(Sasori)
Ktoś zapukał do drzwi. Kogo to niesie? Podniosłem się i usiadłem na
łóżku.
– Proszę – powiedziałem bez
przekonania.
W drzwiach pojawiła się blond
czupryna.
– Sasori no Danna. Mogę na
chwilę? – spytał cicho.
– Jak chcesz – powiedziałem
obojętnie, ale w środku gotowałem się.
Wszedł.
– Możemy porozmawiać? – szepnął
prawie niedosłyszalnie i zarumienił się.
– Tak.
Podszedł i usiadł na łóżku tyłem
do mnie.
– Chciałem Cię przeprosić. Nie
powinienem być na Ciebie zły za to, że Itachi mi coś tam powiedział – zrobił
się bardziej czerwony. – Ja po prostu…
Nie dokończył, bo do pokoju
wszedł Kakuzu.
– Saso.. Dobrze, że też tu jesteś
Deidara – zaczął. – Macie się stawić u Lidera. Obydwoje – czemu akurat teraz
musiał wejść do tego pokoju?! Miałem ochotę go zabić.
– Okej – powiedziałem cicho i bez
entuzjazmu. Wstałem i zacząłem iść do drzwi. – Idziesz? – zwróciłem się do
blondyna.
– H-hai!
Ruszył za mną. Serce biło mi
szybko. Co się dzieje? Nigdy jeszcze mi tak waliło. Mimo, że nie jestem do
końca człowiekiem to… Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Eh.. To przez
tego blondyna.. Spojrzałem na niego kątem oka. Patrzył na mnie tymi swoimi
niebieskimi, dużymi i szczęśliwymi oczyma.
– Co? – warknąłem.
Zarumienił się i odwrócił wzrok.
– Nic, nic – szepnął cicho i
zaśmiał się.
* * *
Zapukałem do jego pokoju.
Usłyszałem „wejść” i weszliśmy.
– Chciałeś nas widzieć, Liderze?
– Otóż to. Mam dla Was misję.
– Misję? Yatta! – krzyknął
blondyn.
Westchnąłem.
– Czego ma dotyczyć?
– Musicie udać się do Wioski
Liścia. W głównym budynku rodu Uchiha jest Święty Pokój, a w nim pewne księgi.
Są dla mnie bardzo ważne, więc musicie je zdobyć za wszelką cenę. Shi no Hon
(Księgi Śmierci) są bardzo charakterystyczne. Są dużo większe niż normalne.
Mają kolor czarny ze złotym napisem Shi no Hon- Uchiha. – spojrzał na mnie. –
Liczę na Ciebie Sasori. I na Ciebie też Deidara. – spojrzał na blondyna.
– Hai! – krzyknął
entuzjastycznie.
– Okej – powiedziałem. – To
wszystko?
– Nikt nie może Was zobaczyć.
Możecie odejść.
Skierowaliśmy się do naszych
pokoi.
– Spotykamy się za 10 minut w
pokoju głównym.
– Hai!
Wszedłem z westchnieniem do
pokoju. Czy on musi się tak szczerzyć? Mam ochotę się na niego…. Stop! O czym
ty myślisz zboczeńcu!
* * *
Po 10. minutach byłem już gotowy.
Stałem w salonie i czekałem na blondyna.
Kami- sama. (Boże) Ile można na niego czekać? W końcu przyszedł. Miał płaszcz
Akatsuki, a pod nim jakiś pas z dwoma „kieszeniami”. Przyjrzałem się temu.
– Co to jest? – spytałem wciąż na
to patrząc.
– Co? – jakbym wyrwał go z
zamyśleń. – Ach! To... To moja – zawahał
się. – Broń – zaśmiał się.
– Broń? – patrzyłem jak zahipnotyzowany
na jego uśmiech.
– Taaa. W środku jest moja broń.
Może Ci kiedyś pokażę – uśmiechnął się szerzej, a w jego oczach był dziwny
błysk.
– Jak chcesz. Chodźmy –
wyszedłem.
Po drodzę spotkaliśmy Itachi’
ego.
– Sasori – zaczął.
Nie odpowiedziałem tylko uniosłem
pytająco brwi.
– Deidara przyjął moje
przeprosiny – spojrzałem na blondyna, który odwrócił wzrok. – Przepraszam.
Wybaczysz mi? Dalej chcę być Twoim przyjacielem.
– Idiota – mruknąłem pod nosem.
Popatrzyłem w jego oczy. Wytrzymał moje spojrzenie. – Jak można być takim
debilem? – spytałem cicho. – I co Ci po kimś takim jak ja? I tak nigdy Cię nie
rozumiałem.. Nigdy nie wiedziałem co czujesz – powiedziałem z kpiną.
– Kiedyś nie wiedziałeś, ale
teraz – spojrzał na blondyna. – Dowiesz się więcej. Uwierz mi.
– Baka. Idziemy – zwróciłem się
do blondyna.
– H-hai. – szepnął cicho.
– Co się stało?
Pokręcił tylko głową, że nie chce
mówić.
– Wiesz, że możesz mi powiedzieć?
– spytałem gdy już wyszliśmy.
Pokiwał twierdząco głową i włożył
ręce do kieszeni.
* * *
Szliśmy już od ponad trzech
godzin. Deidara nie odezwał się do mnie ani razu. Co się do cholery dzieje?
Czemu on się do mnie nie uśmiechnie? Uwielbiam jego uśmiech.. Czekaj! Co ja
właśnie powiedziałem?! Że uwielbiam jego uśmiech!!? Ale.. Co.. Ja?!
– Sasori no Danna? – jego głos
wyrwał mnie z zamyślenia.
– Hm? – spytałem niezbyt
inteligentnie.
– Bo... A... Nieważne...
– Powiedz.
– Zastanawiam się dlaczego
Itachi- san.. Powiedział mi, że jesteś jego i mam się do Ciebie nie zbliżać.
Chociaż, że jest tyko Twoim przyjacielem to… Jest to trochę dziwne, że akurat
MI to powiedział – szepnął.
– Czemu po prostu o tym nie
zapomnisz? – spytałem szorstko.
– Bo.. Nie mogę.
– Czemu? – dlaczego ja się go tak
dopytuje? Co mnie to właściwie obcho-dzi?
– Nie wiem. Może on coś do ciebie
czuje? – spytał bardzo cicho.
– Itachi? Do mnie? – zdziwiłem
się. – To jest tyko kolega..
– Więc czemu mi tak powiedział? –
zastanawiał się na głos.
* * *
Zatrzymaliśmy się pod jakimś
drzewem. Rozpaliłem małe ognisko. Sie-dzieliśmy koło ognia, a Deidara trząsł
się jak galareta.
– Sas-sori no D-Danna – szepnął
szczękając zębami. – Z-zimn-o.. M-mi.. A-a T-tobie n-nie?
– Ja nie czuję zimna. Sam jestem
zimny.. Dlatego najbardziej lubię zimę – szepnąłem cicho zmieniając temat.
– Czemu?
– Bo wtedy jest bardzo zimno i ..
nie jestem wtedy jedyny taki – westchnąłem.
Przysunąłem się do niego i
objąłem go ramieniem.
– Nie wiem czy będzie Ci cieplej,
ale…
– Jest gorąco – przerwał mi i
wtulił się we mnie.
– Jak Ci może być gorąco? Ja
jestem przecież – zdziwiłem się.
– Jesteś ciepły Sasori no Danna,
ale jeszcze o tym nie wiesz.
Wtulił się we ufnie jak małe
dziecko w matkę. Objąłem go i przytuliłem do swojej klatki piersiowej. Serce
biło mi jak oszalałe. Dei przyłożył mi rękę tam, gdzie powinno ono być.
– Widzisz jak Ci serce bije? –
szepnął. – Jesteś gorący, ale jeszcze tego nie wiesz.... Masz uczucia.. Widzisz
jak na mnie reagujesz.. Jesteś cudowny, ale jeszcze tego nie wiesz..
– Ale.. – nie wiedziałem co
powiedzieć. – Arigato. (Dziękuję)
– Sasori.. Ja...
Nie dokończył.
– Co?
Odpowiedział mi tylko równy
oddech.
– Tak bardzo byłeś zmęczony? –
musnąłem jego czoło swoimi ustami i sam zamknąłem oczy. Nie potrzebuję snu, ale
… To mnie odpręża.
Po chwili byłem już w objęciach
Morfeusza.
* * *
Poczułem dziwne ciepło
przytulające się do mnie. Ciepło? Przecież ja nic nie czuję.. Nawet ciepła
innego ciała.. Co się dzieje? Otworzyłem powoli oczy. Zobaczyłem blond
czuprynkę. Deidara? Objąłem go mocniej. Wtulił się we mnie. Powoli zaczął otwierać
oczy, ale przymrużył je.
– Razii – jęknął.
– Nie narzekaj – powiedziałem z
kpiną.
– Idiota – jęknął. – Sam nie narzekaj
– wtulił się we mnie. – Ja chcę spać – mruknął.
– O nie! Tak dobrze to nie ma!
Wstałem na co Deidara mruknął
niezadowolony.
– Sasori no Danna – jęknął. –
Jesteś okrutny.
Zaśmiałem się.
– Wiem. Zaraz musimy wyruszać
dalej.
– Okej – powiedział zrezygnowany.
– Nienawidzę Cię, idioto – szepnął.
– A ja myślę inaczej.
Zarumienił się i prychnął:
– Idiota..
* * *
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Szedł
za mną szczerząc te swoje białe ząbki.
– Czego się tak szczerzysz?
Wzruszył ramionami:
– Nie wiem. Po prostu.. Jestem..
szczęśliwy? – zaśmiał się.
Westchnąłem.
– Jak tak sobie chcesz.
* * *
– Sasori no Danna? – usłyszałem
cichy głos.
– Hm?
– Powiesz mi coś o sobie? – spytał
jeszcze ciszej.
– Nie – uciąłem krótko.
– Proszę, Sasori no Danna.
Przybliżył się do mnie.
– Nie.
– To może ja będę zadawać
pytania? – spytał bardziej ożywiony.
– Jak chcesz, ale .. Nie zawsze
odpowiem – odpowiedziałem zrezyg-nowany.
– Yatta! – cieszył się jak małe
dziecko.
Przez całą drogę zadawał mi
mnóstwo bezsensownych pytań typu „Jaki jest Twój ulubiony kolor?” czy „Co
lubisz najbardziej jeść?”. Z każdym następnym pytaniem coraz bardziej się
nakręcał i rozweselał.
– Koniec przesłuchania? – spytałem
zadziornie na postoju.
– No coś ty! – żachnął się. –
Masz ich całe tysiące! Ale jestem zmęczony.
Położył głowę na moich kolanach.
Nagle zaczął przeraźliwie kaszlać,
gwałtownie siadając.
– Deidara? Co się stało? –
wystraszyłem się.
– Nic, nic – próbował się
uspokoić.
* * *
(Deidara)
Położyłem głowę na jego kolanach.
Byłem zmęczony.. I to baardzo.
Nagle zacząłem znowu tak
przeraźliwie kaszleć. Zerwałem się do siadu. Shimatta! (Cholera)
– Deidara? Co się stało? – spytał
Sasori chyba wystraszony.
– Nic, nic – powoli się
uspokajałem.
Znowu się zaczyna. Cholerna
choroba… Jebana.. Babcia… Chiyo.. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
* * *
(Sasori)
– Zemdlał? Kuso! Deidara co się
stało? – byłem coraz bardziej przerażony.
Obudził się po jakichś pięciu
minutach.
– Deidara? Idioto! Nie strasz
mnie tak!
– Gomen – szepnął cicho.
Przytuliłem go.
– Debil – szepnąłem mu do ucha.
Zaśmiał się wciąż osłabiony.
– To.. Babcia.. Chiyo – szepnął
cicho.
– Babcia Chiyo? – byłem
zszokowany. Moja babcia? Co ona narobiła?
– Kiedyś.. Spotkałem ją i –
zaśmiał się jak szaleniec. – Idiotka mnie zatruła!
– Moja .. babcia? – spytałem
głupio.
– To ona jest Twoją babcią?
– Yhm..
– Gomen.. Nie powinienem nic
mówić – usiadł prosto.
– Dobrze, że jesteś.. Ze mną
szczery.
Uśmiechnął się słabo.
– Da się to jakoś odwrócić? –
spytałem niepewnie.
Odwrócił głowę.
– Tak, ale.. Musiałbym mieć jakąś
odtrutkę, a na razie nie wiem jak ją zrobić – zmartwił się. – No cóż. Coś
wymyślę. Na razie jest dobrze, bo łykam jakieś pigułki i … O mój boże! – podniósł
głos.
– Co?
– Kabuto! On może mi pomóc.. Że o
tym nie pomyślałem! Idiota – zaśmiał się dziwnie.
* * *
– Według Ciebie czym jest sztuka?
– spytał nagle.
– Hmm – zamyśliłem się. – Sztuka
jest czymś, co przetrwa z pięknem i gracją. Prawdziwa sztuka jest wiecznym
pięknem – powiedziałem po chwili.
– Nie zgadzam się z Tobą –
odrzekł spokojnie.
– Nani? (Co) – spytałem
rozkojarzony.
– Sztuka to wybuch! – krzyknął
poważnym tonem.
Wsadził rękę do swojej torby, aby
po chwili wyjąć ją. Przez chwilę trzymał ją zaciśniętą. Później otworzył ją.
Był na niej piękny ptak. Spojrzał w lewo i uśmiechnął się jeszcze bardziej.
Spojrzałem za nim. Był tam dość sporych rozmiarów mężczyzna. Deidara wypuścił
go. Skierował się w jego stronę.
– Katsu – usłyszałem ciche słowo.
Krew mężczyzny była teraz na
blondynie, który śmiał się jak jakiś szaleniec.
– Sztuka to wybuch! – krzyknął.
– Deidara! Uspokój się!
Jednak on dalej się śmiał.
– Ścierwa – wysyczał. – Zabić ich
wszystkich.. Co do jednego – i znów ten śmiech.
– Deidara! – byłem już wkurzony.
Co on sobie do cholery wyobraża? Podszedłem
do niego. Stanął nagle tak, jakby został wyrwany z jakiegoś transu.
– Czyli znowu to zrobiłem? –
szepnął do siebie. – Wybacz, ale jak widzę krew to – zlizał ją ze swoich
palców. – Nie mogę się powstrzymać – powiedział rozmarzonym głosem.
– Heh. Czyli trafiłem na
szaleńca? – spytałem cicho. – Nie będę się nudzić.
Usiadłem z powrotem na ziemi. Deidara
usiadł koło mnie.
– Gomen – szepnął cicho. – Nie
powinienem. Wiem, jak na mnie działa krew, i dlatego – westchnął. – Po prostu
ją lubię tak ja ty lubisz zimę.
Zamyśliłem się.
– Jak ja zimę, hm? Ja nie lubię
zimy – spojrzał na mnie zdziwiony i poło-żył głowę na moim ramieniu. – Ja ją
kocham. Ona mnie uspokaja, pokazuje, że nie jestem sam, że nie tylko ja jestem
taki zimny.
– Ty nie jesteś zimny, Sasori no
Danna. Ty po prostu boisz się uczuć, boisz się odrzucenia, Ty chcesz być taki
zimny – westchnął. – Jeśli chcesz to potrafisz pokazać uczucia – szepnął. – Ty
masz je w sobie, gdzieś głęboko, ale one nadal tam są. Przynajmniej ja tak
uważam.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Czyli
mam uczucia, hm?
– Arigato.
* * *
(Deidara)
– Musimy już iść, Sasori no Danna
– powiedziałem cicho po chwili.
– Mhm – mruknął i wstał.
Podał mi rękę. Chwyciłem ją, a
przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Próbowałem stanąć sam na nogi,
ale zaraz musiałem chwycić go za ramię, bo bym się wywrócił.
– Kuso – szepnąłem pod nosem.
– Nic Ci nie jest?
– Nie. Zaraz przejdzie –
uśmiechnąłem się lekko.
* * *
(Sasori)
Szliśmy od paru godzin. Deidara
od czasu do czasu musiał się mnie złapać, bo by upadł. Jak się go pytałem co
się stało odpowiadał „To nic. Zaraz przejdzie”. Uparty dzieciak.
– Dobra tutaj zrobimy postój.
Jutro dojdziemy do granicy Wioski, a w nocy tam wejdziemy. Jest wieczór więc
nie ma sensu nigdzie już iść – powiedziałem po chwili.
– Hai – odpowiedział.
Usiedliśmy pod jakimś drzewem.
Deidara usiadł koło mnie i oparł głowę na moim ramieniu. Otoczyłem go ramieniem
w talii.
Nagle zaczął zawzięcie szukać
czegoś w torbie. Wyciągnął kanapki, jakieś tabletki i wodę.
– Jesteś głodny? – spytał cicho.
Głodny?
– Ee.. Jasne – odpowiedziałem z
wahaniem.
Podał mi kanapkę. Wziąłem ją i
ugryzłem kawałek. Musiałem stwierdzić, że nie była zła. Deidara westchnął,
zjadł szybko i wziął jakieś tabletki.
– Co to?
– Te tabletki, o których Ci
mówiłem – szepnął cicho.
– Skąd je masz? – spytałem
podejrzliwie.
– Eee – zmieszał się. – To nie
jest ważne. Ważne jest to, że mi pomagają.
– Jak chcesz – skończyłem
rozmowę.
Wiedziałem, że nic nie wskóram jak
będę na niego naciskać. Przycisnąłem go mocniej do siebie, tak że nos miałem w
jego włosach. Blondyn wtulił się we mnie. Po chwili słyszałem jego równy
oddech. Spał. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nachyliłem się nad nim i delikatnie
musnąłem jego usta swoimi. Jak odsunąłem się od niego zauważyłem, że ma otwarte
oczy.
– Co ty robisz? – spytał z
uśmiechem.
– Nic – mruknąłem.
– Nie przeszkadza mi to –
szepnął.
Odwrócił moją głowę w swoją
stronę i pocałował mnie niepewnie. Wplotłem palce w jego włosy i oddałem pieszczotę.
Jak wy możecie urywać w takich momentach?! To nie wybaczalne.
OdpowiedzUsuńNo ale w końcu coś się dzieje.
Życzę weny.