Zapraszam na one-shot' a. Jest on dość smutny... Stwierdziłam, że dam teraz coś krótkiego, bo chyba już Wam się znudziło tamte opowiadanie. Mam go nie kontynuować? Statystyki też nam spadają ;--;
No nic,
Zapraszam.
Wychowałem się trochę silniejszy z każdym Twoim
uśmiechem.
Uśmiechnij się do mnie jeszcze raz...*
Siedzę w szpitalu i patrzę na śmierć osoby, którą kocham.
Znowu. Dlaczego znowu muszę patrzeć na czyjąś śmierć? Nie chcę tego. Chcę być w
końcu szczęśliwy, ale nigdy mi to nie wychodzi. Dlaczego? Kim ja jestem...? W
końcu podobno każdy człowiek jest szczęśliwy. Dlaczego ja nie jestem? Ile
jeszcze śmierci muszę widzieć?
Uderzony przez deszcz gdy szukałem Ciebie.
Krzyczałem: "Kocham Cię, kocham Cię!"
Ale dźwięk deszczu starł mój głos...**
Miałem kiedyś marzenie. Miałem, teraz już nie mam. Marzyłem
o tym, żeby w końcu być szczęśliwy z osobą, którą kocham. Ale nie jestem. Nie
było sielanki, nigdy. Poznałem go, było nam bardzo dobrze... Później
zachorował. Pojechał do szpitala, do którego przychodzę codziennie od pół roku.
Lekarze nie dają mu szans na przeżycie. Ja tylko marzyłem żeby być
szczęśliwy... Nic więcej.
Możemy spotkać się
ponownie,
ale bycie z Tobą teraz
znaczy dla mnie więcej.
Nie rozumiem siebie. Dlaczego wciąż wierzę, że będzie
dobrze? Od parunastu długich lat się oszukuję. Już chyba trzeci raz patrzę na
to, jak osoba, którą kocham, umiera. Chciałbym żeby to okazało się tylko snem.
Chciałbym żeby K’you był zdrowy. Żebyśmy byli w domu, razem, szczęśliwi. O nic
więcej nie proszę. Jednak to niemożliwe. On umrze.
Nie mogę dotrzeć do Ciebie, ale nie martwię się..
Nawet to, że jestem rozdarty...
"Kocham Cię, kocham Cię."**
Lekarze mówią, że dają mu maksymalnie parę dni, nie więcej.
Chciałbym uciec od tych problemów. Chciałbym... żeby ten koszmar się
skończył... A może ja po prostu lubię patrzeć na śmierć? Może jestem jakimś
jebanym psychopatą? Nie... Na pewno nie. Ale czy naprawdę? Nie, nie jestem.
Chcę żeby on żył.
Z wahającym się głosem i drżącymi rękami
Wciąż Cię szukam...***
Czasami się zastanawiam nad tym, co by było gdybym umarł.
Może wtedy to wszystko by się skończyło? Może wtedy byłbym szczęśliwy? Ale
jestem zbyt wielkim tchórzem żeby ze sobą skończyć. Będę tkwił w tym bólu
dopóki nie umrę śmiercią naturalną. Chciałbym umrzeć teraz, długo, boleśnie...
Ale nie mogę. Nie potrafię tego zrobić.
Hej, nie potrafię zrobić nic bez Ciebie,
Ale nigdy nie puszczę Twojej ręki.*
Ponownie wchodzę do szpitala i kieruję się do jego pokoju.
Wzdycham. Znowu będę tam siedział i patrzył na jego cierpienie. Niepewnie pukam
i wchodzę do sali, nie czekając na odpowiedź. I tak nie odpowie. Podchodzę do
łóżka i siadam na krzesełku. Patrzę na niego. Wygląda jeszcze gorzej niż
wczoraj. Jest cały blady, nie oddycha sam tylko przez tę rurkę w gardle, ta
aparatura ciągle pika. Wzdycham i łapię go za dłoń, całuję jej wierzch. Mój
biedny...
Nie pokazywałem łez za każdym razem,
gdy mówiłem Ci: "Kocham Cię"...
Bierzemy nasz czas...*
On odejdzie... Odejdzie tak, jak reszta. Nagle. Pewnie nawet
nie zdążę się z nim pożegnać. Chciałbym wiedzieć kiedy on umrze... Chciałbym
się z nim pożegnać. Ale pewnie będzie to wtedy, gdy mnie przy nim nie będzie.
Odejdzie ode mnie. Jak wszyscy... Jak zawsze... Stracę go.
Twoje zdjęcie się śmieje
Tym uśmiechem, który kocham.***
Wieczorem wracam do domu. Wracam i nie widzę sensu żeby
cokolwiek robić. Jest bałagan, ale nie sprzątam. Nie mam ochoty. Bez uczuciowo
robię i piję herbatę, a później jem serek. Idę do salonu. Patrzę na Twoje zdjęcie,
a w moich oczach od razu pojawiają się łzy. Śmiałeś się wtedy. Ująłem tym
zdjęciem piękną chwilę. Uśmiechasz się. Masz iskierki szczęścia w oczach.
Patrzysz na mnie z czułością. Brakuje mi tego. Idę spać. Rano znowu idę do
szpitala.
Jak wybuchnął listopadowy świt
Rozpoczęłaś swoją drogę do nieba.***
Gdy wchodzę do szpitala od razu podchodzi do mnie lekarz.
Przeprasza, ma łzy w oczach. Odszedłeś. Odszedłeś ode mnie już na zawsze. Nie
mogę tego znieść. Patrzę na lekarza, ale nic nie mówię. Patrzę i stoję w
miejscu. Mój świat się zawalił. Odwracam się i wychodzę.
Puściłem Twoją rękę, jedyną, którą kochałem bardziej niż
wszystko.
Opuściłaś swoje łzy i uśmiech.
Swoim płaczliwym głosem powiedziałaś: "Żegnaj."**
Okropnie boli mnie serce. Czuję się tak, jakby mi ktoś
wyrywał serce z klatki piersiowej... Jakby ktoś mi wbił nóż w plecy i nim
kręcił. Masz ciemno przed oczami, ale idę dalej. K’you już nie ma, nie ma Cię,
skarbie. Odszedłeś. Nawet się nie pożegnałem z Tobą. Tęsknię, kochanie. Wróć,
proszę. Tylko Ciebie chcę.
Nie mogę Cię znaleźć.
Przez sztormy bólu nie mogę spać.
"Chciałbym Cię zobaczyć."
Nie mogę utrzymać tych uczuć, chcę Cię znów zobaczyć.***
Jest źle... Źle? Nie, jest tragicznie. Nie potrafię żyć bez
Ciebie, kochanie. Nie jem, nie piję. Chodzę naszymi ulubionymi ścieżkami. Nie
chcę robić nic bez Ciebie. Naprawdę mi Ciebie brakuje. Chcę Cię znowu zobaczyć,
dotknąć, pocałować, przytulić, objąć, porozmawiać. Jednak nie mogę. Dlaczego
mnie zostawiłeś?
Jeśli gdzieś tam jest Bóg...
Jeśli cuda naprawdę się zdarzają...
Jeśli jedno z moich życzeń może się spełnić...
Pozwól mi zobaczyć Cię jeszcze raz.***
Chcę Cię zobaczyć. Siedzę na łóżku i patrzę na tabletki oraz
sznur. Chcę się zabić. Chcę w końcu Cię zobaczyć. Ostatni raz. Jeden, jedyny.
Chcę Cię przytulić. Chcę przeprosić. Bo to przeze mnie zginąłeś. To ja
spowodowałem ten wypadek, to przeze mnie Twoja choroba przybrała taki, a nie inny obrót. To ja powinienem umrzeć, a nie ty. Ja jestem
skurwielem, a ty byłeś taki dobry. To nie tak powinno być...
Przez sztormy bólu nie mogę spać.
Nawet w moich dzikich snach cicho płaczę.***
W końcu się decyduję. W końcu nabieram odwagi. Po kolei
biorę tabletki i popijam alkoholem. Chcę umrzeć. Chcę być z Tobą. Chcę tego.
Może i jestem tchórzem, ale nie potrafię żyć bez Ciebie. Chcę Ciebie, tylko Ciebie,
nic więcej. Chcę abyś żył. Gdy połykam ostatnią tabletkę, chwytam sznur. Wiążę
go na klamce i obwiązuję sobie szyję. Zamykam oczy, siadając. Czuję, że zaczyna
brakować mi powietrza. K’you...
Niewielkie opadu śniegu nie przestają padać,
Plamy z moich rąk nie znikają.***
Otwieram oczy, budzę się. Rozglądam się i zamieram. CO?!
Jakim cudem?! Jestem w szpitalu. Nie mogę się ruszyć. Nie udało mi się?! Ale
dlaczego?! Chciałem umrzeć! Kto mnie uratował?! Chcę do Uru! Płaczę... To
koniec. Dlaczego ja muszę żyć, a on nie? Chcę go zobaczyć, błagam.
Staram się ruszyć dalej bardzo powoli,
Ale nie zapomnę o Tobie..***
Taki stan trwa kilka dni. W końcu postanawiam: będę żyć. Postaram się. Zrobię
wszystko. Zrobię to dla Ciebie, K’you. Będę szedł dalej, jednak nie zapomnę o
Tobie. Nigdy. Gdy do końca zwariuję może wtedy mi się uda popełnić samobójstwo.
Teraz jednak będę żył, egzystował. Dla Ciebie.
Z miłym uśmiechem cicho zamknąłem oczy.
Racja, nie potrafię wypuścić tych rąk.**
* Acid Black Cherry – Nemuri Hime <link>
** Acid Black Cherry – Yes <link>
*** Acid Black Cherry – Fuyu No Maboroshi <link>
Nie wiem, co powiedzieć. To było... bardzo uczuciowe.
OdpowiedzUsuńMyślę, że Reita ma coś jeszcze do zrobienia na tym świecie, skoro został uratowany. A kiedy już to zrobi, czeka go nagroda - zobaczy Uruhę.
Bardzo wczułam się w Reitę i było mi go strasznie żal. Cieszę się jednak, że nie umarł. To daje nadzieję na to, że się podniesie po tym, co go spotkało. Bo my często upadamy, ale upadek nie jest taki istotny, ważne, żeby z godnością się podnieść.
Trzymaj się, Toshi. <3
I bardzo mnie cieszy, że szablon się podoba. :3
To ten moment gdy nie siem co napisać, a łzy płyną mi same po policzkach...
OdpowiedzUsuńPiękne..
<3
Jedyny paring z Reita, który lubię to Reituki, ale to było piękne.
OdpowiedzUsuń//Yūko-san
Smutne a tamto opko mi sie podoba tylko nie mam weny na komntyarze
OdpowiedzUsuń