piątek, 10 lutego 2017

W zdrowiu i chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy. Miyavi x Kai [04]

*Miyavi* Po paru minutach, zamknąłem oczy. Miałem dość, tak bardzo miałem dość. Ale byłem zbyt wielkim tchórzem żeby to wszystko zakończyć.

*Kai* Spojrzałem na niego, ale po chwili odwróciłem wzrok. Chciałem go przytulić, ale nie mogłem tego zrobić. To by było dziwne.

Pociągnąłem nosem i wytarłem wilgotne oczy. Nie mogę sobie pozwolić na płacz... Ja nie płaczę. Nie mogę. Nie jestem taki słaby.

Odwróciłem głowę w jego stronę, patrząc na niego zaskoczony. Albo mi się wydawało, albo płakał. Wstałem i usiadłem obok niego.
- Ej... Ty płaczesz?

Zamarłem, ale nie odezwałem się. Cholera! Dlaczego muszę być taki słaby? Zakryłem twarz kurtką. Przytul mnie, proszę...

- Co się stało? - spytałem cicho. Widziałem te łzy na jego policzku. Ale dlaczego płakał?

Nie odzywałem się. Zagryzłem wargę, przytulając mocniej materiał. Chciałem żeby mnie objął, przytulił i powiedział, że będzie dobrze. Ale nie chciałem go o nic prosić, nie mogłem.

Westchnąłem i zgarnąłem go w swoje ramiona, przytulając mocno.
- Cii...Nie płacz. Nieważne, co się stało, będzie dobrze.

Przez pierwsze minuty nie wiedziałem co mam zrobić, ale w końcu wtuliłem się w niego. W jego ramionach czułem się tak bezpiecznie. Objąłem go jedną ręką w pasie, a drugą zacisnąłem na jego bluzie.

Przytuliłem go mocniej, po czym jedną ręką zacząłem głaskać go po jego czarnych włosach. Wydawał się teraz taki bezbronny i delikatny.

Westchnąłem cicho, uspokajając się. Jednak nie chciałem się od niego odsuwać. To wszystko wróciłoby bez ciepła jego ciała. Ukradkiem wytarłem oczy i wtuliłem twarz w jego szyję.

- Lepiej Ci? - spytałem, czując, że się uspokoił. Jednak nie przestawałem go przytulać, ani głaskać.

- Mh. Dziękuję – mruknąłem niepewnie. Bałem się, że mnie puści i wróci na miejsce. Bałem się, że jeśli jego przyjaciele zaczną gadać, to odejdzie.

Czułem, jak wtula się we mnie mocniej. Uśmiechnąłem się, przeczesując kosmyki jego włosów. Nie chciałem się odsuwać.

Pierwszy raz w życiu było mi wstyd za to.... za to, że biorę. Ale nie mogłem przestać, nie dałbym rady bez tego.

Czułem się dziwnie, ale nie pokazywałem tego. Było mi miło, że tak ufnie się we mnie wtulił. Widać, potrzebował tego ciepła.

Tak nagle się spiął. No tak... Pewnie miał dość kontaktu z taką osobą jak ja. Ale nie mogłem się od niego odsunąć... Potrzebowałem tego.

- To powiesz mi, co się stało? - spytałem, nadal głaskając go po głowie. Teraz już nie chciałem, żeby się odsuwał. Było mi tak przyjemnie.

- Mam dość – powiedziałem zgodnie z prawdą, po paru minutach ciszy. Pociągnąłem nosem i wtuliłem się w niego mocniej.

- Czego masz dość? - spytałem spokojnym i ciepłym głosem. Objąłem go mocniej.

- Życia – szepnąłem. Tak bardzo chciałem wziąć więcej, zamknąć oczy i już nigdy więcej się nie obudzić. Wtedy byłoby lepiej.

- Nie mów tak - mruknąłem cichutko. Nie chciałem, żeby tak mówił. Ja... Chyba naprawdę się w nim zakochałem.

Położyłem się i pociągnąłem chłopaka na siebie. Miałem w dupie co o mnie powiedzą jego przyjaciele, po prostu potrzebowałem teraz jego ciepła.

Byłem w szoku. Leżałem na nim. Czułem, jak moje policzki zaczynają się palić. Wcisnąłem twarz w jego koszulkę, chcąc ukryć rumieńce.

Czułem, że znowu spiął się. No tak, może nie chciał mnie już przytulać.
- Przepraszam. Jeśli Ci to przeszkadza to możesz zejść – szepnąłem smutno. Nie będę go zatrzymywał.

- Nie... Ja po prostu... Nie jestem przyzwyczajony do przytulania i w ogóle - mruknąłem, ale wtuliłem się w niego mocno. Podobało mi się to.

Nie wiem jak, ale obróciłem nas tak, że on leżał obok mnie, a ja wtulałem twarz w jego klatkę piersiową. Pierwszy raz od długich lat, uśmiechnąłem się szczerze. Lekko, ale szczerze.

Widziałem ten jego uśmiech. Cieszyłem się, że to zrobił. Objąłem go mocniej. Było mi trochę niewygodnie, ale nie narzekałem.

Włożyłem nogę między jego nogi i przytuliłem go mocniej, przysuwając się bliżej. Jak ja się cieszyłem, że on mnie przytulił.

Spojrzałem na niego, uśmiechając się delikatnie. Jego noga mi nie przeszkadzała, więc nie próbowałem jej usunąć.

Ponownie pociągnąłem nosem i przymknąłem oczy. To wszystko mnie chyba za bardzo zmęczyło. Przytuliłem go mocniej, zamykając oczy do końca.

- Śpij... Długa droga przed nami - szepnąłem mu do ucha, zaczynając głaskać go po głowie. Czułem jakieś takie dziwne mrowienie w podbrzuszu.

Ponownie się uśmiechnąłem. Co to było za miłe uczucie? To już była miłość? A może po prostu zakochanie, zauroczenie? Jednak wiedziałem, że on był dla mnie kimś więcej, choć nawet nie znałem jego imienia.

Dlaczego się tak zachowywałem? Znałem go zaledwie dwa dni. Może to przez to, że się zakochałem? Miłość od pierwszego wejrzenia? Czyżby istniała?

Śnił mi się on. Był przy mnie, nie brzydził się... Pomógł mi rzucić narkotyki. Byłem ciekawy czy byłbym w stanie to odstawić.

Nie spałem resztę nocy. Przyglądałem się jego spokojnej twarzy. Uśmiechał się. Na ten widok, kąciki moich ust unosiły się ku górze.

W końcu się obudziłem, jednak nie otwierałem oczu. Czułem jego ciepło, zapach, bijące serce: to wszystko mnie uspokajało.

Cały czas go przytulałem i głaskałem po głowie. Nie chciałem się odsuwać. Spojrzałem na okno. Był świt.

W końcu otworzyłem oczy. Usiadłem obok niego i przetarłem zmęczone oczy. Czułem na sobie wzrok jego przyjaciół, ale nie przejąłem się nimi.

- Wyspany? - spytałem, podnosząc się do siadu. Czułem, że znowu pieką mnie policzki.

- Tak, dziękuję – uśmiechnąłem się. Boże, ja potrafię się uśmiechać bez narkotyków. – Jak ty masz na imię? – spytałem w końcu i spojrzałem na niego. Był tak blisko mnie...

- Yu... Kai - o mało co bym powiedział prawdziwe imię. Nie chciałem go mówić, nie podobało mi się.

Zagryzłem wargę, wciąż na niego patrząc. Z bliska wydawał się jeszcze piękniejszy. Kami- sama, o czym ja myślę?

- A Ty jesteś Miyavi, tak? - spytałem, uśmiechając się do niego szeroko. Byłem pewny, że pokazały się dołeczki w policzkach.

- Hai – również się uśmiechnąłem. Niepewnie podniosłem rękę i palcami dotknąłem jego policzka. – Przepraszam – mruknąłem, zabierając rękę.

Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Za co? - spytałem. Za co on mnie przepraszał. Przecież nic nie zrobił.

Spojrzałem na niego smutno i oparłem się o oparcie fotela. Ponownie podciągnąłem kolana do klatki piersiowej, obejmując je ramionami. Pewnie nie chciał żeby ktoś taki jak ja go dotykał.

- Ej...Co jest? - spytałem, patrząc na niego. Położyłem mu dłoń na ramieniu, gładząc je delikatnie.

Położyłem policzek na kolanach, patrząc mu w oczy. Mogłem się założyć, że miałem powiększone źrenice. Martwił się o mnie?
- Jestem ćpunem. Co ja niby chcę od życia? – mruknąłem cicho.

- Nie mów tak... Po prostu uciekasz w nałóg przed problemami. Potrzebujesz osoby, która pomoże Ci uwierzyć, że życie jest pięknie. Potrzebujesz miłości, która wyciągnie Cię na prostą drogę - powiedziałem, uśmiechając się do niego ciepło.

- Kto by niby chciał pokochać kogoś takiego jak ja? – prychnąłem. Odwróciłem głowę i położyłem czoło na kolanach. Miłości? Kogo ja oszukuję? Nie ma możliwości żeby ktoś się we mnie zakochał.

- Kogoś takiego? Jesteś bardzo wartościową osobą, jak każdy wokół. Tylko musisz w to uwierzyć.

Ponownie na niego spojrzałem. Westchnąłem cicho, po czym przybliżyłem się do niego i tak po prostu się w niego wtuliłem. Potrzebowałem tego...

Uśmiechnąłem się, obejmując go. Może zrozumie, że te narkotyki go niszczą. Może zrozumie, że nie jest tylko ćpunem.

Zagryzłem wargę prawie do krwi. Potrzebowałem znowu wziąć, czułem to... Zamknąłem oczy i wtuliłem twarz w jego ramię.

Czułem, jak się spina.
- Wiesz, że nie pozwolę Ci tego wziąć? - spytałem, przytulając go mocniej. Nie pozwolę mu na to. Nie ma nawet takiej opcji.

- Kai... Kai, ale ja muszę.. Błagam Cię – jęknąłem, zaciskając dłonie na jego koszulce. Nie mogłem odstawić tego tak nagle...

- Ale to Cię niszczy, Miyavi - mruknąłem. Nie mogłem mu pozwolić. Nie wybaczyłbym sobie tego.

- Ja muszę... Kai, będziesz zły? Ja muszę... – jęknąłem, zaciskając palce na włosach. Nie mogłem wytrzymać.

- Pod jednym warunkiem... - powiedziałem. - Skończysz z tym. Pójdziesz na odwyk - powiedziałem stanowczo.

- Ale... Ja.. Um... – mruknąłem. Nie wiedziałem czy dam radę. Sam sobie z tym nie poradzę, to za trudne.

- Ale? - spytałem, patrząc na niego srogim spojrzeniem lidera. Nie rozumiałem, jak można się tak truć.

- Ja nie umiem, nie dam rady – szepnąłem, ponownie wtulając twarz w jego ramię. Nie poradzę sobie...

- A jak Ci pomogę? - spytałem. Nie pozwolę mu się truć. Nie ma takiej możliwości.

- I tak mnie zostawisz. Zrobisz to prędzej czy później. Nie chcę ponownie cierpieć – mruknąłem, pociągając nosem. Nie chciałem znowu robić sobie nadziei.

Zabolało mnie to. Dlaczego tak mówił? Przecież... ja się w nim zakochałem. Dlaczego mówił, że przeze mnie będzie cierpieć.

Czułem, że się spiął. Powiedziałem coś nie tak? Ja po prostu... stwierdziłem fakt. Zawsze wszystkich raniłem, nie powinienem się dziwić.

- Dlaczego decydujesz za mnie? - spytałem cichutko. Serce mnie bolało. Przecież ja nie chciałem go ranić. Chciałem, żeby był szczęśliwy.

- Przepraszam – szepnąłem. – Ja po prostu... zakochałem się, nie chcę Cię stracić... A jak się przywiążę to pewnie odejdziesz – mruknąłem. Dopiero po paru chwilach zrozumiałem co powiedziałem. No, to już się mogę pożegnać z tą znajomością.

Spojrzałem na niego zaskoczony, po czym mocno go do siebie przytuliłem.

- Pewnie mam odejść i więcej się do Ciebie nie odzywać, prawda? – spytałem cicho. Jesteś głupi, Miyavi. Co ty sobie myślałeś? Że on może zakochać się w ćpunie? Że ktokolwiek może?

- I tu się mylisz... - szepnąłem. Czułem, że do oczu napływają mi łzy. Dlaczego on tak mówił?

- Boże ty płaczesz? Jezu, przepraszam Cię! – jęknąłem, chowając twarz w dłoniach. Co ja takiego znowu powiedziałem? Skuliłem się mocniej, ponownie przytulając się do kolan.

- Ja się w Tobie zakochałem... A Ty teraz chcesz odejść... - mruknąłem, wycierając już mokre policzki.

- Co? – podniosłem głowę i spojrzałem na niego zszokowany. – J-jak to zakochałeś? To przecież... niemożliwe. We mnie? – zagryzłem wargę.

- Tak, w Tobie...Myślisz, że dlaczego chcę Ci pomóc? Myślisz, że dlaczego nie chcę pozwolić Ci brać tego gówna? - mruknąłem. - Dlaczego niemożliwe? - spytałem, znowu czując łzy. Dlaczego tak mówił?

Uśmiechnąłem się lekko.
- Nie płacz – szepnąłem, wycierając mu policzki. Nie chciałem widzieć jego smutnej miny. Podniosłem głowę i musnąłem jego usta własnymi, po czym znowu wtuliłem twarz w jego ramię.

Otworzyłem szerzej zapłakane oczy, ale ostatecznie przytuliłem się do niego mocno. Poczułem się taki szczęśliwy.

Wyciągnąłem dłonie z włosów i objąłem go w pasie.
- Kai.. Mam prośbę – szepnąłem. W końcu postanowiłem. Miałem nadzieję, że dobrze robię.

- Słucham? - spytałem. Jaką prośbę? Miałem nadzieję, że nie będzie chciał teraz tego wziąć.

- Nie pozwól mi tego wziąć – powiedziałem pewnie. – Nie ważne co będę mówił, co będę robił... Po prostu mi nie pozwól – szepnąłem. – Jedynie tabletki żebym nie zwariował do końca.

- Jakie tabletki? - spytałem. No nie mówcie mi, że jeszcze jakieś inne gówno brał!

- Ach, ty nie wiesz – mruknąłem. – To gówno jest dziesięć razy słabsze niż to, co zwykle biorę – szepnąłem cicho.

- Dlaczego je bierzesz? - zapytałem. Nie chciałem, żeby brał cokolwiek. Nie chciałem, żeby niszczył sobie życie. Nie chciałem go stracić.

- Jak nie mam towaru to biorę je – mruknąłem. – Nie zostawiaj mnie z tym wszystkim – jęknąłem płaczliwie, wtulając się w niego.

- Nie zostawię... Nie pozwolę Ci wziąć niczego, rozumiesz? Nie będziesz się truł - powiedziałem pewnie, obejmując go mocno. Nagle autobus zatrzymał się gwałtownie, a ja znowu walnąłem się w szybę. - Ała...

- Ojej.. Biedny – szepnąłem i zacząłem głaskać go po włosach. Jednak długo nie wytrzymałem w moim postanowieniu. – Kai... Kai mogę? Są w torbie, ja tylko jeden raz. Ostatni.

- Nie - powiedziałem. A przecież mówił, że już nie weźmie. Znowu chciało mi się płakać. Nie chcę, żeby coś mu się stało.

- Ale ostatni raz... Kai, błagam – szepnąłem, wtulając się w niego mocniej. Nie chciałem brać, ale to było silniejsze ode mnie.

- Ale mówiłeś... - mruknąłem, uwalniając łzy. - Mówiłeś, że nie weźmiesz... - szepnąłem tak cicho, że ledwo to słyszałem.

Podniosłem się i spojrzałem na niego. Płakał przeze mnie. Przytuliłem go mocno, kładąc podbródek na jego głowie. Dlaczego on nie rozumiał, że to nie jest takie łatwe?

Wtuliłem się w niego mocno.
- Ostatni, Miyavi... Przysięgnij, że ostatni - mruknąłem cichutko, pociągając nosem.

- Nie chcę – jęknąłem po chwili, mocniej zaciskając dłonie na jego biodrach. Chciałem wziąć... Chciałem, ale nie mogłem..

Ucieszyłem się, gdy to powiedział. Dla mnie odmówił sobie narkotyków. Miałem ochotę skakać z radości.

Ponownie zagryzłem wargę i zamknąłem oczy, przytulając go mocniej. Chciałem wziąć... Musiałem... Chciałem... Cholera!

Czułem, jak zaczyna dygotać. Wiedziałem, że długo nie wytrzyma. Tak bardzo mnie to bolało.

Odgarnąłem włosy z twarzy i ponownie się w niego wtuliłem. Zacisnąłem mocniej zęby na wardze. Nie wezmę... Nie wezmę... Nie chcę...

Widziałem, jak zmuszał się, by nie wziąć. Wiedziałem, że nie wytrzyma. To było pewne.

Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy. Kai jest obok... On mi pomoże... Nie muszę brać... Dam radę... Wtuliłem twarz w jego szyję, a po paru minutach usnąłem.

Spojrzałem na niego. Spał. Położyłem się, ciągnąc go za sobą. Teraz leżał na mnie. Zacząłem głaskać go po włosach.

Nie spałem długo. W końcu otworzyłem oczy. Piekły mnie.
- Kai – szepnąłem. – Kai mogę tabletki? Tylko tabletki... – mruknąłem. Zgodzi się?

- Weź - mruknąłem, jednak nie byłem zadowolony z tego faktu. Tego też oduczę go brać. Jak chce rzucić, to i narkotyki, i tabletki.

Wstałem z niego i wyciągnąłem z kieszeni pudełeczko. Wziąłem tylko dwie, połykając bez popijania. Znowu schowałem je do kieszeni i wtuliłem w niego.

Objąłem go, jednak coś ścisnęło mnie w sercu. Nie chciałem, żeby brał to świństwo. Nie zniósłbym tego.

Zacisnąłem dłonie na jego koszulce i zamknąłem oczy. To tak bardzo bolało... Po chwili było troszkę lepiej.

- Lepiej? - spytałem, gładząc dłonią jego plecy. Miałem nadzieję, że rzuci to gówno.

- Mh – mruknąłem i wtuliłem się w niego mocniej. Jak myśmy się mieścili na tych siedzeniach tego nie wiem.

- Chodź się przewietrzyć, co? - mruknąłem. Potrzebowałem świeżego powietrza. Od wczoraj nie wdychałem tlenu.

- Hai – szepnąłem i wstałem z niego. Ubrałem na nos okulary przeciwsłoneczne, po czym poczekałem na chłopaka.

Wstałem, przy okazji zrzucając z siebie koc. Zatrzęsłem się. Czemu było mi tak zimno? Przecież miałem na sobie dwie grube bluzy.

Powoli skierowaliśmy się do wyjścia z pojazdu. Poprawiłem rękawy i wsadziłem ręce do kieszeni.

Wyszedłem z busu, podchodząc do murku. Znowu się zatrzęsłem. Co ze mną nie tak? Jest przecież koło dwudziestu stopni.


Usiadłem obok niego i spuściłem głowę. Ponownie zagryzłem wargę. Nie, nie potrzebuję wziąć.. Nie muszę..

1 komentarz: