylko wtuliłem się w Kazuki' ego.

Znowu mnie uderzył, tym razem mocniej. Kolczyk prawie wybił mi ząb, wyplułem krew. Oddałbym mu, ale wiedziałem, że mi się należało. Przytuliłem go tylko mocniej do siebie.

- Yuu, przestań! - zawyłem, wyrywając się z uścisku chłopaka.
- Należało mu się! - wrzasnął. Z powrotem przysunąłem się do szatyna, zdejmując apaszkę, którą miałem na szyi. Zwinąłem ją i przyłożyłem do jego rozciętej wargi.

- Daj spokój, Uru – szepnąłem, łapiąc go za rękę. Głos miałem zachrypnięty. Odezwałem się pierwszy raz od tamtego czasu. – Należało mi się – mruknąłem i ściągnąłem kolczyk, bo warga napuchła. Krew skapywała mi po brodzie na spodnie. Zlizałem ją.

- Przestań - powiedziałem, nadal czując spływające łzy. Na widok jego zakrwawionej twarz, jeszcze bardziej chciało mi się płakać.

- Chodź tu – szepnąłem i przyciągnąłem go do siebie. Posadziłem go sobie na udach i przytuliłem. Miałem nadzieję, że nie zauważył w jak bardzo opłakanym stanie jestem. W końcu nie jadłem nic od dwóch tygodni.

Wtuliłem się w niego mocno. Tego mi brakowało. Jego dotyku, ciepła, głosu... jego. Zarzuciłem mu ręce na szyję, przysuwając się jeszcze bliżej.

Odetchnąłem z ulgą, dobrze, że nie zauważył, bo obwiniał by się jeszcze bardziej. Wplotłem palce jednej ręki w jego włosy, bawiąc się nimi. Drugą wciąż głaskałem go po plecach.

W końcu się uspokoiłem. Nie zważałem na to, że na dworze jest zimno, a ja jestem w samej kamizelce. Owszem, zamarzałem, ale nie to było ważne. Najważniejsze było to, że Kazuki jest obok. Niczego innego nie chciałem.

Ściągnąłem z siebie kurtkę i założyłem ją na chłopaka. Po chwili wstałem z nim na rękach i wszedłem do klubu na zaplecze. Oparłem się o ścianę i zjechałem po niej na dół. Uru znowu posadziłem na swoich kolanach.

Nawet nie miałem zamiaru się odsuwać. Za bardzo się za nim stęskniłem. Czułem na sobie wzrok chłopaków. Spojrzałem na nich. Uśmiechali się. Odwzajemniłem uśmiech, po czym przeniosłem swój wzrok na Kazuki' ego.

Jednak nie patrzyłem mu w oczy, nie potrafiłem. Siedziałem ze spuszczoną głową i patrzyłem gdzieś na podłogę.

- Spójrz na mnie - poprosiłem łagodnym głosem. - Proszę - mruknąłem cicho. Chciałem powiedzieć mu to prosto w oczy.

Nie spojrzałem. Nie mogłem. Nie po tym co mu zrobiłem. Zacisnąłem zęby, ale nie był to dobry pomysł, bo warga dała o sobie znać. A na dodatek to był ten nowy kolczyk.

Złapałem go za podbródek i podniosłem jego głowę tak, by na mnie spojrzał. Nie mogłem odpuścić. Nie w momencie, w który dostałem odwagi.
- Kocham Cię.

Przytuliłem go do siebie, twarz wtulając w jego szyję.
- Ja Ciebie też kocham, Śliczny – wyszeptałem, zachrypniętym głosem. Musiałem znowu przyzwyczaić się do mówienia.

Przytuliłem go mocniej. Miałem wrażenie, że śnię. Nie docierało to jeszcze do mnie. Byłem szczęśliwy.

Chyba dopiero teraz to niejedzenie dało o sobie znać. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poluźniłem uścisk. Zemdlałem z wyczerpania.

- Kazuki - potrząsnąłem jego ciałem. - Kazuki! Obudź się, słyszysz?! Kazuki! - krzyknąłem. - Na co czekacie?! Dzwońcie po karetkę, do cholery - wrzasnąłem do chłopaków, po czym przytuliłem szatyna do siebie.

Otworzyłem oczy. Znajdowałem się w szpitalu.
- Masz anoreksję – oznajmił mój ojciec zauważając, że już nie śpię. – Brak witamin, prawie się odwodniłeś. On tu siedzi cały czas. Wychodzi tylko na noc, a wraca wcześnie rano. Jesteś tutaj już tydzień – powiedział i wyszedł z sali.

Stałem w łazience, patrząc pustym wzrokiem w lustro. Dlaczego tak długo się nie budzisz? Chciałem spojrzeć w jego oczy. Chciałem usłyszeć jego głos.

Tydzień? Ale co się stało? Zmarszczyłem brwi, starając sobie przypomnieć jak tutaj trafiłem. A no tak, pocałowałem go, dwa tygodnie nic nie jadłem, później ten koncert... On mnie kocha? Czy mi się to przyśniło?

Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem na szpitalny korytarz. Powolnym krokiem, ze spuszczoną głową szedłem do sali, w której leżał Kazuki. Otworzyłem drzwi i niemal nie zachłysnąłem się powietrzem. Podbiegłem do niego, siadając na łóżku i przytulając go do siebie.
- Boże, jak ja się o Ciebie martwiłem.

Znałem ten zapach i dotyk. Wtuliłem się w niego. Czyli jednak to nie był sen? On mnie kochał? Czułem, że coś jest nie tak. Podniosłem rękę i dotknąłem ust...
- Gdzie moje kolczyki? – spytałem z ledwością.

- Leżą na stoliczku. Miałeś rozciętą i spuchniętą wargę. Musieli Ci je wyjąć, bo byś dostał zakażenia - mruknąłem. Odsunąłem się od niego i usiadłem na krzesełku, łapiąc go za rękę. Spojrzałem na niego i odetchnąłem z ulgą. Naprawdę się obudził.

Splotłem swoje palce z jego i ścisnąłem jego dłoń. Dotknąłem ręką brwi i odetchnąłem. Tamten był na miejscu. To dobrze, bo on był najtrudniejszy do wkładania.

- Jak się czujesz? - spytałem zmartwiony. Naprawdę się o niego bałem. Przez cały tydzień w ogóle nie spałem i prawie nic nie jadłem. Nerwy odbierały mi apetyt i odpędzały zmęczenie.

- Dobrze – mruknąłem zachrypniętym głosem. – Chyba jestem głodny – uśmiechnąłem się lekko. Trzy tygodnie nic nie jadłem ani nie byłem w szkole. Westchnąłem.

- Karmią Cię przez kroplówkę - powiedziałem, odwzajemniając uśmiech. Chciałem znowu go przytulić, ale musiał teraz dużo odpoczywać.

- Nie obchodzi mnie to – burknąłem. Zmierzyłem go wzrokiem. – Nic nie jadłeś, prawda? Idź i coś zjedz.

- Nie jestem głodny - powiedziałem zgodnie z prawdą. Prędzej bym zwymiotował, niż cokolwiek przełknął. Jedyne co mogłem w siebie wcisnąć to woda.

- Śliczny, proszę – szepnąłem. Jakoś nie mogłem się przyzwyczaić do mówienia. Lepiej było jak milczałem.

- Ale ja naprawdę nie jestem głodny - mruknąłem, ściskając mocniej jego dłoń. - Mi nic nie będzie.

Spojrzałem na niego czule. Wyciągnąłem swoją rękę z jego. Złapałem go za koszulkę i przyciągnąłem do siebie, całując delikatnie w usta. Brakowało mi go.

Otworzyłem szerzej oczy, zaskoczony nagłym pocałunkiem. Tym razem odwzajemniłem go. Oparłem się na ręce obok jego głowy.

Uśmiechnąłem się lekko w jego usta. Jednak tym razem nie pogłębiałem go, nie chciałem żeby wyszło jak ostatnim razem. Odsunąłem się od niego i przytuliłem go.

Byłem taki szczęśliwy, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Usiadłem na jego łóżku, wtulając się w niego. Miałem ochotę skakać z radości.

- Śliczny – jęknąłem mu do ucha. – Ale ja naprawdę jestem głodny – wtuliłem twarz w jego szyję i ugryzłem go delikatnie. Umierałem z głodu. – Pójdziesz po lekarza?

- Ale nie musisz mnie jeść – zaśmiałem się i odsunąłem się od niego. Uśmiechnąłem się i powoli ruszyłem do wyjścia.

Uśmiechnąłem się do niego i opadłem do końca na poduszki. Byłem szczęśliwy, że go miałem.

Wyszedłem z sali i zabrałem się za poszukiwanie lekarza. Długo nie szukałem. Zobaczyłem go na końcu korytarza. Podszedłem do niego.
- Przepraszam, Kazuki się obudził.

Po paru minutach przyszedł Uru z lekarzem i pielęgniarką. Jednak nie patrzyłem na nich, mój wzrok skierowany był na chłopaka. Strasznie schudł, miał zmęczoną twarz i spojrzenie. Westchnąłem cicho.

- Jak się pan czuje? - spytał mężczyzna. Ja z kolei usiadłem ma krześle i przyglądałem się Kazuki' emu. Miałem nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

- Głodny jestem – mruknąłem cicho. Nie chciałem z nim rozmawiać, po prostu chciałem coś zjeść. Miałem gdzieś tą kroplówkę.

- Nie może pan jeść, póki kroplówka się nie skończy - powiedział i spojrzał na respirator. - Jeśli wszystko będzie w porządku, za tydzień pana wypiszemy.

Spojrzałem na niego, mrużąc oczy. Jednak więcej się nie odezwałem. Zadawał mi jakieś pytania, ale uparcie milczałem. Nie chciałem z nim rozmawiać.

Po paru minutach lekarz razem z pielęgniarką wyszedł z sali. Spojrzałem na naburmuszoną twarz chłopaka, uśmiechając się. Na potwierdzenie, że jest głodny, usłyszałem głośne burczenie w brzuchu. Zaśmiałem się.

- Co się śmiejesz? Głodny jestem, kurwa – powiedziałem, patrząc mu w oczy. Jednak po chwili odwróciłem głowę w drugą stronę.

Uśmiech zniknął z mojej twarzy.
- Ale nie musisz być niemiły - mruknąłem cicho, odwracając wzrok. Patrzyłem się w kąt pokoju.

Wzruszyłem ramionami, kładąc głowę na poduszkę. Chyba byłem bardzo wyczerpany, bo po kilku minutach już spałem.

Westchnąłem, widząc, że śpi. Miałem okazję, żeby iść do domu i odpocząć, ale za bardzo chciałem z nim być. Za bardzo mi zależało.

Nie wiem o której się obudziłem, ale gdy otworzyłem oczy nikogo przy mnie nie było. Nie, nie czułem się zawiedziony. Dobrze, że Uru poszedł odpocząć. W końcu musiał wypocząć, bo za tydzień zaczynał studia.

- Aoi, kretynie! Ja chce przy nim być! Puszczaj, penisie! - szarpałem się, by tylko mnie puścił. Chciałem siedzieć przy nim, trzymać go za rękę.

Mój organizm naprawdę musiał być mocno wyczerpany, bo znowu zrobiłem się śpiący. Jednak nie dane mi było odpocząć, bo do sali weszła (czyt. wpadła prawie się zabijając) reszta mojego zespołu. Skrzywiłem się lekko.

Nie udało mi się wyrwać. Yuu był ode mnie starszy i silniejszy. Poddałem się. Wsadził mnie do samochodu i odwiózł do domu. Nie chciałem tam jechać. Matka pewnie znowu będzie się czepiać.

- Kto to był? Ten co siedział przy Tobie? – spytał Byou.
Zignorowałem jego pytanie. Jakoś nie miałem ochoty z nimi rozmawiać. Ale cieszyłem się, że są ze mną. Poczułem, że ktoś mnie przytula. To Manabu. Uśmiechnąłem się pod nosem.

Wszedłem do domu, gdzie od razu przywitała mnie rodzicielka.
- Synku! Chodź, bo musimy porozmawiać - powiedziała i poszła do salonu. Zdjąłem swoje glany i poszedłem za nią, siadając na fotelu.
- Streszczaj się, bo chcę się położyć.

Niepewnie objąłem go jedną ręką, a twarz wtuliłem w jego ramię. Brakowało mi ich. Kiedyś byliśmy blisko siebie, ale później zacząłem się odsuwać. Gitarzysta zamarł, w końcu nigdy go nie przytuliłem.

- Synku... - zaczęła, patrząc na mnie. - Wychodzę za mąż! - powiedziała uradowana. Myślałem, że się przesłyszałem. Czułem się, jakby ktoś przywalił mi w twarz.

Siedzieliśmy, a oni opowiadani co się działo przez te trzy tygodnie. Mówili, że na początku nie byli zdziwieni, że się nie odzywam, ale później zaczęli się martwić.

- Żartujesz, prawda? - spytałem. Ona tylko pokręciła głową i wręczyła mi zaproszenie. Nazwisko, które tam zobaczyłem, mnie załamało. Jak to możliwe, do chuja pana?!

W końcu pożegnali się i zostawili mnie samego, obiecując, że przyjdą jutro. Przykryłem się mocniej kołdrą i zamknąłem oczy, byłem zmęczony.

- Już zapomniałaś o tacie? - spytałem smutno. - Obiecałaś mi, że nie będziesz miała drugiego męża - powiedziałem, a łzy popłynęły mi po policzkach. - Powiedziałaś, że nie chcesz - powiedziałem rozpaczliwie, po czym zerwałem się z fotela i poszedłem do przedpokoju. Ubrałem buty i wybiegłem z domu.

Spałem dalej. Śniła mi się mama i nasz mostek. Zawsze tam chodziliśmy wieczorami, żeby się wyciszyć i w spokoju porozmawiać.

Skierowałem się w kierunku cmentarza, oddalonego o kilkaset metrów od mojego domu. Byłem załamany. Po drodze kupiłem świeże kwiaty oraz nowy znicz. Gdy dotarłem na miejsce, wszedłem w jedną z uliczek, zatrzymując się przy jasnym pomniku. Na tablicy nagrobka było zdjęcie mojego ojca. Momentalnie rozpłakałem się jeszcze mocniej. Wstawiłem kwiaty do wazonu i zapaliłem znicz, po czym usiadłem na ławeczce.
- Cześć tato... dawno mnie tu nie było. Wiesz... mama wychodzi za mąż. Już chyba zapomniała o tobie...

Obudził mnie lekarz i kazał wziąć jakieś leki. Następnie kazał mi zjeść dość małą porcję ryżu z jakimś syropem czy czymś na górze. Dobre było. Zastanawiałem się dlaczego ‘ojciec’ nie przyszedł. A zresztą, nie zdziwiło mnie to. Zawsze tak było, miał mnie w dupie.

Siedziałem tam kilka godzin. Lubiłem przesiadywać przy grobie ojca. Zawsze w tym miejscu wracało wiele wspomnień związanych z tatą. Nie wiem, co bym dał, żeby znowu ze mną był. Tylko on mnie rozumiał.

Cały wieczór byłem sam. Chciałem żeby Uru był tu ze mną, ale wiedziałem, że przecież nie może siedzieć przy mnie dzień i noc. To dlaczego czułem smutek?

Ne wróciłem do domu. Nie miałem siły. Byłem zmęczony. Siedziałem tak na tej ławce, cały czas płacząc. W pewnym momencie nawet zabrakło mi łez. Chciałem się teraz do kogoś przytulić. Chciałem, żeby Kazuki był obok.

Wziąłem telefon do ręki i wybrałem jego numer, po czym napisałem mu wiadomość: „Przyjdziesz jutro?”. Westchnąłem i wysłałem.

Dostałem wiadomość. Otworzyłem ją i widząc jej treść, uśmiechnąłem się słabo. Odpisałem. ,,Oczywiście, że przyjdę”.

Uśmiechnąłem się sam do siebie. Długo wahałem się czy to napisać, ale w końcu napisałem i wysłałem: „Kocham Cię.”

Zrobiło mi się cieplej na sercu, gdy przeczytałem drugiego sms' a. ,,Ja Ciebie też” - odpisałem i schowałem telefon do kieszeni. Była północ. Było zimno i ciemno. Postanowiłem się przejść. Nie chciałem wracać do domu. Wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów, jednak nie zapaliłem. Obiecałem. Przy najbliższej okazji wyrzuciłem je do kosza.

„Śliczny... Przepraszam, że Cię pocałowałem i uciekłem. Jak mnie odepchnąłeś to pomyślałem sobie, że mnie znienawidzisz, nie chciałem tego.” – wysłałem mu kolejną wiadomość i położyłem się na boku, przytulając się do kołdry. Nie chciałem by był na mnie zły.

,,Nie jestem zły... Nie chciałem Cię odepchnąć. Po prostu byłem w szoku. Nic się nie stało. Nie zadręczaj się tym” - odpisałem, wchodząc do jakiegoś sklepu całodobowego. Pochwyciłem wodę i gumy miętowe, po czym poszedłem do kasy. Zapłaciłem i wyszedłem ze sklepu, rozpoczynając wędrówkę po mieście.

Uśmiechnąłem się pod nosem. „Chciałbym Cię przytulić... Co robisz?” – wysłałem. Jakoś nie chciało mi się teraz spać. Wyspałem się w dzień.

,,Idę i idę, i... hmm.. idę :) Chodzę po mieście.” Wysłałem, chowając telefon do kieszeni. Stałem akurat na przejściu, więc musiałem się skupić. Jeszcze by mnie coś przejechało.

„Dlaczego nie jesteś domu? Co się stało?” Spojrzałem na telefon, mrużąc oczy. Może stało się coś poważnego? Chciałbym tam być.

,,Powiem Ci, jak się spotkamy. To nie jest rozmowa na telefon.” Westchnąłem i usiadłem na ławce w małym parku.

Serce zaczęło bić mi szybciej. „Śliczny.. Co się stało?” Na razie byłem spokojny, ale mało brakowało żebym się wkurwił. Nie byłem zbyt cierpliwą osobą.

,,Nie chcę o tym rozmawiać przez telefon. Powiem Ci wszystko jutro...Obiecuję.” To było dla mnie zbyt trudne. Na samą myśl o ślubie mojej matki chciało mi się płakać.

„Kocham Cię.” – odpisałem tylko. Skoro nie chciał mówić to nie chciałem go zmuszać. A skoro obiecał to powie mi.

,,Ja Ciebie też.” Schowałem telefon, jednak wyjąłem go z powrotem, bo rozległ się dźwięk połączenia. Na wyświetlaczu pojawił się napis „mama”. Odrzuciłem połączenie, chowając telefon.


Uśmiechnąłem się i wtuliłem mocniej w kołdrę. Chciałem żeby mnie przytulił. Miałem mu odpisać, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Zasnąłem, ściskając telefon w ręce.

1 komentarz: