[Miyavi] Nic nie jadłem, nie brałem leków...
Jedynie piłem wodę... Nawet się nie odzywałem. Chciałem zobaczyć Kai’ a.
Mógłbym się założyć, że wyglądałem jak wrak człowieka.
[Kai] Słyszałem rozmowę lekarza z pielęgniarką. Mówiła, że leżę
tak już rok. Z kolei mężczyzna powiedział, że to już nie ma sensu i że muszą
mnie odłączyć. Ale nie mogli! Przecież ja żyję do cholery!
Było ze mną coraz gorzej. Chyba
popadłem w depresję. Jednak wciąż uparcie mówiłem, że chcę zobaczyć Kai’ a.
Kurwa, Kai, potrzebuję Cię! – wrzasnąłem w myślach i rozpłakałem się.
Lekarz podszedł do łóżka. W tym samym czasie usłyszałem głos
tamtego faceta, który wcześniej rozmawiał z doktorem. Mówił, że Miyavi chce
mnie zobaczyć.
- Niestety... Jeżeli pacjent do wieczora się nie obudzi,
odłączmy go od aparatury.
Kai... Kai, błagam Cię –
pomyślałem, pociągając nosem. Nie chciałem żyć, chciałem umrzeć. Tak bardzo go
potrzebowałem...
Na te słowa zakłuło mnie serce. Nie chciałem umierać.
Wszyscy wyszli z sali. Miałem ochotę się rozpłakać.
Pogodziłem się z tym, że go nie
zobaczę. Z ledwością skuliłem się, wciskając bardziej w ścianę. Pociągnąłem
nosem. Było mi już wszystko jedno co się ze mną stanie.
Modliłem się, aby się obudzić. W głowie miałem te chwile,
które spędziłem z Miyavi' m. Nasze poznanie, pierwszy uścisk, rozmowa... To jak
zaniósł mnie do restauracji, pierwszy pocałunek... Te wspomnienia doprowadzały
mnie do rozpaczy.
W końcu przyszedł lekarz z
posiłkiem i wodą. Siłą to we mnie wepchnął. W zasadzie to nawet się nie
broniłem. Zrezygnowałem ze wszystkiego.
Nastał wieczór. Już mogłem pożegnać się z życiem. Do sali wszedł
lekarz. Podszedł do łóżka.
- Mam nadzieję, że tam nie będzie się pan męczył -
powiedział i odłączył kabelki. Usłyszałem głośny pisk i w tym momencie
otworzyłem oczy.
- Panie Takamasa – usłyszałem
jego szept. – Proszę się nie poddawać. Proszę to połknąć – uśmiechnął się
delikatnie i włożył mi tabletkę do ust. Popiłem to wodą.
- Chcę zobaczyć Kai’ a –
jęknąłem płaczliwie.
- Miyavi... - to było moje pierwsze słowo po przebudzeniu.
Chciałem natychmiast go zobaczyć. - Gdzie jest? Chcę go zobaczyć.
- Nie może pan.. Musimy najpierw
pana wyleczyć – powiedział cicho i wstał.
- Ja nie jestem nienormalny...
Nie jestem! – krzyknąłem, zaciskając zęby. – Dopóki go nie zobaczę nic nie
zjem, nie wypiję, nie odezwę się – warknąłem.
- Zobaczę Co da się zrobić - powiedział i wyjął z kieszeni
komórkę. Wykręcił jakiś numer, przykładając telefon do ucha. - Połącz mnie z
zakładem psychiatrycznym.
Lekarzowi zadzwonił telefon i
wyszedł z pomieszczenia. Ponownie się rozpłakałem. Dlaczego oni robią ze mnie
wariata?!
- Pan Tanabe się wybudził. Prosi o spotkanie z panem
Ishiharą. Czy jest to możliwe? Bardzo nalega - powiedział. Miałem nadzieję, że
uda mu się załatwić to spotkanie.
Obróciłem się twarzą do ściany,
pociągając nosem. Miałem dość... Dlaczego oni mnie tu trzymają? Dlaczego mam to
gówno na sobie? Chciałem stąd wyjść.
- Dziękuję - powiedział, kończąc rozmowę. - Będzie pan mógł
się z nim zobaczyć za pół godziny. Dostaną panowie godzinę - powiedział.
Ucieszyłem się. Uśmiechnąłem się do mężczyzny.
Przymknąłem oczy, kuląc się
jeszcze bardziej. Nie wiem ile minęło, ale usnąłem. Byłem wykończony tym
wszystkim.
Patrzyłem zniecierpliwiony na zegarek. Te trzydzieści minut
dłużyło mi się niemiłosiernie. Nie mogłem się doczekać.
Śniła mi się nasza trasa
koncertowa. Nasze spotkanie w autobusie, jak mnie przytulił... Jak się
pocałowaliśmy. Chciałem do tego wrócić.
Minęło dopiero pięć minut. Westchnąłem, mocniej przykrywając
się kołdrą. Było mi trochę zimno.
Nie wiem ile spałem, ale usłyszałem
jakieś głosy za drzwiami. Później słyszałem, że ktoś otwiera drzwi i wchodzi do
środka. Nie odwróciłem się, nie miałem siły.
Rozglądałem się po całej sali. Chciałem już go zobaczyć. To
było chyba najdłuższe pół godziny w moim życiu.
Słyszałem, że ktoś podchodzi do
mnie i kuca obok. Jednak nie odwracałem się.
- Za dziesięć minut przyjdzie do
pana pan Tanabe – szepnął lekarz. – Będziecie mieć godzinę – mruknął i wyszedł.
Przyszedł do mnie lekarz i dał mi moje ubrania. Czyli jednak
to ja pojadę do niego. Uśmiechnąłem się i podnosząc do siadu, odebrałem od
niego rzeczy. Gdy wyszedł, poszedłem wziąć prysznic. Dobrze, że była taka
możliwość. Umyłem też włosy. Dobrze, że szybko mi wyschły. Ubrałem się i razem
z moim lekarze prowadzącym, wyszedłem ze szpitala, kierując się do samochodu.
Nie miałem siły żeby jakkolwiek
na to zareagować. Uśmiechnąłem się słabo, ponownie zamykając oczy. Znowu
usnąłem.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, zaprowadzono mnie do
pomieszczenia, w którym go trzymali. Wszedłem do środka. Kiedy go zobaczyłem,
coś ścisnęło mnie w sercu.
- Zdejmijcie mu to. Proszę - powiedziałem, spoglądając na
lekarza. Chwilę pomarudził, ale ostatecznie się zgodził i rozwiązał rękawy.
Podszedłem do bruneta, siadając obok niego na podłodze.
Słyszałem, że ktoś wchodzi do
sali. Później głos Kai’ a. Następnie podszedł do mnie lekarz i ściągnął mi
kaftan. Jednak nie miałem siły nawet podejść do chłopaka czy przytulić się.
Spojrzałem na niego, po czym zacząłem przeczesywać jego
włosy. Chciało mi się płakać. Miyavi był strasznie blady i chudy. Czułem, jak
łzy napływają mi do oczu.
- Kochanie... - szepnąłem.
Powoli otworzyłem oczy i
spojrzałem na niego. Chciałem się uśmiechnąć, ale mi nie wyszło. Chciałem
powiedzieć, żeby mnie przytulił, ale nie miałem na to siły. Mogłem tylko leżeć
i patrzeć na niego.
Łzy popłynęły mi po policzkach na jego widok. Nachyliłem się
i z trudem obejmując go, wtuliłem się w niego. Tak bardzo za nim tęskniłem.
Westchnąłem cicho i przymknąłem
oczy, gdy mnie przytulił. Nie widziałem go ponad rok... Rozpłakałem się,
wtulając się w niego rozpaczliwie.
- Boże, jak ja się za Tobą stęskniłem - powiedziałem,
przytulając go mocniej. Podniosłem się trochę, zmuszając go, by usiadł.
Jęknąłem cicho, gdy mnie
posadził i oparłem się bardziej o niego. Nie miałem siły na to by siedzieć
samodzielnie.
Dlaczego on nic nie mówił? Przez to, że nawet nie odezwał
się ani słowem, rozpłakałem się. Tak bardzo mi go brakowało. Chciałem, żeby
powiedział, że mnie kocha. Tak długo tego nie słyszałem.
- Kai – szepnąłem bardzo cicho.
– Przepraszam Cię... Przepraszam za wszystko – jęknąłem, wtulając się mocniej w
niego. Z trudem podniosłem rękę i objąłem go w pasie.
Przytuliłem go mocniej.
- W porządku, nie przepraszaj - wydukałem przez łzy.
Schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi, popłakując.
- Nie bądź na mnie zły –
mruknąłem. Nie chciałem by się złościł. Pociągnąłem nosem. – Kocham Cię,
najbardziej na świecie.
- Nie jestem, kochanie. Nie byłem i nie jestem - zapłakałem.
- Ja Ciebie też kocham. Nigdy nie przestałem i nie przestanę.
- Możemy się położyć? Nie mam
siły – szepnąłem. Zaczęło kręcić mi się w głowie. To był chyba za duży wysiłek.
Położyłem się na plecach, ciągnąc go za sobą, by ułożył się
na mnie. Nie przestawałem go przytulać. Jedną ręką głaskałem go po włosach.
- Oni mnie mają za nienormalnego
– mruknąłem, wtulając się w niego. Ułożyłem się w wygodnej pozycji. – Nie
zwariowałem... Nie chcę tu być.
- Cii... Zabiorę Cię stąd. Obiecuję - powiedziałem.
Rozmawiałem już na ten temat z lekarzem, gdy mnie tu prowadził. Miałem
nadzieję, że przemyślał moje słowa i zgodzi się go wypuścić.
Uśmiechnąłem się lekko, wtulając
w niego mocniej. Po pięciu minutach przyszedł lekarz. Postawił obok Kai’ a
talerz z jedzeniem, tabletki oraz wodę.
- Nie chcę jeść – mruknąłem. Nie
byłem głodny.
- Skarbie, musisz zjeść - mruknąłem. Teraz przypomniało mi
się, jak wciskał mi jedzenie. - Bo nakarmię Cię jak dzidziusia - powiedziałem,
weselszym głosem.
- Dobrze, to nakarm – zaśmiałem
się cicho. Lekarz spojrzał na nas, po czym wyszedł z pomieszczenia. Nie zjem
tego... Dwie kanapki to za dużo.
- Dobrze - wziąłem kanapkę do ręki i podzieliłem ją na
mniejsze kawałki. - Otwórz buzię. Aaam - zaśmiałem się. Było mi już lepiej.
Posłusznie otworzyłem usta i
wziąłem do ust kawałek chleba, ale zaraz się skrzywiłem. Jednak posłusznie
pogryzłem i połknąłem.
- Nie lubię tej szynki –
skrzywiłem się. Kanapka była z szynką i żółtym serem.
Wywróciłem oczy i zdjąłem szynkę, zostawiając tylko ser.
Wziąłem kolejny kawałek i przystawiłem mu do ust.
Ponownie się skrzywiłem, jedząc
kolejny kawałek. Nie chciałem jeść...
- Ale ja nie chcę jeść –
burknąłem, gdy brał już kolejny do ręki.
- Nie interesuje mnie to. Musisz zjeść, bo strasznie
schudłeś. Rozmawiałem z lekarzem i powiedział, że póki nie nabierzesz trochę
masy, to Cię nie wypuści - powiedziałem. Miałem nadzieję, że to zmobilizuje go
do jedzenia.
- To na chuja mi kaftan
bezpieczeństwa zakładają? – warknąłem. Wziąłem do ust kolejny kawałek chleba,
powoli przeżuwając.
- Bo bali się, że coś sobie zrobisz. Jeżeli ładnie teraz
zjesz, to będziesz krok bliżej domu - powiedziałem, biorąc do ręki kolejny
kawałek.
- W takim pomieszczeniu można
sobie coś zrobić? – zakpiłem, jedząc kolejny kęs. Przeżułem i połknąłem. Było
mi niedobrze. – Mogę się napić? – mruknąłem, gdy brał następny.
- Mógłbyś się na przykład udusić - powiedziałem, podając mu
szklankę z wodą. Cieszyłem się, że miał mobilizację do jedzenia. Im szybciej
przytyje, tym szybciej stąd wyjdzie.
- Hm.. Nawet o tym nie
pomyślałem – szepnąłem i wziąłem szklankę. Upiłem parę łyków, patrząc na niego.
Mogłem się założyć, że wyglądałem jak wrak człowieka.
Wziąłem kolejny kawałek.
- Zjesz tą kanapkę do końca i dam ci spokój - powiedziałem,
widząc jego minę. Niech zje chociaż jedną.
Uśmiechnąłem się i posłusznie
jadłem to, co mi podstawiał pod usta. Nawet nie patrzyłem ile tego jem. Po
prostu się cieszyłem, że był tutaj ze mną.
Nawet nie zauważył, że zjadł obie kanapki. Wystarczyło go
zająć rozmową i wsunął wszystko.
- Tabletki też muszę wziąć,
prawda? – burknąłem. Spojrzałem na talerz i ze zdziwieniem stwierdziłem, że
zjadłem obie.
- Owszem - powiedziałem i podałem mu lekarstwa. Byłem z
siebie dumny, że udało mi się zmusić go do jedzenia.
Z ledwością usiadłem i popiłem
również tabletki. Odłożyłem kubek. Położyłem się obok niego, opierając głowę na
jego ramieniu.
Uśmiechnąłem się, obejmując go ramieniem.
- Kocham Cię - powiedziałem.
- Ja Ciebie też, bardzo mocno –
uśmiechnąłem się szczerze, pierwszy raz od ... roku. Podniosłem rękę i
dotknąłem palcami jego policzka.
Wtuliłem policzek w jego dłoń. Tak bardzo brakowało mi jego
dotyku.
- Kochanie... - urwałem.
- Słucham – szepnąłem i
spojrzałem na jego twarz. Tak bardzo się zmienił. Można było zauważyć kilkudniowy
zarost, rysy twarzy mu się wyostrzyły...
- Dostanę buzi? - spytałem, patrząc na niego. Tak długo nie
czułem smaku jego ust.
Uśmiechnąłem się czule. Z trudem
podniosłem się na rękach i oparłem dłonie koło jego głowy. Nachyliłem się,
całując go w usta.
Przymknąłem oczy, oddając pocałunek. Tak bardzo mi tego
brakowało.
Oparłem się na przedramionach i
zamruczałem cicho. Tęskniłem za nim. Z każdym dniem, w którym go nie widziałem,
usychałem... Usychałem jak kwiat bez wody.
Uśmiechnąłem się w jego usta, zarzucając mu ręce na szyję.
Jego usta.... ten smak. Poczułem się tak, jak podczas pierwszego pocałunku.
Jednak przerwał nam lekarz,
wchodzący do sali.
- Przykro mi, ale godzina minęła
– oznajmił.
- Jeszcze trochę, proszę –
szepnąłem płaczliwie, odsuwając się od jego ust.
Mężczyzna spojrzał na nas, uśmiechając się. Widział, że Meev
odżył.
- No dobrze. Pół godziny.
- Yay! Dziękuję – uśmiechnąłem
się, wtulając bardziej w Kai’ a. Miałem nadzieję, że jutro pozwolą mu przyjść.
Zaśmiałem się. Zachowywał się jak dziecko. Przytuliłem go
mocniej. Cieszyłem się, że lekarz się zgodził.
- No dobrze. To przyjdę za
czterdzieści pięć minut – uśmiechnął się lekarz i wyszedł z pomieszczenia.
Miałem ochotę skakać z radości, że może ze mną jeszcze zostać.
Uśmiechnąłem się rozczulony jego miną. Jak ja wytrzymałem
ten rok? Jak on to wytrzymał?
- Jutro psyjdzies? – spytałem
jak małe dziecko. Chciałem żeby jutro też przyszedł. Jak go nie zobaczę to
umrę. Nie mogłem bez niego wytrzymać.
- Psyjdę, psyjdę - zaśmiałem się. Jak z dzieckiem -
pomyślałem, przytulając go do siebie.
Zaśmiałem się, wtulając w niego
mocniej. Chyba odezwała się moja natura zanim zacząłem brać narkotyki. Wtedy
byłem strasznie wesoły i roztrzepany.
Zachowywał się zupełnie jak nie on. Jak go poznałem był
strasznie poważny i ponury. A teraz? Dziecko tęczy.
Uśmiechnąłem się i z trudem
usiadłem. Przetarłem oczy.
- Pomożesz mi dość do łazienki?
– spytałem z uśmiechem. Wątpiłem, że dam radę. – Tam jest guzik, trzeba
nacisnąć, a wtedy przyjdzie jeszcze lekarz – wskazałem na miejsce koło drzwi.
- Jasne - wstałem i podszedłem do drzwi, naciskając guzik.
Cieszyłem się, że humor mu powrócił.
Usiadłem sobie „po turecku” i
ponownie przetarłem oczy. Strasznie mnie piekły. Spojrzałem na chłopaka,
uśmiechając się.
Po chwili przyszedł lekarz.
- Coś nie tak panowie? - spytał, a ja podszedłem do Miyavi' ego.
- Muszę do łazienki – zaśmiałem
się, wciąż patrząc na Kai’ a. Objął mnie w pasie i pomógł wstać. Wtuliłem się w
niego.
Gdy objąłem go ramieniem, poczułem jego żebra. Tak być nie
może. Już ja się nim zajmę.
Widziałem jego minę, ale to nie
była moja wina. No dobra, może troszkę moja. Powoli zaczęliśmy iść w stronę
drzwi.
Uśmiechnąłem się do niego, obejmując go pewniej. Wyszliśmy z
pomieszczenia, kierując się do łazienki.
Szedłem i cieszyłem się jak
dziecko. Mógłbym oddać wszystko za te chwilę z Kai’ em. Wtuliłem się w niego
mocniej, śmiejąc się. Boże, co te narkotyki ze mną robiły?
Wywróciłem oczami. Weszliśmy do łazienki. Lekarz został na
korytarzu. Zatrzymałem się i mocno przytuliłem się do bruneta.
- Puuuuuść. Chcę sikuuuu –
zaśmiałem się, gdy przytulił mnie jeszcze mocniej. To moje dziecięce zachowanie
znowu wróci?
Wybuchnąłem śmiechem. Puściłem go.
- Miłego siusiania - zaśmiałem się, po czym odwróciłem się
do umywalki. Spojrzałem w lustro. Byłem blady i miałem podkrążone oczy. To
przez to, że wstałem od razu po przebudzeniu.
Załatwiłem swoje potrzeby i
powoli podszedłem do umywalek. Umyłem ręce, po czym wytarłem je. Spojrzałem w
lustro i skrzywiłem się, po czym odwróciłem od niego. Nie mogłem na siebie
patrzeć.
Ochlapałem twarz zimną wodą. Trochę kręciło mi się w głowie,
ale dało się przeżyć. Ważne było teraz, że Miyavi jest obok.
- Źle się czujesz, prawda? –
spytałem, dotykając dłonią jego policzka. – Ciekawe ile Cię będą w szpitalu
trzymać – szepnąłem i przytuliłem się do jego boku. Wciąż było mi słabo.
Chodziłem pierwszy raz odkąd tu trafiłem.
- Troszkę. Nie jest źle. Każdy by się tak czuł, gdyby
obudził się po roku i od razu wstał. Będzie lepiej, nie przejmuj się -
powiedziałem, przytulając go.
- To przeze mnie – jęknąłem, a w
moich oczach od razu pojawiły się łzy. Gdybym wtedy nie wziął to nie miałoby to
miejsca.
- Ej, ale nie płacz. To nie Twoja wina - powiedziałem,
przytulając go mocniej do siebie. - Nie winię Cię.
- Na pewno? Nie jesteś zły? –
spytałem jak małe dziecko. Spojrzałem na niego, robiąc smutną minę. Czułem się
winny tej sytuacji. Miałem wyrzuty sumienia. – Przepraszam.
- Nie jestem, kochanie - szepnąłem mu do ucha. Przysunąłem
się do niego, muskając jego usta swoimi.
Cmoknąłem go w usta i odsunąłem
się od niego.
- Mniam – uśmiechnąłem się,
oblizując wargi. Wtuliłem się w niego.
- Co „mniam”? - zaśmiałem się. Naprawdę, jak z dzieckiem.
Objąłem go mocniej, układając głowę na jego ramieniu.
- Twoje usta są mniam –
zaśmiałem się. – Smakują jak... Hmm... Jak truskawki z czekoladą – rozmarzyłem
się.
- Bo to mój ulubiony deser - zaśmiałem się cicho. Teraz
nabrałem ochoty, żeby je zjeść. Dawno ich nie jadłem. Dziwiłem się, że smak się
utrzymał.
- Nie, nie, nie, nie, nie! –
pokręciłem głową. – Nie deser! Twoje usta są słodsze niż tamten deser –
uśmiechnąłem się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz