*Miyavi* Po paru minutach, zamknąłem
oczy. Miałem dość, tak bardzo miałem dość. Ale byłem zbyt wielkim tchórzem żeby
to wszystko zakończyć.
*Kai* Spojrzałem na niego, ale po chwili odwróciłem wzrok. Chciałem go przytulić, ale nie mogłem tego zrobić. To by było dziwne.
Pociągnąłem nosem i wytarłem
wilgotne oczy. Nie mogę sobie pozwolić na płacz... Ja nie płaczę. Nie mogę. Nie
jestem taki słaby.
Odwróciłem głowę w jego stronę, patrząc na niego zaskoczony.
Albo mi się wydawało, albo płakał. Wstałem i usiadłem obok niego.
- Ej... Ty płaczesz?
Zamarłem, ale nie odezwałem się.
Cholera! Dlaczego muszę być taki słaby? Zakryłem twarz kurtką. Przytul mnie,
proszę...
- Co się stało? - spytałem cicho. Widziałem te łzy na jego
policzku. Ale dlaczego płakał?
Nie odzywałem się. Zagryzłem
wargę, przytulając mocniej materiał. Chciałem żeby mnie objął, przytulił i
powiedział, że będzie dobrze. Ale nie chciałem go o nic prosić, nie mogłem.
Westchnąłem i zgarnąłem go w swoje ramiona, przytulając
mocno.
- Cii...Nie płacz. Nieważne, co się stało, będzie dobrze.
Przez pierwsze minuty nie
wiedziałem co mam zrobić, ale w końcu wtuliłem się w niego. W jego ramionach
czułem się tak bezpiecznie. Objąłem go jedną ręką w pasie, a drugą zacisnąłem
na jego bluzie.
Przytuliłem go mocniej, po czym jedną ręką zacząłem głaskać
go po jego czarnych włosach. Wydawał się teraz taki bezbronny i delikatny.
Westchnąłem cicho, uspokajając
się. Jednak nie chciałem się od niego odsuwać. To wszystko wróciłoby bez ciepła
jego ciała. Ukradkiem wytarłem oczy i wtuliłem twarz w jego szyję.
- Lepiej Ci? - spytałem, czując, że się uspokoił. Jednak nie
przestawałem go przytulać, ani głaskać.
- Mh. Dziękuję – mruknąłem
niepewnie. Bałem się, że mnie puści i wróci na miejsce. Bałem się, że jeśli
jego przyjaciele zaczną gadać, to odejdzie.
Czułem, jak wtula się we mnie mocniej. Uśmiechnąłem się, przeczesując
kosmyki jego włosów. Nie chciałem się odsuwać.
Pierwszy raz w życiu było mi
wstyd za to.... za to, że biorę. Ale nie mogłem przestać, nie dałbym rady bez
tego.
Czułem się dziwnie, ale nie pokazywałem tego. Było mi miło,
że tak ufnie się we mnie wtulił. Widać, potrzebował tego ciepła.
Tak nagle się spiął. No tak...
Pewnie miał dość kontaktu z taką osobą jak ja. Ale nie mogłem się od niego
odsunąć... Potrzebowałem tego.
- To powiesz mi, co się stało? - spytałem, nadal głaskając
go po głowie. Teraz już nie chciałem, żeby się odsuwał. Było mi tak przyjemnie.
- Mam dość – powiedziałem
zgodnie z prawdą, po paru minutach ciszy. Pociągnąłem nosem i wtuliłem się w
niego mocniej.
- Czego masz dość? - spytałem spokojnym i ciepłym głosem.
Objąłem go mocniej.
- Życia – szepnąłem. Tak bardzo
chciałem wziąć więcej, zamknąć oczy i już nigdy więcej się nie obudzić. Wtedy
byłoby lepiej.
- Nie mów tak - mruknąłem cichutko. Nie chciałem, żeby tak
mówił. Ja... Chyba naprawdę się w nim zakochałem.
Położyłem się i pociągnąłem
chłopaka na siebie. Miałem w dupie co o mnie powiedzą jego przyjaciele, po
prostu potrzebowałem teraz jego ciepła.
Byłem w szoku. Leżałem na nim. Czułem, jak moje policzki
zaczynają się palić. Wcisnąłem twarz w jego koszulkę, chcąc ukryć rumieńce.
Czułem, że znowu spiął się. No
tak, może nie chciał mnie już przytulać.
- Przepraszam. Jeśli Ci to
przeszkadza to możesz zejść – szepnąłem smutno. Nie będę go zatrzymywał.
- Nie... Ja po prostu... Nie jestem przyzwyczajony do
przytulania i w ogóle - mruknąłem, ale wtuliłem się w niego mocno. Podobało mi
się to.
Nie wiem jak, ale obróciłem nas
tak, że on leżał obok mnie, a ja wtulałem twarz w jego klatkę piersiową.
Pierwszy raz od długich lat, uśmiechnąłem się szczerze. Lekko, ale szczerze.
Widziałem ten jego uśmiech. Cieszyłem się, że to zrobił.
Objąłem go mocniej. Było mi trochę niewygodnie, ale nie narzekałem.
Włożyłem nogę między jego nogi i
przytuliłem go mocniej, przysuwając się bliżej. Jak ja się cieszyłem, że on
mnie przytulił.
Spojrzałem na niego, uśmiechając się delikatnie. Jego noga
mi nie przeszkadzała, więc nie próbowałem jej usunąć.
Ponownie pociągnąłem nosem i
przymknąłem oczy. To wszystko mnie chyba za bardzo zmęczyło. Przytuliłem go
mocniej, zamykając oczy do końca.
- Śpij... Długa droga przed nami - szepnąłem mu do ucha,
zaczynając głaskać go po głowie. Czułem jakieś takie dziwne mrowienie w
podbrzuszu.
Ponownie się uśmiechnąłem. Co to
było za miłe uczucie? To już była miłość? A może po prostu zakochanie,
zauroczenie? Jednak wiedziałem, że on był dla mnie kimś więcej, choć nawet nie
znałem jego imienia.
Dlaczego się tak zachowywałem? Znałem go zaledwie dwa dni.
Może to przez to, że się zakochałem? Miłość od pierwszego wejrzenia? Czyżby
istniała?
Śnił mi się on. Był przy mnie,
nie brzydził się... Pomógł mi rzucić narkotyki. Byłem ciekawy czy byłbym w
stanie to odstawić.
Nie spałem resztę nocy. Przyglądałem się jego spokojnej
twarzy. Uśmiechał się. Na ten widok, kąciki moich ust unosiły się ku górze.
W końcu się obudziłem, jednak
nie otwierałem oczu. Czułem jego ciepło, zapach, bijące serce: to wszystko mnie
uspokajało.
Cały czas go przytulałem i głaskałem po głowie. Nie chciałem
się odsuwać. Spojrzałem na okno. Był świt.
W końcu otworzyłem oczy.
Usiadłem obok niego i przetarłem zmęczone oczy. Czułem na sobie wzrok jego
przyjaciół, ale nie przejąłem się nimi.
- Wyspany? - spytałem, podnosząc się do siadu. Czułem, że
znowu pieką mnie policzki.
- Tak, dziękuję – uśmiechnąłem
się. Boże, ja potrafię się uśmiechać bez narkotyków. – Jak ty masz na imię? –
spytałem w końcu i spojrzałem na niego. Był tak blisko mnie...
- Yu... Kai - o mało co bym powiedział prawdziwe imię. Nie
chciałem go mówić, nie podobało mi się.
Zagryzłem wargę, wciąż na niego
patrząc. Z bliska wydawał się jeszcze piękniejszy. Kami- sama, o czym ja myślę?
- A Ty jesteś Miyavi, tak? - spytałem, uśmiechając się do
niego szeroko. Byłem pewny, że pokazały się dołeczki w policzkach.
- Hai – również się
uśmiechnąłem. Niepewnie podniosłem rękę i palcami dotknąłem jego policzka. –
Przepraszam – mruknąłem, zabierając rękę.
Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Za co? - spytałem. Za co on mnie przepraszał. Przecież nic
nie zrobił.
Spojrzałem na niego smutno i
oparłem się o oparcie fotela. Ponownie podciągnąłem kolana do klatki
piersiowej, obejmując je ramionami. Pewnie nie chciał żeby ktoś taki jak ja go
dotykał.
- Ej...Co jest? - spytałem, patrząc na niego. Położyłem mu
dłoń na ramieniu, gładząc je delikatnie.
Położyłem policzek na kolanach,
patrząc mu w oczy. Mogłem się założyć, że miałem powiększone źrenice. Martwił
się o mnie?
- Jestem ćpunem. Co ja niby chcę
od życia? – mruknąłem cicho.
- Nie mów tak... Po prostu uciekasz w nałóg przed
problemami. Potrzebujesz osoby, która pomoże Ci uwierzyć, że życie jest
pięknie. Potrzebujesz miłości, która wyciągnie Cię na prostą drogę -
powiedziałem, uśmiechając się do niego ciepło.
- Kto by niby chciał pokochać
kogoś takiego jak ja? – prychnąłem. Odwróciłem głowę i położyłem czoło na
kolanach. Miłości? Kogo ja oszukuję? Nie ma możliwości żeby ktoś się we mnie
zakochał.
- Kogoś takiego? Jesteś bardzo wartościową osobą, jak każdy
wokół. Tylko musisz w to uwierzyć.
Ponownie na niego spojrzałem.
Westchnąłem cicho, po czym przybliżyłem się do niego i tak po prostu się w
niego wtuliłem. Potrzebowałem tego...
Uśmiechnąłem się, obejmując go. Może zrozumie, że te
narkotyki go niszczą. Może zrozumie, że nie jest tylko ćpunem.
Zagryzłem wargę prawie do krwi.
Potrzebowałem znowu wziąć, czułem to... Zamknąłem oczy i wtuliłem twarz w jego
ramię.
Czułem, jak się spina.
- Wiesz, że nie pozwolę Ci tego wziąć? - spytałem,
przytulając go mocniej. Nie pozwolę mu na to. Nie ma nawet takiej opcji.
- Kai... Kai, ale ja muszę..
Błagam Cię – jęknąłem, zaciskając dłonie na jego koszulce. Nie mogłem odstawić
tego tak nagle...
- Ale to Cię niszczy, Miyavi - mruknąłem. Nie mogłem mu
pozwolić. Nie wybaczyłbym sobie tego.
- Ja muszę... Kai, będziesz zły?
Ja muszę... – jęknąłem, zaciskając palce na włosach. Nie mogłem wytrzymać.
- Pod jednym warunkiem... - powiedziałem. - Skończysz z tym.
Pójdziesz na odwyk - powiedziałem stanowczo.
- Ale... Ja.. Um... – mruknąłem.
Nie wiedziałem czy dam radę. Sam sobie z tym nie poradzę, to za trudne.
- Ale? - spytałem, patrząc na niego srogim spojrzeniem
lidera. Nie rozumiałem, jak można się tak truć.
- Ja nie umiem, nie dam rady –
szepnąłem, ponownie wtulając twarz w jego ramię. Nie poradzę sobie...
- A jak Ci pomogę? - spytałem. Nie pozwolę mu się truć. Nie
ma takiej możliwości.
- I tak mnie zostawisz. Zrobisz
to prędzej czy później. Nie chcę ponownie cierpieć – mruknąłem, pociągając
nosem. Nie chciałem znowu robić sobie nadziei.
Zabolało mnie to. Dlaczego tak mówił? Przecież... ja się w
nim zakochałem. Dlaczego mówił, że przeze mnie będzie cierpieć.
Czułem, że się spiął.
Powiedziałem coś nie tak? Ja po prostu... stwierdziłem fakt. Zawsze wszystkich
raniłem, nie powinienem się dziwić.
- Dlaczego decydujesz za mnie? - spytałem cichutko. Serce
mnie bolało. Przecież ja nie chciałem go ranić. Chciałem, żeby był szczęśliwy.
- Przepraszam – szepnąłem. – Ja
po prostu... zakochałem się, nie chcę Cię stracić... A jak się przywiążę to
pewnie odejdziesz – mruknąłem. Dopiero po paru chwilach zrozumiałem co
powiedziałem. No, to już się mogę pożegnać z tą znajomością.
Spojrzałem na niego zaskoczony, po czym mocno go do siebie
przytuliłem.
- Pewnie mam odejść i więcej się
do Ciebie nie odzywać, prawda? – spytałem cicho. Jesteś głupi, Miyavi. Co ty
sobie myślałeś? Że on może zakochać się w ćpunie? Że ktokolwiek może?
- I tu się mylisz... - szepnąłem. Czułem, że do oczu
napływają mi łzy. Dlaczego on tak mówił?
- Boże ty płaczesz? Jezu,
przepraszam Cię! – jęknąłem, chowając twarz w dłoniach. Co ja takiego znowu
powiedziałem? Skuliłem się mocniej, ponownie przytulając się do kolan.
- Ja się w Tobie zakochałem... A Ty teraz chcesz odejść... -
mruknąłem, wycierając już mokre policzki.
- Co? – podniosłem głowę i
spojrzałem na niego zszokowany. – J-jak to zakochałeś? To przecież...
niemożliwe. We mnie? – zagryzłem wargę.
- Tak, w Tobie...Myślisz, że dlaczego chcę Ci pomóc?
Myślisz, że dlaczego nie chcę pozwolić Ci brać tego gówna? - mruknąłem. -
Dlaczego niemożliwe? - spytałem, znowu czując łzy. Dlaczego tak mówił?
Uśmiechnąłem się lekko.
- Nie płacz – szepnąłem,
wycierając mu policzki. Nie chciałem widzieć jego smutnej miny. Podniosłem
głowę i musnąłem jego usta własnymi, po czym znowu wtuliłem twarz w jego ramię.
Otworzyłem szerzej zapłakane oczy, ale ostatecznie
przytuliłem się do niego mocno. Poczułem się taki szczęśliwy.
Wyciągnąłem dłonie z włosów i
objąłem go w pasie.
- Kai.. Mam prośbę – szepnąłem.
W końcu postanowiłem. Miałem nadzieję, że dobrze robię.
- Słucham? - spytałem. Jaką prośbę? Miałem nadzieję, że nie
będzie chciał teraz tego wziąć.
- Nie pozwól mi tego wziąć –
powiedziałem pewnie. – Nie ważne co będę mówił, co będę robił... Po prostu mi
nie pozwól – szepnąłem. – Jedynie tabletki żebym nie zwariował do końca.
- Jakie tabletki? - spytałem. No nie mówcie mi, że jeszcze
jakieś inne gówno brał!
- Ach, ty nie wiesz – mruknąłem.
– To gówno jest dziesięć razy słabsze niż to, co zwykle biorę – szepnąłem
cicho.
- Dlaczego je bierzesz? - zapytałem. Nie chciałem, żeby brał
cokolwiek. Nie chciałem, żeby niszczył sobie życie. Nie chciałem go stracić.
- Jak nie mam towaru to biorę je
– mruknąłem. – Nie zostawiaj mnie z tym wszystkim – jęknąłem płaczliwie,
wtulając się w niego.
- Nie zostawię... Nie pozwolę Ci wziąć niczego, rozumiesz?
Nie będziesz się truł - powiedziałem pewnie, obejmując go mocno. Nagle autobus
zatrzymał się gwałtownie, a ja znowu walnąłem się w szybę. - Ała...
- Ojej.. Biedny – szepnąłem i
zacząłem głaskać go po włosach. Jednak długo nie wytrzymałem w moim
postanowieniu. – Kai... Kai mogę? Są w torbie, ja tylko jeden raz. Ostatni.
- Nie - powiedziałem. A przecież mówił, że już nie weźmie.
Znowu chciało mi się płakać. Nie chcę, żeby coś mu się stało.
- Ale ostatni raz... Kai, błagam
– szepnąłem, wtulając się w niego mocniej. Nie chciałem brać, ale to było
silniejsze ode mnie.
- Ale mówiłeś... - mruknąłem, uwalniając łzy. - Mówiłeś, że
nie weźmiesz... - szepnąłem tak cicho, że ledwo to słyszałem.
Podniosłem się i spojrzałem na
niego. Płakał przeze mnie. Przytuliłem go mocno, kładąc podbródek na jego
głowie. Dlaczego on nie rozumiał, że to nie jest takie łatwe?
Wtuliłem się w niego mocno.
- Ostatni, Miyavi... Przysięgnij, że ostatni - mruknąłem
cichutko, pociągając nosem.
- Nie chcę – jęknąłem po chwili,
mocniej zaciskając dłonie na jego biodrach. Chciałem wziąć... Chciałem, ale nie
mogłem..
Ucieszyłem się, gdy to powiedział. Dla mnie odmówił sobie
narkotyków. Miałem ochotę skakać z radości.
Ponownie zagryzłem wargę i
zamknąłem oczy, przytulając go mocniej. Chciałem wziąć... Musiałem...
Chciałem... Cholera!
Czułem, jak zaczyna dygotać. Wiedziałem, że długo nie
wytrzyma. Tak bardzo mnie to bolało.
Odgarnąłem włosy z twarzy i
ponownie się w niego wtuliłem. Zacisnąłem mocniej zęby na wardze. Nie wezmę...
Nie wezmę... Nie chcę...
Widziałem, jak zmuszał się, by nie wziąć. Wiedziałem, że nie
wytrzyma. To było pewne.
Westchnąłem cicho i zamknąłem
oczy. Kai jest obok... On mi pomoże... Nie muszę brać... Dam radę... Wtuliłem
twarz w jego szyję, a po paru minutach usnąłem.
Spojrzałem na niego. Spał. Położyłem się, ciągnąc go za
sobą. Teraz leżał na mnie. Zacząłem głaskać go po włosach.
Nie spałem długo. W końcu
otworzyłem oczy. Piekły mnie.
- Kai – szepnąłem. – Kai mogę
tabletki? Tylko tabletki... – mruknąłem. Zgodzi się?
- Weź - mruknąłem, jednak nie byłem zadowolony z tego faktu.
Tego też oduczę go brać. Jak chce rzucić, to i narkotyki, i tabletki.
Wstałem z niego i wyciągnąłem z
kieszeni pudełeczko. Wziąłem tylko dwie, połykając bez popijania. Znowu
schowałem je do kieszeni i wtuliłem w niego.
Objąłem go, jednak coś ścisnęło mnie w sercu. Nie chciałem,
żeby brał to świństwo. Nie zniósłbym tego.
Zacisnąłem dłonie na jego
koszulce i zamknąłem oczy. To tak bardzo bolało... Po chwili było troszkę
lepiej.
- Lepiej? - spytałem, gładząc dłonią jego plecy. Miałem
nadzieję, że rzuci to gówno.
- Mh – mruknąłem i wtuliłem się
w niego mocniej. Jak myśmy się mieścili na tych siedzeniach tego nie wiem.
- Chodź się przewietrzyć, co? - mruknąłem. Potrzebowałem
świeżego powietrza. Od wczoraj nie wdychałem tlenu.
- Hai – szepnąłem i wstałem z
niego. Ubrałem na nos okulary przeciwsłoneczne, po czym poczekałem na chłopaka.
Wstałem, przy okazji zrzucając z siebie koc. Zatrzęsłem się.
Czemu było mi tak zimno? Przecież miałem na sobie dwie grube bluzy.
Powoli skierowaliśmy się do
wyjścia z pojazdu. Poprawiłem rękawy i wsadziłem ręce do kieszeni.
Wyszedłem z busu, podchodząc do murku. Znowu się zatrzęsłem.
Co ze mną nie tak? Jest przecież koło dwudziestu stopni.
Usiadłem obok niego i spuściłem
głowę. Ponownie zagryzłem wargę. Nie, nie potrzebuję wziąć.. Nie muszę..
Oj Miyavi...
OdpowiedzUsuńOj Kai...