wtorek, 12 listopada 2013

Toshi x Hide - W deszczu

     Nigdy nie pomyślałby, że to wszystko się tak potoczy. Że pozna wreszcie swoją drugą połówkę, że będą razem i… że to wszystko tak nagle pryśnie jak bańka mydlana. Miał nadzieję, że to tylko zły sen. Że to się nie wydarzyło i  że zaraz obudzi się u boku ukochanego. Jednak nie było tak.
    Toshi właśnie szedł ulicami Tokio. Nie wiedział, gdzie zmierzał. Szedł po prostu przed siebie. Cały czas ktoś do niego dzwonił, ale on nie słyszał tego dźwięku. By zbyt zajęty myśleniem. Przystanął na moment i spojrzał na futerał z gitarą, który miał w ręku. Jego ulubioną gitarą. Łzy pociekły mu po policzkach. Ruszył dalej. Nie mógł zapomnieć tego pięknego uśmiechu i tych pięknych brązowych oczu. Serce go bolało, jak o nim myślał. Nic go już nie trzymało na tym świecie. Chciał go jak najszybciej opuścić. I pójść do niego. Byłoby mu tam o wiele lepiej. Nie czułby samotności, smutku, bólu. Byłby szczęśliwy. Znów byłby ze swą miłością. Przyjaciele mówili mu, by zapomniał, bo nie przywróci mu życia. Ale on nie słuchał. 
     Nadal w uszach odbijały mu się słowa jego brata, gdy przyszedł do niego i powiedział, że jego ukochany nie żyje. W tamtym momencie jego serce pękło. Rozpadło się na kawałeczki. Łzy niekontrolowanie płynęły. Nie mógł tego znieść. Zamknął się w sobie.
    Kilka dni później odbył się pogrzeb. Zespół miał zagrać jedną z ich piosenek. Kiedy Toshi wziął do ręki mikrofon i zaczął śpiewać, coś go ścisnęło w gardle. Nie mógł powstrzymać łez. 
     Stał teraz przed wielkim drapaczem chmur. Wszedł do środka i od razu skierował się do windy. Wcisnął odpowiedni guzik i czekał, aż winda dotrze na dach. Kiedy już dotarła, wyszedł i usiadł na ziemi. Otworzył futerał i wyjął gitarę.
- (W deszczu) Wołam cię, kochanie. (Znaleźć drogę) Czy nie widzisz mnie stojąc tam? (Poczuj mój ból) Życie krwawi strachem. (Znaleźć tę drogę)Dam ci go wprost z mojej żyły - te oto słowa wypłynęły z jego ust, gdy pociągał za struny. Płakał. Znowu. Razem z nim płakało niebo. Całe miasto było teraz myte przez deszcz.
    Na tym dachu, na którym właśnie siedział, mieli kręcić teledysk, więc było tu wiele świateł, kabli itp. Nagle dojrzał w oddali samotny statyw. Wstał i podchodząc do niego, delikatnie postawił na nim gitarę. Uśmiechnął się słabo i stanął na krawędzi budynku. Spojrzał w dół i szepnął:
- Do zobaczenia, kochany - wytarł ostatnią łzę… i skoczył. Wtedy nie liczyło się nic. Spadał swobodnie dół. Był szczęśliwy, że znów go zobaczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz