55
Zielony - Baekhyun
Czerwony - Chanyeol
- Nie wiem – wywróciłem oczami i
wtuliłem się w niego mocniej. – Może ty pójdziesz, a ja zostanę? –
zaproponowałem. Co prawda nie chciałem zostać sam, ale nie chciałem by przeze
mnie to tracił.
- O nie, nie, nie. Takiej opcji nie biorę pod uwagę -
powiedziałem. - Jak zostajesz, to ja zostaję z Tobą - mruknąłem. Nie chciałem
zostawiać go samego.
- Ale przeze mnie Cię to
wszystko omija. Nie przyjechałeś tu po to, aby mnie niańczyć – szepnąłem.
Głupio mi było z tą całą sytuacją.
- Ale ja lubię Cię niańczyć - zaśmiałem się, całując go w
policzek. Mógłbym opiekować się nim wiecznie. Nie przeszkadzało mi to.
- To co robimy? – westchnąłem.
Chciałem iść, ale z drugiej nie chciałem. Bałem się, że jego koledzy coś
zrobią.
- Boisz się, że źle się poczujesz, czy boisz się tych
kretynów? - spytałem. Widziałem, że nie chodziło mu o samopoczucie, tylko o
tych dupków.
Nie odpowiedziałem. Bo niby co
miałbym powiedzieć? To były góry... Nie wiedziałem co im może wpaść do głowy. A
ja zlecieć z którejś nie chciałem.
- Nie chcę iść – mruknąłem w
końcu. – Jeśli ty chcesz to Cię nie zatrzymuję.
- Skarbie, oni nic Ci nie zrobią - powiedziałem. Jeżeli
będzie przy mnie, to nawet się do niego nie zbliżą. - No ale nie będę Cię
zmuszać.
Czyli on idzie, tak? Hm.. Może
sobie otworzę nowe puzzle? Dawno nie układałem, bo nie miałem czasu. Musiałbym
znowu zacząć.
- Kochanie, czyli nie idziesz? - spytałem. Chciałem iść.
Bardzo chciałem... Jednak zostawiać go samego też nie chciałem.
- Nie, ale ty idź – mruknąłem. –
Nic się nie stanie jeśli parę godzin będziemy sami, prawda? – spojrzałem na
jego twarz.
- No dobrze - mruknąłem. - Ale dzwoń, jakby co, dobrze? -
spytałem, przytulając go mocno. Nie chciałem go puszczać. Uwielbiałem go
przytulać.
- Dobrze – uśmiechnąłem się. –
Ale musisz dać mi swój numer – wyszeptałem mu do ucha i zarzuciłem mu ręce na
kark. Wtuliłem twarz w jego szyję.
- To zapisuj - powiedziałem, całując go w skroń. Nadal
miałem opory, żeby go zostawiać, ale skoro chciał, to nie będę się narzucać.
- Tylko gdzie mój telefon –
mruknąłem. Zacząłem szukać go pod poduszką i na łóżku. Zupełnie zapomniałem o
tej dziewczynie, która wciąż stała przy łóżku.
- Leży na stoliku - powiedziałem, nadal trzymając go w
pasie. Jedną ręką sięgnąłem po urządzenie, podając je chłopakowi. Po chwili
podałem mu numer.
- Jak on się tam znalazł? –
mruknąłem i wzruszyłem ramionami. Zapisałem jego numer, po czym ponownie się w
niego wtuliłem.
- Ja się chyba muszę ubrać - mruknąłem, ponownie go
przytulając. Nadal siedziałem w samych bokserkach, a za jakiś czas wychodzimy.
Dopiero teraz zauważyłem, że
miał na sobie tylko bokserki, a ja byłem bez spodni. Zarumieniłem się i
zasłoniłem twarz dłońmi.
Zaśmiałem się cicho.
- Rumienisz się, aniołku - wyszeptałem mu do ucha,
całując go w głowę.
- Cicho bądź! – pisnąłem i
zakryłem się kołdrą, twarz również. I ja byłem tak blisko...? „Aniołku”?
Uśmiechnąłem się delikatnie.
Gdy zszedł ze mnie, zakrywając się kołdrą, zaśmiałem się.
Wsunąłem się pod kołdrę, po czym zacząłem go łaskotać.
- Y-Yeol! Przestań! – krzyknąłem,
śmiejąc się. – Nie łaskocz! – Aż mnie brzuch rozbolał od tego.
Nadal będąc pod kołdrą, przytuliłem go mocno do siebie,
muskając jego usta swoimi. Po raz kolejny nie mogłem się powstrzymać. Jego usta
były takie słodkie.
Oddałem pocałunek i zarzuciłem
mu ręce na kark. Przyciągnąłem go bliżej siebie. To było takie miłe uczucie...
Uśmiechnąłem się delikatnie. Przekręciłem się tak, że
leżał na mnie. Już uwielbiałem go całować. Cieszyłem się, że mi na to pozwalał.
Jednak wolałem gdy to on leżał na
mnie... Po chwili odsunąłem się od jego ust i wtuliłem twarz w jego tors.
Przytuliłem go mocniej.
- Kocham Cię, skarbie - szepnąłem mu do ucha, całując go
jeszcze w głowę.
Uśmiechnąłem się szeroko i
odsunąłem od niego. Pocałowałem go w policzek, po czym wyszedłem spod kołdry.
Wziąłem moje dresy z podłogi, powoli je ubierając.
Uśmiechnąłem się szerzej, również wychodząc spod kołdry.
Sulli już nie było w pokoju. Powoli wstałem, podchodząc do szafy. Wyjąłem z
niej czystą bieliznę, spodnie oraz koszulkę. Poszedłem do łazienki.
Usiadłem na łóżku „po turecku” i
rozejrzałem się po pokoju. Przeczesałem włosy, zostawiając je w totalnym
nieładzie.
Wziąłem szybki prysznic, myjąc również włosy. Gdy
wyszedłem i wytarłem się, wysuszyłem mokre kosmyki. Ubrałem na siebie czarne
rurki i szarą koszulkę. Po chwili wróciłem do pokoju.
Ziewnąłem, zakrywając usta
dłonią. Ponownie przeczesałem włosy. Byłem zmęczony... Miałem nadzieję, że się
prześpię.
Podszedłem do łóżka, siadając obok chłopaka. Ponownie
posadziłem go sobie na kolanach, tuląc się do niego.
- Kocham Cię.
Wtuliłem się w niego, ponownie
ziewając. Chciałem mu odpowiedzieć tym samym, ale wciąż nie byłem pewny tego.
Miałem nadzieję, że poczeka.
Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę. Potem przyszła po mnie
Sulli.
- Lecę, kochanie. Dzwoń, jak będzie się coś działo -
powiedziałem, całując go w policzek, a potem w usta. - Do zobaczenia, skarbie.
- Okej. Do zobaczenia –
uśmiechnąłem się i wstałem. Przecież nie będę u niego w pokoju siedzieć,
prawda? Wyszedłem z pokoju. Przed moimi drzwiami zobaczyłem jakąś kartkę.
Wziąłem ją i otwierając drzwi, wszedłem do mojego pokoju.
Zamknąłem pokój na klucz, po czym razem z Sulli,
poszedłem na zbiórkę. Cały czas myślałem o Baekhyun' ie. Miałem nadzieję, że
kiedyś również powie mi, że mnie kocha.
„Jeśli Chanyeol się przez ciebie
spedali to nie masz życia” – tak brzmiał napis na tej kartce. Westchnąłem cicho
i zgniotłem ją, wyrzucając do kosza. Jednak chyba nie trafiłem... Nie chciało
mi się jej podnosić.
Po chwili byliśmy już w drodze na szlak. Miałem nadzieję,
że z Baekie' m wszystko w porządku.
Przeczesałem włosy i
postanowiłem iść pod prysznic. Musiałem ochłonąć. Pewnie napisał to któryś z
jego kumpli.
Chodziliśmy po szlakach kilka godzin. W końcu weszliśmy
na najtrudniejszy. Skalisty szlak ciągnął się przez jakiś kilometr. Z jednej
strony była skała, do której przymocowany był łańcuch, a z drugiej przepaść na
kilkadziesiąt tysięcy metrów.
Po wykąpaniu się, usiadłem na
ziemi i zacząłem układać puzzle. Musiałem zapomnieć o tym wszystkim. Bałem się,
że naprawdę coś mi zrobią.. Tak mi zleciało kilka godzin.
Po jakiś dwóch godzinach byliśmy w połowie. Szlak był
bardzo wąski, więc ciężko było przejść. W pewnym momencie poczułem, jak noga
osuwa mi się ze skały. Złapałem się mocno łańcucha. Po paru sekundach wisiałem
nad ogromną przepaścią.
Dość długo zajęło mi układanie
samej ramki. Jakoś nie miałem głowy do tego. Moje myśli były zupełnie przy
czymś innym. A dodatkowo czułem niepokój. Chyba wolałem gdy Yeol był przy mnie.
Ledwo trzymałem się tego łańcucha. Cholernie bałem się,
że spadnę. W tym momencie całe życie przeleciało mi przed oczami. Bałem się, że
nie zobaczę już Baekhyun' a.
Westchnąłem ciężko, ale
układałem dalej. Chyba mogłem iść z nim... Ale bałem się tego. Tak samo bałem
się tego, że jak wrócę to w szkole będę miał przejebane.
Wisiałem tak kilka minut, zanim otrzymałem pomoc. W końcu
wciągnięto mnie na górę. Kurczowo złapałem się łańcucha. Ja pierdole... Tyle
razy szedłem tym szlakiem i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego. Po
jakimś czasie byłem już na końcu szlaku.
Po chwili miałem już połowę
ułożone. Westchnąłem, opierając podbródek na dłoni. Miałem dość tego
wszystkiego.
Po kilku godzinach byliśmy w drodze autokarem do
pensjonatu. Nadal byłem w szoku. Co by było, gdybym spadł?
Ułożyłem całe i patrzyłem na
nie. Rysunek przedstawiał Wieżę Eiffla. To nie było trudne. Miałem puzzle,
które układałem po dwa czy trzy dni.
Gdy dotarliśmy do pensjonatu, od razu poszedłem do pokoju
chłopaka. Zapukałem. Musiałem się z nim zobaczyć.
Mruknąłem „proszę” wciąż patrząc
na puzzle. Moje myśli były przy tej kartce. Zagryzłem wargę.
Wszedłem do środka, od razu podchodząc do chłopaka.
Kucnąłem obok niego, przytulając go mocno. Potrzebowałem jego bliskości. Gdybym
nie zdążył się wtedy chwycić, już by mnie tu nie było.
Obróciłem zaskoczony głowę, gdy
ktoś mnie tak mocno przytulił. Nawet nie mogłem się ruszyć.. Żebra zaczęły mnie
boleć, ale wtuliłem się w Yeol’ a.
Czułem, jak łzy cisną mi się do oczu. Wtuliłem twarz w
jego ramię.
- Kocham Cię - szepnąłem, pociągając nosem.
- Co się stało? – spytałem
zszokowany. Syknąłem z bólu, gdy przytulił mnie jeszcze mocniej. Nie
przeszkadzałoby mi to, gdyby nie przytulał mnie tak mocno.
Poluźniłem uścisk, jednak nadal mocno go przytulałem.
- Nigdy więcej gór - powiedziałem, ponownie pociągając
nosem.
Odwróciłem się przodem i
wtuliłem w niego. Miałem tylko nadzieję, że nie poruszył mi tych żeber za
bardzo.
- Co się stało?
- Spadłbym - szepnąłem. Czułem, jak łzy płyną mi po
policzkach. Myśl o tym, że to byłby koniec, że już bym go nie zobaczył, bardzo
raniła.
- Cii – szepnąłem, gdy poczułem,
że płacze. Zacząłem głaskać go po plecach oraz włosach. Wstrząsnęła mną ta
sytuacja, ale nie pokazywałem tego.
- Kocham Cię - szepnąłem po raz kolejny. Nigdy więcej nie
pójdę w góry. Nigdy...
- Ja Ciebie też kocham –
mruknąłem w końcu. Może i nie byłem pewny w stu procentach, ale... Nie wiem co
bym zrobił gdyby go zabrakło.
Podniosłem głowę do góry. Kochał mnie? Spojrzałem
zapłakanymi oczami na niego.
- Naprawdę? - spytałem.
- Kocham Cię – szepnąłem po
prostu. Czułem, że moje serce przyśpieszyło, a na plecach poczułem dreszcz.
Uśmiechnąłem się. Kochał mnie... Ponownie przytuliłem się
do niego. Byłem tak cholernie szczęśliwy
Ponownie wplotłem palce w jego
włosy, przeczesując je. Dziwne było uczucie, gdy to on przytulał twarz do
mojego torsu. Zawsze ja tak robiłem.
Nigdy nie pokazywałem swoich słabości, jednak teraz tego
potrzebowałem. Musiałem się wypłakać, a tylko przy nim miałem taką możliwość.
- Nie płacz.. – szepnąłem, wciąż
gładząc jego włosy. Mi również w oczach pojawiły się łzy. Miałem nadzieję, że
się nie rozpłaczę.
Powoli się uspokajałem. W głowie nadal krążyły mi obrazy
z chwili, w której wisiałem nad tą przepaścią. To było straszne.
- Dzwoniłem do mojej mamy –
szepnąłem. Zawsze tak na nią mówiłem, nie lubiłem wspominać mojej biologicznej
matki. – Zdziwili się gdy spytałem czy mnie oddadzą i stwierdzili, że jestem
idiotą, bo tak pomyślałem – uśmiechnąłem się lekko. Chciałem odciągnąć jego
myśli od tamtego.
Uśmiechnąłem się.
- Cieszę się, aniołku - powiedziałem, odsuwając się
delikatnie od niego. Nachyliłem się, muskając delikatnie jego usta.
Oddałem pocałunek i zarumieniłem
się. „Aniołku”. Jakie to było miłe... Zarzuciłem mu ręce na kark, splatając
palce.
Nie robiłem nic gwałtownie, bo mógł być jeszcze
niegotowy. Całowałem go czule i jednocześnie bardzo delikatnie. Jeżeli nie
chciał niczego więcej, to w pełni to rozumiałem.
Moja odwaga na dzień dzisiejszy
się wyczerpała. Nie byłbym w stanie pozwolić mu na pogłębienie pocałunku.
Cieszyłem się, że rozumiał i nie robił tego wszystkiego na siłę.
Nawet nie miałem zamiaru robić nic więcej, póki sam nie
będzie tego chciał. Po chwili odsunąłem się od niego, ponownie przytulając.
Tym razem to ja wtuliłem twarz w
jego tors. Uśmiechnąłem się. Cieszyłem się, że poczeka na to, aż będę gotowy.
Doceniałem to.
Uspokoiłem się. Gdy był obok, wiedziałem, że wszystko
jest w porządku. Podniosłem go delikatnie, sadzając sobie na kolanach. Tak było
wygodniej.
- Ułożyłem puzzle – mruknąłem,
ponownie bawiąc się jego włosami. Spojrzałem na rysunek. Zawiodłem się, miałem
nadzieję, że będzie to trudniejsze.
Uśmiechnąłem się. Baekie był jak dziecko. Układał puzzle,
był cholernie słodki... Pocałowałem go w czoło.
- Ładne.
- Ale mało się namęczyłem przy
tym... Mam takie z Górą Fudżi. Może te będzie się trudniej układać – zaśmiałem
się. – Mam też Kostkę Rubika, ale nie tą trzy na trzy, tylko cztery na cztery –
uśmiechnąłem się. Lubiłem układać takie coś.
Zaśmiałem się cicho.
- Zdolny jesteś - stwierdziłem, całując go w policzek. Po
chwili wstałem z nim na rękach, idąc na łóżko. Na podłodze było niewygodnie.
- Po prostu jak miałem siedem
lat? Sześć? Dostałem pierwsze puzzle i Kostkę Rubika. Tak mi zostało –
uśmiechnąłem się. Wtuliłem się w niego mocniej.
Usiadłem z nim na łóżku, przytulając go mocno. Tak bardzo
go kochałem. Miałem nadzieję, że nam się uda.
Byłem ciekawy jak to będzie
wyglądać gdy wrócimy. W niedzielę wieczorem już powinniśmy być z powrotem. W
poniedziałek po szkole musiałem iść do lekarza (jak co miesiąc), a we wtorek
wizyta u psychologa... Westchnąłem.
Miałem nadzieję, że jak wrócimy, to dadzą nam spokój.
Westchnąłem. Nagle usłyszałem gdzieś mój telefon. Jednak w kieszeni go nie
miałem. Spojrzałem na podłogę, musiał mi wypaść. Posadziłem chłopaka na łóżku,
a sam wstałem, idąc po urządzenie. Jednak zanim zdążyłem odebrać, połączenie
się zakończyło.
Usiadłem „po turecku” i
spojrzałem na niego. Uśmiechnąłem się delikatnie. Miałem nadzieję, że nie
będziemy spotykać się tylko na przerwach w szkole.
Nagle dojrzałem jakąś zgniecioną kartkę. Podniosłem ją,
rozwijając. ,,Jeśli Chanyeol się przez ciebie spedali, to nie masz życia'' -
przeczytałem w myślach. Wiedziałem, czyje to pismo.
- Skąd to masz? - spytałem.
Spojrzałem na kartkę, a
następnie na niego. Spuściłem głowę, nerwowo bawiąc się koszulką. Po co miałem
mu to mówić? Nie chciałem żeby się zdenerwował albo zrobił coś głupiego..
Przecież to nic takiego.
- Kochanie, skąd to się tu wzięło? - spytałem. Na pewno
mu to podrzucili. Miałem ochotę rozszarpać tych gnoi. Nikt nie będzie mu
groził, kurwa!
- To nic takiego – szepnąłem
cicho, nawet na niego nie patrząc. Czułem, że jest zdenerwowany. Miałem
nadzieję, że nie będzie podnosił głosu, nie lubiłem tego.
- To nie jest „nic takiego”, skarbie. Nie pozwolę, by Cię
gnębili - powiedziałem spokojnie. Nie chciałem krzyczeć, bo nie chciałem, by
się mnie bał.
- Już i tak to robią –
wzruszyłem ramionami. Cała dwa lata znosiłem to. Jeszcze parę miesięcy
wytrzymam, prawda?
- Już więcej nie będą - powiedziałem, zgniatając kartkę.
- Zaraz wrócę, skarbie - mruknąłem, kierując się do wyjścia.
Wstałem i podbiegłem do niego,
przytulając się do jego pleców. Nie chciałem by szedł... Jeszcze coś by mu się
stało, w końcu ich było więcej.
Zatrzymałem się.
- Kochanie, muszę to załatwić - powiedziałem, odwracając
się do niego. Przytuliłem go.
- Nie... Zostaw to. To nieważne
– szepnąłem. Stanąłem na palcach i mocno go przytuliłem, zarzucając mu ręce na
kark.
- Kochanie, martwię się o Ciebie. Jeśli coś Ci zrobią, to
przysięgam, że ich wykastruję i nogi z dupy powyrywam - powiedziałem. Byłem na
nich wściekły.
- Uspokój się.. To nic takiego –
szepnąłem. – Dam sobie radę – powiedziałem pewnie. Nie musiał tego załatwiać za
mnie.
- To nie jest „nic takiego” - powtórzyłem. - Boję się o
Ciebie - mruknąłem, mocniej go do siebie przytulając. Niech tylko ich spotkam,
a nie ręczę za siebie.
- Poradzę sobie, kochanie. Daj
mi to załatwić samemu, dobrze? – spytałem. Nie byłem jakimś niedorajdą, a on
tak właśnie mnie traktował... Potrafiłem sobie radzić sam.
- Żeby zrobili Ci krzywdę? Mowy nie ma - mruknąłem.
Znałem ich bardzo dobrze, więc wiedziałem, do czego są zdolni.
Westchnąłem, ale nic nie
powiedziałem. Czyli nie wierzył we mnie, tak? Przecież radziłem sobie...
Ponownie westchnąłem i wtuliłem się w niego mocniej.
Nagle usłyszałem pukanie do drzwi i zobaczyłem kartkę pod
moimi nogami. Puściłem chłopaka podnosząc ją.
- „Już nie żyjesz, pedale” - przeczytałem na głos. - I to
niby jest „nic”, tak?
- No tak – mruknąłem. Starałem
się nie pokazać, że się boję. No bo, kurwa, kto by się nie bał? Westchnąłem.
Czyli teraz mieli jeszcze jeden powód żeby mnie gnębić.
- Dość tego - powiedziałem wkurzony, otwierając drzwi.
Skierowałem się do ich pokoju. Zabiję, kurwa, zabiję!
- Yeol! – krzyknąłem, ale nie
zatrzymał się. Westchnąłem. Iść za nim? Nie iść? W końcu pobiegłem i złapałem
go za rękę, zatrzymując. – Nie idź – mruknąłem. – To nic nie da.
- Uwierz mi, dużo da, jak obiję im mordy - powiedziałem,
patrząc na niego. Myślałem, że wyjdę z siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz