wtorek, 10 grudnia 2013

"Już zawsze będziemy razem." Kris x Bou, 13

Dzień dobry 
(choć w zasadzie nie wiem czy taki dobry)

Tak czytam te Wasze komentarze i bardzo się cieszę, że Wam się podobają rozdziały. Naprawdę ogromnie się cieszę, że niektórym się podoba. Wybaczcie, że usunęłam dwa komentarze, ale naprawdę nie chcę kłótni pod rozdziałem.

Okej, nie każdemu może się to podobać i MOŻE wyrazić SWOJĄ OPINIĘ, okej. Jednak bardzo proszę żeby ona była napisana trochę bardziej ... hm... jak to nazwać? Wiecie, że jest coś takiego jak krytyka neutralna? Mówisz co myślisz, a nie obrażasz autora. Diru poczuła się urażona niektórymi komentarzami, dlatego to piszę. Nie chcę żeby to się powtarzało, naprawdę. Ja chcę żeby Wam się to dobrze czytało... Jeśli coś Ci nie psuje - okej. Jeśli chcesz coś zmienić - okej. Jeśli masz uwagi - okej. Napisz to, ale nie obrażaj. Jest również coś takiego jak słownik ortograficzny.. Tak, ja nie piszę lepiej, wiem.

Tak, wiem, zaraz będzie, że narzekam, że wcale tak nie jest, że się rzucam, że się czepiam i narzekam, no ale trudno.

Koniec mojego narzekania i wywodu. Dziękuję.

Zapraszam na nowy rozdział.


Btw. Dochodzimy już do końca tego "przesłodzonego" opowiadania..








Nagle do sklepu wpadli antyterroryści, obezwładniając porywaczy. Zaraz za nimi wbiegli lekarze, od razu zajmując się kobietą. Usiadłem na podłodze, opierając się o ladę. Nie mogłem się uspokoić.

Widziałem, że coś się tam działo. Uparcie ignorowałem zmęczenie i patrzyłem wyczekująco na ekran telewizora.

Nie wyszedłem z budynku. Nie miałem siły. Poprosiłem tylko o telefon. Policjant pożyczył mi swój, a ja drżącymi rękoma wybrałem numer Bou, który znałem na pamięć. Nacisnąłem zieloną słuchawkę, czekając na połączenie.

Prawie rzuciłem się na ten telefon. Szybko wziąłem go do ręki i odebrałem.
- Moshi, moshi – szepnąłem, wycierając dłonią oczy i pociągając nosem.

- To ja, kruszynko - powiedziałem. Nadal byłem cały roztrzęsiony. Akurat lekarz podawał mi lek na uspokojenie.

- Kris? – szepnąłem, a po policzkach znowu popłynęły mi łzy. Wtuliłem się w miśka. – Wszystko w porządku? Nie odbierałeś...

- Spokojnie, księżniczko. Nic mi nie jest. Aresztowali porywaczy - powiedziałem już trochę spokojniejszy. Nadal jednak byłem w lekkim szoku.

Czyli on tam jednak był... Wiedziałem... Rozpłakałem się jeszcze bardziej i wtuliłem dodatkowo w poduszkę.
- W-wszystko w p-porządku? – spytałem drżącym głosem, wycierając oczy.

- Tak, malutki. Jestem cały i zdrowy. Nie płacz, skarbie - powiedziałem, powoli wstając z podłogi. Zaprowadzili mnie do radiowozu, dając mi wody.

- Kocham Cię – szepnąłem. – N-nie chcę Cię s-stracić – zagryzłem wargę żeby znowu się nie rozpłakać. Ponownie wytarłem oczy.

- Też Cię kocham, kotku - powiedziałem. - Kochanie, ja... - urwałem. Obrazy z tamtej godziny utkwiły w mojej głowie. To był szok.

- Hm? Kris? Co się stało? – spytałem spokojnie. Powoli się już uspokajałem. Był cały i zdrowy, to było najważniejsze.

- Odebrałem poród... - powiedziałem przerażony tym wszystkim. Po chwili jednak uśmiechnąłem się. Było mi lżej na sercu. Gdybym jej nie pomógł, miałbym wyrzuty sumienia do końca życia.

Spojrzałem zszokowany przed siebie.. Że co zrobił?
- Czekaj, czekaj... Co zrobiłeś? – spytałem niepewnie. Nie przesłyszałem się przypadkiem?

- Odebrałem poród - powtórzyłem. Sam nie wiedziałem, jak to się stało. Działałem jak w amoku.

- Mój ty bohaterze – zaśmiałem się cicho. To był dla mnie szok, ale byłem z niego dumny, że nie spanikował.

- To była najdłuższa godzina mojego życia... Nie wiedziałem, co mam robić - powiedziałem. Najbardziej chciałem, żeby teraz Bou był obok mnie i mnie przytulił.

- Chciałbym Cię przytulić, wiesz? – spytałem cicho. Zarumieniłem się dość mocno i wtuliłem w miśka.

- Też bym tego chciał, kochanie - powiedziałem. - Księżniczko, muszę kończyć. Dzwonię z telefonu policjanta. Jak odzyskam moją kartę SIM i skombinuję jakiś telefon, to zadzwonię.

- Kocham Cię, misiu – uśmiechnąłem się. – Uważaj tam na siebie, dobrze? – spytałem jak małe dziecko.

- Ja Ciebie też kocham. Będę uważał - powiedziałem. - Do usłyszenia, skarbie - powiedziałem i rozłączyłem się, oddając telefon funkcjonariuszowi. Wróciłem do sklepu i wzrokiem wyszukałem mojej komórki... a raczej jej części. Wziąłem moją kartę i wyszedłem. Wsiadłem do radiowozu, a policjanci zawieźli mnie do domu.

Odetchnąłem. Cieszyłem się, że nic mu się nie stało. Ścisnąłem mocniej miśka i usnąłem. Czułem, że ktoś przykrywa mnie kołdrą i całuje w policzek... Znałem ten zapach. Miku.

Dotarłem do domu. Od razu poszedłem pod prysznic. Musiałem zmyć z siebie te wszystkie emocje. Postanowiłem, że jutro pójdę odwiedzić tę kobietę. W końcu odebrałem jej poród. Musiałem wiedzieć, czy wszystko jest w porządku. Gdy tylko wyszedłem z łazienki, zajrzałem do szuflady w komodzie, wyciągając z niej mój poprzedni telefon. Był w dobrym stanie. Włożyłem do niego kartę, ale nie dzwoniłem do Bou. Było już późno.

Rano obudził mnie Kanon. Spojrzałem na zegarek i ... nie było rano. Dochodziła trzynasta godzina. Usiadłem na łóżku, przecierając zaspane oczy.

Spałem do południa. Od razu poszedłem się wykąpać, a potem coś zjeść. Wziąłem telefon i wybrałem numer Bou.

Usłyszałem, że dzwoni mi telefon. Wymacałem go ręką i odebrałem. Nawet nie patrzyłem kto dzwoni.
- Moshi, moshi – mruknąłem nieprzytomnie, ponownie kładąc się i przytulając do misia.

- A księżniczka jeszcze śpi? - spytałem, słysząc jego zaspany głos. Miałem nadzieję, że już się niczym nie denerwował.

- Mh. Kanon mnie przed chwilą obudził – burknąłem z pretensjami w głosie. Chciało mi się spać, a on mnie budzi.

- Rozumiem - powiedziałem, upijając łyk herbaty. - Dzisiaj macie koncert? - spytałem. Żałowałem, że mnie tam nie było. Chciałbym znowu ich posłuchać... Chciałbym go pocałować, przytulić..

- Koncert? – spytałem głupio, przecierając oczy. – A.. Tak, mamy koncert – zaśmiałem się cicho. Byłem nieprzytomny dzisiaj.

- Szkoda, że mnie tam nie ma... - mruknąłem niezadowolony. Czułem się teraz taki samotny. Czułem taką pustkę wokół siebie.

- Chciałbym Cię przytulić – uśmiechnąłem się i obróciłem na drugi bok. – KANON! Ty zboczeńcu! Kurwa! Ubierz się! – wrzasnąłem. Nasz kochany basista wyszedł ... nagi z łazienki. Zasłoniłem oczy, odwracając się twarzą do ściany.

Odsunąłem telefon od ucha. Ogłuchłem...
- Kochanie, chcesz mnie pozbawić słuchu? - spytałem, z powrotem przykładając komórkę.

- Przepraszam, misiu – powiedziałem ze skruchą. – Po prostu Kanon... Paraduje nagi po pokoju – burknąłem. – Moje biedne oczy.

- Ojej... Biedactwo moje - powiedziałem ciepłym głosem. Faktycznie to musiała być dla niego trauma.

- Moje oczy – jęknąłem płaczliwie. – Ale wiesz... Masz zdecydowanie większego – zaśmiałem się i poczułem, że pieką mnie policzki. Poczułem, że rzucił we mnie poduszką.

Wiedziałem, że się rumienię. Teraz to mnie zawstydził. 
- Ja... Etto... D-Dzięki - mruknąłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

Zaśmiałem się głośniej. Słyszałem jego ton i wiedziałem, że się zarumienił. Wziąłem poduszkę, odrzucając ją do basisty.

Normalnie czułem, jak pali mnie twarz. To było takie zawstydzające. Nie mam się czego wstydzić, ale jednak nie codziennie ktoś ci mówi, że masz dużego.

- Ojej. Czyżbym zawstydził mojego misia? – spytałem, powoli się uspokajając. Usiadłem na łóżku i przytuliłem kołdrę.

- Nie - mruknąłem, przybierając normalny ton głosu. Niech się tak nie cieszy. Już więcej nie dam się zawstydzić! Co to, to nie!

- Czyli jednak – uśmiechnąłem się triumfalnie. – Brakuje mi Ciebie – wymamrotałem, wtulając się w swoje kolana, które podciągnąłem do klatki piersiowej. Teraz ja się zarumieniłem.

- Mi Ciebie też, księżniczko. Nie mam kogo przytulać, nie mam kogo całować, nie mam komu usługiwać - mruknąłem cicho.

- Kocham Cię, wiesz? – spytałem cicho, uśmiechając się lekko. Czułem, że pieką mnie policzki po jego słowach.

- Wiem, kochanie. Ja Ciebie też - powiedziałem wesoło. - Ehh... Chyba muszę się zbierać. Muszę iść do szpitala.

- Do szpitala? Co się stało? – spytałem zmartwiony. Po co musiał tam iść? Coś się stało? Spojrzałem na swojego misia, który leżał na poduszce.

- Nic, skarbie. Idę odwiedzić tę dziewczynę. W końcu odbierałem jej poród - zaśmiałem się. - A poza tym lekarze chcą sprawdzić, czy z moją psychiką wszystko w porządku.

- Ja... Muszę kończyć, misiu.. Muszę się wykąpać, przebrać i mamy koncert – powiedziałem. – Zadzwonię później, hm? Kocham Cię.

- Dobrze, kochanie. Ja Ciebie też kocham - powiedziałem, uśmiechając się do telefonu. - Udanego koncertu.

- Do usłyszenia – pożegnałem się i rozłączyłem. Odłożyłem telefon i poszedłem do łazienki, ziewając w rękę.

Schowałem telefon do kieszeni, po czym wziąłem portfel i poszedłem do przedpokoju. Ubrałem glany i wyszedłem z domu, zamykając drzwi. Po chwili już byłem w drodze do szpitala.

Godzinę później wyszedłem z łazienki. Byłem już umalowany i miałem ułożone włosy. Poszedłem do pokoju. Ubrałem czarne zakolanówki z kokardkami, pomarańczową sukienkę z czarnymi kropkami oraz falbankami na dole, na to coś jakby czarne bolerko i bransoletki. Do jednej z kitek przyczepiłem coś jakby wstążkę, a na nogi ubrałem trampki. Przejrzałem się w lustrze i uśmiechnąłem się. Lubiłem się tak ubierać, szczególnie jak występowałem. W lustrze zrobiłem sobie zdjęcie i wysłałem Kris’ owi.

Właśnie wchodziłem do szpitala, kiedy dostałem wiadomość. Otworzyłem ją i o mało co nie dostałem zawału. Jak... on wyglądał... o matko... „Ślicznie wyglądasz, moja mała księżniczko”. Odpisałem i podszedłem do rejestracji.

„Dziękuję, misiu.” Wysłałem mu kolejną wiadomość i poszedłem po moją gitarę. Po chwili wszyscy skierowaliśmy się na dół. Na ramieniu miałem gitarę, a w rękach telefon i inhalator. Bałem się, że dostanę ataku.

Spytałem pielęgniarkę o tę dziewczynę. Powiedziała mi, w którym pokoju jest, a ja poczłapałem w poszukiwaniu salki. Kiedy w końcu dotarłem, zapukałem i wszedłem do pokoju. Przywitałem się i wręczyłem dziewczynie kwiaty, które uprzednio kupiłem. Dziecku zaś sprawiłem prezent w postaci misia. Nie mogłem przecież przyjść z pustymi rękami.

No i chyba wykrakałem, bo na środku korytarza znowu zacząłem się dusić i kaszleć. Pomimo inhalatora dość długi czas nie potrafiłem się uspokoić.

Usiadłem na krześle i wdałem się w rozmowę z kobietą oraz jej mężem. Od razu zostałem obsypany podziękowaniami. Było mi miło.

Po dziesięciu długich minutach w końcu się uspokoiłem. Teruki wziął ode mnie gitarę i objął mnie w pasie, pomagając iść. Musiałem się do końca uspokoić.

Siedziałem z nimi pół godziny, po czym musiałem wracać. Czekała mnie praca. Miałem nadzieję, że tym razem dotrę na miejsce.

Perkusista posadził mnie na krześle i podał szklankę wody. Posłusznie wypiłem całą. Po paru minutach było już w porządku.

Pożegnałem się i wyszedłem z pokoju. Po paru minutach byłem już w drodze do domu. Musiałem się wykąpać, bo znowu było strasznie gorąco.

Poszliśmy na scenę, na której mieliśmy grać i zaczęliśmy podłączać sprzęty. Oczywiście musiałem jeszcze dostroić gitarę.

Gdy dotarłem do domu, od razu poszedłem pod prysznic. Gotowy do wyjścia byłem po godzinie. Wyszedłem z domu, kierując się do klubu. Dzisiaj miałem robić striptiz. Ehh ciężki mój żywot.

Po pół godzinie zaczęliśmy koncert. Wszystko szło zgodnie z planem, świetnie się bawiłem..., ale jednak wciąż kogoś mi tu brakowało.

Doszedłem do klubu i od razu poszedłem się przebrać. Pomalowałem się i uczesałem. Po piętnastu minutach wyszedłem na scenę i zacząłem tańczyć. Po paru minutach zacząłem pozbywać się ubrań.

Westchnąłem cicho, ale posłusznie grałem dalej. Miałem nadzieję, że z Kris’ em wszystko w porządku. Martwiłem się o niego.

Wróciłem do garderoby w samych gatkach. Westchnąłem i położyłem się na kanapie. Sprawdziłem telefon, czy czasem nie dzwonił Bou, jednak nie było żadnych nieodebranych połączeń.

Po koncercie chciałem zadzwonić do mojego chłopaka, ale znowu złapał mnie atak astmy. Nienawidziłem tej choroby..

Przebrałem się i znowu poszedłem na występ. Miałem ich jeszcze kilka. Za każdym razem sprawdzałem komórkę. Jednak byłem tak zmęczony, że nawet nie miałem siły dzwonić.

W końcu wróciliśmy do pokoju. Przebrałem się w normalnie ubrania i spojrzałem na telefon. Westchnąłem. Wziąłem go, idąc do łazienki. Musiałem się wykąpać.

Do domu wróciłem o drugiej w nocy. Byłem wykończony. Zdjąłem buty i położyłem się do łóżka. Jednak nie zasnąłem.

Gdy wyszedłem z łazienki, wybrałem numer chłopaka i zadzwoniłem. Położyłem się do łóżka. Koło poduszki położyłem inhalator i przytuliłem się do misia.

Wyjąłem telefon z kieszeni, odbierając. 
- Moshi, moshi? - spytałem. Nie patrzyłem, kto dzwonił. Miałem zamknięte oczy.

- Hej, misiu – mruknąłem słabo. Byłem wykończony tymi atakami. – Obudziłem Cię? – spytałem, patrząc na ścianę.

- Nie, kochanie. Po prostu przed chwilą wróciłem i jestem padnięty - mruknąłem. - Wszystko w porządku? Masz dziwny głos.

- Miałem dzisiaj trzy ataki astmy i uspokajałem się po nich dłużej niż dziesięć minut – powiedziałem. Nie chciałem go okłamywać.

- Ojej... Ale już wszystko dobrze? - spytałem. Martwiłem się o niego.

- Tak, po prostu mi słabo – uśmiechnąłem się lekko. – Nie musisz się martwić, dam radę – powiedziałem, przytulając mocniej pluszaka.

- No mam nadzieję - powiedziałem ziewając. Naprawdę byłem wykończony. Ten dzień był chyba najbardziej wyczerpujący.

- Ja już chyba kończę. Jestem wyczerpany – wymamrotałem. – Przepraszam – szepnąłem. – Kocham Cię, dobranoc – uśmiechnąłem się pod nosem.

- Ja Ciebie też. Oyasumii - mruknąłem, rozłączając się. Przykryłem się kołdrą i od razu zasnąłem.

Nasz wyjazd przedłużył nam się. Zamiast tygodnia, dawaliśmy występy dwa tygodnie. Strasznie tęskniłem już za Kris’ em. W tym minibusie nie mogłem usiedzieć na miejscu. Cieszyłem się, że w końcu go zobaczę, przytulę, pocałuję... Okropnie mi go brakowało przez ten czas.

Kiedy dowiedziałem się, że nie będzie go dwa tygodnie, załamałem się. Jednak ten czas szybko zleciał. Czekałem pod klatką Bou, bo tam mieli go wysadzić. Za plecami trzymałem bukiet różowych róż. Kochał ten kolor, więc postanowiłem kupić właśnie takie.

W końcu podjechaliśmy pod moją klatkę. Nie przejmowałem się bagażami, wybiegłem z pojazdu. Przytuliłem go mocno, oplatając jego pas nogami. Tak bardzo się za nim stęskniłem.

Przytrzymałem go pod pośladkami, żeby nie spadł. Po chwili jednak postawiłem go, przytulając go mocno do siebie..
- Boże, jak ja się za Tobą stęskniłem.

Zarzuciłem mu ręce na kark, stanąłem na palcach i mocno się do niego przytuliłem. Tak bardzo mi go brakowało.

Po chwili odsunąłem się od niego i pocałowałem go w usta. Brakowało mi tego smaku. Brakowało mi jego.

Przymknąłem oczy, oddając pocałunek. Po paru minutach Kris pogłębił pocałunek. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie. Wtuliłem się w niego, pozwalając mu na to.

Odsunąłem się od niego, patrząc mu w oczy. 
- Kocham Cię - powiedziałem, po czym wręczyłem mu bukiet i poszedłem po jego bagaże. Natknąłem się na Miku, ale zignorowałem go.

Zaśmiałem się cicho i schowałem twarz w kwiatkach. Czułem, że moje policzki palą, więc starałem się je zasłonić. Nieśmiałość witaj znowu!

Wziąłem jego walizkę oraz gitarę, z powrotem do niego podchodząc. Założyłem gitarę na ramię, aby mieć wolną rękę, po czym objąłem go w pasie.

Spojrzałem na jego twarz.
- Ja Ciebie też kocham – szepnąłem. – I kwiatki są śliczne, dziękuję – uśmiechnąłem się, patrząc na bukiet w moich rękach.

- Dla Ciebie wszystko, księżniczko - uśmiechnąłem się, całując go w skroń. Po chwili weszliśmy do klatki, kierując się na górę.

Oczywiście jeszcze wcześniej pomachałem do reszty zespołu. Do Miku nie odezwałem się ani słowem. Czekałem aż sam zrozumie co zrobił nie tak.

Odłożyłem jego bagaże i wziąłem go na ręce, robiąc jeden piruecik. 
- Czy moja mała księżniczka sobie czegoś życzy? - spytałem.

Oplotłem go nogami w pasie i spojrzałem na jego twarz.
- Kochaj się ze mną – wyszeptałem, rumieniąc się mocno. Byłem gotowy, chciałem go wreszcie poczuć w sobie.

Chyba się przesłyszałem... Że przepraszam, co?! To był chyba dla mnie jeszcze większy szok, niż przy tym porodzie. 
- Jesteś tego pewny?

- Jestem pewny – szepnąłem. – Tylko delikatnie – mruknąłem, wtulając twarz w jego szyję. Polizałem go po niej i zrobiłem mu malinkę.

Zamruczałem. 
- Jak sobie życzysz, kochanie - mruknąłem i poszedłem z nim do sypialni. Położyłem go na łóżku. Zawisnąłem nad nim, całując go w usta.

Oddałem pocałunek. Przytuliłem go i delikatnie zacząłem głaskać go po plecach. Miałem nadzieję, że będzie to robił powoli i delikatnie.

Jedną rękę wsunąłem pod jego koszulkę, gładząc jego bok i brzuch. Jednocześnie zjechałem ustami na jego szyję, całując ją.

Odchyliłem głowę do tyłu, ułatwiając mu dostęp do mojej szyi. Włożyłem mu ręce pod koszulkę i zacząłem jeździć dłońmi po jego plecach.

Zrobiłem mu kilka malinek, po czym zdjąłem mu koszulkę. Zaczęła mi ona strasznie przeszkadzać. Ustami zacząłem błądzić po jego klatce piersiowej, zahaczając o sutek. Zassałem się na nim, przygryzając go.

Jęknąłem cicho i spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek. Rękami zjechałem na jego brzuch i jechałem do klatki piersiowej, jednocześnie podwijając mu koszulkę do góry. Przeszkadzała mi.


Zdjąłem swoją koszulkę, odrzucając ją gdzieś na bok. Ponownie przyssałem się do jego sutka, tylko tym razem do drugiego. Jedną ręką cały czas gładziłem jego brzuch.

4 komentarze:

  1. Mnie samą zszokowały słowa Bou. O.O "Kochaj się ze mną"?! O kurczę, będzie się działo! *u*
    Czekam na kolejny rozdział. Grunt to się nie poddawać i pisać dalej. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszcie, piszcie... ^^ Kris.. kochaj się z Bou xd!!!
    czekałam, czekam, będę czekać ^^
    //Yuuko-san

    OdpowiedzUsuń
  3. aww jakie to Urocze Bouś się wreszcie przelamal aj aj aj juz nie moge sie doczekac co dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. To było takie słodkie! ;u; Tak długo czekałam na ten moment i w końcu się doczekałam =^w^= Jestem zachwycona i pragne kolejnego rozdziału! /(*o*)/

    OdpowiedzUsuń