Dzień dobry.
Dzisiaj daję ostatnią notkę, bo jutro już do szpitala, więc wątpię, że będzie mi się chciało jeszcze wchodzić na bloga, poprawiać to wszystko i wrzucać kolejny rozdział... Ten jest dłuższy, bo ma ponad dziesięć stron i myślę, że Was zadowoli taka długość. A jeśli nie to przepraszam.
Następny rozdział wrzucę dopiero w sobotę albo w niedzielę (zależy od tego jak się będę czuła). Do szpitala oczywiście biorę mój ukochany zeszycik i miejmy nadzieję, że wenę będę mieć ^^
Zapraszam do czytania i do poczytania w weekend! <3
Fioletowy - Uruha (Diru)
Biały - Kazuki (ToshiDiru)
W końcu się wkurzyłem i na wpół przytomnie odebrałem
połączenie.
- Czego, kurwa? - warknąłem do telefonu, układając się wygodnie na
torsie Kazuki' ego.
~ Jak Ty się do matki odzywasz?!
Spojrzałem na niego czule. Wydawał mi się taki bezbronny i
kruchy. Patrzyłem uważnie na jego twarz.
- Słucham, mamusiu? - powiedziałem z udawaną uprzejmością.
~ Kiedy będziesz w domu? Musisz pomóc w przeprowadzce - powiedziała. Czego ta
kobieta ode mnie chce?!
Widziałem, że się denerwuje, więc zabrałem mu telefon i
rozłączyłem się, po czym schowałem go pod poduszkę. Przytuliłem go do siebie.
Westchnąłem cicho, wtulając się w niego. - Kiedyś jej coś
zrobię - mruknąłem zły. Nie chciałem tam wracać. Chciałem być przy Kazuki' m.
- Chcę do domu – szepnąłem płaczliwym głosem. Miałem dość
tego miejsca. Wolałem być w domu z Uru.
- Wiem, ale musisz wytrzymać. Będę tu cały czas z Tobą
siedział - powiedziałem. Dopiero teraz zauważyłem, że na nim leżę. Nawet nie
zauważyłem, kiedy to się stało.
- Nie mogę już iść do domu? – spytałem, patrząc na niego
błagalnie. Nie chciałem tu siedzieć dłużej. Nie wytrzymywałem tego.
- Nie, bo nie mają jeszcze Twoich wyników. Mają być
dzisiaj wieczorem - powiedziałem, patrząc na niego. Wiedziałem, że chciał iść
do domu, ale nie mogłem nic na to poradzić. Z lekarzami nie wygrasz.
Smutny pociągnąłem nosem, po czym odwróciłem głowę w drugą
stronę. Chciałem do domu! Przecież tam mogłem poczekać.
Podniosłem się z łóżka i stanąłem na podłodze.
- Pójdę
porozmawiać z lekarzem. Może uda mi się namówić go, żebyś mógł wrócić do domu -
uśmiechnąłem się i zanim wyszedłem, pocałowałem go w policzek.
Uśmiechnąłem się lekko i przytuliłem się do poduszki,
zamykając oczy. Miałem nadzieję, że będę mógł stąd wyjść, bo nienawidziłem
szpitali.
Poczłapałem do gabinetu lekarza. Długo zajęło mi
namawianie go, by wypuścił go do domu. Musiałem się nieźle naprodukować. Jednak
w końcu mi się udało. Już widziałem szczęście na jego twarzy.
Nie wiem ile go nie było, ale zdrzemnąłem się. Byłem
strasznie słaby i co chwilę chciało mi się spać. To było nie do zniesienia.
Wróciłem i już chciałem mu powiedzieć, że może się powoli
pakować, ale kiedy zobaczyłem, że śpi, usiadłem obok i pogłaskałem go po
policzku.
- Śpij, kochany.
Obudziłem się, bo poczułem, że ktoś gładzi mój policzek.
Otworzyłem leniwie oczy i przetarłem je.
- Przepraszam, obudziłem Cię - powiedziałem ze skruchą,
zabierając rękę. - Śpij sobie.
- Nie spałem – odpowiedziałem, obracając się na plecy. – Po
prostu nienawidzę szpitali, mam dość tego – mruknąłem.
- Możesz zacząć się pakować - powiedziałem i uśmiechnąłem
się. Już za godzinę będę mógł wrócić z nim do domu.
Spojrzałem na niego nic nie rozumiejąc. Jak to pakować?
Przecież dopiero wieczorem miały być wyniki.
- No co tak na mnie patrzysz? Nie chcesz wrócić do domu? -
spytałem, uśmiechając się. Chyba jeszcze nie rozumiał. - Wiesz, ile musiałem
się nagadać, żeby się zgodził? Musiałem mu obiecać, że dopilnuję, że będziesz
jadł i się oszczędzał.
- Czyli ... Mogę wrócić do domu? – spytałem niepewnie, wciąż
na niego patrząc. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Tak, możesz wrócić do domu - powiedziałem, czochrając
jego włosy. I tak już były w kompletnym nieładzie.
- Dziękuję! – krzyknąłem, rzucając mu się na szyję. Byłem
szczęśliwy, że zrobił to specjalnie dla mnie.
- Udusisz mnie - mruknąłem, czując jak zaczyna brakować mi
powietrza. Ostatecznie objąłem go, przytulając.
- Kocham Cię – szepnąłem, poluźniając lekko uścisk.
Pocałowałem go w policzek i odsunąłem się od niego. Wziąłem czyste rzeczy,
które chyba przyniósł mi na początku i powoli poszedłem do łazienki. Chciałem się
wykąpać.
- Ja Ciebie też - powiedziałem, zanim wyszedł z sali.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Było mi cieplej na sercu, bo udało mi się
wywołać jego uśmiech.
Ściągnąłem z siebie ubrania i wszedłem pod prysznic. Nie był
on duży, ale dobrze, że można było chociażby wziąć prysznic.
Wziąłem jego torbę i zacząłem pakować jego rzeczy, aby
zaoszczędzić na czasie. Cieszyłem się, że będzie ze mną mieszkał. I to jeszcze
w tym samym pokoju.
W końcu wyszedłem spod prysznica. Wytarłem się ręcznikiem i
ubrałem na siebie czyste rzeczy. Umyłem zęby i wysuszyłem włosy szpitalną
suszarką. Wyszedłem z łazienki.
- Dasz mi moje kolczyki? – spytałem od razu. – Telefon pod
poduszką masz.
Podałem mu jego biżuterię, po czym wziąłem mój telefon,
chowając go do kieszeni. Skończyłem pakować jego rzeczy, po czym usiadłem na
krześle i czekałem na niego.
Znowu poszedłem do łazienki. Włożyłem kolczyki, ale z tym
trzecim był problem. Nieźle się nakrzywiłem, ale w końcu mi się udało.
Przeczesałem jeszcze palcami włosy i wszedłem do salki.
- Czekamy jeszcze za wypisem i możemy jechać do domu.
Pewnie matka zagoni mnie do pomocy w przeprowadzce - mruknąłem niezadowolony.
Wolałem siedzieć w domu z Kazuki' m.
- Powiem, że się źle czuję i chcę żebyś ze mną został –
uśmiechnąłem się i usiadłem na łóżku, na przeciwko niego.
- Myślisz, że ją to ruszy? Ona ma w dupie moje zdrowie.
Jak nie jadłem i nie spałem, to nawet się nie zmartwiła - mruknąłem pogardliwym
głosem. Nigdy się o mnie nie martwiła. Zawsze wychodziła gdzieś, zostawiając
mnie. Tylko tata czekał na mnie w domu.
- To cię nie wypuszczę z rąk – spojrzałem mu w oczy i
pogłaskałem go po policzku. Było mi go szkoda i to bardzo.
Uśmiechnąłem się. Było mi miło, że tak się o mnie martwił.
Chociaż on. No może też Aoi, ale on ma swoje życie. Poza tym Reita robi się
strasznie zazdrosny.
Nachyliłem się nad nim i pocałowałem go w usta. Chciałem
pogłębić pocałunek, ale usłyszałem kroki na korytarzu. Oderwałem się od niego.
Do sali wszedł lekarz z wypisem.
- Widzę, że pan już
spakowany - uśmiechnął się. - Wypisujemy pana, ale za tydzień proszę przyjechać
na badanie kontrolne - powiedział i podał chłopakowi papier oraz długopis.
Uśmiechnąłem się lekko i odebrałem rzeczy, po czym
podpisałem. Cieszyłem się jak dziecko, że w końcu stąd wyjdę.
Po chwili mężczyzna wyszedł z
pokoju.
- Gotowy? - spytałem, wstając z krzesła. Wziąłem jego torbę i
przewiesiłem ją sobie przez ramię. Musiał się oszczędzać.
- Tak – uśmiechnąłem się i również wstałem. O tą torbę się
nie kłóciłem, bo wątpię, że dałbym radę ją nieść. Ledwo stałem, ale zacząłem
iść w kierunku wyjścia.
Chciałem złapać go za rękę, ale nie miałem odwagi. Za
bardzo się wstydziłem. Poza tym nawet nie wiedziałem, czy on tego chciał.
Po chwili jednak zwątpiłem w to, że dam radę pójść sam.
Przybliżyłem się do niego i złapałem go za ramię.
- Hm? Coś nie tak? - zatrzymałem się, patrząc na niego.
Widziałem, że jest słaby i ledwo trzyma się na nogach.
- Po prostu mi słabo – uśmiechnąłem się lekko. – Dam radę
iść, to nie jest daleko, chodź – pociągnąłem go dalej.
Bałem się o niego. Był chudy i strasznie blady.
Przysunąłem się bliżej, po czym objąłem go delikatnie w pasie.
Uśmiechnąłem się lekko i oparłem o niego. Od razu poczułem
się pewniej. Sam nie dałbym rady iść.
W końcu dotarliśmy do mojego samochodu. Otworzyłem mu
drzwi i pomogłem wsiąść do środka. Torbę położyłem na tylnym siedzeniu, a sam
usiadłem za kierownicą.
Tym razem jednak zapiąłem pasy i oparłem głowę o szybę. Było
mi strasznie słabo, a na dodatek kręciło mi się w głowie, ale cieszyłem się, że
będę już w domu.
Długo nie jechaliśmy. Po jakiś dwudziestu minutach byliśmy
na miejscu. Wysiadłem, wziąłem bagaż, po czym pomogłem mu wysiąść, łapiąc go w
pasie i prowadząc do domu.
- Dziękuję, że mi pomagasz – spojrzałem na niego. Po chwili
jednak znowu patrzyłem pod nogi żeby się przypadkiem nie wywrócić.
- Drobiazg, słońce - powiedziałem, otwierając drzwi.
Przepuściłem go pierwszego, po czym poszedłem za nim. Zdjąłem buty, po czym
pomogłem jemu i zaprowadziłem go do teraz już naszego pokoju. Gdy wszedłem, o
mało nie wywaliłem się o pudła, które tam stały.
- Jak widać mam dużo rzeczy – zaśmiałem się cicho, uważając
na pudła. – Śliczny... Zrobiłbyś mi coś do jedzenia? – spytałem, patrząc mu w
oczy.
- Jasne, a co byś chciał? - spytałem, sadzając go na
łóżku. Jak zwykle było tu ciemno, więc musiałem uważać, żeby się nie
przewrócić.
- Nie wiem – mruknąłem. Było mi źle z tym, że się nim
wysługiwałem, ale sam nie miałem siły żeby sobie zrobić cokolwiek. Opadłem na
plecy, rozglądając się. Gitara była, więc nie miałem się o co martwić. Resztę
pies drapał, ale to był prezent od mamy.
- Hmm... Zaraz przyjdę - powiedziałem, po czym wyszedłem z
pokoju. Za cholerę nie wiedziałem, co zrobić. Wszedłem do kuchni i zacząłem
robić tosty. Niby nic wymyślnego, ale były dobre.
Położyłem się na brzuch i wtuliłem w jego poduszkę.
Zamknąłem oczy. Postanowiłem się zdrzemnąć zanim nie przyjdzie.
Minęło piętnaście minut, a ja wróciłem do pokoju z
talerzem tostów i szklanką soku. Tym razem ominąłem pudła. Postawiłem wszystko
na stoliczku, po czym usiadłem obok chłopaka.
Obudziłem się, czując palce na policzku. Otworzyłem oczy i
spojrzałem na niego, po czym uśmiechnąłem się lekko.
- Wsuwaj - podałem mu talerz, opierając się o poduszki.
Uśmiechnąłem się do niego, widząc jak świecą mu się oczy na widok jedzenia.
Uśmiechnąłem się szerzej i wziąłem talerz do ręki, od razu
zabierając się za jedzenie. Podniosłem jednego tosta i podsunąłem mu pod usta.
- Jedz, ja nie jestem głodny - mruknąłem. Nie chciało mi
się jeść. Jedyne na co miałem ochotę, to patrzenie na niego.
Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Byłem smutny, że nie chciał
jeść. Usiadłem do niego bokiem i znowu zacząłem jeść.
- Ej, no nie smuć się - powiedziałem, patrząc na niego.
Nie chciałem sprawić mu przykrości, ale naprawdę nie byłem głodny.
Wzruszyłem ramionami i wziąłem sok do ręki, upijając łyk. Po
chwili odłożyłem wszystko na stoliczek obok. Nie zjadłem wszystkiego.
- Dziękuję – mruknąłem i położyłem się.
- Proszę - powiedziałem cicho. Również się położyłem,
zasypiając. Byłem zmęczony.
Jednak nie chciało mi się spać. Powoli wstałem z łóżka i
przykryłem go kołdrą, całując w czoło. Chciałem poszukać mojego zeszytu.
Musiałem odpocząć. Tak bardzo chciało mi się spać, że
spałem dość długo. Gdy się obudziłem, była czwarta nad ranem.
Wyszedłem z łazienki i skierowałem się do sypialni. Wszedłem
i zamknąłem drzwi na klucz, nie lubiłem spać z otwartymi. Chwiejnym krokiem
poszedłem do łóżka.
Otworzyłem oczy, przecierając je.
- Nie śpisz? - spytałem,
patrząc na niego sennie. Nie mogłem już spać.
- Nie – mruknąłem i usiadłem na łóżku. Jakoś nie mogłem
zasnąć, byłem strasznie niespokojny. Nie wiem dlaczego.
- Coś się stało? - spytałem, podnosząc się do siadu.
Widziałem niepokój na jego twarzy. Nie wiedziałem, co się dzieje.
- Nie wiem – mruknąłem zgodnie z prawdą. – Nie mogę znaleźć
mojego... – urwałem w porę. Nie mógł się dowiedzieć.
- Nie możesz znaleźć Twojego? - spytałem. Dziwiło mnie
jego zachowanie.
Spuściłem głową i zacząłem bawić się nerwowo brzegiem
koszulki. Nie chciałem żeby się dowiedział, bo by mnie wyśmiał.
- Co się dzieje? Ej... - przysunąłem się do niego,
podnosząc jego głowę za podbródek. - Czego nie możesz znaleźć?
- Pamiętnika – mruknąłem, chowając twarz w jego szyi. Tak,
facet, który pisze pamiętnik... Nie chciałem żeby ktokolwiek się dowiedział,
ale nigdzie go nie było.
- Chodź, pomogę Ci szukać - powiedziałem i wstałem z
łóżka. - Jak wygląda? - spytałem, otwierając kolejne pudło.
- Cały czarny – mruknąłem jeszcze ciszej. Miałem nadzieję,
że ojczym go nie otwierał i nie czytał. Zabiłbym go wtedy.
Zacząłem szukać. Chciałem go znaleźć, by się nie smucił.
Wszędzie było pełno ubrań, płyt i innych rzeczy. Nagle w oczy rzuciła mi się
jakaś czarna plama. Wziąłem to do ręki. Okazało się, że to zeszyt.
- Ten?
Wziąłem od niego przedmiot i na szybko przejrzałem
zawartość.
- Dziękuję – mruknąłem, siadając na ziemi i opierając się
plecami o łóżko.
- Nie ma za co - uśmiechnąłem się. Miałem nadzieję, że się
uspokoi. Podszedłem i usiadłem obok niego na łóżku. - Uspokoiłeś się trochę?
- Tak – uśmiechnąłem się lekko i oparłem czołem o jego
kolano. Nie wiem co bym zrobił gdybym stracił ten zeszyt. W nim było wszystko.
- To dobrze - powiedziałem, po czym przytuliłem go do
siebie. Tego pragnąłem teraz najbardziej.
Usiadłem mu na kolanach i wtuliłem w niego. W rękach wciąż
trzymałem zeszyt. Zacząłem zapisywać w nim wszystko od śmierci mamy.
Siedzieliśmy tak dość długo. Przypomniałem sobie o
bransoletkach. Jedną ręką otworzyłem szufladę i wyjąłem z niej w/w rzeczy.
-
Zapomniałeś o nich.
- Dziękuję – uśmiechnąłem się i wziąłem rzeczy, po czym
rzuciłem je do jednego z pudeł. Wtuliłem się w niego bardziej. – Miałeś kiedyś
taką rzecz, którą bałeś się stracić najbardziej na świecie?
- Do tej pory je mam - powiedziałem, uśmiechając się.
Spojrzałem na ścianę ze zdjęciami. Widziałem zdjęcia z tatą. Pod nimi na
półeczce siedział miś.
- Ten zeszyt – zacząłem cicho i niepewnie. Nikomu jeszcze o
tym nie mówiłem. – Mam go odkąd skończyłem siedem lat.
- Od śmierci mamy, prawda? - spytałem cicho. Nie chciałem
naciskać. Jeżeli nie będzie chciał mówić, nie będę zmuszał.
- Tak – uśmiechnąłem się smutno. – Pamiętam, że wtedy jakiś
mężczyzna na pogrzebie powiedział mi żebym nie tłumił tego w sobie. Lepiej to
gdzieś zapisywać, więc wziąłem zeszyt i od tamtej pory piszę w nim wszystko.
- Rozumiem - mruknąłem cicho. Współczułem mu. Było mi go
szkoda. Przytuliłem go mocniej, po czym zacząłem głaskać go po głowie.
- Wczoraj ojczym zapomniał nawet o moich urodzinach, o
śmierci mamy pewnie też. Nienawidzę go – szepnąłem.
- Nie myśl o tym - powiedziałem, przeczesując jego włosy.
Nie lubiłem, gdy był smutny.
- Kocham Cię – uśmiechnąłem się i musnąłem jego szyję
ustami. Podniosłem rękę i wplotłem ją w niego włosy, bawiąc się nimi.
- Ja Ciebie też - zadrżałem, czując jego usta na szyi. To
było moje czułe miejsce. Zawsze dostawałem dreszczy, gdy ktoś ją dotykał lub
całował.
Uśmiechnąłem się przebiegle i polizałem tamto miejsce. Byłem
ciekawy jak na to zareaguje.
Wzdrygnąłem się. Ledwo powstrzymałem się, by nie jęknąć.
Zagryzłem wargę. On się ze mną drażnił.
Ledwo powstrzymywałem się przed roześmianiem. Przejechałem
nosem po całej długości, a później znowu musnąłem ją ustami.
Zagryzłem mocniej wargę, znowu
czując dreszcze. Że też musiał odkryć to czułe miejsce.
Odłożyłem zeszyt za bok i zmusiłem go żeby się położył na
placach. Usiadłem na nim okrakiem, dotykając palcami wrażliwej skóry.
- Lubisz się drażnić, co? - spytałem, zamykając oczy.
Musiał? No oczywiście, że tak. Akurat musiałem być wrażliwy w tym miejscu.
- Lubię – uśmiechnąłem się. Jednak byłem zbyt słaby żeby
kontynuować to. Położyłem się obok niego. Znowu kręciło mi się w głowie.
- Źle się czujesz? - spytałem, przytulając go. - Przynieść
Ci wody? - spytałem zmartwiony. Mógł zostać w tym szpitalu. Jest jeszcze zbyt
słaby.
- Nie, nie chcę pić – szepnąłem, wtulając się w niego. – Ale
zjadłbym coś słodkiego – zaśmiałem się cicho.
- Przynieść Ci coś? - spytałem, uśmiechając się. Może
czekolada poprawiłaby mu samopoczucie.
- Ale zjesz ze mną? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Nie rozumiałem dlaczego przez ostatnie godziny ciągle byłem głodny.
- Zjem - uśmiechnąłem się. Pocałowałem go w czoło, wstając
z łóżka. Po cichu wyszedłem z sypialni, kierując się do kuchni. Na zegarze była
piąta. Otworzyłem szafkę i wyjąłem z niej czekoladę i dwa lizaki. Zawsze
pilnowałem, żeby w domu były słodycze. Lubiłem je.
Uśmiechnąłem się i położyłem na plecach. Było mi słabo, ale
miałem nadzieję, że w końcu będę czuł się już lepiej.
Wyszedłem z kuchni wracając do pokoju. Zamknąłem drzwi na
klucz i usiadłem na łóżku, podając chłopakowi czekoladę i lizaka. Swojego
odłożyłem na później.
Lizaka odłożyłem na bok, ale zacząłem otwierać czekoladę.
Miałem nadzieję, że przytyję, ponieważ schudłem niemiłosiernie. Wyjąłem kostkę
i dałem ją pod usta chłopaka.
Wziąłem kawałek czekolady do ust, powoli ją rozgryzając.
Biała. Uwielbiałem ją. Miała taki delikatny smak.
Nie byłem fanem białej czekolady, ale skoro przyniósł taką
to trzeba ją zjeść. Usiadłem i oparłem się o poduszki.
Westchnąłem, spoglądając na kalendarz. Za dwa dni miałem
rozpoczęcie roku. Tak mi się chciało, że aż wcale. No, ale jak mus to mus. Nie
bałem się samej szkoły. Bałem się egzaminów, a przez ostatnie trzy tygodnie w
ogóle nie ćwiczyłem. Już po mnie.
Przysunąłem się do niego i spojrzałem mu w oczy.
- Co się stało? – spytałem cicho, patrząc mu w oczy i
głaskając go po policzku.
- Za dwa dni wracam do szkoły - mruknąłem. Wtuliłem
policzek w jego dłoń. Lubiłem jego dotyk.
- Zagrasz mi coś dzisiaj? – spytałem ze świecącymi oczami.
Chciałem żeby zagrał coś dla mnie.
- Ale co? - spytałem i zaśmiałem się, widząc jego minę.
Wyglądał jak małe dziecko, które zobaczyło nową zabawkę.
- Nie wiem. Cokolwiek – wziąłem do ust czekoladę, a
następnie wziąłem drugą kostkę i przysunąłem ją do ust chłopaka.
Posłusznie zjadłem słodycz, uśmiechając się.
- Jeśli tak
bardzo tego chcesz, to zagram - powiedziałem, ale uśmiech zniknął mi z twarz,
gdy przypomniałem sobie o egzaminach. Nie dość, że zdawałem z akustyka, to jeszcze
elektryk. Załamię się chyba.
- Nie denerwuj się – szepnąłem, przytulając go. – Możesz mi
zagrać to, co masz grać na egzaminach – pocałowałem go w policzek.
- Ha, żeby to było takie proste. Nie ćwiczyłem tego od
trzech tygodni. A poza tym muszę opanować dwie piosenki. Jedną na akustyka, a
drugą na elektryka. Ja nie wiem, jak ja to zrobię - mruknąłem, krzywiąc się.
Byłem na siebie zły. - Ciągle się mylę. Obleję.
- Nie oblejesz. Pójdę tam z Tobą jeśli chcesz – dotknąłem
palcami jego policzka, biorąc kolejną kostkę czekolady do ust. – Jesteś genialnym
gitarzystą, dasz radę. To ja gram okropnie – skrzywiłem się.
- Nie jestem. Nie zdążę tego opanować. Mogę już się
wycofać - powiedziałem, zrezygnowany. - Najgorsze jest to, że jeżeli ja obleję
akustyk, to razem ze mną Ruki. Miał śpiewać do tego.
Nie mogłem już tego słuchać. Złapałem go za podbródek i
pocałowałem go namiętnie w usta. Usiadłem mu na kolanach.
Mruknąłem, przymykając oczy. Całe zdenerwowanie nagle
uleciało. Jego usta sprawiały cuda.
Położyłem mu ręce na torsie i naparłem na niego. Położył
się, a ja zawisnąłem nad nim. Przejechałem językiem po jego dolnej wardze.
Rozchyliłem wargi, zapraszając go do środka. Już zdążyłem
się uzależnić od jego ust. Były takie cudowne. W dodatku teraz smakowały
czekoladą.
Wślizgnąłem się językiem do środka. Chciałem żeby się
uspokoił i chyba w końcu to zrobił.
Zarzuciłem mi ręce na szyję, przyciągając go bliżej
siebie. Chciałem czuć jego bliskość. Było mi przy nim dobrze.
Odsunąłem się od jego ust i spojrzałem mu w oczy.
- A teraz mnie posłuchaj, głupku. Grasz genialnie i na pewno
uda Ci się zdać, nic nie oblejesz. Pójdę tam z Tobą i będę Cię wspierać.
- Ty w tym czasie będziesz w szkole, mój drogi -
powiedziałem. Nie chciałem, by opuszczał zajęcia z mojego powodu. W końcu w tym
roku pisał maturę.
- Nie, nie będę w tym czasie w szkole. Mam zwolnienie od
lekarza do końca października, bo muszę odzyskać siły, kochanie.
- No to tym bardziej. Będziesz odpoczywał w domu -
powiedziałem stanowczo. Nie mógł się przemęczać, a tym bardziej denerwować za
mnie. Co to, to nie!
- Rozumiem.. Czyli nie chcesz mnie tam – szepnąłem smutny,
schodząc z niego. – Nie to nie – mruknąłem i zjadłem kolejną kostkę czekolady.
- Skarbie... - złapałem go w pasie, z powrotem sadzając go
na swoich kolanach i przytulając do siebie. - Chcę, ale musisz odpoczywać. Nie
chcę byś przejmował się moimi egzaminami. Nie wolno Ci się denerwować. Musisz
myśleć o swoim zdrowiu.
- Jak nie pójdę to będę się denerwował jeszcze bardziej –
mruknąłem. – A zresztą co mam robić sam w domu? Chcę być przy Tobie.
Westchnąłem.
- No już dobrze. Pojedziesz ze mną -
powiedziałem. Nie chciałem, żeby znowu się smucił.
Uśmiechnąłem się lekko i zjadłem kolejną kostkę czekolady.
Wciąż siedziałem mu na biodrach, ale jak widać nie przeszkadzało mu to.
Spojrzałem na niego. Nadal siedział na mnie. Był strasznie
lekki.
- Musisz nabrać trochę masy. Jesteś lekki jak piórko.
- Opycham się w nocy czekoladą – wywróciłem oczami. – Jeśli
tak dalej pójdzie to będę gruby – zaśmiałem się cicho, jedząc dalej. – Chcesz?
– mruknąłem, podsuwając mu czekoladę pod usta.
Otworzyłem usta, czekając, aż mnie nakarmi. Gruby? Ha,
dobre sobie! Po chwili miałem w buzi czekoladę. Zjadłem ją, po czym,
uśmiechnąłem się.
- Gruby? Ciekawe w którym miejscu.
- A bo ja wiem – wzruszyłem ramionami. Wziąłem ostatnią
kostkę i zgniotłem papierek. – Nie ma – mruknąłem, odrzucając papierek i biorąc
lizaka do ręki.
Zaśmiałem się widząc, jak męczy się z otwarciem papierka.
- Daj mi to - powiedziałem i zabrałem mu lizaka, otwierając go. Rzuciłem
papierek, a lizaka przystawiłem mu do ust.
Uśmiechnąłem się lekko i wziąłem słodycz do ust.
- Dziękuję. Jeśli będę się tak objadał słodyczami to mi za
niedługo zęby wypadną – mruknąłem.
- Przesadzasz. Od czasu do czasu można sobie pozwolić. Ja
jem słodycze codziennie i mam zdrowe zęby - powiedziałem. Słodycze to kolejna
rzecz, która mnie uspokajała.
- Mh – mruknąłem, przesuwając lizak w ustach. – Przeszkadza
Ci to, że na Tobie siedzę? – spytałem i spojrzałem mu w oczy.
- Nie - powiedziałem zgodnie z prawdą. Lubiłem, gdy był
tak blisko. Poza tym był lekki, więc nie ciążył mi jakoś specjalnie.
Uśmiechnąłem się lekko i położyłem się na nim. Policzek
oparłem na jego klatce piersiowej w miejscu, gdzie biło jego serce.
Objąłem go mocniej ramionami, bardziej do siebie przysuwając.
Oparłem podbródek na jego głowie i tak siedziałem. Słyszałem kroki przy
drzwiach. Spojrzałem na zegarek. Była szósta. Mama wstała do pracy. Dobrze, że
drzwi mieliśmy zamknięte.
Przymknąłem oczy, rozkoszując się jego dotykiem i bliskością.
Miałem nadzieję, że nie przeszkadzały mu moje wystające kości.
Jedną rękę przeniosłem na jego włosy, bawiąc się nimi.
Były takie miękkie i miłe w dotyku. Zamknąłem oczy. Było mi tak przyjemnie.
- Śliczny – mruknąłem cicho. – Wiesz, że Cię kocham, prawda?
– spytałem, wsłuchując się w bicie jego serca.
- Wiem - powiedziałem z uśmiechem. - Ja Ciebie też -
oznajmiłem, przytulając go jeszcze mocniej. Czułem jak serce mi przyspieszyło.
- Pójdziemy coś zjeść? Jestem głodny – mruknąłem, śmiejąc
się cicho. Słyszałem, że jego serce zaczęło bić szybciej. Uśmiechnąłem się
lekko.
- Mhm - powiedziałem, biorąc go na ręce, po czym wstałem,
stawiając go na podłodze. Chciałem złapać go za rękę, ale mama była w kuchni.
Podszedłem do drzwi i otworzyłem je, wychodząc z pokoju.
Wychodząc z pokoju, prawie się wywróciłem. Musiałem się
przytrzymać jego ramienia żeby nie upaść. Jak widać jeszcze byłem słaby.
- Przepraszam – mruknąłem.
- W porządku - uśmiechnąłem się do niego i pomogłem mu
stanąć na równe nogi. Pomogłem mu dojść do kuchni, po czym posadziłem go na
krześle. Sam z kolei zajrzałem do lodówki. Moja sałatka oczywiście była.
Zrobiłem ją, zanim przywiozłem Kazuki' ego do domu. Wyjąłem miskę i postawiłem
ją na blacie. - Co chcesz jeść?
- Nie wiem – mruknąłem. – Cokolwiek – położyłem policzek na
zimnym stole i patrzyłem na jego nogi.
Zamknąłem lodówkę i wyjąłem z szafki dwa talerze.
Nałożyłem na nie sałatki, a jeden z nich podałem chłopakowi. Dałem mu jeszcze
widelec i usiadłem obok.
- Mam nadzieję, że się nie otrujesz - powiedziałem i
zacząłem jeść swoją porcję.
- Dziękuję – mruknąłem. – Itadakimasu – wziąłem widelec i
zacząłem jeść sałatkę. Była pyszna.
- Itadakimasu - odpowiedziałem, uśmiechając się. -
Zjadliwe chociaż? - spytałem, jedząc powoli. Miałem zamulony żołądek, więc
jedzenie ciężko mi przychodziło.
- Mh. Pyszne – uśmiechnąłem się lekko, wkładając widelec z
sałatką do ust. Poprawiłem kolczyk w wardze i spojrzałem na chłopaka.
Uśmiechnąłem się. Po paru minutach skończyłem jeść.
Wstałem i włożyłem naczynie do zmywarki. Oparłem się o blat, przyglądając się
chłopakowi.
W końcu do kuchni weszła jego matka. Nie przywitałem się,
byłem zajęty jedzeniem.
- Ojciec pozwala Ci nosić tyle kolczyków? – spytała w końcu.
- On nie jest moim ojcem – mruknąłem, kończąc jeść.
- Nie czepiaj się go - mruknąłem, mrużąc oczy. Czepiała
się wszystkich moich znajomych. Aoi' ego, bo ma kolczyk w wardze. Reity, bo
nosi opaskę. Ruki' ego, bo ma tunele i dużo kolczyków w uszach. Kai' a, bo
dodawał wszędzie majonez. Rozumiem się czepiać kolczyków... ALE MAJONEZ?!
Spojrzałem na chłopaka i uśmiechnąłem się lekko.
- Zrobiłbyś mi herbaty? – spytałem. Nie wiedziałem co gdzie
leży, a nie chciałem grzebać po wszystkich szafkach.
- Jasne - odwzajemniłem uśmiech i postawiłem czajnik z
wodą na gaz. Miałem ochotę na kawę, ale dostałbym niezły opierdziel. Wyjąłem
dwa kubki i wrzuciłem do nich torebki z herbatą.
- A ty musisz się nim tak wysługiwać? – warknęła. – Coś by
Ci się stało gdybyś wstał i zrobił sobie tej herbaty?
Spojrzałem na nią znudzony. Doskonale wiedziała, że jestem
chory.
- Jak masz się na niego drzeć, to lepiej stąd idź! -
krzyknąłem na nią. - Doskonale wiesz, że jest jeszcze słaby! - warknąłem. -
Jakoś nigdy nie obchodziło Cię to, co robię, więc teraz też się nie wtrącaj.
- To jego wina w jakim jest stanie – powiedziała obojętnie.
- Zamknij się, kobieto – syknąłem w końcu. – Nie wiesz o
mnie nic, więc się nie odzywaj. To, że wychodzisz za niego za mąż, to nie
znaczy, że moje zachowanie będzie wyjątkowe dla Ciebie.
Uśmiechnąłem się słysząc, jak odpyskował mojej matce.
-
Słyszałem, że do pracy idziesz - powiedziałem. - Idź, bo się spóźnisz.
- Wypierdalaj – mruknąłem pod nosem, znowu kładąc policzek
na stole. Spędziłem z nią pięć minut i już miałem jej dość.
Po chwili oburzona wyszła z kuchni.
- Jak dobrze, że nie
mieszkam w akademiku, bo miałabyś niezły syf - stwierdziłem. Podszedłem,
kucając przed nim. Położyłem podbródek na jego kolanach, przyglądając się mu.
Pogłaskałem go po włosach.
- Wkurwiła mnie – wymamrotałem cicho i przymknąłem oczy.
- Mnie wkurwia dwa cztery na dobę - powiedziałem,
wzdychając. Po chwili woda zaczęła się gotować. Wstałem i wyłączyłem gaz,
zalewając kubki z naparem. Wziąłem je do ręki i zacząłem iść w kierunku mojego
pokoju. - Chodź.
Powoli wstałem i ruszyłem za nim, od czasu do czasu
trzymając się ściany czy szafki żeby nie upaść. Pomimo tego jak się czułem, to
nie żałowałem, że nie zostałem w szpitalu. Nie wytrzymałbym tam.
Miałem zajęte ręce, więc otworzyłem drzwi nogą. Podszedłem
do stoliczka, stawiając je na nim. Po chwili poczłapałem do chłopaka, pomagając
mu dojść do łóżka.
- Musisz się mną zajmować jak dzieckiem – mruknąłem,
siadając na łóżku i biorąc mój zeszyt. – Przepraszam.
- Będę się Tobą zajmował tyle ile trzeba, skarbie -
powiedziałem, po czym usiadłem na łóżku obok niego.
- Zagrasz mi coś? – spytałem, sięgając po długopis. Chciałem
popisać w moim pamiętniku. To mi zawsze pomagało.
- Mhm - mruknąłem, biorąc akustyka, stojącego na statywie.
Usiadłem wygodnie, układając sobie gitarę na kolanach. Wyjąłem kostkę spod
strun i zacząłem grać nowo napisaną piosenkę.
Uśmiechnąłem się lekko i otworzyłem zeszyt na kolejnej
pustej stronie. Chwilę zastanawiałem się co pisać, a później długopis poszedł w
ruch.
W głowie miałem słowa tej piosenki, które napisałem razem
z Ruki' m. To była nasza piosenka na zaliczenie. Za każdym razem pisaliśmy
nową. Podobała mi się ona.
Opisałem tam wszystko. Moje uczucia do Uru, moją chorobę,
ten zbliżający się ślub. W końcu skończyłem pisać i odłożyłem zeszyt.
W pewnym momencie urwałem. Z głowy uleciała mi reszta
akordów. Szlag by to. Jak ja miałem to zaliczyć? Obleje! Na pewno!
Spojrzałem na niego czule. Podniosłem się i podszedłem do
niego na czworaka, po czym przytuliłem się do jego pleców.
- Spokojnie – szepnąłem, kładąc podbródek na jego ramieniu.
- Nie zdam tego. Nie pamiętam tych akordów, a kartka mi
gdzieś zginęła - mruknąłem załamany. - Tak, wiem, użalam się nad sobą. Jestem
beznadziejny.
- Spróbuj wymyślić nowe – szepnąłem i przejechałem palcem po
gryfie. – Uda Ci się – pocałowałem go w szyję.
- Nie mogę, bo rytm się zepsuje i słowa nie będą pasować.
Mam za mało czasu, a Ruki nie zdąży się dostosować - schowałem twarz w
dłoniach.
Wziąłem od niego gitarę i odłożyłem ją na bok, po czym
przytuliłem go do siebie.
- Zadzwoń do niego, może pamięta albo ma to gdzieś zapisane.
Już.
Westchnąłem i wziąłem telefon, wybierając numer wokalisty.
- Hej Ruki. Słuchaj, masz może gdzieś akordy do ,,Calm envy''? - spytałem,
mając nadzieję, że ma je zapisane.
Widziałem uśmiech na jego twarzy. Sam się uśmiechnąłem i
przytuliłem do jego pleców, splatając palce na jego brzuchu.
- Masz u mnie piwko, stary - powiedziałem. - Weź mi je
zeskanuj i wyślij. Dzięki - mruknąłem i rozłączyłem się. - Ruki, aniele! -
szepnąłem, po czym odwróciłem się do chłopaka, przytulając się do niego.
- Mówiłem? – mruknąłem, uśmiechając się lekko. Złapałem go
za podbródek i musnąłem jego usta własnymi. – I trzeba było się tak denerwować?
- Tak - powiedziałem i sam delikatnie go pocałowałem.
Uwielbiałem jego usta. Były cudowne.
Oddałem pocałunek, wplatając palce w jego włosy. Położyłem
się na plecach, ciągnąc go za sobą. Chciałem pogłębić pocałunek, ale usłyszałem
dzwonek do drzwi. Westchnąłem i oderwałem się od niego.
- Kurwa, kogo niesie?! - warknąłem i podniosłem się, idąc
do drzwi. Doszedłem do nich i otworzyłem je. Ujrzałem mój zespół. Nie było
tylko Ruki' ego. Myślałem, że ich rozniosę. Musieli przerwać mi tak piękną
chwilę? - Czego?
Super, już się doczekać nie mogę dalszej części! Ciekawe po co przyszli...
OdpowiedzUsuńDobra, piszę ten komentarz szybciutko, bo zaraz wszystko zapomnę.
OdpowiedzUsuńOni przypominają mi troszkę dzieci. Tak niewinnie się zachowują. Pomińmy to z szyjką. xD
Urocze było to "chcę do domu". No i jak szukał tego pamiętnika. Rozwaliło mnie to z tym "produkowaniem" - mój ulubiony fragment. xD Wybaczcie, że to tak nie po kolei, ale naprawdę kiepsko u mnie z pamięcią. :c
"Uwielbiam białą czekoladę", "Nie przepadam za białą czekoladą" - cóż, ponoć przeciwieństwa się przyciągają. :3
Czekam na więcej. :*