Kolejny zimny i samotnie spędzony wieczór. Ruki właśnie siedział na kanapie otulony w koc. Popijał ciepłą herbatę i plótł którąś z kolei bransoletkę z muliny. Zawsze tak robił, gdy zostawał sam. Było mu trochę przykro, kiedy Uruha zostawiał go samego. Ale rozumiał go. W końcu jego mama leżała ciężko chora w szpitalu. Chciał, by w końcu wyzdrowiała. Martwił się. Nie tyle co o nią, ale o niego. Ciągle chodził taki jakiś smutny. Nic nie było go w stanie rozśmieszyć. A jak wokalista próbował go gdzieś wyciągnąć albo o cokolwiek zapytać, wybuchał. Zaczynał krzyczeć. Raz nawet uderzył blondyna w twarz, ale zaraz się uspokoił, gdy usłyszał jego płacz. Przepraszał i błagał o wybaczenie. Takanori nie umiał się na niego gniewać.
Gdy minęła już kolejna godzina, a on wypił kolejną herbatę, postanowił zadzwonić do kochanka. Wziął telefon i wystukał odpowiedni numer. Już po chwili dało się słyszeć westchnienie wokalisty, który usłyszał tylko sekretarkę. Wybrał inny numer. Tym razem usłyszał wesoły kobiecy głos.
- Tak słucham?
- Dobry wieczór. Z tej strony Takanori.
- O! Witaj Takanori.
- Jak się pani czuje?
- Bardzo dobrze, milo że pytasz.
- A jest jeszcze u pani Kouyou?
- Jest? A miał być?
- To nie było go u pani w szpitalu?
- W jakim szpitalu? O czym ty mówisz dziecko? - zapytała zdziwiona.
- To pani nie jest w szpitalu?
- Nie - zaśmiała się. - Kto ci takich rzeczy naopowiadał.
- Kouyou. No nic. Jakby się do pani odzywał, to proszę do mnie zadzwonić.
- Dobrze, ale co się… - nie skończyła, ponieważ blondyn się rozłączył.
- Okłamał mnie… - wyszeptał sam do siebie. - Ale dlaczego? - nagle drzwi się otworzyły, a do mieszkania wszedł gitarzysta.
- Cześć kochanie - podszedł do chłopaka i cmoknął w czoło.
- Gdzie byłeś? - zapytał bardziej naciągając na siebie koc.
- W szpitalu u mamy. Mówiłem ci. Zapomniałeś? - zapytał lekko się uśmiechając.
- Mówiłeś, ale… - przerwał.
- Hmm?
- … nie było cię tam - dokończył.
- O czym ty mówisz?
- Dzwoniłem do twojej mamy, bo długo nie wracałeś. Powiedziała mi, że cię u niej nie było, to po pierwsze. A po drugie, powiedziała mi, że czuje się dobrze i nie leży w żadnym szpitalu - powiedział.
- Oł…
- Możesz mi to wytłumaczyć? Gdzie byłeś w poniedziałek, środę i dzisiaj?
- Ruki… ja…
- No słucham… - szatyn usiadł obok wokalisty i delikatnie oparł się o oparcie kanapy.
- Chodź do mnie - rzekł i wystawił ręce przed siebie. Blondyn przysunął się i wtulił w jego tors. - Skarbie, ja… - westchnął. - … chodziłem do lekarza. - wymamrotał.
- Co? Ale… po co?
- Ja… - przerwał bojąc się reakcji wokalisty. Przytulił go mocniej do siebie i powiedział: - … mam guza na mózgu - to zdanie obiło się echem po salonie. Ruki nie spodziewał się tego, co usłyszał. Był zszokowany.
- Co…? Co ty… mówisz? Ale jak to?
- Przepraszam, że cię okłamałem. Bałem się tobie powiedzieć - teraz usłyszał cichy szloch. Cały się trząsł.
- Ej… Słońce, nie płacz. To jeszcze nie koniec świata. Wszystko będzie dobrze - mówił spokojnym tonem.
- Będzie dobrze?! A jak operacja się nie uda?! To też będzie dobrze?! - mówił przez łzy.
- Ciii… Cichutko maleńki… Nie płacz - przytulił go do siebie jeszcze mocnej i zaczął głaskać uspokajająco po głowie.
- K-Kiedy?
- Za tydzień. Po jutrze mam się zgłosić do szpitala.
- Boże…
- Nie myśl już o tym kochanie. Proszę… Nie martw się o mnie. Nigdy cię nie zostawię. Kocham cię.
- Ja… ciebie też.
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
- Za godzinę przewieziemy pana na blok operacyjny. Proszę się nie denerwować, zajmą się panem profesjonaliści - powiedziała pielęgniarka i wyszła zostawiając Uruhę i Rukiego samych. Obaj milczeli. Jedyne co robili, to trzymali się za ręce. W sali było słychać tylko tykanie zegara. Wydawałoby się, że czas dłuży się niemiłosiernie, ale po chwili wszystkie wątpliwości wywiał wchodzący lekarz.
- Jak nastrój? - zapytał uprzejmie. - Jest pan gotowy?
- Ehhh… Tak - powiedział i zerknął na ukochanego. Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Ścisnął mocnej dłoń gitarzysty.
- Da nam pan pięć minut? - poprosił szatyn błagalnym tonem.
- No dobrze - rzekł i opuścił pokój.
- Kochanie, dlaczego płaczesz?
- Boję się… - wyszeptał.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Musisz być dobrej myśli. Zobaczysz, niedługo znowu będziemy odpierdalać na scenie i chodzić na spacery.
- Obiecujesz?
- Przysięgam - powiedział i przyciągnął wokalistę do krótkiego, ale czułego pocałunku. - Kocham cię.
- Ja ciebie też - już po chwili Takanori został sam na szpitalnym korytarzu. Usiadł na krzesełku i oparł się o ścianę. Zamknął oczy i zasnął.
- Mówiłem ci, że wszystko się ułoży - rzekł gitarzysta trzymający wokalistę na rękę. Siedzieli na ławce w parku i patrzyli jak Koron biega wesoło podskakując.
- Mówiłeś i cieszę się, że już jest w porządku.
- Na zawsze będziemy już razem.
***
- Kochanie… Kochanie - szeptał Uruha szturchając lekko w ramię blondyna. Ten tylko szybko podniósł się do siadu ciężko oddychając. - Co się stało?
- Miałem zły sen - rzekł. Kouyou usiadł obok niego i przytulił do siebie.
- A co ci się śniło?
- Śniło mi się, że miałeś guza na mózgu, i że miałeś operacje. Ale na szczęście wyzdrowiałeś.
- Ja jestem w pełni zdrów i nie musisz się martwić kochanie - i tak już siedzieli przez całą noc wspominając całe ich wspólne życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz