czwartek, 15 sierpnia 2013

"Jesteś sensem mojego istnienia." SasoDei 02

Niektóre osoby chciały ciąg dalszy, więc proszę ^^ Nie poprawiałam tego... Nie chce mi się. Jutro obowiązkowo pojawi się OSTATNI rozdział Kazu x Uru, a w następny piątek ... hm ... Hiroki x Yukiyo. Okropnieeee mi się nudzi i natknęłam się na to, więc wstawiam.





(Sasori)
Ktoś zapukał do drzwi.  Kogo to niesie? Podniosłem się i usiadłem na łóżku.
– Proszę – powiedziałem bez przekonania.
W drzwiach pojawiła się blond czupryna.
– Sasori no Danna. Mogę na chwilę? – spytał cicho.
– Jak chcesz – powiedziałem obojętnie, ale w środku gotowałem się.
Wszedł.
– Możemy porozmawiać? – szepnął prawie niedosłyszalnie i zarumienił się.
– Tak.
Podszedł i usiadł na łóżku tyłem do mnie.
– Chciałem Cię przeprosić. Nie powinienem być na Ciebie zły za to, że Itachi mi coś tam powiedział – zrobił się bardziej czerwony. – Ja po prostu…
Nie dokończył, bo do pokoju wszedł Kakuzu.
– Saso.. Dobrze, że też tu jesteś Deidara – zaczął. – Macie się stawić u Lidera. Obydwoje – czemu akurat teraz musiał wejść do tego pokoju?! Miałem ochotę go zabić.
– Okej – powiedziałem cicho i bez entuzjazmu. Wstałem i zacząłem iść do drzwi. – Idziesz? – zwróciłem się do blondyna.
– H-hai!
Ruszył za mną. Serce biło mi szybko. Co się dzieje? Nigdy jeszcze mi tak waliło. Mimo, że nie jestem do końca człowiekiem to… Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego. Eh.. To przez tego blondyna.. Spojrzałem na niego kątem oka. Patrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi, dużymi i szczęśliwymi oczyma.
– Co? – warknąłem.
Zarumienił się i odwrócił wzrok.
– Nic, nic – szepnął cicho i zaśmiał się.


* * *

Zapukałem do jego pokoju. Usłyszałem „wejść” i weszliśmy.
– Chciałeś nas widzieć, Liderze?
– Otóż to. Mam dla Was misję.
– Misję? Yatta! – krzyknął blondyn.
Westchnąłem.
– Czego ma dotyczyć?
– Musicie udać się do Wioski Liścia. W głównym budynku rodu Uchiha jest Święty Pokój, a w nim pewne księgi. Są dla mnie bardzo ważne, więc musicie je zdobyć za wszelką cenę. Shi no Hon (Księgi Śmierci) są bardzo charakterystyczne. Są dużo większe niż normalne. Mają kolor czarny ze złotym napisem Shi no Hon- Uchiha. – spojrzał na mnie. – Liczę na Ciebie Sasori. I na Ciebie też Deidara. – spojrzał na blondyna.
– Hai! – krzyknął entuzjastycznie.
– Okej – powiedziałem. – To wszystko?
– Nikt nie może Was zobaczyć. Możecie odejść.
Skierowaliśmy się do naszych pokoi.
– Spotykamy się za 10 minut w pokoju głównym.
– Hai!
Wszedłem z westchnieniem do pokoju. Czy on musi się tak szczerzyć? Mam ochotę się na niego…. Stop! O czym ty myślisz zboczeńcu!


* * *

Po 10. minutach byłem już gotowy.  Stałem w salonie i czekałem na blondyna. Kami- sama. (Boże) Ile można na niego czekać? W końcu przyszedł. Miał płaszcz Akatsuki, a pod nim jakiś pas z dwoma „kieszeniami”. Przyjrzałem się temu.
– Co to jest? – spytałem wciąż na to patrząc.
– Co? – jakbym wyrwał go z zamyśleń. – Ach! To... To moja –  zawahał się. – Broń – zaśmiał się.
– Broń? – patrzyłem jak zahipnotyzowany na jego uśmiech.
– Taaa. W środku jest moja broń. Może Ci kiedyś pokażę – uśmiechnął się szerzej, a w jego oczach był dziwny błysk.
– Jak chcesz. Chodźmy – wyszedłem.
Po drodzę spotkaliśmy Itachi’ ego.
– Sasori – zaczął.
Nie odpowiedziałem tylko uniosłem pytająco brwi.
– Deidara przyjął moje przeprosiny – spojrzałem na blondyna, który odwrócił wzrok. – Przepraszam. Wybaczysz mi? Dalej chcę być Twoim przyjacielem.
– Idiota – mruknąłem pod nosem. Popatrzyłem w jego oczy. Wytrzymał moje spojrzenie. – Jak można być takim debilem? – spytałem cicho. – I co Ci po kimś takim jak ja? I tak nigdy Cię nie rozumiałem.. Nigdy nie wiedziałem co czujesz – powiedziałem z kpiną.
– Kiedyś nie wiedziałeś, ale teraz – spojrzał na blondyna. – Dowiesz się więcej. Uwierz mi.
– Baka. Idziemy – zwróciłem się do blondyna.
– H-hai. – szepnął cicho.
– Co się stało?
Pokręcił tylko głową, że nie chce mówić.
– Wiesz, że możesz mi powiedzieć? – spytałem gdy już wyszliśmy.
Pokiwał twierdząco głową i włożył ręce do kieszeni.


* * *

Szliśmy już od ponad trzech godzin. Deidara nie odezwał się do mnie ani razu. Co się do cholery dzieje? Czemu on się do mnie nie uśmiechnie? Uwielbiam jego uśmiech.. Czekaj! Co ja właśnie powiedziałem?! Że uwielbiam jego uśmiech!!? Ale.. Co.. Ja?!
– Sasori no Danna? – jego głos wyrwał mnie z zamyślenia.
– Hm? – spytałem niezbyt inteligentnie.
– Bo... A... Nieważne...
– Powiedz.
– Zastanawiam się dlaczego Itachi- san.. Powiedział mi, że jesteś jego i mam się do Ciebie nie zbliżać. Chociaż, że jest tyko Twoim przyjacielem to… Jest to trochę dziwne, że akurat MI to powiedział – szepnął.
– Czemu po prostu o tym nie zapomnisz? – spytałem szorstko.
– Bo.. Nie mogę.
– Czemu? – dlaczego ja się go tak dopytuje? Co mnie to właściwie obcho-dzi?
– Nie wiem. Może on coś do ciebie czuje? – spytał bardzo cicho.
– Itachi? Do mnie? – zdziwiłem się. – To jest tyko kolega..
– Więc czemu mi tak powiedział? – zastanawiał się na głos.


* * *

Zatrzymaliśmy się pod jakimś drzewem. Rozpaliłem małe ognisko. Sie-dzieliśmy koło ognia, a Deidara trząsł się jak galareta.
– Sas-sori no D-Danna – szepnął szczękając zębami. – Z-zimn-o.. M-mi.. A-a T-tobie n-nie?
– Ja nie czuję zimna. Sam jestem zimny.. Dlatego najbardziej lubię zimę – szepnąłem cicho zmieniając temat.
– Czemu?
– Bo wtedy jest bardzo zimno i .. nie jestem wtedy jedyny taki – westchnąłem.
Przysunąłem się do niego i objąłem go ramieniem.
– Nie wiem czy będzie Ci cieplej, ale…
– Jest gorąco – przerwał mi i wtulił się we mnie.
– Jak Ci może być gorąco? Ja jestem przecież – zdziwiłem się.
– Jesteś ciepły Sasori no Danna, ale jeszcze o tym nie wiesz.
Wtulił się we ufnie jak małe dziecko w matkę. Objąłem go i przytuliłem do swojej klatki piersiowej. Serce biło mi jak oszalałe. Dei przyłożył mi rękę tam, gdzie powinno ono być.
– Widzisz jak Ci serce bije? – szepnął. – Jesteś gorący, ale jeszcze tego nie wiesz.... Masz uczucia.. Widzisz jak na mnie reagujesz.. Jesteś cudowny, ale jeszcze tego nie wiesz..
– Ale.. – nie wiedziałem co powiedzieć. – Arigato. (Dziękuję)
– Sasori.. Ja...
Nie dokończył.
– Co?
Odpowiedział mi tylko równy oddech.
– Tak bardzo byłeś zmęczony? – musnąłem jego czoło swoimi ustami i sam zamknąłem oczy. Nie potrzebuję snu, ale … To mnie odpręża.
Po chwili byłem już w objęciach Morfeusza.


* * *

Poczułem dziwne ciepło przytulające się do mnie. Ciepło? Przecież ja nic nie czuję.. Nawet ciepła innego ciała.. Co się dzieje? Otworzyłem powoli oczy. Zobaczyłem blond czuprynkę.  Deidara? Objąłem go mocniej.  Wtulił się we mnie. Powoli zaczął otwierać oczy, ale przymrużył je.
– Razii – jęknął.
– Nie narzekaj – powiedziałem z kpiną.
– Idiota – jęknął. – Sam nie narzekaj – wtulił się we mnie. – Ja chcę spać – mruknął.
– O nie! Tak dobrze to nie ma!
Wstałem na co Deidara mruknął niezadowolony.
– Sasori no Danna – jęknął. – Jesteś okrutny.
Zaśmiałem się.
– Wiem. Zaraz musimy wyruszać dalej.
– Okej – powiedział zrezygnowany. – Nienawidzę Cię, idioto – szepnął.
– A ja myślę inaczej.
Zarumienił się i prychnął:
– Idiota..


* * *

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Szedł za mną szczerząc te swoje białe ząbki.
– Czego się tak szczerzysz?
Wzruszył ramionami:
– Nie wiem. Po prostu.. Jestem.. szczęśliwy? – zaśmiał się.
Westchnąłem.
– Jak tak sobie chcesz.


* * *

– Sasori no Danna? – usłyszałem cichy głos.
– Hm?
– Powiesz mi coś o sobie? – spytał jeszcze ciszej.
– Nie – uciąłem krótko.
– Proszę, Sasori no Danna.
Przybliżył się do mnie.
– Nie.
– To może ja będę zadawać pytania? – spytał bardziej ożywiony.
– Jak chcesz, ale .. Nie zawsze odpowiem – odpowiedziałem zrezyg-nowany.
– Yatta! – cieszył się jak małe dziecko.
Przez całą drogę zadawał mi mnóstwo bezsensownych pytań typu „Jaki jest Twój ulubiony kolor?” czy „Co lubisz najbardziej jeść?”. Z każdym następnym pytaniem coraz bardziej się nakręcał i rozweselał.
– Koniec przesłuchania? – spytałem zadziornie na postoju.
– No coś ty! – żachnął się. – Masz ich całe tysiące! Ale jestem zmęczony.
Położył głowę na moich kolanach.
Nagle zaczął przeraźliwie kaszlać, gwałtownie siadając.
– Deidara? Co się stało? – wystraszyłem się.
– Nic, nic – próbował się uspokoić.


* * *

(Deidara)
Położyłem głowę na jego kolanach. Byłem zmęczony.. I to baardzo.
Nagle zacząłem znowu tak przeraźliwie kaszleć. Zerwałem się do siadu. Shimatta! (Cholera)
– Deidara? Co się stało? – spytał Sasori chyba wystraszony.
– Nic, nic – powoli się uspokajałem.
Znowu się zaczyna. Cholerna choroba… Jebana.. Babcia… Chiyo.. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.


* * *

(Sasori)
– Zemdlał? Kuso! Deidara co się stało? – byłem coraz bardziej przerażony.
Obudził się po jakichś pięciu minutach.
– Deidara? Idioto! Nie strasz mnie tak!
– Gomen – szepnął cicho.
Przytuliłem go.
– Debil – szepnąłem mu do ucha.
Zaśmiał się wciąż osłabiony.
– To.. Babcia.. Chiyo – szepnął cicho.
– Babcia Chiyo? – byłem zszokowany. Moja babcia? Co ona narobiła?
– Kiedyś.. Spotkałem ją i – zaśmiał się jak szaleniec. – Idiotka mnie zatruła!
– Moja .. babcia? – spytałem głupio.
– To ona jest Twoją babcią?
– Yhm..
– Gomen.. Nie powinienem nic mówić – usiadł prosto.
– Dobrze, że jesteś.. Ze mną szczery.
Uśmiechnął się słabo.
– Da się to jakoś odwrócić? – spytałem niepewnie.
Odwrócił głowę.
– Tak, ale.. Musiałbym mieć jakąś odtrutkę, a na razie nie wiem jak ją zrobić – zmartwił się. – No cóż. Coś wymyślę. Na razie jest dobrze, bo łykam jakieś pigułki i … O mój boże! – podniósł głos.
– Co?
– Kabuto! On może mi pomóc.. Że o tym nie pomyślałem! Idiota – zaśmiał się dziwnie.


* * *

– Według Ciebie czym jest sztuka? – spytał nagle.
– Hmm – zamyśliłem się. – Sztuka jest czymś, co przetrwa z pięknem i gracją. Prawdziwa sztuka jest wiecznym pięknem – powiedziałem po chwili.
– Nie zgadzam się z Tobą – odrzekł spokojnie.
– Nani? (Co) – spytałem rozkojarzony.
– Sztuka to wybuch! – krzyknął poważnym tonem.
Wsadził rękę do swojej torby, aby po chwili wyjąć ją. Przez chwilę trzymał ją zaciśniętą. Później otworzył ją. Był na niej piękny ptak. Spojrzał w lewo i uśmiechnął się jeszcze bardziej. Spojrzałem za nim. Był tam dość sporych rozmiarów mężczyzna. Deidara wypuścił go. Skierował się w jego stronę.
– Katsu – usłyszałem ciche słowo.
Krew mężczyzny była teraz na blondynie, który śmiał się jak jakiś szaleniec.
– Sztuka to wybuch! – krzyknął.
– Deidara! Uspokój się!
Jednak on dalej się śmiał.
– Ścierwa – wysyczał. – Zabić ich wszystkich.. Co do jednego – i znów ten śmiech.
– Deidara! – byłem już wkurzony.
Co on sobie do cholery wyobraża? Podszedłem do niego. Stanął nagle tak, jakby został wyrwany z jakiegoś transu.
– Czyli znowu to zrobiłem? – szepnął do siebie. – Wybacz, ale jak widzę krew to – zlizał ją ze swoich palców. – Nie mogę się powstrzymać – powiedział rozmarzonym głosem.
– Heh. Czyli trafiłem na szaleńca? – spytałem cicho. – Nie będę się nudzić.
Usiadłem z powrotem na ziemi. Deidara usiadł koło mnie.
– Gomen – szepnął cicho. – Nie powinienem. Wiem, jak na mnie działa krew, i dlatego – westchnął. – Po prostu ją lubię tak ja ty lubisz zimę.
Zamyśliłem się.
– Jak ja zimę, hm? Ja nie lubię zimy – spojrzał na mnie zdziwiony i poło-żył głowę na moim ramieniu. – Ja ją kocham. Ona mnie uspokaja, pokazuje, że nie jestem sam, że nie tylko ja jestem taki zimny.
– Ty nie jesteś zimny, Sasori no Danna. Ty po prostu boisz się uczuć, boisz się odrzucenia, Ty chcesz być taki zimny – westchnął. – Jeśli chcesz to potrafisz pokazać uczucia – szepnął. – Ty masz je w sobie, gdzieś głęboko, ale one nadal tam są. Przynajmniej ja tak uważam.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Czyli mam uczucia, hm?
– Arigato.


* * *

(Deidara)
– Musimy już iść, Sasori no Danna – powiedziałem cicho po chwili.
– Mhm – mruknął i wstał.
Podał mi rękę. Chwyciłem ją, a przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Próbowałem stanąć sam na nogi, ale zaraz musiałem chwycić go za ramię, bo bym się wywrócił.
– Kuso – szepnąłem pod nosem.
– Nic Ci nie jest?
– Nie. Zaraz przejdzie – uśmiechnąłem się lekko.


* * *

(Sasori)
Szliśmy od paru godzin. Deidara od czasu do czasu musiał się mnie złapać, bo by upadł. Jak się go pytałem co się stało odpowiadał „To nic. Zaraz przejdzie”. Uparty dzieciak.
– Dobra tutaj zrobimy postój. Jutro dojdziemy do granicy Wioski, a w nocy tam wejdziemy. Jest wieczór więc nie ma sensu nigdzie już iść – powiedziałem po chwili.
– Hai – odpowiedział.
Usiedliśmy pod jakimś drzewem. Deidara usiadł koło mnie i oparł głowę na moim ramieniu. Otoczyłem go ramieniem w talii.
Nagle zaczął zawzięcie szukać czegoś w torbie. Wyciągnął kanapki, jakieś tabletki i wodę.
– Jesteś głodny? – spytał cicho.
Głodny?
– Ee.. Jasne – odpowiedziałem z wahaniem.
Podał mi kanapkę. Wziąłem ją i ugryzłem kawałek. Musiałem stwierdzić, że nie była zła. Deidara westchnął, zjadł szybko i wziął jakieś tabletki.
– Co to?
– Te tabletki, o których Ci mówiłem – szepnął cicho.
– Skąd je masz? – spytałem podejrzliwie.
– Eee – zmieszał się. – To nie jest ważne. Ważne jest to, że mi pomagają.
– Jak chcesz – skończyłem rozmowę.
Wiedziałem, że nic nie wskóram jak będę na niego naciskać. Przycisnąłem go mocniej do siebie, tak że nos miałem w jego włosach. Blondyn wtulił się we mnie. Po chwili słyszałem jego równy oddech. Spał. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nachyliłem się nad nim i delikatnie musnąłem jego usta swoimi. Jak odsunąłem się od niego zauważyłem, że ma otwarte oczy.
– Co ty robisz? – spytał z uśmiechem.
– Nic – mruknąłem.
– Nie przeszkadza mi to – szepnął.

Odwrócił moją głowę w swoją stronę i pocałował mnie niepewnie. Wplotłem palce w jego włosy i oddałem pieszczotę.

1 komentarz:

  1. Jak wy możecie urywać w takich momentach?! To nie wybaczalne.
    No ale w końcu coś się dzieje.
    Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń