[Miyavi] Pocałowałem go w czoło,
przeczesując jego włosy palcami. Tak bardzo nie chciało mi się być miesiąc poza
domem.
]Kai] Nie spałem długo. Cholerny ból obudził mnie koło drugiej w
nocy. Otworzyłem oczy, rozglądając się dookoła. Obok mnie leżał Miyavi. Spał.
Było mi strasznie ciężko na
głodzie... Tak bardzo chciałem wziąć.. A one były tak blisko. Przytuliłem go
mocniej i po prostu usnąłem. Miałem nadzieję, że z każdym dniem będzie lepiej.
Spojrzałem na chłopaka. Znowu się kręcił. Pocałowałem go w
czoło, po czym delikatnie wysunąłem się z jego objęć. Wstałem z łóżka, idąc
chwiejnym krokiem do łazienki. Wszedłem do środka. Znowu mnie zamroczyło.
Opadłem na podłogę, jednak nadal byłem przytomny. Położyłem głowę na zimnych
kafelkach i tak leżałem.
Otworzyłem oczy, gdy nie czułem
już przyjemnego ciepełka. Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się nieprzytomnie.
- Kai? – mruknąłem, wstając z
łóżka. – Kai?
Słyszałem głos, ale nie miałem siły się odezwać. Ból głowy
był tak silny, że nie mogłem się podnieść. Czułem się, jakby ktoś bił mnie po
niej młotkiem i patelnią na raz.
Westchnąłem i skierowałem się do
łazienki. Wszedłem do środka. Widząc leżącego Kai’ a, zamarłem.
- Kai? Kotku? – szepnąłem i
kucnąłem przy nim. Podniosłem go z ziemi, sadzając sobie na kolanach.
- Hm? - mruknąłem, wtulając się w niego. Nie mogłem znieść
tego bólu. To było straszne.
- Chodź, musisz się położyć – szepnąłem
i wstałem z nim na rękach. – Potrzebujesz skorzystać z toalety?
- Nie... - szepnąłem. Nie było mnie stać na bardziej
rozwiniętą odpowiedź. Wtuliłem się w jego tors, chcąc uchronić się przed
światłem lampy.
Zgasiłem światło i wszedłem do
ciemnego pomieszczenia. Położyłem go na łóżku, kładąc się obok niego.
- Kuurwaa... - jęknąłem, kuląc się i łapiąc za głowę. Umrę
śmiercią tragiczną. Wykończę się... Normalnie się wykończę.
- Cichutko.. Chcesz jeszcze
leki? – szepnąłem, głaskając go po włosach. Pocałowałem go w czoło. Nie mogłem
patrzeć na to jak cierpi.
- Hai - mruknąłem cicho, wtulając się w poduszkę. Zanim ten
ból minie, zdążę zdechnąć dwadzieścia razy. Jak ja jutro będę pracować?
Wziąłem dwie tabletki i podałem
mu je razem ze szklanką wody. Pomogłem mu się podnieść, czekałem aż połknie.
Wziąłem obie na raz, popijając wodą. Oddałem chłopakowi
szklankę, opadając na poduszki. Ponownie wtuliłem się w poduszkę, mając
nadzieję, że uda mi się zasnąć.
Odłożyłem naczynie na szafkę
obok i położyłem się obok niego. Zgarnąłem go w swoje ramiona, przytulając mocno.
Nie wiem, ile spałem, bo co chwilę się budziłem. Podniosłem
się koło siódmej. Ból trochę zmalał, jednak nadal był silny. Spojrzałem na
Meev' a. Jeszcze spał.
Poczułem ruch obok, więc przytuliłem
go jeszcze mocniej. Nawet podczas snu myślałem o tym żeby wziąć.
Uśmiechnąłem się słabo, po czym odgarnąłem mu kosmyki z
oczu. Westchnąłem. Musiałem się odświeżyć, ale nie chciałem go budzić ruchem.
W końcu otworzyłem oczy i
wtuliłem się w niego, oddychając szybciej. Zagryzłem wargę. Chciałem wziąć,
musiałem...
- Co się dzieje? - spytałem, patrząc na jego niespokojną
twarz. Pewnie chciał wziąć.
- Nic – jęknąłem, zaciskając
mocniej dłonie na jego biodrach. Mocniej zagryzłem wargę i przymknąłem oczy.
Syknąłem cicho. Mocno mnie przytulał, więc poczułem ból w
biodrach i żebrach.
- Nie tak mocno - mruknąłem.
- Przepraszam – szepnąłem. Z
trudem poluźniłem uścisk i ponownie zacząłem drapać swoje ręce. Chciałem
wziąć...
- Ej, spokojnie. Chcesz wziąć, prawda? - spytałem,
wzdychając. Nie, nie pozwolę mu. Jeśli chciał tabletki, to proszę bardzo, ale
narkotyków mu nie dam. Niech sobie to wybije z głowy.
- Chcę – jęknąłem, mocniej
wbijając paznokcie w przedramię. – Kai... Kai proszę Cię... Mogę? Kai...
- Nie - powiedziałem stanowczo. Już mu coś powiedziałem na
ten temat. Nie będzie brał i koniec kropka.
- Kaaaai! – mruknąłem, wtulając
twarz w jego szyję. Chciałem wziąć, tak bardzo chciałem... Dlaczego mi nie
pozwalał?
- Nie - powiedziałem takim samym tonem, jak wcześniej. Nie
pozwolę mu, choćby błagał, płakał, nie ma mowy.
- Kai.. Błagam Cię. Tylko raz.
Jeden jedyny... – szepnąłem. Wiedziałem, że jakby mi pozwolił, to nie wziąłbym
tylko raz.
- Nie, Miyavi. Już Ci coś mówiłem na ten temat. Jak chcesz
brać tabletki, to proszę bardzo, ale nie pozwolę Ci brać tego gówna. Możesz
płakać, błagać, ale ja Ci nie pozwolę tego wziąć.
Zacisnąłem palce jeszcze
mocniej. Czyli tabletki mogę wziąć? Nie powiedział ile. Odsunąłem się od niego
i usiadłem na łóżku, po czym wyciągnąłem pudełko. Spojrzałem na nie. A gdyby
tak wziąć wszystkie?
Widziałem, jak wysypuje na dłoń chyba pół pudełka.
Poderwałem się do góry, zabierając mu je.
- Oszalałeś?!
- Proszę – jęknąłem cicho,
patrząc na moje tabletki. Dlaczego on je znowu wsypywał do pudełka? Dlaczego mi
je zabrał? Chciałem je wziąć.
- Odbiło Ci? Nie weźmiesz tyle. To że pozwoliłem Ci je brać,
to nie znaczy, że będziesz przyjmował kosmiczne dawki - powiedziałem stanowczo,
zostawiając w dłoni tylko trzy. Podałem mu je, a pudełko schowałem do szuflady.
Wiedziałem, że nic nie
zdziałam... Posłusznie wziąłem podsuwane tabletki, po czym wstałem z jego łóżka
i położyłem się w swoim. Od razu się skuliłem. Chciałem więcej.. Potrzebowałem
tego.
Zrobiło mi się przykro, że sobie poszedł. Chciałem dla niego
dobrze. Westchnąłem i ze smutną miną poszedłem do łazienki, zamykając drzwi na
klucz.
On zostawił to wszystko w
szafce? Uśmiechnąłem się, podnosząc się do siadu. Usiadłem na łóżku i
spojrzałem na szufladę. Zagryzłem wargę. Jednak po chwili znowu położyłem się
na boku, przodem do ściany.
Usiadłem pod ścianą. Czemu on nie rozumiał, że się o niego
martwię? Skuliłem się, chowając twarz w kolanach.
Chciałem wziąć... Chciałem
wziąć... Musiałem, musiałem wziąć... Zagryzłem mocno wargę i zamknąłem oczy.
Wplotłem palce w swoje włosy, zaciskając na nich dłonie. Bolało.
Nie chciałem na razie wychodzić. Nie chciałem patrzeć na to,
jak cierpi. Co te narkotyki z nim zrobiły?
Wystarczy tylko wstać, kucnąć
przed szufladą, wyjąć strzykawkę, wstrzyknąć w siebie płyn i tyle... Nikt nie
zauważy, a ja poczuję ulgę. Poczułem w ustach krew, pewnie z mojej wargi.
Westchnąłem, nadal siedząc na podłodze. Opadłem na nią,
czując chłód, bijący od kafelek. Przymknąłem oczy. Nadal bolała mnie głowa.
Oblizałem wargi z krwi i
usiadłem na łóżku. Pustym wzrokiem spojrzałem na szafkę oraz szufladę. Dlaczego
on to tu zostawił?
Leżałem tak dość długo, ale nie miałem zamiaru wstawać.
Musiałem ochłonąć. Miałem nadzieję, że nic nie odwali.
Gdybym wziął... obraziłby się? Zostawiłby
mnie? Wystarczy tylko wyciągnąć rękę i już będę mógł sobie ulżyć... Zacisnąłem
dłonie we włosach. Nie mogłem, ale chciałem... Musiałem wziąć.
W końcu podniosłem się i zacząłem się rozbierać. Wszedłem
pod prysznic, puszczając ciepłą wodę. Musiałem się jakoś zrelaksować.
W końcu wstałem i podszedłem do
okna. Otworzyłem je na oścież. Usiadłem na parapecie, nogami do ulicy. Musiałem
się uspokoić.
Poczułem ukojenie, gdy ciepłe kropelki spływały po moim
ciele. Wziąłem żel i wylałem go sobie na rękę, po czym zacząłem się myć.
A gdyby skoczyć? Pewnie
zostałaby po mnie tylko czerwona plama, bo z takiej wysokości kto by przeżył?
Meev, o czym ty myślisz?!
Nie miałem zamiaru szybko stąd wychodzić. Było mi tak
przyjemnie. Ta woda i zapach wanilii... uspokajało mnie to.
Ciekawe ile bym spadał... Parę
minut? A może parę sekund? Jakbym się czuł w czasie tego? Pewnie czułbym
wiatr... Tak, to na pewno. A później co? Później już nic.
Westchnąłem cicho, po czym zakręciłem wodę. Wyszedłem z
kabiny i opatuliłem się ręcznikiem, wycierając mokre ciało.
Ciekawe co się czuje przed
śmiercią. W ogóle cokolwiek się czuje? Myśli się o czymś? A może wtedy „życie
przelatuje przed oczami”? Ciekawe jak to jest.
Czemu miałem dziwne przeczucie, że coś się zaraz wydarzy?
Nie, pewnie mi się wydaje. Ponownie westchnąłem, owijając biodra ręcznikiem.
Uśmiechnąłem się smutno,
opierając skroń o framugę okna. Patrzyłem w dół, ale później przeniosłem wzrok
na niebo.
Drugim zacząłem wycierać włosy. Znowu mnie zamroczyło, a
głowa mi pulsowała. Usiadłem pod ścianą, chcąc się uspokoić.
Ale podobno samobójcy to
tchórze.. Jednak czy na pewno? Sam już nie wiedziałem co mam myśleć. Miałem
mętlik w głowie.
W końcu wstałem i nadal wycierając włosy, wyszedłem z
łazienki. Serce stanęło mi w miejscu, gdy zobaczyłem go na tym parapecie, z
nogami spuszczonymi w dół.
- M-Miyavi... C-Co Ty robisz? - spytałem, drżącym głosem.
Czy on chciał się zabić? Chciał mnie zostawić?
- Ja? – mruknąłem cicho, wciąż
patrząc przed siebie. – Siedzę – powiedziałem. Nie odwróciłem się, nie miałem
siły. A zresztą nie chciałem żeby widział mnie w takim stanie.
Czułem, jak łzy napływają mi do oczu. Siedział? To wyglądało
tak, jakby chciał się zabić.
Westchnąłem cicho, poprawiając
rękawy bluzki. Hm.. Skoro śmierć nie ma sensu, to po co ludzie umierają?
Dlaczego samobójcy to tchórze? O czym ty myślisz, Meev?
Pociągnąłem nosem i wróciłem do łazienki, zamykając drzwi.
Nie wiem, czemu płakałem. Zrobiło mi się tak jakoś smutno.
Po chwili podciągnąłem rękawy,
odsłaniając moje łokcie. Przejechałem palcami po śladach i spojrzałem na nie
obojętnie.
Co się ze mną działo? Spuściłem głowę, po czym odwiesiłem na
wieszaka ręcznik, którym wycierałem włosy. Mogłem sobie wziąć ubrania.
Jestem w stanie rzucić? Potrafię
sprawić, żeby nie było więcej tych śladów? A jeśli Kai mi pomoże, to mi się
uda? Chciałbym.
Podszedłem do umywalki, opierając się o nią rękami.
Spojrzałem w lustro. Na policzkach miałem łzy, a moje oczy były zaczerwienione.
Westchnąłem.
Zagryzłem wargę, odwracając
wzrok od moich rąk. Dlaczego w ogóle zacząłem ćpać? To nie było po jej śmierci?
Nie.. To było wcześniej.
Wytarłem mokre policzki, jednak po chwili znowu popłynęły po
nich łzy. Odwróciłem się tyłem do lustra, cicho płacząc.
Coś długo go nie było. Powoli
zszedłem z tego parapetu i skierowałem się do łazienki.
- Kai? Wszystko w porządku? –
spytałem dość głośno, pukając w drzwi.
Na początku nic nie powiedziałem, ale ostatecznie coś
wydukałem.
- Tak, wszystko okej - mruknąłem pociągając nosem.
Słyszałem w jego głosie, że coś
jest nie tak. To pewnie przez to, że chciałem wziąć i siedziałem na tym
parapecie. Zagryzłem wargę, pociągnąłem nosem i ruszyłem do mojego łóżka.
Usiadłem pod ścianą i rozpłakałem się na dobre. Nie
słyszałem już jego głosu. Poszedł sobie. Coś ścisnęło mnie w sercu.
Zatrzymałem się w połowie kroku,
bo usłyszałem jego płacz. Mogę sobie od tak wejść do łazienki? Obróciłem się i
podszedłem do drzwi, po czym nacisnąłem na klamkę. Otworzyły się, więc wszedłem
do środka. Podszedłem do niego, kucnąłem obok i przytuliłem go mocno.
Na początku nie zareagowałem, ale po chwili wtuliłem się w
niego, płacząc. Miałem ochotę go uderzyć. Kompletnie mnie wtedy przestraszył.
- Cichutko.. Nie płacz –
szepnąłem, klękając. Objąłem go jeszcze mocniej i przyciągnąłem do siebie.
Tego już było za dużo. Wszystko wykańczało mnie psychicznie.
Praca, koncerty, te narkotyki... Cholernie się bałem o niego.
- Przepraszam – mruknąłem.
Wiedziałem, że ten stan jest przeze mnie... Ale jednak on również powinien mnie
zrozumieć. To nie jest tak łatwo odstawić to. Brałem przez długie lata, a on
chce żebym w ciągu jednego dnia zapomniał o tym całkowicie? To jest
niewykonalne.
- Chciałeś się zabić? - spytałem, przypominając sobie
moment, w którym siedział na parapecie z nogami spuszczonymi w dół.
- Ja? – zmarszczyłem brwi. –
Nie, kochanie, nie chciałem się zabić – szepnąłem. – Po prostu zawsze lubiłem
tak siedzieć.
Słyszałem fałsz w jego głosie. Kłamał.
- Na pewno? - spytałem, chcąc się upewnić.
Odsunąłem się od niego. Złapałem
go za podbródek, podniosłem jego głowę i spojrzałem mu w oczy.
- Nie chciałem się zabić –
powiedziałem pewnie.
Jednak to mnie nie uspokoiło, bo czułem, że mnie kłamie. Nie
chciałem jednak tego roztrząsać. Umilkłem.
- Nie wierzysz mi? – spytałem
cicho. – Rozumiem.. W końcu kto by ufał ćpunowi – szepnąłem. Było mi smutno, że
mi nie wierzył.
Jego słowa mnie bolały.
- Wierzę - powiedziałem smutnym głosem. Dlaczego narzucał mi
myśli?
- Chodź, bo się przeziębisz –
szepnąłem i wstałem. Wyciągnąłem rękę w jego kierunku. Nie chciałem się o to
kłócić.
Złapałem jego dłoń, wstając na równe nogi. Nadal byłem w
samym ręczniku, więc było mi trochę zimno.
Wziąłem jego ubrania i podałem
mu, uśmiechając się.
- Ubierz się.
- Przy Tobie? Chyba śnisz - mruknąłem, rumieniąc się. Nie
zdejmę ręcznika, kiedy tu jest. To zbyt krępujące.
Zaśmiałem się cicho. Pocałowałem
go w czoło i wyszedłem z łazienki, jednak stanąłem przy drzwiach.
Wyszedłem z łazienki i poszedłem do walizki, biorąc z niej
czyste ubrania. Wróciłem do pomieszczenia, zamykając drzwi. Zacząłem się powoli
ubierać.
Wywróciłem oczami, ale spokojnie
czekałem aż wyjdzie już ubrany. Dlaczego on myślał, że chciałem się zabić?
Po chwili wyszedłem już ubrany i uczesany. Spojrzałem na
chłopaka i uśmiechnąłem się do niego. Podszedłem bliżej i przytuliłem się do
niego.
Objąłem go ramionami w pasie i
mocno przytuliłem. Wtuliłem twarz w jego włosy.
- Kai... Kocham Cię – szepnąłem
cicho. Musiałem mu to powiedzieć, musiał wiedzieć.
Otworzyłem szerzej oczy. Co on powiedział? Że mnie kocha?
Myślałem, że serce wyskoczy mi ze szczęścia. Czułem, że łzy napływają mi do
oczu.
Poczułem, że jego łzy moczą moją
koszulkę. Powiedziałem to za szybko? On mnie nie kochał? Dlaczego płakał?
Zagryzłem mocno wargę.
- Za szybko to powiedziałem? –
szepnąłem ledwo dosłyszalnie.
- Niee... - wydukałem. - Ja... Ja po prostu.... - nie mogłem
nic więcej powiedzieć, bo łzy leciały. Czułem takie przyjemnie ciepło w sercu.
- Kai.. Nie płacz, proszę –
jęknąłem. Czułem się źle z tym, że płakał. Nie powiedziałem mu, że go kocham po
to, aby zobaczyć jego łzy.
- Jestem taki szczęśliwy... - mruknąłem cicho, mocniej się w
niego wtulając. Cieszyłem się, że to powiedział.
Ulżyło mi. Uśmiechnąłem się
czule i przytuliłem go jeszcze mocniej. Wziąłem go na ręce, kierując się do
łóżka. Chciałem się położyć...
Gdy położył mnie na łóżku, od razu się w niego wtuliłem.
Chciałem być jak najbliżej. Kochałem go i to bardzo, ale nie wiedziałem, czy
jestem w stanie mu to powiedzieć.
Przytuliłem go mocno i
przyciągnąłem do siebie tak, że prawie na mnie leżał. Nie oczekiwałem
odpowiedzi już teraz. Może to było dla niego za szybko? Ale chociaż byliśmy
razem, to się liczyło.
- Ja... Ja Ciebie też... - mruknąłem, pociągając nosem.
Chciałem, żeby wiedział, że go kocham.
Byłem w szoku. Nie sądziłem, że
on również odwzajemnia moje uczucia. Jednak cieszyłem się. Czułem, że moje
serce przyśpieszyło; zaczęło bić bardzo szybko.
Słyszałem bicie jego serca. Było przyspieszone. Biło jak
oszalałe. Cieszyłem się, że tak zareagował. Miałem nadzieję, że nam się ułoży.
- Kai... Jak skończymy trasę
pójdę na odwyk, chcę to rzucić – powiedziałem pewnie. – Pomożesz mi, prawda? –
szepnąłem.
Uśmiechnąłem się delikatnie. Chyba nawet nie zdawał sobie
sprawy, jaką radość wywołał u mnie tymi słowami. Wtuliłem się w niego mocniej.
- Pomogę, Miyavi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz