piątek, 17 marca 2017

W zdrowiu i chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy. Miyavi x Kai [09]

Uśmiechnąłem się delikatnie. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, jaką radość wywołał u mnie tymi słowami. Wtuliłem się w niego mocniej.
- Pomogę, Miyavi.

- Dasz mi buzi? – spytałem jak małe dziecko. Uśmiechnąłem się delikatnie i zacząłem głaskać go po włosach.

Zaśmiałem się cicho, podnosząc głowę do góry. Przysunąłem się do jego ust, po czym złożyłem na nich słodki pocałunek.

Uśmiechnąłem się i zamruczałem w jego usta. Wplotłem palce w jego włosy, przeczesując je. Jego usta były takie słodkie...

Uwielbiałem jego usta. Doprowadzały mnie do obłędu. Przymknąłem oczy, oddając każdy pocałunek.

Miałem ochotę powiedzieć „mniam”, ale się powstrzymałem. Zaśmiałem się w myślach. Polizałem jego dolną wargę w niemym pytaniu.

Uchyliłem wargi, pozwalając mu na więcej. Nie mogłem się oprzeć jego ustom. Były cudowne. Ciężko było się od nich oderwać.

Delikatnie pogłębiłem pocałunek, mrucząc z zadowolenia. Gdybym mógł, to nigdy bym się od niego nie oderwał.

Czułem, jak przewraca mnie na plecy. Wisiał nade mną. Zarzuciłem mu ręce na szyję, przyciągając go bliżej siebie.

Usiadłem mu na biodrach, wciąż całując. Miałem nadzieję, że kiedyś rzucę i w końcu będzie dobrze.

Czułem, że pieką mnie policzki, jednak bardzo podobała mi się ta bliskość. Przyciągnąłem go jeszcze bliżej, oddając kolejny pocałunek.

Oderwałem się od niego, gdy zabrakło mi powietrza. Oparłem się rękami koło jego głowy i spojrzałem mu w oczy.

Odwzajemniłem spojrzenie, zatracając się w jego ciemnych oczach. Po chwili odwróciłem wzrok. Paliły mnie policzki. Speszył mnie.

Przytuliłem go mocno, wtulając twarz w jego szyję. Zagryzłem wargę, bo znowu miałem ochotę wziąć. Rzucenie tego z dnia na dzień nie było takie łatwe.

Przytuliłem się do niego, przymykając oczy. Tak przyjemnie mi się leżało. Lubiłem, gdy mnie przytulał. Czułem się wtedy bezpieczny.

- Kai... – zacząłem, ale urwałem. Nie chciałem mu mówić, że muszę wziąć. Znowu by mu było przykro.

- Słucham? - spytałem. Czemu miałem wrażenie, że zapyta, czy może wziąć? Miałem nadzieję, że tego nie usłyszę.

Jednak nic więcej nie powiedziałem. Nie chciałem o to pytać. Wiedziałem, że mi nie pozwoli. Zagryzłem mocno wargę, prawie do krwi.

- Miyavi, co się dzieje? Znowu narkotyki? - spytałem. Przecież chciał to wziąć dzisiaj rano. Wiedział, że mu nie pozwolę.

- Przepraszam – jęknąłem, wtulając się w niego mocniej. Nie wiedziałem czy dam radę grać bez tego. To nie było dla mnie łatwe... Musiałem wziąć.

- W porządku - mruknąłem. Nie byłem zły. Miałem tylko nadzieję, że nie weźmie tej trucizny.

Zacisnąłem mocniej ręce na jego koszulce. Czułem brak narkotyków... Czułem okropny głód i chęć wzięcia tego.

Wtuliłem się w niego, zamykając oczy. Chciało mi się spać. Byłem zmęczony tym wszystkim.

Wstałem z niego i usiadłem na łóżku. Spojrzałem na szafkę tęsknym wzrokiem. Oparłem czoło na rękach.

Wiedziałem, że muszę pozbyć się tego gówna, bo będzie go kusić. Nie wiedziałem tylko, co mam z tym zrobić. Muszę to wyrzucić.

Ponownie skierowałem swój wzrok na szufladę. Bardzo byłby zły gdybym wziął? Musiałem... Czułbym się jak śmieć, ale to było silniejsze.

Widziałem, jakim wzrokiem patrzył na tę szufladę.
- Mam zamiar się tego pozbyć, więc nawet nie proś.

- Kai, błagam – jęknąłem. Potrzebowałem tego, tak cholernie mocno. Nie wytrzymam bez tego...

- N-niee... - powiedziałem cicho, czując łzy na policzkach. Nie chciałem, żeby brał. Nie zniósłbym tego.

Usiadłem na ziemi i skuliłem się. Cholera! Musiałem wziąć... Wplotłem palce w swoje włosy, ciągnąc za nie.

Pociągnąłem nosem, wycierając zapłakane oczy. Skuliłem się, wtulając w poduszkę.

- Kai, muszę. Przepraszam – jęknąłem. Spojrzałem na szufladę. Chciałem ją otworzyć i wziąć, ale nie mogłem się zmusić..

Pokręciłem przecząco głową. Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem wydusić z siebie słowa. Odwróciłem się do niego plecami, czując kolejne łzy.

Jednak nie mogłem tego wytrzymać. Wstałem i otworzyłem szufladę, a następnie saszetkę. Wyciągnąłem jedną strzykawkę.
- Wybacz mi – jęknąłem i ze łzami w oczach poszedłem do łazienki, od razu zamykając drzwi na klucz.

Wybuchnąłem płaczem. Zerwałem się i szybko ubrałem buty, wybiegając z pokoju. Nie mogłem się uspokoić. Przebiegłem przez cały korytarz, po czym prawie się wywracając, zszedłem po schodach.

Drżącymi rękami odpakowałem strzykawkę. Podciągnąłem rękaw. Ręka strasznie mi się trzęsła, ale wbiłem igłę w zgięcie łokcia, od razu wstrzykując całość. Kai nawet mnie nie powstrzymał. Odrzuciłem przedmiot i skuliłem się, płacząc. Dlaczego on nic nie rozumiał?

Wyszedłem z budynku i nadal płacząc, pobiegłem przed siebie. Nie mogłem tego znieść. Bałem się, że nie pójdzie na ten odwyk... że okłamał mnie.

Czułem się okropnie, jak śmieć. Miałem ochotę umrzeć i nie ranić go więcej. Poczułem jak wiruje mi w głowie, zemdlałem.

Dotarłem do pobliskiego parku. Nawet nie widziałem, jakimi uliczkami biegłem, więc nie wiedziałem, jak wrócić do hotelu. Usiadłem pod drzewem, kuląc się i płacząc.

Nie mogłem się wybudzić, nie chciałem tego. Czułem się okropnie z tym, że ponownie wziąłem i go zraniłem.

Nie wiem, ile tak siedziałem, ale zrobiło się strasznie zimno i ciemno. Spojrzałem przed siebie. Nikogo nie było. Park był pusty.

Czułem się taki lekki. Mogłem się założyć, że gdybym skoczył z okna to poleciałbym...
Znajdzie mnie ktoś?

Nagle usłyszałem jakieś głośne śmiechy. W oddali zobaczyłem jakiś mężczyzn. Chyba byli pijani. Schowałem się za drzewem, żeby mnie nie zobaczyli. Przestraszyłem się.

Hm.. Czy tak właśnie powinno się czuć i widzieć śmierć? Widziałem tylko ciemność. Nawet nie czułem własnego ciała. One tam było?

Byli coraz bliżej. Bałem się. Skuliłem się jeszcze bardziej. Na pewno byli pijani. Bałem się, że mnie zauważą i coś mi zrobią.

Miałem wrażenie, że słyszę pukanie do drzwi. Ale czy to było na pewno to? Chciałem żeby wszyscy dali mi spokój... Ale czy na pewno? Nie. Chciałem by Kai mnie przytulił.

Spojrzałem w bok. Przechodzili właśnie obok mnie. Jeden spojrzał w moją stronę.
- I co się gapisz?! - wrzasnął na mnie, podchodząc.

Dlaczego Kai nie woła? Nie puka? Nie obchodzę go? Przecież mówił, że mnie kocha... A może nie kocha? Nic już nie wiedziałem.

- Przepraszam... - mruknąłem cicho, odsuwając się trochę.
- Zamknij się! - wrzasnął, łapiąc mnie za koszulkę, po czym kopnął mnie w brzuch.

Nie wiem ile minęło, gdy ponownie odzyskałem czucie i otworzyłem oczy. Jednak nie chciałem się ruszać. Skuliłem się.

Zakrztusiłem się, wypluwając krew. Zamroczyło mnie. W tamtej chwili w mojej głowie pojawiła się twarz Miyavi' ego. Chciałem, żeby mnie przytulił.

Zagryzłem wargę. Dlaczego Kai nie przyszedł? Nie zawołał? Powinien mnie zrozumieć. Nie potrafiłem rzucić z dnia na dzień.

Czułem kolejne uderzenie... i kolejne, i kolejne. Po chwili nie słyszałem już ich głosów. Poszli, a ja straciłem przytomność.

Czy ja jestem dla niego ciężarem? On tylko przeze mnie płacze... Czy gdybym nie pojawił się w jego życiu to byłoby dla niego lepiej?

Obudziłem się jakiś czas później. Przejechałem dłonią po swojej twarzy. Byłem zakrwawiony. Powoli ruszyłem w stronę, z której przyszedłem. Zapytałem jakiegoś przechodnia, jak dojść do tego hotelu. Wytłumaczył mi, a ja poszedłem dalej.

Brzydziłem się sobą, swoim ciałem... Wszystkim, co było związane ze mną. Spojrzałem pustym wzrokiem przed siebie.

Po dziesięciu minutach znalazłem się pod drzwiami. Wyjąłem kartę z kieszeni, otwierając drzwi. Podszedłem do łóżka, kładąc się na nim.

Słyszałem, że ktoś otwiera drzwi i wchodzi do środka. Pewnie Kai, ale jak widać nie obchodziło go gdzie jestem. Uśmiechnąłem się smutno, zamykając oczy.

Zamknąłem oczy. Czułem ból na twarzy i brzuchu. Było mi nie dobrze. W ustach czułem posmak krwi. Zemdlałem.

No tak, a czego ja oczekiwałem? Po paru minutach usnąłem. Śniła mi się moja śmierć, przedawkowałem.

Nie budziłem się przed dłuższy czas. Chciałem, żeby Meev był obok i mnie przytulił. Nie wiedziałem, co się z nim działo.

Gdy otworzyłem oczy, było już chyba rano. Byłem wykończony i ponownie chciałem wziąć... Tak cholernie mocno się sobą brzydziłem. Nie chciałem na siebie nawet patrzeć.

Nie miałem nawet siły otworzyć oczu. Wszystko mnie bolało. Zwinąłem się w kłębek.

Byłem smutny... Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Usłyszałem, że ktoś puka do drzwi. Pewnie chcieli żeby Kai jechał z nimi do tamtej hali.

Słyszałem pukanie, ale byłem zbyt słaby i obolały, żeby otworzyć. Pociągnąłem nosem. Chciało mi się płakać.

Podniosłem się do siadu. Z ledwością utrzymywałem się w pionie. Podciągnąłem kolana pod brodę i objąłem je ramionami, przytulając się do nich.

Westchnąłem, zanosząc się płaczem. Słyszałem nerwowy i zmartwiony głos Ruki' ego. Nie mogłem wstać. Nie miałem siły.

Próbowałem wstać, ale nie dałem rady. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. A zresztą po co miałem tam iść? Kai pewnie nie chciał mnie widzieć.

Wtuliłem twarz w poduszkę. Walenie do drzwi było coraz głośniejsze. Bolała mnie już głowa.

Czy ja w ogóle miałem jeszcze jakiś powód żeby żyć? Kai... Kochałem go, tak bardzo mocno. Zrobiłbym dla niego wszystko, ale nie umiałem tego rzucić tak, że pstryknąłem palcami i już.

Chciałem wstać, otworzyć i powiedzieć, żeby przestał, jednak nie miałem siły. Znowu straciłem przytomność.

Nie wiem jakim cudem tamtego ktoś wszedł, ale usłyszałem, że drzwi się otwierają. Jednak nie miałem siły żeby o tym myśleć. Ponownie wtuliłem twarz w kolana.

- Boże, Kai! Co Ci się stało?! - wrzasnął Ruki, wpadając z Aoi' m do pokoju. - Jest cały we krwi! - nic nie powiedziałem, bo byłem nieprzytomny.

Krwi? Kai był w krwi? Coś sobie zrobił? Dlaczego? Nie znałem odpowiedzi na te pytania. Chciałem się dowiedzieć, ale nie mogłem wstać.

Czułem, jak któryś z nich dotyka mnie w policzek.
- Aoi, ktoś go chyba pobił! - krzyknął przerażony.

Pobił Kai’ a? Czy to byłem ja? Coś mu zrobiłem po tych narkotykach? Ale nic nie pamiętałem. Miałem nadzieję, że to nie ja.

- Dzwonię po karetkę - oznajmił Aoi. Po chwili słyszałem, jak prowadzi rozmowę przez telefon.

Karetkę? Aż tak mocno był pobity? Co ja robiłem wczoraj wieczorem? Ale przecież ... nie wychodziłem z łazienki. To nie mogłem być ja. Ale czy na pewno?

Po jakimś czasie usłyszałem syrenę pogotowia. Słyszałem, jak ktoś wparował do pokoju. Pewnie ratownicy.

Chciałem wyjść, ale nie mogłem. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Ponownie opadłem na podłogę, ale utrzymałem przytomność. To chyba te narkotyki.

Czułem, jak mnie podnoszą. Pewnie kładli mnie na noszach. Poczułem, jak zakładali mi maskę tlenową.

Zostanę tutaj dopóki nie przejdzie ich działanie? Ktoś mnie znajdzie? Ale po co? Wtedy odkryją, że ćpam... Nie chciałem tego.

Obudziłem się w karetce. Lekarze co chwilę wykonywali mi jakieś podstawowe badania. A gdzie był Miyavi? Wiedział, że zabrała mnie karetka?

Pociągnąłem nosem, zmuszając się żeby wstać. Nie słyszałem już ich, pewnie wyszli. Chwiejnym krokiem skierowałem się do sypialni.

Czułem się okropnie. Chciałem, żeby Meev mnie przytulił, pocałował... żeby powiedział, że bardzo mnie kocha.

Podszedłem do łóżka Kai’ a i usiadłem na nim. Wyciągnąłem saszetkę z szuflady. Nie panowałem już na swoim ciałem.

Czułem niepokój w sercu. Miyavi na pewno był w pokoju. W szufladzie była saszetka. Przestraszyłem się. Poprosiłem od lekarza telefon. Zdziwiłem się, gdy mi go dał. Wstukałem swój numer, dzwoniąc. Moja komórka została w pokoju.

Usłyszałem, że dzwoni komórka Kai’ a. Usiadłem „po turecku” na jego łóżku i położyłem przed sobą strzykawki. Mam prawo odebrać? Sięgnąłem po telefon i niepewnie nacisnąłem zieloną słuchawkę, przykładając telefon do ucha.

- Miyavi... jeżeli to Ty... proszę. Odłóż strzykawki. Wiem, że masz je przed sobą - powiedziałem z trudem, bo ciężko mi się oddychało. - Proszę Cię, zrób to dla mnie. Jeżeli nie dla mnie, to dla nas, kochanie... - mruknąłem. - Kocham Cię.

W moich oczach pojawiły się łzy, a po chwili popłynęły mi po policzkach. Pociągnąłem nosem. Miałem okropne wyrzuty sumienia.
- Nie radzę sobie z tym – szepnąłem po paru minutach. – Chcę przestać, ale nie mogę... Moje ciało, mózg i wszystko się tego domaga... To ja Cię pobiłem? Nic nie pamiętam – jęknąłem.

- Nie, to nie Ty... Byłem w parku... Jakiś pijak się to mnie przyczepił - powiedziałem, ledwo łapiąc oddech. Lekarz chciał zabrać mi komórkę, ale nie pozwoliłem mu na to. - Dasz radę, wierzę w Ciebie. Kocham Cię - powtórzyłem.

- Przepraszam.. Kocham Cię i wybacz mi – szepnąłem i rozłączyłem się. Sięgnąłem po strzykawkę, nie mogłem tego wytrzymać.

- Mi... - nie dokończyłem, bo się rozłączył. Zakłuło mnie w sercu, a po policzkach popłynęły łzy. Wiedziałem, co teraz robił. Wiedziałem, że wstrzykiwał to sobie. Ratownik zabrał mi telefon i ponownie założył maskę.

Jednak nie dane mi było nawet jej rozpakować. Ktoś wykręcił mi ręce do tyłu i wyrwał strzykawkę. Nawet nie zauważyłem, że jest tu ktoś jeszcze. Krzyczałem, chciałem się wyrwać, ale to nie pomagało. Kątem oka zauważyłem jakichś mężczyzn w czerwonych kombinezonach. Co oni tu robili?!

Moja psychika tego nie wytrzymała. Straciłem przytomność. Serce cholernie mnie bolało. Myślałem o Miyavi' m.

Założyli mi jakiś biały fartuch i zawiązali rękawy z tyłu.
- Kaftan bezpieczeństwa?! Chyba sobie jaja robicie! Zdejmijcie to, kurwa! – wrzasnąłem, próbując ściągnąć to gówno. Na chuja mi to?! Nie jestem nienormalny!

Nie budziłem się przez długi czas. Leżałem w śpiączce. Lekarze nie mogli mnie wybudzić. Czułem się bezsilny.

Zawieźli mnie do jakiegoś szpitala i wsadzili do pomieszczenia bez okna, klamki, a na dodatek z miękkimi ścianami, gdzie nie było nic ostrego. Cały czas wrzeszczałem i nie pozwoliłem się do siebie zbliżyć... Nie jestem nienormalny... Nie jestem...

Słyszałem, że chłopcy cały czas ze mną siedzieli. Słyszałem Ruki' ego, Aoi' ego, a nawet Reitę i Uruhę. Przepraszali mnie za swoje zachowanie, mimo że wiedzieli, że im nie odpowiem. Tylko dlaczego nie słyszałem głosu Miyavi' ego? Dlaczego go przy mnie nie było? Nie kochał mnie już?

- Zostaw mnie! – wrzasnąłem, odsuwając się od faceta w białym fartuchu. – Chcę zobaczyć Kai’ a! Z nikim innym nie będę rozmawiał! – warknąłem i zacisnąłem usta. Chciałem go zobaczyć, przytulić... Tylko jego potrzebowałem.

Było mi przykro, że do mnie nie przyszedł. Chciałem, żeby mnie przytulił i powiedział, że mnie kocha. Dlaczego go nie było?

- Dobrze – westchnął lekarz po paru minutach. – Pójdę zobaczyć co się dzieje z panem Tanabe – mruknął zrezygnowany i wyszedł z pomieszczenia.

Czułem wszystko i wszystko słyszałem. Czułem, jak wbijali mi igły. Słyszałem, jak jakiś facet pyta o mnie.

Kai, błagam Cię... Potrzebuję Cię... Zagryzłem mocno wargę i skuliłem się na podłodze w kącie. Chciałem go zobaczyć...

Rozmawiał o mnie z lekarzem. Nagle usłyszałem coś, co kompletnie mnie zaskoczyło. Miyavi... ale... w szpitalu psychiatrycznym? Co on tam robił?

Powtarzałem w myślach jego imię. Tak bardzo go potrzebowałem, choćby na pięć minut. Chciałem go przeprosić... Przeprosić za wszystko.

Powiedział, że zapadłem w śpiączkę i nie wiadomo, kiedy się obudzę. Po chwili skończyli rozmowę. Chcę wstać.

Chyba po pół godzinie wrócił lekarz. Spojrzał na mnie współczująco i poprawił fartuch.
- Pan Tanabe jest w śpiączce. Nie może pan go zobaczyć – szepnął. Spojrzałem na niego i zacisnąłem usta. Nie będę z nim rozmawiał...

W dupie miałem to, że byłem w śpiączce i nawet nie mógłbym z nim porozmawiać. Chciałem tylko, by złapał mnie za rękę i mówił do mnie.

Nic nie powiedziałem. Skuliłem się bardziej, wciąż na niego patrząc. Chciałem go zobaczyć... Tylko to... Nic więcej...


Mijały kolejne godziny, dni, tygodnie, miesiące, lecz ja nadal nie mogłem się obudzić. Byłem wściekły na siebie, że wtedy wybiegłem z hotelu. Nie zdarzyłoby się nic takiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz